Bronwyn Jameson
Zmysłowy mężczyzna
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Camerona Quade’a nie zdziwił widok srebrzystego wozu zaparkowanego przed jego domem. Zirytowało go to, owszem, ale o zdziwieniu nie było mowy. Zanim nawet wzrok jego spoczął na tablicy rejestracyjnej, nie miał wątpliwości, że samochód należy do jego ciotki lub wujka. Bo prawdopodobnie auta mieli identyczne.
Któż bowiem mógł wiedzieć o jego niespodziewanym przybyciu? Komu poza nimi wpadłby do głowy idiotyczny pomysł witania go u progu jego domostwa? Zakładał, że prędzej czy później pojawią się tu Godfrey i Gillian, a i to wolałby później niż prędzej. Nawet o kilka lat.
Gdy drzwi od frontu zatrzasnęły się za nim, postawił na podłodze swój ciężki bagaż, a z ust jego wydobyło się jeszcze cięższe przekleństwo. Zmęczonym spojrzeniem omiótł stare kąty, sprzęty, wśród których wzrastał, i zmrużył w zamyśleniu oczy.
Dom był niezamieszkany przez cały rok, toteż nieskazitelna czystość, która biła zewsząd w oczy, wprawiła przybysza w szczere zdumienie. Ktoś dbał o dom, ale ciotka Gillian ze ściereczką w ręce?! Gdyby nie był tak zmęczony, wybuchłby szczerym śmiechem na samą tę myśl.
Kiedy tak wędrował z pokoju do pokoju, pewna rzecz wydała mu się dość zastanawiająca. Kapela R & B. Z odtwarzacza? To stanowczo nie w guście ciotki — choć na pewno w jej guście była szara klasyczna marynarka od kostiumu wisząca w holu. Jeśli zaś idzie o kwiaty, pomyślał, przesuwając dłonią po cieplarnianej orchidei, tak, tu wyczuwało się jej rękę.
Jednakże dziewczyna w klasycznej szarej spódnicy, która odchylała właśnie narzutę z łóżka Quade’a, z całą pewnością nie była siostrą jego ojca.
Absolutnie wykluczone! — No, odbierz wreszcie telefon!
Głos tej dziewczyny, niski, zniecierpliwiony, sprawił, że oderwał wzrok od jej spódnicy i przeniósł na przyciśniętą do jej ucha słuchawkę. Drugą dłonią odgarnęła włosy z czoła, nadając im jako taki wygląd. Co jakiś czas jednak brązowy pukiel opadał jej na czoło, co było zresztą do przewidzenia.
— Julio, co ci wpadło do głowy? Przecież mówiłam ci o bieliźnie pościelowej dla tego faceta. Ma być praktyczna, bez żadnych cudactw. — Ściągała gwałtownie powłoczki z koca i poduszek. — A ty wzięłaś tę z czarnego atłasu!
Rozeźlona, rzuciła atłasową pościel na wybłyszczoną powierzchnię podłogi.
— O Boże, Julio — ciągnęła dziewczyna w szarej spódnicy — trzeba było zostawić paczkę kondomów na poduszce!
Quade uniósł brwi ze zdziwieniem. Czarny atłas, kondomy? Dość niezwykłe prezenty na cześć powracającego właściciela domu, tym bardziej niezwykłe, że serwowane mu przez wujka i ciotkę. Tym bardziej, że od nikogo prezentów nie oczekiwał, a już w żadnym razie od tej nieznajomej Julii, do której wrzeszczała przez telefon dziewczyna w szarej spódnicy.
— Masz zaraz oddzwonić!
Stojący na wybłyszczonym blacie biurka telefon oparł się, pchnięty z impetem, aż o ścianę. Ten sam niebieski kolor ściany, pomyślał z rozrzewnieniem, jaki zapamiętał z lat dziecinnych. On upierał się przy czerwonym, ale matka postawiła na swoim. Na szczęście.
Nostalgiczny uśmiech zamarł mu na ustach, gdy spojrzał na dziewczynę, która z wrażenia przewróciła się na jego łóżko. Do diabła! Starał się nie patrzeć, ale przecież był tylko człowiekiem. W dodatku pozbawionym zupełnie silnej woli. Dziesięć tysięcy mil to nie fraszka!
Zafascynowany nie mógł oderwać wzroku od jej ud obciągniętych pończochami. A klasyczny szary materiał spódnicy uwydatniał ponętne kształty jej tyłeczka.
Uniósłszy spódnicę jeszcze wyżej, dziewczyna— uklękła na materacu i wówczas Cameron Quade zdał sobie sprawę, że ona ściele mu łóżko. Nie, nie to jego łóżko z dawnych lat, ale to wielkie, podwójne, przeniesione z pokoju gościnnego — antyk o zardzewiałych sprężynach.
A gdy dziewczyna oparła się o nie i pochyliła, całe łoże zatrzeszczało i zaskrzypiało, co nasunęło Quade’owi całkiem nieprzystojne myśli, od których zalała go fala gorąca.
Zarówno to, jak i milcząca obserwacja ruchów dziewczyny zadecydowały o tym, że postanowił przerwać owo niezręczne milczenie. Wszedł do pokoju i zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu na myśl:
— Dlaczego zmienia pani pościel?
Obróciła się tak gwałtownie, że aż materac znalazł się na podłodze, na jej stopach, a właściwie na jej jednej stopie, na której miała jeszcze but. Albowiem drugi but leżał już w pewnej odległości od pościeli i łóżka. Z ręką na swym landrynkowo-różowym sweterku dziewczyna patrzyła na niego okrągłymi ze zdziwienia oczami.
A te oczy, co nie uszło jego uwagi, były, podobnie ciemnobrązowe jak jej włosy, stanowiąc kontrast z białą cerą dziewczyny.
— Nie mam zielonego pojęcia, kim jest Julia i dlaczego wybrała dla mnie taką pościel — mówił, wchodząc dalej do pokoju, ale w gruncie rzeczy nie mam nic przeciwko wyborowi tego kompletu.
Dziewczyna skierowała spojrzenie na telefon, wiedząc, że wysłuchał jej przemowy do Julii, lecz nie uznała za wskazane skomentować własnej wypowiedzi. Zamiast tego przystąpiła do ataku:
— Powinien pan pojawić się tu znacznie później. Skąd ten pośpiech?
Była wyraźnie zakłopotana, wytrącona z równowagi. Postarał się wygasić jej niepokój:
— Kierunek wiatru na Pacyfiku był dla nas pomyślny, dzięki czemu przylecieliśmy do Sydney przed czasem.
Ponadto nie było typowych dla sierpnia mgieł w tym rejonie i dlatego jestem tu wcześniej, niż przewidywałem.
— Jest pan sam? — zapytała, kierując wzrok ku drzwiom.
— A nie powinienem być sam?
Milczała, a on czekał, zmarszczywszy czoło. Miał wrażenie, że skądś ją zna.
— Nie wiedziałyśmy, czy przyjedzie pan z narzeczoną — przyznała. — Wolałyśmy być przygotowane.
Stąd to małżeńskie łoże. Stąd czarny atłas. No i kondomy. Pomyślane całkiem logicznie, to znaczy byłoby całkiem logiczne, gdyby miał narzeczoną, z którą mógłby dzielić to łoże. Co do reszty…
— Wolałyśmy…?
— Ja i Julia. To moja siostra. Pomaga mi.
Wątpliwa pomoc, pomyślał, sądząc po pełnym niesmaku spojrzeniu, jakim dziewczyna obrzuciła przygotowaną przez Julię bieliznę pościelową.
Znów odniósł wrażenie, że jej twarz jest mu znana.
— A więc kwestię Julii mamy już rozwiązaną — powiedział.
— Pan mnie nie poznaje?
— A powinienem?
— Jestem Chantal Goodwin. — Uniosła głowę.
Był to celny cios. Zaszokowany, omal nie roześmiał się głośno. Pracowała w biurze prawniczym, w którym i on kiedyś pracował. Do diabła, widywali się często, ale bliższego kontaktu z nią nie miał… Raczej nie.
— Dawne czasy — powiedziała oschłym tonem. — Prawdopodobnie trochę się zmieniłam.
— Trochę? Typowy eufemizm. Nosiła pani na zębach aparat korekcyjny.
— To prawda.
— I nieco bujniejsze miała pani kształty.
— Eleganckie stwierdzenie, że utyłam.
— Eleganckie stwierdzenie, że z wiekiem przybyło pani urody.
Zamrugała powiekami, nie wiedząc, jak potraktować ów komplement, a on w tym czasie obserwował jej rzęsy, długie, czarne, nietknięte chyba tuszem. Trudno by mu było orzec, czy twarz jej zdobił makijaż, bo nie znał się na tym. W zapadłej raptem ciszy zorientował się nagle, że muzyka przestała grać. Zrodziło się w nim przyjemne uczucie zainteresowania tą dziewczyną.
— Proszę mi więc powiedzieć, Chantal — zaczął — co pani robi w mojej sypialni?
— Pracuję w firmie prawniczej pańskiego wuja.
— Faktycznie, to tłumaczy pani tu obecność — stwierdził z ironią.
Zaczerwieniła się.
— Ponadto mieszkam w pobliżu…
— W starym domu Heaslip?
— Tak.
— A zatem posłała mi pani łóżko w ramach sąsiedzkiej przysługi, tak? Swoisty prezent na powitanie?
Przestępując z nogi na nogę, czerwieniła się coraz bardziej. A noga bez buta sprawiała jej najwyraźniej kłopot.
Cameron podtrzymał dziewczynę za łokieć, radując się w duchu dość niezręczną dla niej sytuacją.
Odchrząknęła i powiedziała:
— Proszę znaleźć mój but, bo inaczej runę na ziemię jak długa.
Co też Quade uczynił, otrzymawszy w zamian coś w rodzaju uśmiechu, rodzaj skrzywienia warg, ale oczy dziewczyny spoglądały na niego znacznie cieplej. Były nie tyle czarne, jak zauważył, ile ciemnobrązowe, koloru kawy. Ale barwa kawy ze śmietanką pasowałaby do jej cery, gładkiej jak te orchidee w holu.
— Jak już wspomniałam — mówiła, wsuwając stopę w but — Godfrey i Gillian chcieli przed pana powrotem doprowadzić ten dom do ładu. A ponieważ mieszkam tak blisko, zaofiarowałam swoją pomoc.
Aha, pomyślał Quade. Jego wujek, a jej szef wymógł to na niej. A Chantal Goodwin była posłuszną pracownicą.
— Sprzątnęła pani mój dom? — zapytał.
— Właściwie zatrudniłam ludzi do sprzątania, ale cała bielizna pościelowa była zapakowana, a ja nie miałam ochoty grzebać w rzeczach pańskiego ojca. Poprosiłam więc Julię, by kupiła, co trzeba.
— Czy Julia też pracuje u Godfreya?
— Na szczęście nie. — Potrząsnęła głową, jak gdyby pozbywając się nieprzyjemnych myśli. — Miałam mało czasu, więc pomogła mi.
— Kupując bieliznę pościelową?
— Tak. Bałam się, że nie zdążę.
— Dokąd?
— Do pracy. Jestem umówiona z klientami. — Szybkimi ruchami powlekała koce i poduszki. — Julia zrobiła już zakupy.
Cameron stał ze skrzyżowanymi ramionami i obserwował ją.
— Proszę to zostawić — powiedział, czując ogarniającą go irytację na widok czynności, do których nie była powołana.
Wyprostowała się.
— Dlaczego? — zapytała.
— Uważa pani, że nie potrafię posłać sobie łóżka? Uśmiechnęła się.
— Tak właśnie uważam. Nie spotkałam w życiu mężczyzny, który uczyniłby to zgodnie ze wszystkimi regułami. — Patrzyła na niego z lekką ironią i trwało to nie dłużej niż szelest rozkładanego prześcieradła. — Muszę iść — rzekła, odwracając wzrok w stronę wielkiego okna, za którym zieleniły się dziko rosnące drzewa i krzewy. — Już i tak jestem spóźniona.
Obróciła się szybko, jakby zamierzała uciec, pomyślał Quade. Zatrzymał ją, kładąc dłoń na jej ramieniu. Podał jej leżący obok telefon komórkowy.
Powoli, ujmując kolejno każdy jej palec, obejmował nimi aparat. Nie nosi ani pierścionka, ani obrączki, skonstatował z zadowoleniem. Zauważył jej starannie obcięte paznokcie, bez lakieru, dłonie kobiety nie stroniącej od pracy. Poczuł jednak drżenie tych dłoni, choć dziewczyna szybko je cofnęła, a potem zrobiła krok w tył. Z wyraźnym jednak ociąganiem. Chantal nie lubiła cofać się przed niczym.
— Chwileczkę — rzekł, zmuszając ją tym samym do obejrzenia się i spojrzenia mu w oczy. — Zważywszy, że nie jest pani zawodową sprzątaczką, pierwszorzędnie sobie pani z tym wszystkim poradziła.
Uśmiechnęła się nieznacznie.
— Dzięki… Też tak sądzę.
— Po co ci to było? — zapytał, przechodząc na ty.
— Powiedziałam już — mieszkam w pobliżu i zawsze mogę służyć ci pomocą.
Spoglądał za nią idącą przez hol, omijającą jego bagaże, słuchał stukotu jej obcasów. Spieszyła się do pracy.
Ciekawe, pomyślał, jak przebiega jej kariera zawodowa. Śmieszne, że nie poznał jej, choć przecież w gruncie rzeczy niewiele się zmieniła. Uległa raczej metamorfozie. A jeszcze śmieszniejsze było to, jak on na nią zareagował. Do diabła ciężkiego, przecież on ją uwodził, flirtował z nią jak smarkacz!
Rozmyślania o tym, jak również emocje związane z powrotem do domu zakłóciły mu skutecznie sen. Fakt, że zupełnie niespodziewanie zastał ją w swojej sypialni, pochyloną nad jego łóżkiem, wytrącił go nieco z równowagi.
Przy następnym spotkaniu zachowa się jak na mężczyznę przystało, postanowił.
Chantal zwolniła dopiero wtedy, gdy patrol z drogówki dał jej światłem ostrzegawczy sygnał, lecz nawet gdy nacisnęła na hamulec, jej serce nie przestało walić jak oszalałe. Bo to nie szybkość była powodem jej emocji, ale Cameron Quade.
Czyżby czas nie wyciszał młodzieńczych przeżyć? Widocznie tym razem nie wyciszył. Była tak samo poruszona, gdy jako nastolatka zobaczyła go po raz pierwszy. Już przedtem fascynowały ją wieści o nim dowiadywała się o nich od rodziców, a rodzice od Godfreya i Gillian o jego sukcesach w szkole z internatem dla chłopców z wyższych sfer, dokąd trafił po śmierci matki, potem o sukcesach na wydziale prawa, no i potem o jego karierze, gdy został prezesem międzynarodowej firmy prawniczej.
Osiągnął to wszystko, do czego ona dążyła i czego rodzina spodziewała się po niej. O, tak, wiele słyszała o Cameronie Quade, zanim jeszcze miała okazję go poznać, i uwielbiała go na odległość. Z bliska, jak stwierdziła, tego uwielbienia był jeszcze bardziej wart. Aż gorąco jej się robiło na wspomnienie tamtych dni, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Doskonale zbudowany, kształtne, jak wyrzeźbione usta, zielone wyraziste oczy i gęsta ciemna czupryna.
Wysoki, smukły, silny. I tak nieprawdopodobnie pociągający, taki męski w każdym calu. Tak właśnie jej wymarzony mężczyzna powinien wyglądać.
Rozluźniła sweter pod szyją i westchnęła głęboko na myśl o tym, jakim wzrokiem on teraz na nią patrzył. Jak gdyby obecność jej w jego sypialni znaczyła o wiele więcej.
Za czasów Barker Cowan Cameron patrzył na nią zawsze z irytacją, niechęcią albo co nawet teraz boleśnie ją ukłuło — z nieskrywaną pogardą. A dla niej firma Barker Cowan to był kamień milowy w życiu. Od tamtej pory nigdy już nie była taka jak dawniej. Zmieniła się, choć nikt z rodziny tego nie zauważył. Zmienił się nawet jej głos. Potem już nic dla niej nie istniało poza pracą.
W ciągu tych sześciu lat w Dallas czy Denver zaręczył się z jakąś dziewczyną. O ile pamiętała, ta jego narzeczona miała na imię Kristin. Przywiózł ją tutaj na pogrzeb ojca, i wyglądała dokładnie tak, jak towarzyszka życia Camerona Quade’a wyglądać powinna. Wysoka, piękna, pewna siebie — absolutne przeciwieństwo niewysokiej, niepewnej siebie Chantal.
Na pewno teraz źle odczytała jego spojrzenie. A on być może bardziej był zmęczony, niż świadczyłby o tym jego wygląd. Przecież nawet jej nie poznał. A co się tyczy jej, Chantal, była kompletnie porażona jego nagłym pojawieniem się. Nie mówiąc już o tym, że podsłuchał jej skierowane do Julii słowa.
A czy ona, Chantal, potraktowała to potem z humorem, czy wyjaśniła mu, że zawsze ma problemy z nagrywaniem się na sekretarkę? Ależ skąd! Stała i gapiła się na niego, i milczała, jakby jej mowę odjęło, zupełnie jak źle wychowana smarkula.
Oczami duszy ujrzała swój czarny but zataczający koło w powietrzu i aż struchlała na ten przywołany w pamięci widok. Jeśli ci o to chodziło, panno prawniczko, to z całą pewnością wywarłaś wrażenie.
Jeżeli idzie o wrażenie, to, prawdę mówiąc, Godfrey prosił ją, by sprawdziła efekt pracy sprzątaczek, zawartość lodówki, ale ona, Chantal, z własnej woli chciała dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Aby wywrzeć wrażenie na siostrzeńcu szefa, na samym szefie.
Myślała, że skończy pracę na długo przed przybyciem owego siostrzeńca i nie brała pod uwagę tej całej historii z łóżkiem i pościelą… za co Julia, jak orzekła w duchu, ponosi odpowiedzialność, i zerknęła ponuro na telefon. Wybrała numer i dopiero po dziewiątym sygnale — liczyła — jej siostra podniosła słuchawkę.
— Halo — powiedziała Julia, ciężko dysząc.
— Byłaś na dworze? Wiesz, że nie powinnaś biegać…
— Rozluźnij się, siostro. Dobrze wiesz, że ani mi w głowie bieganie.
Uszu Chantal dobiegły jakieś stłumione pomruki. Co tym bardziej ją rozgniewało.
— Czy Zane nie powinien być w pracy?
— Oczywiście. — Glos Julii brzmiał podejrzanie radośnie. — Toteż oboje pracujemy ciężko nad zaplanowaniem naszego miodowego miesiąca.
Chantal zamrugała powiekami.
— Rany boskie! Jesteś w szóstym miesiącu ciąży. Lepiej zajęłabyś się lekturą o pielęgnacji niemowląt.
Julia roześmiała się.
— Wszystko już wiem. A gdzie ty teraz jesteś?
— Jadę do pracy. — Przekraczała właśnie dozwoloną prędkość tuż za znakiem prędkość ograniczającym. — Przez ciebie jestem spóźniona.
— Przeze mnie?
— Nie wysłuchałaś wiadomości, jaką ci nagrałam?
— Przepraszam, nie miałam czasu. — Julia roześmiała się i dodała z nonszalancją: — Tak czy owak, na pewno jakoś sobie beze mnie poradziłaś.
— Owszem, poradziłam sobie z czarną bielizną pościelową, jaką byłaś uprzejma nabyć.
— Nie czarną, tylko ciemnogranatową. Wygląda jak czarna, ale w świetle lampy połyskuje pięknym, głębokim granatem. Jest seksowna. Chyba przyznasz mi rację?
Chantal nie rozważała problemu seksowności pościeli, a jeżeli nawet rozważała, to czyniła to podświadomie. Przed poznaniem Zane’a Julia nie używała takich słów i Chantal z trudem akceptowała tę zmianę u łagodnej i skromnej ongiś siostry.
— A jeśli idzie o dzisiejszy wieczór… — zaczęła Julia tonem bardziej rzeczowym — to może, skoro jesteś w Cliffton, skompletujesz te półmiski na moje przedślubne przyjęcie?
— Właśnie, to przyjęcie…
— Żadne „właśnie”. Jesteś moją jedyną siostrą i musisz przyjechać. Będą prawie wszystkie moje druhny.
— Oczywiście. Uprzedzam cię tylko, że mogę się trochę spóźnić.
— Nieważne. Tina pomoże mi we wszystkim. Tylko nie spóźniaj się za bardzo i nie zapomnij się przebrać.
Nie zapomni, nie ma obawy. A nad całym przyjęciem będzie miała pieczę siostra Zane’a, Kree, która do takich ceremonii przywiązuje ogromną wagę.
Kwestia gustu, pomyślała Chantal. Niektórzy ludzie woleliby elegancko podany obiad jedzony w nielicznym gronie.
— Nie zapomnisz? — upewniła się siostra.
— Nie — odparła Chantal z ciężkim westchnieniem. —Wolałam jednak nasze dawne układy, kiedy miałam cię zawsze na oku.
Julia skwitowała śmiechem słowa siostry.
— W jakim przyjdziesz stroju? — zapytała z nutą podejrzliwości w głosie.
— W stroju adwokata.
Z piersi Julii wydobył się jęk.
— Muszę ci podziękować — powiedziała Chantal z uśmiechem.
— Za co?
— Za te zakupy. Z wyłączeniem bielizny pościelowej oczywiście. Bardzo mi pomogłaś.
— Nie dziękuj mi, tylko daj temu człowiekowi moją wizytówkę. — Chantal zastanawiała się przez chwilę, czy tę wizytówkę podsunąć Quade’owi pod drzwi, czy wrzucić do skrzynki na listy. — No i możesz dodać co nieco ku mojej chwale — ciągnęła Julia. — Gdy ten Cameron Quade zobaczy twój ogród, doceni z pewnością, ile pracy w to włożyłam.
— Słuchaj, siostrzyczko, ten facet może nie chce mieć nic wspólnego ze swoim starym domostwem. Może po prostu wyjedzie.
— A nie zapytałaś o to Godfreya?
— Owszem. Ale on, zdaje się, wie tyle samo co ja o planach swego siostrzeńca.
— Ciekawe. A kiedy on przylatuje?
Chantal poruszyła się niespokojnie. Z jakichś nieznanych powodów nie chciała dzielić się z siostrą przeżyciami tego dnia, przynajmniej dopóki sama z sobą nie dojdzie do ładu w tej kwestii.
— Chyba dziś — odparła.
— Ale po przywitaniu zapytasz go, jak długo zamierza tu zostać?
Chantal roześmiała się. Też coś! Ona ma go witać w imieniu sąsiedztwa?!
Wobec braku reakcji siostry Julia stwierdziła:
— Sądziłam, że adwokaci zadawaniem pytań zarabiają na chleb powszedni.
— Za często oglądasz telewizję — rzekła sucho Chantal, która więcej czasu spędzała na lekturze i analizie dokumentów niż w sądzie.
Rzuciła okiem na plik teczek na siedzeniu obok. Pewnego dnia, pomyślała, te proporcje ulegną zmianie, i wówczas będzie zarabiać więcej pieniędzy.
Życzyły sobie dobrej nocy i przed pierwszym czerwonym światłem na głównej ulicy Cliffton Chantal nacisnęła na hamulec. Przypomniała sobie, że dyskietkę z nagraniem ulubionej muzyki zostawiła u Quade’a. Zabawne, jak gdyby potrzebny jej był pretekst, by zadzwonić do swego nowego sąsiada.
„Ale zapytasz go o ten ogród?” Gdyby Julia wiedziała, ile myśli mu ona poświęca…
Tego ranka nie powie mu o ogrodniczych aspiracjach
Julii ani nie zada mu żadnych pytań dotyczących prowadzenia domu. Zada mu natomiast dwa pytania, które dręczyły ją od momentu, gdy dowiedziała się o jego powrocie.
A pytania te brzmiałyby następująco: Dlaczego taki renomowany adwokat jak ty wraca do australijskiego buszu? I czy Godfrey prosił go o współpracę z jego firmą?
Mogłoby mieć to wpływ na jej własną karierę. Wyprostowała się i skarciła się w duchu: nie jest przecież nastolatką, która nie potrafi radzić sobie w życiu. Ma dwadzieścia pięć lat, dobry zawód i pracuje ciężko nad przezwyciężaniem własnych, dotyczących choćby tej pracy, kompleksów.
Skoro tak, przełamie opór i pojedzie do Merindee, żeby zadać Cameronowi nurtujące ją pytania.
ROZDZIAŁ DRUGI
Po paru minutach Chantal wjechała już na parking przy firmie Butta i jakimś cudem znalazła wolne miejsce. Dzień dobrze się zaczyna, pomyślała, choć miała poważne wątpliwości, czy rokowania będą udane.
Trzymając klucze i telefon w jednym ręku, teczkę w drugim, wetknęła pod ramię i wsparła na biodrze stertę teczek z siedzenia obok. Tak obładowana, przeciskała się pomiędzy stojącymi jeden przy drugim samochodami.
Gdy stanęła na pierwszym stopniu, drzwi do gm...
ewelasia