Servantes Miguel - Niezwykłe przygody Don Kichota z la Manczy.pdf

(973 KB) Pobierz
1049307495.001.png
DE SAVEDRA MIGUEL
CERVANTES
Niezwykle przygody Don Kichota
z La Manczy
MIGUEL CERVANTES DE SAVEDRA
na nowo opowiedziane przez Wiktora Woroszylskiego
Wydawnictwo „Tower Press”
Gdańsk 2001
Rozdział pierwszy, w którym nie mieszkając, bo i po cóż mieliby mieszkać, pojawiają się bohaterowie książki: Don Kichot i
Sanczo
Pansa Przez skwar, od jasnego nieba do rudej roli jak na sznurze wielkie pranie sztywno rozwieszony w powietrzu, przez
skwir ptactwa polnego, przez ojczystej ziemi skwierczenie na przyrody i dziejów gorącej blasze, jedzie, kolanami chudymi
chude boki rumaka swego Rosynanta ściskając, bohaterski rycerz Don Kichot.
Już niebawem dowiecie się o nim więcej, w pierwszym zdaniu zaś o to tylko chodziło, żeby wjechał Don Kichot w ów skwar
i skwir, i skwierczenie, i zarazem pierwszy ślad na tej białej przedtem kartce zostawił, i przejechał dalej, a wy – byście oczy
zaciekawione na rycerza unieśli i czekali, co też go spotka.
Jedzie, chudy i długi, spiczastością kolebiącej się w siodle postaci widnokręgi okrągłe kłując, z Rosynantem jak on
kościstym niemal jedność tworząc, niezmożony Don Kichot, już niemłody, nim wyruszył bowiem w swą drogę, do rycerskiej
doli sposobiąc ducha lat strawił wiele, jedzie więc nasz bohater, oby Bóg mu sprzyjał i Wszyscy Święci!
Parę kroków za nim, na osiołku brzuchem powłóczącym po ziemi, Don Kichota giermek, Sanczo Pansa jak miech pękaty,
wypukłością kształtów mnąc i tłamsząc prostą krechę drogi, w skwar ten sam, a jakby nie tak doskwierający, wjeżdża, w
skwir ten sam i skwierczenie, byście jego także dojrzeć zdążyli, boć i o nim dowiecie się wnet co niemiara, a na razie – byle
go dojrzeć, jak za panem swoim walecznym pierwszy ślad na białej zostawia karcie.
Jadą obaj, nierozłączni w tej opowieści i w pamięci świata, różni tacy, że trudno o większą różność, nie do pomyślenia
wszelako – Don bez Sancza, Sanczo bez Dona.
Don Kichot, chudy i długi, niczym tyka grochowa ku górze pnie się.
Sanczo Pansa, bulwiasty ziemniak, bruzdy się trzyma.
Don Kichot, srebrny kłos wybujały, wiatr kołysze nim, żeby tylko nie złamał!
Sanczo Pansa, nać przyziemna, z pędrakami ledwie-ledwie pełznąca, nie popędzisz jej, nie przepędzisz!
Jeszcze można do drzew porównać obydwu: Don Kichota do topoli w błyszczącym hełmie, Sancza – do przysadzistej oliwki,
myśmy nie zwyczajni takiego drzewa, lecz w Hiszpanii oliwka, co wody prosi niewiele, w twardy grunt korzenie wbija
czepliwe, owocem zaś mięsistym, choć drobnym, bez sknerstwa darzy, tam oliwka – jak sąsiad znany od dziecka, niebogaty,
szary, ale zaradny, on nie zginie i z nim nie zginiesz.
Jadą, nierozłączni, rycerz i giermek, rycerz przodem, giermek, jak przystoi, parę kroków za nim, w górze niebo
rozpostarte jasność rozlewa, w dole – końskich i oślich kopyt bębnienie w skórę ziemi napiętą, a przed nimi – niewiadome
przygody.
Rozdział drugi, w którym wszyscy śmieją się z szaleństwa Don Kichota, autor zaś, choć powinien się z tego cieszyć, ma
uczucia mieszane W naszych czasach nie ma już, niestety, błędnych rycerzy.
W czasach, w których żył i wędrował Don Kichot, też ich już właściwie nie było, i dlatego wytykano Don Kichota palcami, i
rysując palcem kółko na czole śmiano się do rozpuku.
Kiedy mówię o czasach Don Kichota, mam na myśli te czasy, w których nieśmiertelne życie jego poczęło się w wyobraźni
człowieka imieniem Miguel de Cervantes Saavedra i niezwykłe przygody Don Kichota przez tegoż Cervantesa po raz
pierwszy opisane zostały w dwóch grubych księgach.
Ja jestem tym, co opowiada wam je na nowo kilka wieków później w czasach zupełnie innych, mających jednak z tamtymi
przynajmniej tyle wspólnego, że w nich także nie ma błędnych rycerzy.
Może zresztą nie tylko tyle, ale na razie nie będziemy się w to wdawali.
Miguel Cervantes de Saavedra urodził się w połowie szesnastego stulecia w Alcala de Henares, małej mieścinie na północ
od Madrytu, jako jedno z siedmiorga dzieci niezbyt zamożnego szlachcica (po hiszpańsku – zapamiętajcie to słowo –
hidalga), parającego się medycyną. Kiedy byłem w Hiszpanii, odwiedziłem Alcala de Henares, a w nim – stojące po dziś
dzień domostwo pana doktora, z wewnętrznym podwórkiem, na którym rośnie drzewo figowe i wodą orzeźwiającą darzy
niewielka studnia. W pokojach obejrzałem stare meble i inne przedmioty – i wiecie, co uderzyło mnie tam najbardziej?
Łóżka – bo uświadomiłem sobie naraz, jacy mali i drobni musieli być ludzie, którzy w nich sypiali. Jeżeli tacy byli
współcześni Don Kichota, cóż dziwnego, że gniewał ich i śmieszył między innymi wzrost, którym rycerz wybijał się nad
otaczający go tłumek! Już ten wzrost oznaczać musiał dla nich dziwoląga, odmieńca… A może Miguel de Cervantes sam był
wyższy od innych i niemało się przez to nacierpiał, i dlatego bohatera swojego obdarzył taką postacią, przenosząc na niego
własne upokorzenia i współczując wymyślonemu bardziej niż mógłby sobie żywemu? Nie dziwiłbym się wcale, gdyby tak
właśnie było…
Ale teraz zbyt nam przecież pilno do walecznego rycerza i dziwnych jego przypadków, byśmy chcieli dokładniej zająć się
życiem, choć też niezwyczajnym, tego, który go stworzył.
Pomijając więc wszystko, co było przedtem, odnajdźmy Cervantesa w momencie, gdy z pobrużdżoną już twarzą i siwiejącą
brodą, w dużym i bardzo pięknym (wiem, bo także byłem mieście Sewilli, lecz, niestety, odgrodzony od wszystkich jego
piękności, za siedmioma zamkami, za siedmioma troskami, za siedmioma smutkami i nieszczęściami, w sewilskim więzieniu
pióra się chwyta, by w zbroję rycerską odziać i na koń wsadzić bohatera imaginacji swojej, jegomościa Kichanę, co się
przezwał był Don Kichotem…
Czemuż to – sam się sobie dziwiąc, pyta Cervantes – niemłodego już i steranego w tę wyprawę żmudną wysyłam? Czyżby w
moim, który ruszyć się stąd nie mogę, zastępstwie miał przestworem cwałować, od skrępowań wszelakich wolny, nie
podległy nawet myśli potocznej, rozsądną zwanej, mój bohater jak ja szalony, lecz inaczej niż ja – nie wstydzący się swego
szaleństwa?
I tu nad samym jego uchem głos się rozlega, jakby do własnego podobny, a inny – nie słyszany dotąd – głos Don Kichota:
cóż słodszego – mówi głos ów – nad wędrówkę w poszukiwaniu przygody, nad stawianie czoła łotrostwu w obronie wdów,
sierot i dziewic napastowanych?
Ach, nie! – broni się przed pokusą Cervantes. – Pisarzowi cel zbożny winien przyświecać: ku przestrodze i pouczeniu
powstają dzieła. I ja też ucieszną historię o Don Kichocie szalonym opowiedzieć pragnę, by rodaków przed wpływem
przestrzec, jaki szerzą opowieści rycerskie. To one umysły mącą, prawu życia niewierne, swoim prawem ułudnym na
manowce zwodzą…
Ledwie wszakże wypowiada oskarżycielskie te słowa, mimowolne westchnienie tęsknoty z piersi mu się wyrywa: ileż ja im
oddałem nocy, jak słuchałem ich głosu…
I jakby tylko czekał na tę chwilę słabości, metaliczny głos księgi rycerskiej, w mieczy jasne szczękanie oprawny, przybywa
z oddali: dając ci miecz, przyjmuję cię do stanu rycerskiego – huczy – który nie uznaje żadnej podłości. Pamiętaj o tym,
rycerzu, że kiedy przyjdzie ci walczyć, a pokonany przeciwnik błagać będzie o litość, wysłuchaj go, proszę, i z zimną krwią
nie zabijaj…
Wzburzony Cervantes wstaje z zydla i zaczyna chodzić po celi. Wojny, w których walczył, stają mu przed oczyma, lądowe i
morskie – podobnego głosu, pamięta, nikt nie słyszał wówczas! Dobijano leżących, dłonie ucinano bezbronnym, czci
kobiecej nie oszczędzano…
Może kiedyś istniało prawo rycerskie, aleć dzisiaj czas nowy – sławny wiek szesnasty oto końca dobiega, siedemnasty w
fanfarach wschodzi – podłość rządzi światem i małość, nie uznaje zaś jej chyba tylko Don Kichot!
I tu w celi samotnej pisarza wrzawa się rozlega, śmiechy, głosy z wszystkich stron, przekrzykujące się wzajem:
–Obłąkany Don Kichot!
–Naczytał się tych bredni!
Zgłoś jeśli naruszono regulamin