Cook Glen - Garret 03 - Zimne Miedziane Łzy.pdf

(820 KB) Pobierz
Cook Glen - Garret 03 - Zimne M
Glen Cook
Zimne Miedziane Łzy
Tytuł oryginału: Cold Copper Tears
Przełożyła Aleksandra Jagiełłowicz
 
I
Chyba był już najwyższy czas. Zaczynało mnie nosić. Nadchodziły te paskudne
dni, kiedy ciało ogarnia skrajne lenistwo, a nerwy wrzeszczą, że najwyższy czas coś
zrobić - bardzo okrutna kombinacja. Na razie lenistwo było o łeb do przodu.
Nazywam się Garrett - tuż po trzydziestce, sześć stóp i dwa cale, dwieście funtów,
włosy jasne, eksmarine - ogólnie zabawny chłopak. Za odpowiednie pieniądze
znajduje różne rzeczy lub ściągam ludziom z karku rozmaite paskudztwa. Nie jestem
geniuszem. Udaje mi się wykonać zadanie, ponieważ jestem zbyt uparty, żeby
zrezygnować. Moim ulubionym sportem są kobiety, ulubioną potrawą - piwo. Pracuję
w moim własnym domu przy ulicy Macunado, w połowie drogi pomiędzy Górą a
nabrzeżem w śródmieściu TunFaire.
Właśnie spożywałem płynny lancz w towarzystwie mojego kumpla Kolesia,
dyskutując o religii, kiedy niespodziewany gość obudził we mnie żyłkę sportowca.
Była wysoką blondynką o skórze delikatnej jak najcieńsza satyna, jaką
kiedykolwiek widziałem. Wokół niej unosił się niezwykły zapach, a lekki uśmieszek
mówił, że wzrokiem przenika wszystko, natomiast Garrett jest dla niej jedną wielką
bryłą kryształu. Wydawała się wystraszona, ale nie przerażona.
- Chyba się zakochałem - mruknąłem do Kolesia w momencie, gdy stary Dean
prowadził ją do mojego biura-grobowca.
- Trzeci raz w tym tygodniu. - Do końca wysączył swój kufel. - Nie mów o tym
Tinnie.
Zaczął wstawać. I wstawał. I jeszcze wstawał. W końcu ma dziewięć stóp wzrostu.
- Niektórzy z nas muszą wracać do roboty. - Zaczął tańcować z Deanem i
blondynką, usiłując dostać się do holu.
- Później.
Ubawiliśmy się nieźle, wykpiwając skandale wstrząsające przemysłem religijnym
TunFaire. Koleś kiedyś zastanawiał się, czy nie umoczyć palców w tym bagnie, ale
udało mi się spłacić dług, jaki wobec niego miałem, i to szczęśliwie utrzymało go w
końskim biznesie.
Spojrzałem na blondynkę. Ona na mnie. Spodobało mi się to, co zobaczyłem.
Blondynka miała mieszane uczucia. Konie nie rżą, kiedy obok nich przechodzę, bo na
przestrzeni lat moja gęba była dość często modelowana pięściami, co nadało jej
pewien charakter.
Ona wciąż uśmiechała się tajemniczo, do tego stopnia, że już chciałem obejrzeć się
przez ramię i sprawdzić, co się skrada za moimi plecami.
Dean ulotnił się, wyraźnie unikając mojego spojrzenia. Udawał, że musi
sprawdzić, czy Koleś dokładnie zaniknął za sobą drzwi. Ten drań ma wyraźnie
zabronione, by wpuszczać kogokolwiek. Jeszcze kazaliby mi popracować. Blondyna
musiała oczarować go tak, że pogubił skarpetki.
- Jestem Garrett. Siadaj. - Nie będzie się musiała zanadto napracować, żebym i ja
zaczął wyskakiwać z garderoby. Miała w sobie coś, co wychodziło poza styl i urodę -
jakąś aurę, osobowość. Kobieta, która sprawia, że eunuch płacze rzewnymi łzami, a
duchowny przeklina swoje śluby.
Usadowiła się na krześle Kolesia, ale się nie przedstawiła. Pierwszy szok już mi
przeszedł. Pod przepyszną maską wyczułem czający się chłód. Ciekaw byłem, czy w
ogóle ktoś tam jest
- Herbata? Brandy? Panno... A może Dean poszuka nam kropelki Złota TunFaire,
 
jeśli go ładnie poprosimy?
- Nie pamiętasz mnie?
- Nie. A powinienem?
Facet, który by ją zapomniał, może być tylko trupem. Zachowałem jednak tę
uwagę dla siebie. Ogarnął mnie chłód, i to chłód bez poczucia humoru.
- To było dość dawno, Garrett. Kiedy się widzieliśmy ostatnio, ja miałam dziewięć
lat, a ty wybierałeś się do marines.
Do dziewięciolatek nie mam takiej pamięci jak do dwudziestolatek. Nic mi się nie
przypomniało, choć i tak było to dawniej, niż chciałbym pamiętać. Piątkę w marines
usiłuję zapomnieć już od dłuższego czasu.
- Mieszkaliśmy po sąsiedzku, na trzecim piętrze. Kochałam się w tobie, a ty ledwo
mnie dostrzegałeś. Umarłabym, gdyby było inaczej.
- Przepraszam. Wzruszyła ramionami.
- Nazywam się Jill Craight
Wyglądała jak Jill, z bursztynowymi oczami, choć te oczy, zamiast płonąć,
roztaczały arktyczne krajobrazy. Ale nie była żadną z Jill, które znałem, ani
dziewięcioletnich, ani żadnych innych.
Każdej innej Jill od razu zaproponowałbym, że nadrobimy stracony czas. Ale jej
chłód już wchodził mi w gnaty. Kiedy następnym razem pójdę do spowiedzi, pewnie
pogłaszczą mnie po głowie za tę powściągliwość. Jeśli w ogóle pójdę, bo ostatnio
zdarzyło mi się to, kiedy miałem dziewięć lat.
- Chyba ci przeszło w czasie mojej nieobecności. Nie zauważyłem cię na nabrzeżu,
kiedy wracałem.
Właśnie ją przejrzałem. Rozpaliła w sobie ogień, żeby przejść przez Deana, ale
teraz już było po wszystkim. Użytkowniczka. Najwyższy czas, żeby przestała już
ozdabiać to krzesło i pozwoliła mi dokończyć lancz.
- Chyba nie przyszłaś tu po to, żeby wspominać dawne czasy na ulicy
Brzoskwiniowej?
- Ulicy Pyme - sprostowała. - Może jestem w kłopotach i będę potrzebować
pomocy.
- Zwykle tak jest z ludźmi, którzy tu przychodzą. - Coś mi podpowiedziało, żeby
jeszcze nie wyrzucać jej za drzwi. Przyjrzałem się jej jeszcze raz. Nie był to przykry
obowiązek.
Nie była ubrana wyzywająco. Raczej konserwatywnie, choć kosztownie, z dużym
smakiem. To mogło sugerować pieniądze, ale nie musiało. W mojej części miasta
ludzie często noszą na sobie cały swój majątek.
- Nasz dom spalił się, gdy miałam dwanaście lat. - (Już wtedy powinienem był
sobie coś przypomnieć, ale stało się to znacznie później). - Moi rodzice zginęli.
Zamieszkałam z wujkiem, ale nie zgadzaliśmy się ze sobą. Uciekłam. Ulica nie jest
dobrym miejscem dla bezdomnej dziewczyny.
Rzeczywiście nie jest. Chyba właśnie wtedy powstał ten lodowiec. Już nigdy,
przenigdy nic jej nie dotknie, nie zrani ani nawet nie wzruszy. Ale co przeszłość ma
wspólnego z jej obecnością tu i teraz?
Ludzie przychodzą do mnie, gdy czują, że nad ich głowami wisi katastrofa. Może
nawet samo przejście przez moje drzwi sprawia, że czują się bezpieczni. Nieraz nie
chcą wyjść z powrotem na ulicę. Zwlekają, gadając o wszystkim, co ślina na język
przyniesie, ale nie o tym, co ich gnębi.
- Wyobrażam to sobie.
- Ja miałam szczęście. Byłam ładna i miałam co nieco rozumu. Użyłam ich, żeby
wyrobić sobie znajomości. Udało mi się. Zostałam aktorką.
Mogło to oznaczać wszystko i nic. Taka wygodna wymówka, worek, do którego
 
kobieta wrzuca wszystko, aby utrzymać w kupie ciało i duszę.
Burknąłem zachęcająco. Garret jest bardzo zachęcającą osobą.
Dean wsadził głowę przez drzwi, żeby sprawdzić, czy już mnie opętało, czy
jeszcze nie. Postukałem palcem w kufel:
- Więcej lanczu. - Czułem, że ta konferencja może potrwać.
- Mam kilku wysoko postawionych przyjaciół, Garrett. Lubią mnie, bo umiem
słuchać i trzymać buzię na kłódkę.
Odniosłem wrażenie, że jest aktorką, która świadczy ten sam rodzaj usług co
uliczna dziwka, ale jest lepiej opłacana, bo podczas pracy uśmiecha się i wzdycha.
Cóż, każdy orze, jak może. Znam kilka całkiem porządnych osób w tym biznesie.
Niewiele, ale zawsze coś. W żadnym biznesie nie ma zbyt wielu porządnych ludzi.
Dean przyniósł mi piwo i małe co nieco dla mojego gościa. Podsłuchiwał i chyba
nabrał już podejrzeń, że popełnił błąd. Ona jednak znów włączyła ogrzewanie, kiedy
mu dziękowała, i stary wyszedł rozpromieniony. Pociągnąłem łyk piwa.
- No więc czego będę się musiał domyślać? Lodowce w jej oczach zabłysły
znowu.
- Jeden z moich przyjaciół powierzył mi coś na przechowanie. Taką małą
szkatułkę. - Gestami pokazała przedmiot długi i szeroki na stopę, wysoki na
osiemnaście cali. - Nie wiem, co w niej jest. I nie chcę wiedzieć. Teraz zniknął. A
odkąd mam szkatułkę, już trzy razy próbowano włamać się do mojego domu. - Bam.
Koniec. Jak zdmuchnięta świeca. Powiedziała coś, czego nie powinna była
powiedzieć. Musiała pomyśleć, zanim zacznie znowu mówić.
Smród, jak od stada szczurów.
- Może masz jakiś pomysł, czego możesz ode mnie chcieć?
- Ktoś mnie obserwuje. Chcę, żeby przestał. Nie mam ochoty zajmować się tymi
sprawami ani chwili dłużej - w jej głosie brzmiał jakby cień namiętności, jakieś
ciepło, ale wszystko to było przeznaczone dla tamtego faceta.
- Uważasz wiec, że to może się znowu zdarzyć? Myślisz, że komuś może chodzić
o tę szkatułkę? A może o ciebie?
Myślała tylko o tym, że nie powinna była wspominać o szkatułce. Długo mełła to
w szarych komórkach, zanim odpowiedziała:
- Albo jedno, albo drugie.
- I chcesz, żebym to zakończył?
Uraczyła mnie królewskim skinieniem głowy. Królowa śniegu znów wróciła na
posterunek.
- Wiesz, jakie to uczucie, kiedy wracasz do domu i stwierdzasz, że ktoś
przegrzebał wszystkie twoje rzeczy?
Przed chwilą tylko próbowali wedrzeć się do jej domu.
- To uczucie podobne do tego, kiedy cię gwałcą, tyle że później tak nie boli, kiedy
siadasz - odparłem. - Daj mi zaliczkę. Powiedz, gdzie mieszkasz. Zobaczę, co da się
zrobić.
Podała mi małą sakiewkę i wyjaśniła, jak mam znaleźć jej dom. Było to raptem
sześć przecznic dalej. Zajrzałem do sakiewki. Nie sądzę, żeby oczy wyszły mi na
wierzch, ale kiedy uniosłem wzrok, znowu miała na twarzy ten sam uśmieszek.
Uznała chyba, że może mnie wodzić za nos jak tresowaną małpę.
Wstała.
- Dziękuję ci - rzekła i skierowała się w stronę drzwi frontowych. Poderwałem się
z miejsca i, potykając się o własne nogi, usiłowałem jej towarzyszyć. Niestety, Dean
już tam czekał, zaczajony, aby pozbawić mnie tego zaszczytu. Nie walczyłem z nim.
 
II
Dean zatrzasnął drzwi. Przez chwilę wpatrywał się w nie bez słowa, po czym
obrócił się w moją stronę. Miał idiotyczną minę.
- Zakochałeś się? W twoim wieku? - zapytałem. Wiedział, że nie szukam klientów.
Miał ich zniechęcać, zanim jeszcze przekroczą próg. Ten słodki lodowiec nie
wydawał mi się szczególnie pożądanym klientem, z tą swoją wyniosłą miną, nogami
do samych uszu, bezsensownymi problemami i kupą złota, dziesięć razy większą niż
jakakolwiek zaliczka, którą w życiu dostałem.
- Ona mi wygląda na chodzące kłopoty.
- Przykro mi, panie Garrett - jego usprawiedliwienie było wystarczająco mizerne,
abym doszedł do wniosku, że mężczyzna nigdy nie jest za stary na te rzeczy.
- Dean, skocz do pana Pigotty i powiedz, że jest zaproszony na kolację. Jeśli
będzie się rzucał, obiecaj mu jego ulubione dania. - Pokey Pigotta nigdy w życiu nie
odmówił darmowego posiłku. Posłałem Deanowi mój najlepszy uśmiech, co spłynęło
po nim jak woda po kaczce.
Bardzo trudno o dobrą pomoc.
Wróciłem do biura, żeby przemyśleć sprawę.
Życie jest piękne.
Ostatnio miałem kilka paskudnych spraw, z których nie tylko uszedłem w jednym
kawałku, ale nawet coś niecoś zarobiłem. Nie jestem nikomu nic dłużny. Mam z
czego żyć. Zawsze uważałem, że jeśli człowiek nie jest głodny, nie powinien
pracować. Nikt nie widział pracujących dzikich zwierząt, jeśli nie były akurat głodne,
wiec dlaczego nie popróżnować trochę, nie obalić kilku piw i zacząć myśleć o zimie,
kiedy skończy się jesień?
Kłopot w tym, że wieść gminna głosi, iż niejaki Garrett rozwiązuje trudne sprawy.
Dlatego każdy idiota z manią prześladowczą kieruje się do moich drzwi, a jeśli
przypadkiem wygląda jak Jill Craight i wie, jak podrajcować człowieka, nie ma
kłopotu z przejściem przez pierwszą linie mojej defensywy. Druga linia jest jeszcze
słabsza od pierwszej. To ja. A ja jestem urodzonym kobieciarzem.
Bywałem biedny i jeszcze biedniejszy, ale życie nauczyło mnie jednej, żelaznej
zasady: pieniądze zawsze się kiedyś kończą. Wczoraj może byłem bogaty, ale jutro
forsy już nie będzie.
Co robić, kiedy nie chce się pracować i nie chce się głodować? Zwłaszcza jeśli
wtedy, kiedy się rodziłeś, nie miałeś dość oleju w głowie, by wybrać sobie bogatą
rodzinę...
Niektórzy zostają duchownymi...
Ja z kolei szukam podwykonawców tej wspaniałej techniki przyszłości.
Kiedy komuś uda się już wyminąć Deana i urobić mnie wrodzonym talentem lub
urokiem osobistym, sprawdzam, czy nie udałoby się tej roboty upchnąć komu
innemu. Zgarniam dwadzieścia procent za pośrednictwo, co utrzymuje na przyzwoitą
odległość widmo głodu, oszczędza mi przetrenowania i w pewnej mierze napełnia
groszem kieszenie moich przyjaciół.
Śledzenie i myszkowanie polecam zwykle Pokeyowi Pigotcie. Jest w tym dobry.
Rola goryla zwykle przypada Saucerheadowi Tharpe'owi, który jest wielki jak pół
mamuta i dwa razy tak uparty. Jeśli trafi się coś parszywego, zawsze mogę krzyknąć
na Morleya Dotesa, który jest zawodowym mordercą i łamignatem.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin