Bunsch Karol - Trylogia antyczna 2 - Parmenion.pdf

(1142 KB) Pobierz
Karol Bunsch
PARMENION
888287274.002.png
W Atenach minety dni wielkich napięć. Jak w pro-
wincjonalnym miasteczku nie działo się nic ważnego.
dzień podobny do dnia, a noc do nocy. Wielka polityka,
handel i sztuka, nawet występek i rozpusta przeniosły
się na północ, za świętą górę Olimp. W Atenach spały
nawet psy i straże — szkoda czuwać. Powszechny pokój,
mieszkańcom nie grozi nic.
Martwotę śpiącego miasta podkreślała jeszcze powódź
księżycowego światła, ostrymi liniami odcinając jaskra-
wą biel marmurów od czarnych cieni pełznącego z wą-
wozu mroku, który sunąc po zboczach gasił światła,,
w miarę jak księżyc pochylał się w stronę portu i siał
zimne iskry na drobnej fali zatoki. Cisza i ciemność
zaległy ulice, jeno jak olbrzymie mauzoleum świeciły
jeszcze górujące nad miastem świątynię Akropolu *. Ża-
den głos nie zdradzał życia. Gdy jednak księżyc scho-
wał się za wzgórza, Akropol zgasł i mrok się pogłębił.
Jakby na to czekając, jakaś postać przesmyknęła się
przez mur koło Dipylonu i rozpłynęła się w ciemnoś-
ciach. Jeno szelest skradających się kroków po kamien-
nym bruku zdradzał, że przybysz kieruje się ku dziel-
nicy portowej.
* Objaśnienia do obcych wyrazów znajdują się na końcu
ksiąiki
5
888287274.003.png
I tu panował mrok i cisza. Siedziby bogaczy, gdzie
ongiś uczty i zebrania przeciągały się do świtu, teraz
czyniły wrażenie opuszczonych. Tylko w domu Demo-
stenesa niepewnym poblaskiem znaczył się świetlik ta-
lamu *.
Mówca nie spał. Nawykł wykorzystywać do pracy naj-
spokojniejsze godziny przed świtem, gdy skupienia nie
mąci ruch w mieście i w domu. Wtedy można utrwalić
lotne dary Snu, chytre pomysły, nim je rozproszy trzeź-
we światło dnia.
Od dawna już jednak towarzyszem nocnych godzin
Demostenesa miast snu była rozpacz. Walka została roz-
strzygnięta, wieńce zwycięstwa zabrał wróg. Nikt się
nawet nie sprzeciwiał, by je wysłać Filipowi w hołdzie
z zapewnieniem służalczej wierności. Demostenes nie
miał już nad czym pracować.
Ostatnio, uciekając myślą od tych spraw, zbliżył się
do swej córeczki. Ale bogowie, zda się, pogrążyć go chcą
na samo dno ludzkiej nędzy. Jak na urągowisko, gdy
Filip oczekiwał któregoś tam potomka, zesłali chorobę
na-jedyne dziecko Demostenesa. Nie pomogły zabiegi
najlepszych lekarzy ni hojne ofiary. Przed tygodniem
ojciec odprowadził córkę na Drogę Świętą, gdzie spo-
częła pod niewielkim kamieniem. W domu zapanowała
cisza, którą niedawno jeszcze mącił głos dziewczynki,
nieraz niecierpliwiąc Demostenesa. Teraz ma spokój.
Kamienny, martwy spokój.
Ale tylko zewnętrzny. W sercu Demostenesa szalał
bunt: przeciw bogom, że go opuścili, przeciw miastu, że
w haniebnej beztrosce dba już tylko o łaskę swego po-
gromcy i korzyści datowanego pokoju. Nie trzeba bu-
dować floty, opłacać najemników odrywać rąk od war-
sztatów i handlu. Kofne ejrene— pokój powszech-
ny! Kto go naruszy narazi się Filipowi. Tyran dba o to;
by jego niewolnicy nie bili się między sobą.
Spokój! Zburzyć go za wszelką cenę! W pełni lat
męskich, nawykły do pracy, nad siły, Demostenes
w miejsce wszystkiego, czym żył, ma spokój. Gdybyż
choć Filip prześladował swego wroga, żądał jego głowy,
jak ongiś Charidemosa! Byłby wraz ze strategiem
zbiegł do Persów i tam gotował opór przeciw tyranowi-
6
888287274.004.png
Ale rozsądek podszeptywał mu drwiąco, że Charidemos
jest wodzem, który potrafił dać się we znaki samemu
Filipowi. A on, Demostenes, jeno mówcą. Król perski
płacił mu, dopóki go potrzebował, by Helladę podburzać
przeciw Macedonii. Teraz, gdy ujrzał, że darmo rzuca
złoto, lekceważyć musi Demostenesa wraz z jego sztuką.
Tak samo jak Filip. To nie wspaniałomyślność kazała
Macedończykowi zostawić w spokoju zaprzysiężonego
wroga. W nabrzmiewającym starciu ż Persją Demoste-
nes nie liczy się ani jako sprzymierzeniec, ani jako wróg.
Wraz ze swą wymową stał się niczym, on, który już
sądził, że jest Temistoklesem i Peryklęsem w jednej oso-
bie. Może być chyba tylko prowincjonalnym adwokat-
tem. Sztuki swej, którą, pokonując największe opory
latami budował i cyzelował, używać może po to, by
zarobić parę drachm — bo na nic więcej się nie zda…
A jednak nie chciał się poddać i nie chciał uwierzyć,
by szczerze, choćby bez wewnętrznego oporu, poddała
się już cała Hellada. Gdy do Pelli wyruszało haniebne
poselstwo z darami i hołdem, zdołał wkręcić do niego
zaufanego i chytrego Epimedesa, by mu donosił, jak
zachowywać się i co mówić będą ateńscy posło-
wie. Z dawnego nawyku zbierał.zarzuty przeciw stron-
nikom Filipa, choć stracił już wiarę, by jeszcze się
przydały.
Ale nie wierzył też, by Tyche uśmiechać się mogła
do kogoś bez przerwy; Dochodziły do Aten plotki o we-
wnętrznych rysach w gmachu potęgi Filipa. Darmo iro-
niczny Hypereides mówił, że bezpodstawne nadzieje
ogłupiają ludzi, jeśli wprost nie wynikają z głupoty; na-
dzieją żyje wielu, bez nadziei nikt, A trzeba ją czymś
karmić lub zapisać się do „stronnictwa milczenia" przy
Drodze Świętej. Po karmę dla nadziei wysłał Epimede-
sa. Wśród świetnych uroczystości w tłumie poselstw
wszystkich krajów, od Istmu * i Pontu * do Zatoki Pelo-
poneskiej, wiele można usłyszeć. Im świetniej wypolę-
rowana zbroja, tym wyraźniej widać na niej skazy. By-
stry i przebiegły Epimedes potrafi je zauważyć.
Wśród zgryzot i koniecznych zajęć ostatnich dni De-
mostenes zapomniał o uroczystościach w Pelli. Ąle teraz
gdy wśród ciemności leżał z otwartymi oczyma, patrząc
888287274.005.png
w mrok pod pułapem, wyobraźnia przedstawiać mu jęła
triumf wroga, i łoże, w którym spoczywał, zdało mu się
łożem Prokrustesa *.
Poderwał się jak żgnięty sprzeż skorpiona. W głuchej
ciszy lekkie pukanie do wejściowej bramy rozniosło się
pogłosem po całym domu. O tej porze nie zwykły przy-
chodzić błahe wieści. Nie zarzuciwszy nawet chlajny*,
Demostenes poskoczył i odsunął zaworę. Mimo ciemności
poznał Epimedesa i serce jego zatłukło się gwałtownie
Nie bez powodu posłaniec powrócił przed zakończeniem
uroczystości. Kładąc palec na ustach, Demostenes we-
pchnął go do swego talamu. Epimedes, widno znużony,
usiadł bez słowa na trójnogu i rozcierał zdrętwiałe nogi.
Demostenes, trzymając jeszcze w ręku lampkę oliwną,
stał przed nim, nie mogąc wydobyć głosu, by rzucić py-
tanie, które paliło mu wargi.
Posłaniec zaczął sam:
— Domyślasz się już zapewne, że wróciłem wcześniej
nie z tęsknoty za tobą.
— Mów — wyszeptał Demostenes.
— Filip... nie żyje. .
Upuszczona lampka stuknęła o kamień posadzki, Roz-
prysnęła się w kawałki, i światło zgasło, Z ciemności
doszedł Epimedesa zduszony głos:
— Czy jesteś całkiem... całkiem pewny?
— Stało się to na oczach tysięcy ludzi. I tysiące pędzą,
jak ów biegacz spod Maratonu, roznosząc wieść po świe-
cie. W Atenach jam pierwszy. Myślę, że nagroda godna
będzie wieści.
Nie przerywając ni słowem wysłuchał krótkiej opo-
wieści. Już panował nad swym głosem, gdy rzekł:
—- Teraz ty spocznij tutaj, na moim łożu. Ja muszę
pracować.
Już pracował. Jakby ktoś na rzece zerwał tamę, która
więziła jej nurt, zatrzymując w biegu i zamieniając
w bagno cuchnące, tak wyzwolona od gniotącego ją cię-
żaru myśl Demostenesa płynęła bystrym strumieniem.
Niebo dopiero zazieleniło się na wschodzie, gdy De-
mostenes w białym haftowanym chitonie * i spiętej zło-
tą zapinką chlajnie, uwieńczony białym kwieciem, wy-
szedł z domu.
8
888287274.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin