Clark Lucy - Lekarka z małego miasteczka.rtf

(299 KB) Pobierz

LUCY CLARK

 

Lekarka z małego miasteczka


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

– Co tu... ?

Vicky zwolniła, spoglądając na drogę przez brudną szybę. Zaczerwieniony i wystraszony Andrew Anderson, dwunastoletni chłopiec ubrany w ciemną koszulkę i luźne spodnie, zawzięcie wymachiwał rękami. Gdy zjechała na pobocze i zaparkowała tuż za lśniącym, niebieskim jaguarem, podbiegł do jej auta.

– Pani doktor! – wykrzyknął zdyszany. – Ojej, jak dobrze, że panią widzę! Neila ukąsił wąż, trzeba go ratować. Chciałem wezwać karetkę, ale zatrzymałem jednego pana. – Andrew wskazał drugie auto. – Powiedział, że jest lekarzem, kazał mi wrócić, poszukać kogoś znajomego i poprosić o wezwanie karetki.

Vicky wysiadła z samochodu, otworzyła bagażnik i sięgnęła po torbę lekarską oraz składane nosze. Zdawała sobie sprawę, że ma coraz mniej czasu na kąpiel i zmianę ubrania przód popołudniowym spotkaniem, ale taka jest dola wiejskiego lekarza.

– Rozumiem – oznajmiła.

Gdy w pośpiechu pokonywali sięgające jej do pasa ogrodzenie z drutu kolczastego, ucieszyła się, że ma na sobie dżinsy. Andrew podniósł leżący na pastwisku rower i biegł z nim po wyboistym gruncie.

– Karetka wyjechała do innego pacjenta, ale niedługo powinna dotrzeć do szpitala. – Vicky zauważyła niespokojną minę chłopca. – Neil wyzdrowieje. Możesz mi powiedzieć, jak to się stało? Widziałeś tego węża?

– Pewnie. Był wielki, brunatny – odparł Andrew. – Po obiedzie jeździliśmy na rowerach. Neil chciał sprawdzić, dokąd prowadzi ta ścieżka, więc za wybiegiem pojechaliśmy w busz. Potem stanęliśmy przy zwalonym pniu. Neil... – Andrew zadrżał. – Neil wsunął rękę do dziupli i wtedy ugryzł go ten wąż. Nie wiedzieliśmy z początku, co to było, ale kiedy odskoczyliśmy, wyszedł z kryjówki. Był ogromny!

– Ile czasu minęło od ugryzienia?

– Chyba z dziesięć minut. Pomyślałem, że szosa jest blisko, więc prędzej zatrzymam jakieś auto, niż dojadę do domu. Tamten pan, który jest lekarzem, stanął od razu. Kiedy mu pokazałem, gdzie jest Neil, wysłał mnie z powrotem na drogę.

– Widziałeś ślad po ugryzieniu na ręce Neila?

– Tak... – Andrew znów się wzdrygnął. – On wyzdrowieje, pani doktor? To przecież mój najlepszy kumpel.

– Wszystko będzie dobrze, musimy go tylko szybko zawieźć do szpitala.

– Jest tam. – Wskazał niewielką polankę w buszu. Neil leżał na ziemi, a obok niego klęczał jakiś mężczyzna.

– Cześć! – Vicky przywitała się z chłopcem, którzy niepewnie się do niej uśmiechnął. Daremnie czekała, aż zajęty bandażowaniem jego ramienia nieznajomy podniesie wzrok i zwróci na nią uwagę.

– Karetka wezwana? – burknął.

– Jeszcze nie... – zająknęła się, wytrącona z równowagi jego napastliwym tonem.

– Czemu, do jasnej cholery? – Podniósł głowę i zza ciemnych okularów zmierzył ją taksującym spojrzeniem.

– Chciałam... najpierw obejrzeć ranę.

– Jesteś pielęgniarką? – rzucił drwiąco.

– Nie – odparła. I nim zdążyła wyjaśnić, czym się zajmuje, usłyszała:

– W takim razie nie trać czasu, mała, i sprowadź karetkę. Chyba wiesz, skąd można zadzwonić. – Gdy wściekła Vicky sięgnęła po telefon komórkowy, umieszczony przy pasku dżinsów, dodał: – Mam nadzieję, że twój działa, bo mój odmówił posłuszeństwa.

Nie reagując na jego słowa, czekała na połączenie.

– Nicole? Czy karetka już wróciła? – Zamilkła na chwilę. – Świetnie. Powiedz Macowi, żeby jak najszybciej przyjechał do zagajnika koło południowowschodniej granicy gospodarstwa Andersonów. Brunatny wąż ukąsił Neila Simpsona. Potrzebna będzie surowica. – Wysłuchała odpowiedzi przełożonej pielęgniarek i zakończyła rozmowę.

– Jak długo będziemy czekać na karetkę?

– Najwyżej dwadzieścia minut – odparła rzeczowo.

– Dziękuję – mruknął bez przekonania i dodał: – Znajdź mi jakiś patyk, zrobimy prowizoryczne łupki.

Vicky odetchnęła głęboko i popatrzyła na Neila.

– Dobry pomysł. – Uśmiechnęła się do niego. – Andrew i ja wybierzemy dla ciebie najładniejszy kijek w całym zagajniku. Będziesz miał łupki jak się patrzy.

Gdy Neil się rozchmurzył, skinęła na jego kolegę. Oddalili się we dwójkę na poszukiwanie patyka, który powinien być długi i gładki.

– Dlaczego ten facet jest dla pani taki okropny? – zapytał Andrew. – Przecież oboje jesteście lekarzami. Pani też potrafi obandażować ramię.

Aha, chłopcy spostrzegli niechęć między nią a nieznajomym.

– Zajął się Neilem, więc trzeba mu pomóc – tłumaczyła, nie chcąc krytykować mężczyzny w obecności Andrew. – Mac wkrótce dostarczy surowicę, potem zawieziemy Neila do szpitala, a tam zaopiekują się nim na piątkę z plusem.

– Dobry? – spytał Andrew, podnosząc z ziemi patyk.

– Idealny – odparła. – Wygląda ładnie, jest gładki i ma odpowiednią długość. Doskonale się spisałeś. – Poklepała chłopca po ramieniu.

– Ja go znalazłem – oznajmił, podając kijek mężczyźnie. – Pani doktor powiedziała, że jest idealny.

Nieznajomy w końcu podniósł głowę i popatrzył na nią. Wciąż miał na nosie ciemne okulary. Rozdrażniona pomyślała, że człowiek dobrze wychowany dawno by je zdjął. Żałowała, że nie może popatrzeć mu w oczy i skarcić wymownym spojrzeniem.

– Dentystka, weterynarz czy lekarka? – zapytał.

– To ostatnie – odparła zaczepnie. Chyba wolałby mieć do czynienia z przedstawicielką wcześniej wymienionych profesji.

– Nie stój bezczynnie, pomóż mi bandażować – burknął. Poczuła się głupio. Z irytacją zacisnęła zęby, uklękła i przytrzymała patyk, a nieznajomy wyjął z torby bandaż elastyczny i przy pomocy kija unieruchomił ramię.

– Mama będzie wściekła, prawda, pani doktor? – spytał Neil drżącym głosem, przeczuwając, na co się zanosi.

– Została powiadomiona? – spytał mężczyzna.

– Oczywiście – przytaknęła Vicky. – Nasza siostra przełożona na pewno przekaże wiadomość rodzicom.

Gdy trzymała kijek, nagle zdała sobie sprawę z bliskości nieznajomego. Spostrzegła niewielki garb na jego nosie – zapewne ślad po złamaniu sprzed lat – i poczuła działającą na zmysły woń męskiej wody kolońskiej. Kruczoczarne włosy były krótko obcięte i bardzo gęste. Poczuła absurdalną ochotę, by je pogłaskać. Wyraziste rysy twarzy świadczyły o zarozumiałości, z którą już miała okazję się zetknąć, natomiast wargi... Rozchylił je lekko, bandażując ramię małego pacjenta, a Vicky niespodziewanie zaczęła się zastanawiać, jak by zareagowała, gdyby ją pocałował.

Poczuła szybsze bicie serca, wyobrażając sobie, że nieznajomy bierze ją w ramiona. Na moment przymknęła oczy i westchnęła cicho. Dobiegający z tyłu szelest poszycia wyrwał ją z zadumy. Obejrzała się i zobaczyła Andrew, który stał na stercie gałązek i liści. Była mu wdzięczna, że nieświadomie pomógł jej uwolnić się spod uroku, którym emanował nieznajomy. Co ją napadło? Zwykle okazy wała mężczyznom obojętność i chłód. Ten przystojniak był jednak wyjątkowo źle wychowany: typowy lekarz z wielkiego miasta!

Skwapliwie pomogła mu zabandażować ramię Neila, zastanawiając się przy tym, co jeszcze przyniesie ten dzień. Przeszedł ją dreszcz, gdy poczuła na dłoni muśnięcie jego palców. Zaskoczona szybko podniosła głowę i popatrzyła na niego, lecz był całkiem zaabsorbowany swoim zajęciem. Jej serce, które przed chwilą wreszcie się uspokoiło, znowu zakołatało niespokojnie.

Gdy nieznajomy owinął bandażem górną końcówkę patyka, poczuła ulgę, bo nie potrzebował już pomocy, więc mogła cofnąć rękę. Westchnęła głęboko i zawołała do Andrew:

– Pomożesz mi rozłożyć nosze? Przeniesiemy Neila na pobocze, żeby Mac nie musiał nas szukać.

– Jasne – odparł.

Zadanie nie było skomplikowane i jedna osoba szybko by się z nim uporała, ale Vicky chciała znaleźć chłopcu jakieś zajęcie i skupić się na swych obowiązkach. Kiedy nosze zostały przygotowane, odwróciła się do Neila i rzekła z uśmiechem:

– Teraz czeka nas krótka wędrówka. – Ponownie uklękła obok niego, starając się nie zwracać uwagi na obecność kolegi po fachu. Neil powinien być spokojny i rozluźniony; to utrudni przenikanie trucizny do dalszych partii ciała. Odsunęła niesforny kosmyk spadający mu na oczy. – Jesteś bardzo dzielny – zapewniła.

– Czy jad bardzo mi zaszkodzi? – spytał, zagryzając wargi.

– Mac wkrótce przywiezie surowicę i bez trudu sobie z tym poradzimy.

– Dlaczego nie ma jej pani w torbie? – wypytywał, bo ciekawość wzięła górę nad strachem.

– Ja również tego żałuję, ale surowice na jad węży i pająków muszą być przechowywane w niskiej temperaturze, na przykład w lodówce.

– Mam nadzieję, że w twoim szpitalu są odpowiednie preparaty – wtrącił mężczyzna.

– Naturalnie, kolego – odparła i z zadowoleniem stwierdziła, że mówi głosem równie stanowczym jak on. – Na wsi częściej niż w innych rejonach zdarzają się takie wezwania, toteż byłoby lekkomyślnie z naszej strony, gdyby ta sprawa została zaniedbana.

Vicky skupiła się znów na Neilu, szukając oznak znużenia lub mdłości. Do tej pory nie skarżył się na ból głowy i podobne dolegliwości, a to dobry sygnał.

– Mały jest pewnie twoim pacjentem, więc dokończ teraz oględziny, ale potem trzeba go położyć na noszach – rzekł mężczyzna.

Była coraz bardziej zakłopotana. Odwróciła się, by przysunąć torbę, i policzyła do dziesięciu, starając się odzyskać spokój.

– Zmierzę ci puls i poświecę w oczy tak samo jak wtedy, kiedy mama przyprowadziła cię do gabinetu na badania okresowe. Wszystko jasne? – powiedziała do Neila, dotykając jego nadgarstka.

– Pewnie. Wiem, że to nie boli – odparł śmiało.

Badanie potwierdziło, że Neil jest spokojny, a puls ma normalny, co opóźniało przenikanie jadu do krwioobiegu. Zapewne wystarczą dwa lub trzy zastrzyki z surowicy, aby zneutralizować jego działanie. Zadowolona z oględzin, nieznacznie skinęła głową nieznajomemu i przysunęła nosze. Gdy bez trudu podniósł Neila, pod wykrochmaloną białą koszulą dostrzegła jego napięte mięśnie. Przyciągał ją niczym magnes i bardzo jej się podobał. Kiedy wstał, obejrzała go sobie w całej okazałości. Miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a drogi garnitur znakomicie się prezentował na jego sylwetce.

– Co z rowerami? – spytał Andrew.

– Proszę? – Zerknęła w bok i zmarszczyła brwi; była tak oszołomiona, że nie zrozumiała, co do niej mówi. – Aha! Możemy je tu zostawić, a potem zabierze je twój ojciec. Teraz będę potrzebowała twojej pomocy. Weźmiesz moją torbę. Dasz radę?

– Pewnie! – odparł, przekładając ciężar z ręki do ręki.

– Ruszajmy – mruknął mężczyzna, czekając, aż Vicky ujmie drążki z drugiej strony. – Grunt jest nierówny, więc patrz pod nogi – dodał. – Tego nam tylko brakuje, żebyś skręciła kostkę. Jak on śmie!

– Proszę się o mnie nie martwić, kolego – odparła z przesadną uprzejmością. – Przywykłam do wiejskich bezdroży, ale wypadki chodzą po ludziach, więc radzę uważać.

Odwrócił się, żeby na nią popatrzeć, i ruszył ku szosie. Z uśmiechem pogratulowała sobie zręcznej riposty. Zbliżali się do płotu, gdy dobiegł ich odgłos syreny.

– Jesteśmy uratowani – mruknął kpiąco nieznajomy.

Właśnie pokonywali ogrodzenie, gdy Mac zaparkował i podbiegł, żeby im pomóc. Otworzył tylne drzwi karetki, a gdy umieścili w środku Neila, podał Vicky torbę z surowicą.

– Łap, skarbie! – powiedział ze szkockim akcentem, zerknął na Neila i dodał: – Cześć, panie Simpson. Nieźle się urządziłeś, co? – Jego słowa brzmiały jak reprymenda, ale oczy mu się śmiały. – Wyjdziesz z tego, dzieciaku. Masz szczęście, że pani doktor od razu przyjechała.

Vicky napełniła strzykawkę, przetarła wacikiem skórę na zdrowym ramieniu chłopca i zapytała:

– Gotowy?

Energicznie kiwną głową, a potem skrzywił się lekko, czując ukłucie. Pod czujnym spojrzeniem najlepszego kumpla nie mógł okazać słabości. Vicky była z niego dumna.

– Dzielny chłopiec – rzekła z uśmiechem, gdy skończyła robić zastrzyk. Odzyskała już pewność siebie, zebrała swoje rzeczy i popatrzyła na Andrew, którego najwyraźniej ogarnęło znużenie. Spojrzała porozumiewawczo na Neila.

– Twój kumpel jest chyba zmęczony. Musiał pojechać rowerem do drogi i wrócić, a ty leżysz sobie na noszach jak król. Może obaj pojedziecie karetką do szpitala? To wam poprawi humory.

– Naprawdę? Ale fajnie! – zawołał Andrew, wdrapał się do środka i usiadł obok przyjaciela. Vicky odwróciła się do nieznajomego, który opierał się o maskę lśniącego jaguara.

– Dzięki – powiedziała, uśmiechając się uprzejmie. – Gdyby nie natychmiastowa pomoc, ukąszenie skończyłoby się dla Neila długą i ciężką chorobą.

Skinął głową i wyjął z kieszeni wizytówkę.

– W razie potrzeby proszę o kontakt.

Wzięła kartonik, spojrzała na niego przelotnie i schowała do kieszeni. Marzyła tylko o tym, by odjechać i uwolnić się od tego mężczyzny. Przyglądał się jej przez chwilę, potrząsając kluczykami.

– Można tu dobrze zjeść?

Nie przewidziała takiego pytania i początkowo nie mogła się skupić. Gdy odzyskała jasność myśli, odparła:

– Oczywiście. W naszej kawiarni jest spory wybór dań, a jej właścicielka Faith Jones to moim zdaniem najlepsza kucharka w okolicy. Nie sposób przeoczyć jej knajpki. Dziś mamy dobrą pogodę, więc stoliki będą wystawione na zewnątrz. Budynek jest pomalowany różową farbą, a na dachu widać drewniany szyld z napisem „Kawiarnia”.

Zdawała sobie sprawę, że to niepotrzebna paplanina, ale nie mogła przestać mówić. Zbiła ją z tropu niespodziewana zmiana nastroju przybysza. Gdy uśmiechnął się do niej po raz pierwszy, wydało jej się, że nogi ma jak z waty. Nabrała pewności, że wszędzie, gdzie się pojawia ten facet, otacza go wianuszek kobiet. Cofała się niezdarnie, aż wyczuła za plecami maskę samochodu. Oparła się mocno, żeby nie upaść, i odwróciła wzrok, by nie patrzeć na tego mężczyznę, ale było to dla niej wielkie wyrzeczenie. Gdy znów się odezwał, patrzyła na jego usta.

– Opis jest tak dokładny, że nie mogę zabłądzić.

– Najpierw trzeba dotrzeć do miasteczka. Proszę jechać za mną, a osiągniemy cel.

Rozpromienił się, słysząc tę wieloznaczną uwagę. Przystojny, obdarzony cudownym uśmiechem oraz, jak się przed chwilą okazało, także poczuciem humoru. Kiwnęła mu głową na pożegnanie, głęboko przekonana, że nigdy się już nie spotkają.

 

Gdy przyjechała do szpitala, Neil był już pod opieką siostry przełożonej Nicole Mumford, która sprawowała tę funkcję od początku istnienia tej placówki, czyli od dziesięciu lat. Niedawno straciła męża i od tamtej pory całą swą energię i czas poświęcała pracy i pacjentom. Zawsze wyglądała poważnie i schludnie. Na pierwszy rzut oka budziła zaufanie. Jej krótkie, ciemne włosy lekko już posiwiały, lecz oczy pełne blasku mówiły o tym, że zawód pielęgniarki to jej powołanie.

– Syn wyzdrowieje, pani Simpson – zapewniła matkę Neila, gdy stały przed drzwiami jego separatki. – W samą porę dostał surowicę, nie ma żadnych objawów zatrucia. – Obejrzała się i zobaczyła Vicky. – Mam rację, pani doktor?

– Naturalnie – odparła Vicky. – Trzeba jeszcze zrobić kilka zastrzyków. Chciałabym zatrzymać go na obserwację. Rano po obchodzie zdecyduję, co dalej robić. – Odwróciła się do Nicole i wyjęła z kieszeni dżinsów wizytówkę nieznajomego, starając się nie patrzeć na litery i cyfry. Przecież nic dla niej nie znaczył. Oczarował ją wprawdzie, gdy się rozstawali, ale nie darowała mu wcześniejszej zarozumiałości.

– Włóż to do akt Neila.

Siostra Nicole zmarszczyła brwi, patrząc na wizytówkę, a Vicky dodała:

– To jakiś miejski doktorek zatrzymany przez Andrew na drodze. Kiedy się tam zjawiłam, właśnie opatrywał Neila. Na wszelki wypadek zostawił swoje dane. – Popatrzyła na panią Simpson. – Neil był bardzo dzielny. A Andrew zrobił wszystko, co należało. Zapewniam, że to była dla nich prawdziwa nauczka.

– Oby! – usłyszała w odpowiedzi.

– Chciałabym go od razu zbadać. – Popatrzyła na zegarek. – Spieszę się, po południu mam ważne spotkanie. – Odgarnęła włosy, zadowolona, że niedawno obcięła je na pazia. Była okropnie potargana.

– Ach tak! – Pani Simpson kiwnęła głową. – Przecież dziś odbędzie się licytacja. O której zaczynacie?

– Punkt draga. Muszę pojechać do domu, wziąć prysznic i przebrać się – tłumaczyła Vicky. – Nie mam ochoty tam jechać, ale czuję, ze powinnam.

– To przykre, że twoja siostra zdecydowała się na sprzedaż gruntu. Tyle gospodarstw ostatnio zmieniło właściciela.

– Pani Simpson pokręciła głową.

– Nie chodzi mi tylko o ziemię. Jestem przygnębiona, bo pod młotek idzie część mojego dziedzictwa, rodzinnej przeszłości. Czuję się tak, jakby mnie okradziono, ale siostra widzi to inaczej. Niewiele mogę zrobić w tej sprawie, ale muszę być w ratuszu na czas. – Wzruszyła ramionami i spojrzała na Nicole. – Zajrzymy teraz do pacjenta?

Dom Vicky stał pod miastem, a ze szpitala można tam było dotrzeć w kwadrans. Dziś jechała dziesięć minut. Wykąpała się i włożyła szary kostium – wyglądała w tym stroju poważnie i godnie, a kolor pasował do jej nastroju. Wyszczotkowała włosy, ożywiła policzki odrobiną różu, lekko pomalowała usta, pobiegła do drzwi i ruszyła z powrotem do miasta.

Za pięć druga spotkała się w drzwiach ratusza ze swą najlepszą przyjaciółką Mary Jamieson i pospiesznie zajęły miejsca. Atmosfera była przygnębiająca. Vicky najchętniej wyszłaby z sali aukcyjnej, lecz wiedziała, że musi tu zostać. Westchnęła głęboko i powiedziała sobie, że nie co dzień człowiek ma sposobność asystować przy sprzedaży rodzinnej posiadłości.

– Spróbuj się odprężyć – szepnęła Mary, dotykając jej ramienia. – Strasznie jesteś spięta.

– O Boże! – jęknęła Vicky.

– Co się stało? – zapytała Mary, spoglądając w tym samym kierunku.

– Jest tu Nigel Fairweather – irytowała się Vicky, wskazując blondyna siedzącego w pierwszym rzędzie.

– Mówiłaś chyba, że Leesha nie chciała mu sprzedać swojej części, choć ją nagabywał.

– Tak było. Mój szwagier uznał, że lepiej wystawić grunt na licytację, żeby podbić cenę. Domyślałam się, że Nigel tu będzie, ale miałam cichą nadzieję, że nim dojedzie, piekło go pochłonie.

Ubawiona Mary zachichotała cichutko.

– Przez wzgląd na ciebie mam nadzieję, że mu się nie powiedzie. Ostatnio kupił sporo ziemi w okolicy.

– Trzeba przyznać, że nie jest w miasteczku mile widziany – przyznała Vicky. – Czy dasz wiarę, że miał czelność zaproponować mi kupno mojej części? Kiedy mu powiedziałam, że nie chcę jej sprzedać, uznał mnie za idiotkę, ale zaproponował wyższą cenę.

– Tylko spokojnie. – Mary znów poklepała ją po ramieniu. – Nie gorączkuj się tak, dziewczyno.

– Ten facet doprowadza mnie do szału! Gdybym miała dość forsy, żeby spłacić Jeromea i Leeshę, sytuacja byłaby zupełnie inna.

– Ale nie jest – odparła rzeczowo Mary, a Vicky wzruszyła ramionami.

– Mama przewraca się w grobie. – Ścisnęła mocno dłoń przyjaciółki. – Dzięki, że dziś tu przyszłaś. Czuję się pewniej.

Licytator zastukał młotkiem i aukcja się rozpoczęła. Nigel zaproponował najwyższą cenę.

– Po raz pierwszy... – usłyszała Vicky.

– Błagam, niech ktoś da więcej – szepnęła z rozpaczą. Jakby w odpowiedzi na jej modlitwy inny mężczyzna w eleganckim garniturze podniósł rękę, podbijając stawkę. Vicky odetchnęła z ulgą, a Nigel popatrzył na nią z oburzeniem, po czym zerknął na konkurenta. Licytacja nabrała tempa, lecz po chwili Nigel zgarbił się i zamilkł. Licytator uderzył młotkiem po raz ostatni. Trzecia część rodzinnej własności została sprzedana nieznajomemu z drugiego rzędu. Vicky z satysfakcją obserwowała pokonanego wroga, który jak burza wypadł z sali. Miała nadzieję, że nowy właściciel nie zniszczy wszystkiego jak tamten drań. Gospodarstwa kupione przez Nigela po zburzeniu domów i wycięciu drzew straciły swój wyjątkowy charakter i zostały zamienione w rolnicze monokultury, gdzie na skalę przemysłową uprawiano winorośl.

– Idziemy? – zapytała Mary, gdy zebrani rozchodzili się z wolna. Kilku mężczyzn w garniturach otoczyło nabywcę.

– Za chwilę – odparła Vicky. – To dziwne. Kiedy tu przyjechałam, nie mogłam się doczekać końca licytacji, a teraz nie mam ochoty wyjść.

– Rusz się! – nalegała Mary. Przyjaciółka nadal siedziała nieruchomo, więc dodała: – Miałam ci o tym nie mówić, ale Faith Jones organizuje małe spotkanie. Mówi, że to jakby stypa, bo poniosłaś bolesną stratę, a obcy się obłowili. Faith urządziła przyjęcie na cześć twojej rodziny, więc obiecałam dopilnować, żebyś przyszła.

– Ojej! – zawołała Vicky, wzruszona serdecznością znajomych. – W takim razie na co czekamy? – Zerwała się i pobiegła w stronę drzwi.

Mary zatrzymała się niespodziewanie.

– Proszę, proszę! – szepnęła. – Kto to jest?

– O kim mówisz? – dopytywała się Vicky, zerkając na boki.

– Widzisz tego faceta przy drzwiach? Mówię ci, że gdybym nie była mężatką, natychmiast padłabym mu w ramiona.

Vicky po raz pierwszy tego dnia wybuchnęła śmiechem.

– Uważaj, bo potkniesz się z wrażenia i rzeczywiście padniesz mu do stóp. – Vicky zerknęła na mężczyznę, którym zachwycała się Mary. – To on! – szepnęła i nagle zrobiło jej się gorąco.

– Znasz go? – wypytywała zdumiona Mary, zielonymi oczami obserwując zakłopotaną przyjaciółkę.

– I tak, i nie – usłyszała w odpowiedzi. – Widziałam go dziś rano, gdy udzielał pierwszej pomocy Neilowi Simpsonowi. Mówiłam ci przecież, że małego ugryzł wąż. Dlatego przyjechałam tu w ostatniej chwili.

– Chodź – nalegała Mary. – Musimy do niego podejść.

– Po co? – oburzyła się Vicky, a przyjaciółka uśmiechnęła się z politowaniem.

– Ponieważ w naszym miasteczku od dawna nie pojawił się przystojny nieznajomy, na dodatek do wzięcia.

– Trafiłaś w dziesiątkę. Oto idealny mąż: opryskliwy lekarz bez odrobiny taktu – drwiła Vicky.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin