Aspenstrom Werner - Nieskończona jest nasza przygoda.pdf

(2316 KB) Pobierz
401647064 UNPDF
WERNER ASPENSTRÖM
nieskończona jest nasza przygoda
W domu starców jest tylko jeden fotel na kółkach,
dlatego ja i Erik jeździmy na nim na zmianę. Jednego dnia
ja biorę fotel przed południem, a on po południu, następ-
nego on przed południem, a ja po południu. Uważamy, że
jest to sprytnie zorganizowane, o wiele lepiej niż z po-
czątku, gdy zmienialiśmy się co drugi dzień.
Wiele już lat upłynęło od czasu, gdy kierownik po raz
pierwszy obiecał nam jeszcze jeden fotel na kółkach, oczy-
wiście jeśli wystarczy pieniędzy z dotacji. Zależało to tylko
od tego. Ale w tym roku nie wystarczyło, o czym dowie-
dzieliśmy się później.
— Jest tyle dziur do załatania — powiedział któregoś
dnia kierownik, przechodząc przez korytarz. — Zobaczy-
my, może na przyszły rok.
Nie martwiliśmy się tym specjalnie. Uważaliśmy, że to
morowo z jego strony, że myśli o nas i o naszych potrze-
bach, chociaż ma tyle innych spraw na głowie. Dzięki
temu, że obiecał, mieliśmy jakąś nadzieję na przyszłość.
Niejeden wieczór gadaliśmy sobie o tym, jak to będzie,
kiedy każdy z nas pojedzie na swoim fotelu. Można będzie
wtedy ścigać się po korytarzu, jeżeli przyjdzie nam taka
ochota. Najbardziej palił się do tego Erik. Miał silne ramio-
na i na pewno by wygrał. Gdyby każdy z nas otrzymał
swój fotel, można by ponadto odwiedzać innych pensjo-
nariuszy. Moglibyśmy pograć w pokera zamiast wysiady-
wać u tego staruszka spod trójki i bawić się w tysiąca.
Do pokera musi być co najmniej trzech, nie warto grać,
401647064.002.png
kiedy jest mniej. Najmniej trójka i najwyżej szóstka, jak
mówi Erik.
Pewnego razu, kiedy nie było kierownika i jego żony,
urządziliśmy takiego pokerka że hej, jedynego porządnego,
odkąd tu jesteśmy, a przecież to spory kawał czasu —
prawie pięć tysięcy lat, jak twierdzi kierownik, który pro-
wadzi książki i pilnuje takich różnych rzeczy. Siedzieliśmy
w piątkę w pokoju Erika. Zachowywaliśmy się tak cicho, jak
tylko się dało. I wszystko poszłoby dobrze, gdyby nie epi-
leptyk, który właśnie wtedy dostał ataku — wywalił się
na podłogę i narobił piekielnego harmideru. Siostra Beda
przyszła na górę, odebrała nam karty.
— Tego już za wiele — powiedziała. A potem ta skarży-
pyta wypaplała wszystko kierownikowi. Trzeba było mieć
rozum i nie zapraszać epileptyka.
Poza tym Erik miał tego wieczoru cholerne szczęście.
Wygrał pięćdziesiąt dwie zapałki. Co do mnie, to przegra-
łem siedem.
Jeśli o mnie chodzi, to najczęściej rozmyślam o tym,
jak by to było dobrze mieć swój własny fotel na kółkach,
szczególnie latem, kiedy można sobie jeździć na dworze.
Chociaż Erik i ja nie zawsze mamy równe tempo, mimo to
jakoś związani jesteśmy ze sobą w szczególny sposób. Nie
wiem, jak to się dzieje, ale czujemy się bezradni, gdy nie
jesteśmy razem. Może spowodowane to jest tym, że mamy
tę samą chorobę i musimy zgadzać się w sprawach zwią-
zanych z fotelem. Pomyśleć, że można by jeździć po ogro-
dzie w sierpniu, patrzeć na krzaki porzeczek, rabarbar,
i zbierać opadłe pod drzewami owoce! Wynalazłem dobrą
metodę zbierania tych owoców, uważam, że jest ogromnie
sprytna. Mam w szafie cienką mosiężną rurkę. Zabieram
ją zwykle ze sobą do fotela. Jeżeli jakaś gruszka leży na
drodze, podjeżdżam do niej i nadziewam ją na rurkę. Po-
tem nabijam gruszkę wyżej na rurkę i nadziewam następ-
ną, jeżeli oczywiście są.
Ale kiedy sobie pomyślę, jaka by to była frajda, gdyby
Erik mógł jeździć ze mną, a nie tak jak teraz — jeden
przed południem, drugi po południu... Rozumiem, że nie
401647064.003.png
stanie się tak nigdy. Bo czyż podołalibyśmy takiemu
szczęściu?
Ludzie, którzy przechodzą przez korytarz, zatrzymują
się zwykle na chwilę, żeby z nami trochę porozmawiać.
Uważamy, że to miło z ich strony, właściwie zupełnie nie-
wytłumaczalnie miło; wiadomo przecież, że mają mnóstwo
swoich ważnych spraw. My ze swej strony uważamy oczy-
wiście za punkt honoru okazywać im zainteresowanie
i pytać ich, co słychać w szerokim świecie. Jeżeli mam
być szczery, to muszę powiedzieć, że te skąpe informacje,
jakie otrzymujemy, są tak bez znaczenia, że równie do-
brze moglibyśmy przestać zadawać im te pytania. Ale tu
chodzi przecież o uprzejmość. Zastanawiałem się dość długo
nad tą sprawą, zanim znalazłem przyczynę: nie potrafili
opowiadać o tym, czego nie ma. Za murami nie dzieje się
nic nadzwyczajnego.
— Jałówka nam się ocieliła — mówi jeden.
— O, to naprawdę ważna nowina — odpowiadamy,
robiąc miny, jak gdybyśmy oniemieli na tę wiadomość. —
Czy to byczek?
— Mają rozebrać młyn — mówi drugi. — Już nie jest
opłacalny.
— A więc tak to wygląda... — odpowiadamy, otwierając
szeroko oczy ze zdziwienia.
— A na południu biją się i tłuką jak dawniej — po-
wiada trzeci. — Ludzie mrą jak muchy.
— Coś podobnego! — odpowiadamy.
Wydaje się to nam prawie śmieszne, że przychodzą
i opowiadają takie rzeczy, a potem pytają, czy „na dłuż-
szą metę" nie znudzi się nam tak wciąż jeździć po kory-
tarzu. Nam znudzić?! Kiedy każdy dzień jest tak pełen
przygód, że aż dech zapiera! Kiedy człowiek boi się poło-
żyć do łóżka wieczorem, żeby nie zaspać i nie stracić nio
z porannych przeżyć!
Na przykład dziś. Dziś jest kolej na Erika. Jemu przy-
pada fotel. Siedzę na wiklinowym krześle przy oknie
i dłubię patykiem w doniczce. Siostra Beda ma słabość do
kaktusów. Na tym parapecie trzyma ich pięć. Nigdy nie
401647064.004.png
widziałem, żeby kwitły, chociaż siedzę tu od pięciu tysięcy
lat.
Jeżeli książki kierownika są dokładne — oczywiście.
Ziemię trzeba spulchnić, tego im pewnie brak, myślę
sobie, grzebię patykiem i czekam na kwiaty. Erik jeździ
tam i z powrotem, poruszając fotel gwałtownymi szarp-
nięciami, pochyla się, zawraca, hamuje i wyprawia różne
sztuczki jak chłopiec, który dostał pierwszy rower. Minę
ma tak zadowoloną, że już sam jego widok cieszy. Nagle
-wołam:
— Wielka podróż!
— Wielka podróż! — powtarza i cofa się ku mnie.
— Londyn!
— Londyn! — odpowiada i rozpoczyna śmiałą podróż
do dwójki (gdzie mieszka Joanna-Prosię). Na Morzu Pół-
nocnym jest dość gwałtowny sztorm i trudno się przez nie
przeprawić. Erik kołysze całym torsem, żeby zaznaczyć
ruch fal. Gdy dobija do portu, gwiżdże.
— Nowy Jork! — wołam.
— Nowy Jork!
Na tej trasie (do piątki) ma szczęście. Powiedział mi
potem, że nigdy nie widział tak spokojnego Atlantyku. —
To nie do wiary — mówił — gładki jak cerata, na niebie
ani jednej chmurki, żadnego wiatru, choćby na lekarstwo.
I tak przez całą drogę — mówił — wprost nie do wiary.
— San Francisco!
— San Francisco, dalej! — odpowiada Erik i bierze
kurs na siódemkę (pokój epileptyka). Leci teraz nad Ame-
ryką i głośno burcząc naśladuje warkot motoru. Przy
szóstce wylądował, żeby napełnić zbiorniki z paliwem.
Ostatni etap tylko dzięki przypadkowi nie skończył się
fatalnie. Jeden z motorów zaciął się i naprawa jego zajęła
moc czasu. Potem poszło już jak po maśle. Nie ma na to
rady — powiedział Erik — latanie to mądra rzecz.
— Władywostok! — krzyknąłem i zaraz pomyślałem,
że nigdy sobie z tym nie da rady. Ocean Spokojny to nie
pierwsza lepsza sadzawka. I do tego jeszcze Morze Japoń-
skie. Mocny chwyt z mojej strony, pomyślałem sobie.
401647064.005.png
Ale Erik nie jest z tych, którzy łatwo się poddają.
Nie trwało długo, a dojechał na miejsce (do dziesiątki,
gdzie mieszka Drwal). Nie pozostało mi nic innego, jak
zawołać, żeby zawrócił. Wybrał podróż pociągiem, była
najszybsza. Koła zgrzytnęły o szyny, gdy lokomotywa ru-
szyła, wagony skakały i dudniły — siostra Beda wpadła-
by w straszną złość, gdyby to widziała — ale pociąg toczył
się naprzód i wkrótce Erik wjechał na dworzec, dając
triumfalne sygnały gwizdkiem parowym.
Opowiadał mi potem prawie przez dwie godziny swoje
przeżycia z podróży, ale nie zdążył opowiedzieć więcej niż
połowę.
Nie, nam się tu naprawdę nie nudzi i „na dłuższą metę"
wcale się nam nie przykrzy, chociaż może na to wygląda.
Nam — nudno! Kiedy aż dech zapiera od tylu przygód!
Nie chcę przez to powiedzieć, że nie przydałby się nam
jeszcze jeden fotel na kółkach. Jeśli chodzi o mnie, to naj-
częściej myślę o locie i o tym, jak przyjemnie mogłoby
wtedy być.
Dziś kierownik przechodził korytarzem. Gdy zobaczył
Erika i mnie, zatrzymał się.
— A, to wy tu siedzicie — powiedział.
— Tak — odpowiedzieliśmy.
— Ach, prawda! Ten fotel na kółkach! W tym roku
pewno nic z tego nie będzie, nie wygląda na to, że z do-
tacji wystarczy... Niestety!
— I tak jest dobrze — pocieszyliśmy go, gdyż szkoda
go nam było, nie chcieliśmy, żeby martwił się taką drob-
nostką, mając ważniejsze rzeczy na głowie.
— Tyle jest dziur do załatania. Zobaczymy, może na
przyszły rok.
— Dziękujemy panu, panie kierowniku, bardzo jest pan
dla nas dobry — powiedzieliśmy i ukłoniliśmy się.
Co za równy facet, żeby tak stanąć i rozmawiać z nami
w ten sposób. Jak gdybyśmy tylko my istnieli na świecie!
Erik i ja siedzimy długo i gadamy o tym, jakiego wspania-
401647064.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin