Pennington Louise - Żona dyplomaty.pdf

(1846 KB) Pobierz
808870969.001.png
Pennington Louise
Żona dyplomaty
Wiedeń – wyrafinowane dyplomatyczne środowisko, ambitni
mężczyźni, oszałamiające kobiety.
A wśród tego wszystkiego Elizabeth Thornton, piękna i
elegancka, "doskonała żona" brytyjskiego dyplomaty. Jej
szczęście i spokój zakłóca jednak pojawienie się Karla, miłości
sprzed lat.
Kiedy ich związek odżywa, Elizabeth wie, że oto nadszedł czas i
konieczność wyboru: bezpieczne, pełne rodzinnego ciepła życie
z mężem, czy też bezbrzeżna i obezwładniająca namiętność do
Karla...
"Żona dyplomaty" to wielkie szczęście, seks i mocne
namiętności tętniące pod złudnym spokojem i blichtrem
eleganckiego świata.
1
Minęło już chyba ponad pięć lat? Kiedyś liczyła każdy dzień, ale od
tamtych chwil wiele wody upłynęło pod mostem czasu, tak wiele, że
zastanawiała się, czy ten Karl, którego widziała teraz wśród tłumu na
jasno oświetlonej sali, jest tym samym mężczyzną, który kochał się z nią
w tak nieokiełznany i namiętny sposób i od którego słyszała tyle obietnic
w jakby otoczonym koronkową mgiełką babiego lata pokoju Hotelu
Blake'a; mgiełką, ponieważ tyle było delikatności w ich kochaniu się.
Elizabeth mimo woli powróciła pamięcią do tamtego przyjęcia, Londynu
i spaceru wzdłuż Embankmentu o świcie, wspaniałym bladoróżowym
świcie. Wydawało jej się wtedy, w jej naiwności, że czekała na kogoś
takiego przez całe swoje życie, ponieważ nigdy wcześniej nie doznawała
tak nieodpartej potrzeby, tak intensywnego pragnienia, by wyciągnąć
rękę i — dotknąć. Jej skóra nabierała przy nim życia; w uszach dźwięczał
jego szept „całuj mnie aż do zawrotu głowy..."
Mieli tylko jeden tydzień, lecz tych siedem długich, bardzo długich dni
miało posmak ponadczasowości, jak gdyby, zawieszone w czasie, nigdy
nie miały się skończyć. Później jednak odleciał do Stanów i swojego
własnego świata, zostawiając za sobą obietnice, a dla niej nastały dłużące
się, dręczące dni oczekiwania — na telefony, na listy. I nawet gdy w jej
niemądre marzenia zaczął się wdzierać zimny powiew rzeczywistości, nie
przestawała tracić nadziei. Karl nie dawał jednak znaku życia. Wów-
czas, w tym tak odległym nagle świecie, poczuła, że coś w niej na zawsze
umarło. A teraz stał o kilka kroków przed nią i kiedy podniósł wzrok znad
trzymanego w ręku kieliszka i jego oczy przemknęły po bladej, jakby
rzeźbionej twarzy Elizabeth, zaczęło jej brakować tchu.
— Mógłbyś mi jeszcze podać drinka, John? — ocknęła się z trudem,
zwracając się gwałtownie do męża z rutynowym opanowaniem.
— Już? — spytał łagodnie z tak dobrze znanym jej żartobliwym wyrazem
twarzy.
— No wiesz, chociaż jeszcze jednego, żebym sobie jakoś mogła poradzić
z tymi uroczymi, dowcipnymi rozmówkami, które będę musiała dziś
prowadzić ze względu na ciebie — powiedziała trochę zbyt oschle.
— Już dobrze, dobrze... — odparł szybko, ale zastanowił go jej ton.
Rozejrzał się i zobaczył dziewczynę uginającą się pod ciężarem tacy z
napojami. Jednocześnie poczuł na ramieniu przepraszający dotyk żony.
— Przepraszam, nie chciałam być nieprzyjemna — powiedziała. Nie
można było bowiem nie dostrzec, jak przez szeroką, otwartą twarz Johna
przemknął cień. Tak łatwo mogła go zranić, jeszcze teraz, po czterech
latach małżeństwa.
Było jej podwójnie przykro; nie dość, że wyskoczyła na niego, to jeszcze
pozwoliła, by owładnęły nią wspomnienia z przeszłości. Jednakże już w
następnej chwili uciekła myślą od niego i poczucia bezpieczeństwa, jakie
jej dawał, i popatrzyła na tamtego mężczyznę, który stał teraz oddalony
od niej zaledwie na wyciągnięcie rąk. Poczuła gwałtowne bicie serca i
suchość w ustach; jej dłoń zamknęła się na mającym przynieść
uspokojenie kieliszku podanym przez Johna. Na przelotną chwilę
przymknęła oczy. Już dawno wyrzuciła z pamięci wspomnienia doty-
czące Karla, odsunęła je od siebie, ponieważ ją zawiódł. Doszła do
wniosku, że dała się nabrać na najbanalniejszą ze sztuczek. Czuła też, że
ludzi takich jak on powinna
traktować z pogardą. „Kolekcjonerzy" powiedziałaby Kate, która niestety
znajdowała się teraz o kilka tysięcy mil stąd, wysłana wraz z Henrym na
placówkę do szarej, borykającej się z zanieczyszczonym środowiskiem
Manili. Bardzo jej brakowało Kate.
— Elizabeth — z zamyślenia wyrwał ją głos Johna. — Przedstawiam ci
Bruna i Marie Studer z delegacji szwajcarskiej.
Elizabeth spojrzała w szczupłą, niezbyt sympatyczną twarz starszej od
niej kobiety o brązowych oczach powiększonych grubymi szkłami
okularów.
— Właśnie przyjechali do Wiednia.
— ... i mieszkają w hotelu... — usta Marii Studer uformowały się w
zaciętą, nieskłonną do przebaczenia linię. — Nie dostaliśmy wcześniej
żadnej informacji o przeniesieniu, ani też czasu na choćby częściowe
przygotowanie się. — Wyciągnęła swoją kościstą dłoń nabijając na
wykałaczkę oliwkę. — Mieliśmy praktycznie zapewniony jeszcze jeden
rok w Paryżu, no a tu niespodzianka z całym tym cyrkiem! — Z gniewem
nabiła na wykałaczkę następną oliwkę. — Mój mąż jest za stary na
konferencje...
— Przykro mi — pospieszyła z uprzejmym zrozumieniem Elizabeth. —
Chociaż Wiedeń jest całkiem wygodnym miejscem, tyle że niezbyt tanim.
Pani Studer wzniosła oczy do góry i na jej ustach zaczął się rysować
wyraz niesmaku, ale nim odpowiedziała, mąż pociągnął ją za rękaw
kierując jej uwagę na następną osobę, którą trzeba było poznać —
stojącego obok mężczyznę.
Karl Nielsen ujął podaną mu szczupłą dłoń i z konwencjonalnym
szacunkiem uścisnął chłodne, wątłe palce, po czym wyprostowawszy się,
skupił natychmiast całą swoją uwagę na stojącej z tyłu drugiej kobiecie.
To była Elizabeth. Na jej twarzy pojawił się prześliczny rumieniec, kiedy
spojrzała na niego marszcząc lekko czoło, a on za-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin