Carr Philippa - Córki Anglii 19 - Spotkamy się znowu.doc

(1112 KB) Pobierz

 

 

 

 

 

Philippa Carr

Spotkamy się znowu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z angielskiego przełożyła Wiktoria Melech

ŚWIAT KSIĄŻKI

y^00m>Ł philippa

Rud.

^V->'

H11I1HBMIB1I

(Spotkamy się znowu

mm

Z angielskiego przełożyła Wiktoria Melech

ŚWIAT KSIĄŻKI

Tytuł oryginału WE'LL MEET AGAIN

Projekt okładki i stron tytułowych Cecylia Staniszewska, Ewa Łukasik

Redakcja Barbara Syczewska-Olszewska

Redakcja techniczna Alicja Jablońska-Chodzień

Korekta

Teresa Steinhagen Wanda Wawrzynowska

Copyright © 1993 by Philippa Carr © Copyright for the Polish translation by Bertelsmann Media, Sp. z o.o. 1999

Bertelsmann Media Sp. z o.o.

Warszawa 1999

Druk i oprawa w GGP

ISBN 83-7129-507-3

Nr 1722

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Yioletta

NOCNI PRZYBYSZE

Tego marcowego ranka wstałam o świcie. W nocy spałam niewiele. Starsza pani Jermyn uczciła kolacją zaręczyny swojego wnuka ze mną, choć właściwie trudno było nazwać to uroczystością wobec faktu, że następnego dnia Jowan miał wyruszyć na front.

Wiedziałam, że poprosi mnie o rękę, od tego wrześniowego dnia, wkrótce po ogłoszeniu wojny, gdy powiedział mi, że ma zamiar zaciągnąć się do wojska.

Zakochaliśmy się w sobie już przy pierwszym spotkaniu. W czasie przejażdżki przez posiadłość Jermynów spadłam z konia, a on pospieszył mi z pomocą. Można uznać, że był to początek końca sporu między rodzinami Tregarlandów i Jermynów, chociaż jestem spowinowacona z Tregarlandami jedynie przez moją siostrę bliźniaczkę, Dorabellę, która weszła do tej rodziny przez małżeństwo i u której wówczas gościłam.

Jowan nie przejmował się zbytnio waśnią rodzinną. Śmiał się, nazywając ją nonsensowną historią, podtrzymywaną z lubością przez miejscową ludność. Obie rodziny żyły jednak w niezgodzie przez wiele lat i my mieliśmy je pogodzić uświęconym związkiem małżeńskim.

Postanowiliśmy się pobrać, jak tylko skończy się wojna.

- Może za pół roku - powiedział Jowan. - A może i wcześniej.

Czasami odnosiłam wrażenie, że brał życie takim, jakie ono jest, wszystko w nim akceptując. Dlatego właśnie tak

Tytuł oryginału WE'LL MEET AGAIN

Projekt okładki i stron tytułowych Cecylia Staniszewska, Ewa Łukasik

Redakcja Barbara Syczewska-Olszewska

Redakcja techniczna Alicja Jablońska-Chodzień

Korekta

Teresa Steinhagen Wanda Wawrzynowska

Copyright © 1993 by Philippa Carr © Copyright for the Polish translation by Bertelsmann Media, Sp. z o.o. 1999

Bertelsmann Media Sp. z o.o.

Warszawa 1999

Druk i oprawa w GGP

ISBN 83-7129-507-3

Nr 1722

Yioletta

NOCNI PRZYBYSZE

Tego marcowego ranka wstałam o świcie. W nocy spałam niewiele. Starsza pani Jermyn uczciła kolacją zaręczyny swojego wnuka ze mną, choć właściwie trudno było nazwać to uroczystością wobec faktu, że następnego dnia Jowan miał wyruszyć na front.

Wiedziałam, że poprosi mnie o rękę, od tego wrześniowego dnia, wkrótce po ogłoszeniu wojny, gdy powiedział mi, że ma zamiar zaciągnąć się do wojska.

Zakochaliśmy się w sobie już przy pierwszym spotkaniu. W czasie przejażdżki przez posiadłość Jermynów spadłam z konia, a on pospieszył mi z pomocą. Można uznać, że był to początek końca sporu między rodzinami Tregarlandów i Jermynów, chociaż jestem spowinowacona z Tregarlandami jedynie przez moją siostrę bliźniaczkę, Dorabellę, która weszła do tej rodziny przez małżeństwo i u której wówczas gościłam.

Jowan nie przejmował się zbytnio waśnią rodzinną. Śmiał się, nazywając ją nonsensowną historią, podtrzymywaną z lubością przez miejscową ludność. Obie rodziny żyły jednak w niezgodzie przez wiele lat i my mieliśmy je pogodzić uświęconym związkiem małżeńskim.

Postanowiliśmy się pobrać, jak tylko skończy się wojna.

- Może za pół roku - powiedział Jowan. - A może i wcześniej.

Czasami odnosiłam wrażenie, że brał życie takim, jakie ono jest, wszystko w nim akceptując. Dlatego właśnie tak

bardzo mi pomógł w strasznych chwilach, przez które musiałam przejść.

Jowana wychowała babka, ponieważ jego matka umarła, gdy był jeszcze dzieckiem. Samotnię Jermynów odziedziczył zaledwie kilka lat temu, po śmierci wuja, który prowadził beztroskie życie i zaniedbał posiadłość, ale Jowan od razu przystąpił do przywrócenia jej dawnej świetności. Kochał dom, w którym spędzał dzieciństwo, zanim pojechał do ojca, do Nowej Zelandii. Ojciec odumarł go i w ten sposób posiadłość znalazła, się w rękach Jowana.

Podobnie jak jego babka, podziwiałam go za uczciwe i wytrwałe dążenie do celu. Nie umiała mówić o nim inaczej jak z dumą.

—  Jowan zawsze wie, co należy robić — powiedziała mi pewnego razu. - I nigdy nie mówi: „To niemożliwe". Kocha to miejsce równie mocno jak ja i słusznie stał się jego właścicielem.

Dlatego też byłam bardzo zaskoczona, kiedy nagle postanowił zgłosić się do wojska. Jego zdaniem, tę wojnę należało wygrać; od tego zależała pomyślność całego kraju, w tym i rodziny Jermynów. Zatrudnił doskonałego zarządcę, a ten dobrego pomocnika. Obaj, znacznie starsi od niego i żonaci, mieli oparcie w rodzinach. Jowan uznał, że poradzą sobie bez niego i był przekonany, że zadbają o posiadłość podczas jego nieobecności.

—  Uporamy się z Niemcami błyskawicznie — zapewniał. Przez ostatnie miesiące widywałam go rzadko. Miewał

wprawdzie urlopy, ale zawsze były one krótkie. Był to jeden z powodów, dla których zostałam w Kornwalii. Poza tym Dorabella nie chciała nawet słyszeć o moim wyjeździe.

Jowan zgłosił się do Królewskiej Artylerii Polowej, której poligon znajdował się w Lark Hill, na równinie Salisbury, w pobliżu posiadłości Tregarlandów.

Ileż radości sprawiały nam jego urlopy! Jakie plany snuliśmy! W jego obecności czułam się podniesiona na duchu, kiedy jednak wracał do jednostki, nękały mnie złe

przeczucia, bo wiedziałam, że zbliża się dzień jego wyjazdu na front.

I właśnie wyjechał.

Moi rodzice byli zachwyceni perspektywą naszego małżeństwa, a ja zdążyłam się już zaprzyjaźnić z babką Jowana. Wszystko mogłoby być takie piękne, gdyby nie wisząca nad nami groźba wojny.

Tego ranka wstałam bardzo wcześnie i kiedy już umyłam się i ubrałam, odczułam potrzebę zaczerpnięcia świeżego powietrza. Włożyłam więc płaszcz i udałam się do mojego ulubionego miejsca w ogrodzie.

Dom Tregarlandów, zbudowany na szczycie urwiska, przypomina twierdzę zwróconą frontem do morza. Ogrody spadają w dół aż do plaży. Była ona zamknięta dla obcych, w pewnym momencie trzeba było jednak udostępnić przejście, gdyż inaczej ludzie, spacerujący brzegiem, musieliby wspinać się na urwisko, by ją ominąć. To zaś w porze przypływu okazywało się prawie niemożliwe, o czym sama kiedyś się przekonałam.

Usiadłam na ławce stojącej wśród kwitnących krzewów i spoglądałam na morze. Wkrótce Jowan znajdzie się gdzieś na drugim brzegu. Miejsce przeznaczenia pozostawało nieznane. Nie miało sensu oszukiwanie się, iż nie grozi mu niebezpieczeństwo.

Usłyszałam czyjeś kroki, podniosłam wzrok i ujrzałam moją siostrę Dorabellę. Zbliżała się do mnie i uśmiechała z daleka.

-  Usłyszałam cię - rzekła. - Wyjrzałam przez okno, zobaczyłam, że wychodzisz, i postanowiłam pójść za tobą.

-  Jest jeszcze bardzo wcześnie - zauważyłam.

-  Mówią, że to najlepsza pora dnia. Co się stało, Vee? Czasami używała takiego zdrobnienia mego imienia

Violetta. Tego ranka w jej głosie słychać było nutę czułości. Rozumiała dobrze, co czuję.

Dorabella i ja nie jesteśmy bliźniaczkami jednojajowymi, lecz łączy nas silna więź. Dorabella powiedziała kiedyś, że

wiąże nas niewidoczna „pajęcza nić", która jest nierozerwalna, lecz tak cienka, że nikt oprócz nas jej nie dostrzega. Była między nami od początku i na zawsze pozostanie. Myślę, że miała rację.

Dorabella była urocza i raczej płocha. Mnie uważano za osobę rozsądną i praktyczną. Dorabella robiła wrażenie kruchej, bezbronnej istoty, co nieodmiennie pociągało płeć przeciwną. Zdawałam sobie sprawę, iż miała więcej wdzięku, lecz nigdy nie odczuwałam zazdrości. Co najwyżej sporadycznie.

Pamiętając, do czego doprowadziło ją impulsywne usposobienie, bałam się o nią, ale czułam, że ostatni wybryk pozostawił trwały ślad na jej osobowości. Dość nierozważnie poślubiła Dermota Tregarlanda, a jej późniejsze postępowanie wywołało poważne konsekwencje. Prawdą jest przy tym, że gdyby nie jej małżeństwo, nigdy nie poznałabym Jowana i nie siedziałabym tu teraz.

Przyjrzałam się jej. Tak, najwyraźniej spoważniała po tym, co przeszła. Lękałam się o nią. Cokolwiek by jednak zrobiła, nigdy nie przestanę jej kochać. Nic nie jest w stanie tego zmienić.

Dotknęła mej dłoni i powiedziała:

-  Nie martw się. Nic mu się nie stanie. Mam takie przeczucie. On jest z tych, co przeżyją. Ja też do takich należę i rozpoznaję bratnią duszę.

-  Jeśli  chodzi  o  ciebie,  to  masz  całkowitą rację -odparłam.

Spojrzała na mnie ze smutkiem, a w jej oczach wyczytałam prośbę o przebaczenie za cały ten niepokój, którego nam przysporzyła. Wybaczyłam jej, tak jak i nasi rodzice.

-  Oczywiście, że mam rację - rzekła. - Wojna wkrótce się skończy. On wróci jako bohater. Wtedy rozdzwonią się dzwony weselne, spotkają się oba klany, a ta głupia waśń między Tregarlandami i Jermynami raz na zawsze zostanie zapomniana.

-  A ty, Dorabello, co zrobisz? Czy zostaniesz z Tregarlandami?

Zamyśliła się.  Odgadłam więc, że już się nad tym zastanawiała.

-  Sytuacja się zmieni — odrzekła. — Ty będziesz panią Samotni Jermynów, lady Jermyn.

-  To tytuł starszej pani.

-  Och, ona chętnie usunie się w cień. Jest przecież zachwycona, że masz poślubić jej kochanego chłopca. Kiedy już skończy się ta nieszczęsna wojna, jakoś zniosę pobyt tutaj,   pod  warunkiem,  że  będę  blisko  ciebie.   Wszyscy żyjemy teraz w wielkiej niepewności, prawda? Niczego nie można zaplanować. Nie wiemy, co się zdarzy w następnej minucie. Wojna... Jak myślisz, długo potrwa?

-  Nie   mam   pojęcia.   Stale   słyszymy,   że   wszystko przebiega jak należy, wydaje  się jednak,  że Niemcy są bardzo silne. Trudno odgadnąć, czy czegoś przed nami się nie ukrywa.

-  Stajesz się ponura, Vee.

-  Lubię znać prawdę.

-  Pamiętaj, że niewiedza jest błogosławiona.

-  Nie wtedy, kiedy siłą narzuca się nam jakąś prawdę, jak to się czasami dzieje.

-  Pozbądź się tych czarnych myśli! Rozumiem, że się martwisz, bo Jowan wyjechał, lecz przecież jesteśmy razem. Nie umiem ci powiedzieć, jak bardzo się z tego cieszę. Dla mnie najważniejsze jest to, że ty i ja będziemy mieszkały w sąsiedztwie. Pomyśl o tym.

-  No i masz Tristana.

-  Ciocia Violetta zgłasza do niego prawa opiekunki, a niania Crabtree uważa, jestem tego pewna, iż on bardziej należy do niej niż do mnie. Czy to dziecko zdaje sobie sprawę, ile osób rości sobie do niego prawa? Kiedy biorę go na ręce, niania Crabtree obawia się, że go upuszczę. — Nagle  spoważniała.  - Pewnie sądzi,  że po  tym,  co  się zdarzyło, nie zasługuję na zaufanie. To ona i ty uratowałyście go przed szaloną Matyldą, gdy mnie tu nie było... chociaż powinnam być.

-  To już przeszłość.

-  Czyżby? Nie sądzisz, że to, co robimy... naprawdę ważne rzeczy... nigdy nie odchodzi w przeszłość? Pozostawia po sobie ślad na zawsze.

-  Nie wolno ci tak myśleć.

-  Na ogół mi się to udaje, lecz czasami wspomnienia wracają   i   prześladują   mnie.   Uciekłam   z   kochankiem. Zostawiłam męża i dziecko... teraz wróciłam. Mąż umarł, a dziecko tylko dzięki tobie i niani nie zostało zamordowane. Rozumiesz, że trudno mi pozbyć się takich myśli.

-  Dopóki będziesz pamiętać tę nauczkę... Rozchmurzyła się i wybuchnęła śmiechem.

-  Nie mogę się powstrzymać - powiedziała. - Zawsze ta sama, poczciwa Violetta, wytykająca prawdę, zmagająca się heroicznie z problemami kapryśnej siostry bliźniaczki i nigdy nie zapominająca o prawieniu morałów.

-  Ktoś musi to robić, gdy się ma do czynienia z taką osobą jak ty!

-  No i to robisz. Zawsze tak było. Nie myśl, że nie pamiętam. Muszę cię mieć blisko siebie, bo gdy cię nie ma, łatwo wpadam w panikę. Nigdy nie zapomnę, jaką wymyśliłaś

0   mnie  historyjkę.   A  przecież  wiem,  jak  nienawidzisz kłamstwa. Uciekłam z kochankiem. Zaaranżowałam moją ucieczkę tak, żeby wyglądało, że utonęłam... tak jakbym poszła popływać, zostawiwszy na plaży ubranie i pantofelki... a tymczasem płynęłam  kanałem La Manche do  Paryża. A co ty zrobiłaś? Opowiedziałaś bajeczkę: poszłam popływać, straciłam przytomność, wyłowił mnie z wody jakiś jacht. Och, to było cudowne!

-  Raczej bardzo przykre i pewnie nigdy nie uszłoby ci to na sucho, gdyby nie wybuchła w tym czasie wojna

1 gdyby ludzie nie mieli ważniejszych spraw niż zastanawianie się nad kapryśnym i nierozsądnym postępowaniem młodej, płochej kobiety.

-  Masz rację, moja droga siostro, jak zawsze zresztą. Sama widzisz, że nie mogę się bez ciebie obejść. Nawet

10

 

przebywanie w posiadłości Tregarlandów da się znieść, gdy będziesz moją sąsiadką po wyjściu za mąż za Jowana. Ty będziesz się nazywała Jermyn, ja — Tregarland. Jakoś się wszystko w końcu ułoży, prawda?

-  Jeszcze nie wiadomo.

-  Postanowiłaś być ponura. A czy jedna z twoich maksym nie mówi, że to niezbyt przydatne?

-  Po prostu nie zamykam oczu na fakty.

-  Wiem. Czasami jednak czuję, że przeszłość nigdy całkowicie nie mija. Matylda Lewyth z jej szaleństwem... Wydaje mi się, że ona wciąż tu jest. No i Gordon. Co on czuje? Własna matka morderczynią... żyje zamknięta w zakładzie...

-  Gordon jest jednym z najrozsądniejszych ludzi, jakich znam. Patrzy na całą tę sprawę trzeźwo. Jego matka chciała, by majątek Tregarlandów dostał się jemu i pozwoliła, by to pragnienie stało się jej obsesją. Stary pan zadrwił z niej. Był złośliwy. Chciał zobaczyć, co ona zrobi. No i zobaczył, a teraz wolałby, żeby to się nigdy nie zdarzyło. W jakimś stopniu obwinia sam siebie - bo z całą pewnością odegrał niemałą rolę w tym dramacie. Lecz to już minęło. Dzięki Bogu powstrzymano Matyldę przed skrzywdzeniem Tristana. Matylda jest teraz pod dobrą opieką, a Tristan ma nianię Crabtree i całą służbę, która świata poza nim nie widzi. Nawet stary pan Tregarland  uważa, że jego wnuk jest cudownym dzieckiem.  Tristan jest bezpieczny. I na tym sprawa się kończy.

-  Męczy mnie poczucie winy. Powinnam być tutaj. Dermot nadal by żył.

-  Dermot był bardzo poważnie ranny.  Wiedział, że nigdy w pełni nie wyzdrowieje.  I dlatego odebrał sobie życie. To wszystko już przeszłość.

-  Co ludzie o mnie myślą? Pewnie mi nie wierzą.

-  Nie myślą za wiele o tobie. Są zajęci ważniejszymi sprawami. Tym na przykład, co się dzieje na kontynencie. Kogo Hitler teraz zaatakuje? Jest wojna. To, co zrobiła pani Tregarland wraz ze swym francuskim malarzem, jest banalne

11

w porównaniu z wypadkami w Europie. Gotowi są przyjąć nawet mało prawdopodobną wersję o utracie pamięci, bo mało ich to teraz obchodzi.

-  Masz rację - powiedziała. - Ty zawsze masz rację. I, co najważniejsze, jesteś tutaj. Poślubisz Jowana Jermyna, a kochanek, który przed laty jak meteoryt przemknął przez moje życie, niech pozostanie w spokoju. Moja droga siostra Violetta przybyła do posiadłości Tregarlandów i zaprowadziła we wszystkim ład.

Roześmiałyśmy się i jakiś czas siedziałyśmy w milczeniu. Jej obecność przynosiła mi ulgę, a i ona także czerpała pociechę z tego, że tu jestem. To cudowne mieć kogoś tak bliskiego, kto jest nieomal częścią nas samych. Tak było zawsze i tak pozostanie.

jak to się często zdarzało, odgadywała moje myśli. Nieliczne były w naszym życiu okresy, kiedy byłyśmy rozdzielone. Najdłuższy to ten, gdy uciekła z francuskim malarzem i upozorowała wypadek, by prawda nie wyszła na jaw.

Nie wątpiłam, że już nigdy nie zrobi czegoś równie głupiego. Zresztą wówczas nie wierzyłam ani przez moment, że ona nie żyje. Myślę, iż to ją przekonało, że nie możemy być rozdzielone. To była jedna z takich chwil, kiedy słowa nie są potrzebne.

-  Chodźmy na śniadanie - odezwała się w końcu. Śniadanie w domu Tregarlandów było posiłkiem, który

podawano przez dwie godziny, tak więc można je było zjeść, nie naruszając planów na cały dzień. James Tregarland rzadko obecnie pojawiał się przy stole. Ogromnie przeżył śmierć syna i to, co się stało z jego gospodynią, a zarazem kochanką. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ponosi część odpowiedzialności w tej dziwnej sprawie. Poruszyła ona nas wszystkich, choć najmniej przeżywał ją syn Matyldy, Gordon. Był człowiekiem aż do przesady praktycznym, a od niego zależał pomyślny rozwój posiadłości Tregarlandów. Zachowywał się tak, jakby niewiele się zmieniło. Zawsze byłam przekonana, że to niezwykły mężczyzna.

12

Rzadko widywałyśmy go przy śniadaniu i tego ranka Dorabella i ja także byłyśmy same.

Jedna ze służących przyniosła pocztę. Były to listy od naszej matki — po jednym dla każdej z nas. Zawsze pisywała do nas obu jednocześnie, nawet treść listów była podobna.

Otworzyłyśmy je i przeczytałam swój:

Moja kochana Violetto!

Żyjemy tu w niepewności i niepokoję się trochę o Gretchen. Dla niej to bardzo trudny okres. Martwi się bardzo o swoją rodzinę w Niemczech. Bóg jeden wie, co się z nimi dnieje, a do tego Edward ma niedługo tam wyjechać... Pomyśl, będzie walczył z jej rodakami. Biedna Gretchen jest bardzo niespokojna i nieszczęśliwa. Możesz sobie wyobrazić, co czuje. Ma oczywiście małą Hildegardę. Cieszę się z tego niezmiernie. To dziecko jest dla niej wielką pociechą. Niełatwo żyć w kraju, który wypowiedział wojnę jej ojczyźnie.

Zastanawiałam się, czy nie mogłybyście jej zaproponować, by przyjechała na jakiś czas do Kornwalii. Piszę ° tym Dorabelli, bo to od niej musi wyjść zaProsK,m^e- Gretchen bardzo was obie lubi i dobrze by jej zr°bił pobyt z osobami w tym samym wieku. To jasne, że w obecnych czasach, z ty™i zac^e^nieniami, nie jest łatwo podróżować, szczególnie z dzieckiem, ale gdyby mogła pobyć u was Z małą Hildegardą, poprawiłoby to jej nastrój.

Hildegarda może bawić się z Tristanem i jestem pewna, że niania Crabtree będzie tym zachwycona.

Biedna Gretchen! Ludzie wiedzą, K? Jesł Niemką. Zdradza ją akcent, oczywiście, a kiedy Edward wyjedzie... Same się przekonacie, jak jej ciężko.

Porozmawiaj z Dorabella. Mam nadzieję, ŻeM ZaPros^e-

Bardzo mi było przykro, tak jak i ojcu, że nie mogliśmy wziąć udziału w Twoich zaręczynach. Cieszyny się z nich. Jowan podoba nam się bardzo. Ojciec uważa, że doskonały z niego gospodarz i oboje jesteśmy przekonani, że będziecie ze s°bą szczęśliwi. Jak to dobrze, że będziesz blisko Dorabelli.

Kochamy Cię i ściskamy

Tatuś i mamusia

13

Dorabella spojrzała znad swojego listu.

—  Chodzi o Gretchen — powiedziała. Skinęłam głową.

—  Oczywiście, że może do nas przyjechać.

—  Oczywiście - odpowiedziałam jak echo.

Gretchen zjawiła się jakieś dwa tygodnie później. Pojechałyśmy po nią na stację razem z Dorabella.

Zauważyłam, że Gretchen była nieco roztargniona. Niepokoiła się o Edwarda, jak ja o Jowana, i żadna z nas nie wiedziała, co się dzieje na froncie. Poza tym ona obawiała się o swoją rodzinę w Bawarii, od której nie miała wiadomości od bardzo dawna.

Mała Hildegarda okazała się czarującym dzieckiem. Tristan skończył trzy lata w listopadzie, a Hildegarda była

0  pięć miesięcy młodsza. Miała ciemne włosy jak matka

1 w niczym nie przypominała z urody Edwarda.

Niania Crabtree z radością wzięła ją pod swoją opiekę. Jeśli zaś chodzi o Tristana, był najwyraźniej zadowolony z jej towarzystwa.

W tym czasie niania Crabtree buntowała się z lekka z powodu „tych diabląt z góry", jak ich nazywała.

Ponieważ obawiano się ataków bombowych z powietrza, dzieci z dużych miast, z całego kraju, ewakuowano i umieszczono na wsiach. Dwoje takich dzieci przysłano do nas i to były te „diablęta" niani Crabtree.

Poddasze nad pokojem dziecinnym zajmowała służba. Były tam duże, chaotycznie rozmieszczone pomieszczenia

0  dziwacznych kształtach, ze ściętym sufitem. Dwa z nich przeznaczono na sypialnie dla ewakuowanych, którymi byli dwaj bracia z East Endu w Londynie, jedenastoletni Charley

1  ośmioletni Bert Trimmellowie. Niania Crabtree czuwała nad nimi, pilnowała ich posiłków, sprawdzała, czy regularnie się myją i chodzą do szkoły w East Poldown z innymi dziećmi zakwaterowanymi w Poldown lub w sąsiedztwie. Ponieważ szkoła w Poldown była za mała, by wszystkich

14

pomieścić, kilka pokoi w mieście przekazano dla nauczycieli i nauczycielek, którzy przyjechali wraz ze swymi uczniami. Tak więc nowi przybysze mogli uczęszczać do szkoły razem ze swoimi kolegami.

Bardzo nam było żal tych dzieci. Robiły wrażenie takich opuszczonych, gdy przyjechały z zawieszonymi na szyjach tabliczkami z nazwiskami i maskami gazowymi przewieszonymi przez ramię.

Gordon udał się do ratusza, gdzie je zgromadzono, i wrócił z rodzeństwem Trimmellów.

Bunt niani Crabtree nie był, oczywiście, poważny. Gdy w grę wchodziły dzieci, ona pierwsza gotowa była się nimi zaopiekować. Nie lubiła tylko zmian, czemu w końcu nie należało się dziwić.

-  Biedne małe kruszynki - użalała się nad chłopcami. -Nic dla nich zabawnego być tak daleko od domu. Muszą jednak nauczyć się żyć tutaj i im szybciej, tym lepiej. Tego Hitlera zamordowałabym własnymi rękami.

Gdy C...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin