Carr Philippa - Córki Anglii 02 - Zwycięski lew.doc

(2010 KB) Pobierz
Phillippa Carr

Phillippa Carr

Victoria Holt

 

 

PHIUPPA

 

 

 

 

Zwycięski Lew

Z angielskiego przełożyła" Bożena Krzyżanowska

ŚWIAT KSIĄŻKI

 

 

       Tytuł oryginału THE LION TRIUMPHANT

Projekt okładki i stron tytułowych

Cecylia Staniszewska

Ewa Łukasik

Ilustracja na okładce z wydania angielskiego za zgodą A.M. Heath & Co. Ltd.

 

Redakcja Elżbieta Żuk

Redakcja techniczna Mirosława Kostrzyńska

Korekta

Marianna Filipkowska Jolanta Spodar

 

            Copyright © Philippa Carr 1974 © Copyright for the Polish edition by Bertelsmann Media

               Sp. z o.o., Warszawa 2000 Copyright for the Polish translation by Bertelsmann Media

Sp. z o.o., Warszawa 2000

Bertelsmann Media Sp. z o.o.

Świat Książki              - v

Warszawa 2000

Druk i oprawa w GGP

ISBN 83-7227-501-7 Nr 2512

 

Hiszpański galeon

     Z okna swojej wieżyczki mogłam obserwować wspaniałe okręty wpływające do portu w Plymouth. Czasami wstawałam w nocy, a na widok majestatycznego statku kołyszącego się na srebrzystych falach czułam, że poprawia mi się nastrój. Gdy w całkowitej ciemności dostrzegałam na morzu skupiska świateł, próbowałam odgadywać, jaki jest to rodzaj żaglowca. Czy filigranowa karawela, wojowniczy galeas, a może trzymasztowy statek handlowy lub stateczny galeon? Potem, nie przestając o tym myśleć, wracałam do łóżka i wyobrażałam sobie mężczyzn, którzy pływają na tych statkach. Wtedy przestawałam opłakiwać Careya oraz utraconą miłość.

     Choć jeszcze nie tak dawno temu obiecywałam sobie, że do końca życia to właśnie jemu będę poświęcać każdą myśl, rankiem budziłam się zaabsorbowana wpływającymi do portu żeglarzami.

     Chodziłam do Hoe sama, chociaż nie powinnam tego robić, ponieważ nie było to odpowiednie miejsce na spacery dla młodej, siedemnastoletniej damy, która w ten sposób narażała się na obcesowe zaczepki marynarzy. Jeśli już koniecznie miałam zamiar się tam wybrać, powinnam zabrać ze sobą dwie służące. Nigdy jednak nie należałam do osób, które potulnie poddają się obowiązującym normom, poza tym nie potrafiłam nikomu wytłumaczyć, że port ma dla mnie niezwykły urok tylko wtedy, gdy jestem w nim sama. Gdybym zabrała ze sobą Jennet lub Susan, zerkałyby na marynarzy i ze śmiechem opowiadały sobie, co przydarzyło się jednej z ich przyjaciółek,

dziewczynie, która zaufała człowiekowi morza. Wszystkie te historie słyszałam już wcześniej. Teraz chciałam być sama.

     Przeto wykorzystywałam każdą możliwość, by wykradać się do Hoe i tam rozpoznawać okręty, które widziałam w nocy. Spotykałam mężczyzn o ogorzałych, niemal mahoniowych twarzach. Z błyszczącymi oczyma przyglądali się dziewczętom, oceniając ich powab, który przypuszczalnie w znacznej mierze zależał od ich przystępności, gdyż marynarz bardzo krótko przebywa na lądzie, nie ma więc czasu na zaloty. Oblicza żeglarzy bardzo różniły się od twarzy ludzi, którzy przebywają z dala od morza. Może działo się tak dlatego, że marynarze bywali świadkami niecodziennych scen i ponosili ogromny trud, a przez cały czas towarzyszyło im uczucie stanowiące mieszaninę oddania, uwielbienia, strachu i nienawiści, żywione przez nich do pięknego, dzikiego i nieujarzmionego morza.

     Lubiłam obserwować załadunek - wnoszenie na statek worków z mąką, solonym mięsem i fasolą. Zastanawiałam się, dokąd popłyną bele płótna i zwoje bawełny. Temu wszystkiemu towarzyszyło mnóstwo krzątaniny i podniecenia. Port nie był odpowiednim miejscem dla młodej, dobrze wychowanej dziewczyny, jednakowoż miał nieodparty urok.

     Odnosiłam wrażenie, że wcześniej czy później musi zdarzyć się coś ekscytującego. I, zaiste, tak się stało. To właśnie w Hoe po raz pierwszy zobaczyłam Jake'a Pennlyona.

     Był wysoki i silny, twardy i niepokonany. Natychmiast to zauważyłam. Dostrzegłam również jego śniadą cerę. Choć w chwili naszego pierwszego spotkania miał zaledwie dwadzieścia pięć lat, osiem z nich spędził na morzu. Mimo młodego wieku dowodził własnym okrętem, dlatego sprawiał wrażenie niezwykle władczego. Natychmiast zorientowałam się, że na jego widok jaśnieją oczy wszystkich kobiet, zarówno młodych, jak i starych. Porównałam go z Careyem — robiłam to zawsze, gdy napotkałam nowego, godnego zainteresowania mężczyznę. W tym zestawieniu Jake wyszedł na prostaka i człowieka pozbawionego dobrych manier.

    

     Oczywiście, w chwili spotkania nie miałam pojęcia, kim on jest, wiedziałam jednak, że to ktoś ważny. Mężczyźni kłaniali mu się w pas, a dziewczęta dygały. Ktoś zawołał: „Dzień dobry, kapitanie Lyon!"

     To nazwisko* w jakiś sposób do niego pasowało. Skąpana w promieniach słońca ciemna czupryna nabierała płowego koloru. Poruszał się do przodu rozkołysanym krokiem, tak charakterystycznym dla marynarza, który właśnie zszedł na ląd i nie zdążył jeszcze się przyzwyczaić, iż ma pod nogami stały grunt, a nie rozkołysany pokład statku. Doszłam do wniosku, że wygląda jak typowy król zwierząt.

     Potem nagle zdałam sobie sprawę, że mnie zauważył. Zatrzymał się. To była dziwna chwila. Odniosłam wrażenie, iż panująca w porcie krzątanina na chwilę całkiem ustała. Mężczyźni przerwali załadunek, a marynarz i dwie dziewczyny, z którymi rozmawiał, zamiast patrzeć na siebie spojrzeli na nas. Zamilkła nawet papuga, którą jakiś posiwiały marynarz próbował sprzedać farmerowi odzianemu w barchanowy kaftan.

     - Dzień dobry, panienko - powiedział Jake Pennlyon, kłaniając się z udaną pokorą, pod którą można było dostrzec szyderstwo.

     Byłam skonsternowana. Ponieważ nie miałam żadnego towarzystwa, najwyraźniej uznał, że może mnie zaczepić. Młode damy z dobrych domów nie pojawiają się w takich miejscach bez opieki, a jeśli któraś z nich to zrobi, musi się liczyć z tym, że natknie się na jakiegoś żądnego przygód z kobietami marynarza. Czyż nie z tego właśnie powodu powinnam mieć przy sobie którąś z pokojówek?

     Zachowałam się tak, jakbym nie zauważyła, że jego słowa skierowane zostały właśnie do mnie. Patrzyłam za niego, na statek, wokół którego krążyły niewielkie łódki. Jednakowoż oblałam się pąsem, dzięki czemu zorientował się, że mnie zaniepokoił.

" Lyon (ang.) - lew.

 

     -              Chyba nie spotkaliśmy się wcześniej - ciągnął. - Dwa

lata temu nie było panienki w Plymouth.

Miał w sobie coś, co sprawiało, że trudno było go zignorować.

- Jestem tu zaledwie od kilku tygodni - odparłam.

- Och, nie pochodzi panienka z Devon.

- Zaiste - przyznałam.

     - Wiedziałem,  ponieważ dotychczas jeszcze  mi się nie

zdarzyło, bym nie wpadł tu na trop tak ładnej młodej damy.

- Nie jestem zwierzyną łowną - zripostowałam.

- Tropi się nie tylko zwierzynę łowną.

    Jego przenikliwe i przebiegłe, w jakiś sposób atrakcyjne, a jednocześnie odpychające błękitne oczy przeszywały mnie na wylot. Miałam wrażenie, że widzą więcej, niż powinny i niż nakazywałaby przyzwoitość. Były to najbardziej zdumiewające niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałam -lub jakie w ogóle można było zobaczyć. Lata spędzone na morzu nadały im intensywny odcień błękitu. Człowiek ten najwyraźniej uznał mnie za służącą, która przyszła do portu, ponieważ właśnie wpłynął doń statek, i wypatrywała jakiegoś marynarza.

     - Podejrzewam, że mnie pan z kimś pomylił - oświadczy

łam oschle.

     - To raczej niemożliwe - odparł. - Ponieważ rzadko zda

rza mi się taka okazja. To fakt, iż czasami rzeczywiście powo

duje mną pośpiech, nigdy jednak się nie mylę, jeśli chodzi

o wybór przyjaciół.

     - Powtarzam, że mnie pan z kimś pomylił - wyjaśniłam. -

Poza tym muszę już iść.

- Mogę panią odprowadzić?

-              Nie idę daleko. Prawdę mówiąc, do Trewynd Grange.

Czekałam  na  choćby najlżejszą oznakę  zaniepokojenia.

Powinien wiedzieć, że nie można bezkarnie nagabywać mieszkańców Grange.

     -              Muszę panią odwiedzić, oczywiście o dogodnej dla pani

porze.

    

     - Sądzę - zripostowałam - że raczej powinien pan zaczekać na zaproszenie. - Ponownie się ukłonił. - W każdym razie — ciągnęłam, odwracając się — może pan czekać na nie bardzo długo.

     Chciałam uciec. Sprawiał wrażenie człowieka bardzo śmiałego. Przypuszczałam, że byłby w stanie popełnić każdy nietakt. W jakiś sposób przypominał korsarza, z drugiej jednak strony to samo można powiedzieć o wielu ludziach morza.

     Spiesznie wróciłam do Grange. Początkowo obawiałam się, iż ten człowiek może za mną iść, potem jednak byłam chyba trochę zawiedziona, że tego nie zrobił. Powędrowałam prosto do wieży, w której znajdowała się moja komnata, i wyjrzałam przez okno. Żaglowiec — jego żaglowiec — spokojnie i cicho kołysał się na falach. Musiał mieć przynajmniej siedemset ton, a na rufie i dziobie wznosiły się wysokie nadbudówki. Dostrzegłam też baterię dział. Nie był to okręt wojenny, został jednak wyposażony w sposób pozwalający się bronić i atakować innych. Miał piękną i pełną dostojeństwa sylwetkę. Wiedziałam, że to statek spotkanego przeze mnie mężczyzny.

     Nie pójdę do Hoe dopóty, dopóki ten statek nie odpłynie. Codziennie będę wyglądać przez okno, mając nadzieję, że nazajutrz nie będzie go już w porcie. Potem wróciłam myślami do Careya - starszego ode mnie o dwa lata cudownego, kochanego Careya. W dzieciństwie bez przerwy się z nim kłóciłam. Robiłam to aż do owego cudownego dnia, kiedy nagle oboje zdaliśmy sobie sprawę, że się kochamy. Na to wspomnienie ogarnęła mnie fala smutku i ponownie zaczęłam przeżywać wszystko od nowa. Najpierw matka Careya - będąca jednocześnie kuzynką mojej mamy — potwornie się zdenerwowała, a potem oznajmiła, że za nic w świecie nie zgodzi się na nasz ślub. Następnie przyszła kolej na moją mamę, która o niczym nie wiedziała, aż do owego okropnego dnia, kiedy to wzięła mnie w ramiona i płacząc razem ze mną, wyjaśniła mi, jak to się dzieje, że dzieci płacą za grzechy ojców. W tym momencie moje wspaniałe marzenie o życiu u boku Careya nieodwracalnie legło z gruzach.

    

     Dlaczego wszystkie te wspomnienia tak wyraźnie odżyły po spotkaniu w Hoe owego zuchwałego marynarza?

     Muszę wyjaśnić, w jaki sposób znalazłam się w Plymouth, w południowo-zachodnim zakątku Anglii, choć mój dom rodzinny znajdował się zaledwie kilka kilometrów na południowy wschód od Londynu.

     Przyszłam na świat w Abbey - opactwie Świętego Brunona. To dziwne miejsce jak na urodziny i ilekroć oglądam się wstecz, dochodzę do wniosku, że zawsze żyłam wśród ortodoksów. Byłam beztroską, niefrasobliwą dziewczyną. W niczym nie przypominałam poważnej Honey, którą zawsze uważałam za swoją siostrę. W dzieciństwie mieszkałyśmy w klasztorze, który nie był klasztorem, jakkolwiek niezmiennie panowała w nim atmosfera mistycyzmu. To, że we wczesnym dzieciństwie nie zdawałyśmy sobie z tego sprawy, zawdzięczałyśmy naszej matce, która była bardzo zrównoważoną osobą. Nikt tak jak ona nie potrafił dodać nam otuchy. Pewnego razu powiedziałam Careyowi, że gdy będziemy mieć dzieci, postaram się być dla nich taka, jaka dla mnie była moja matka.

    W miarę dorastania coraz wyraźniej dostrzegałam napięcie istniejące między moimi rodzicami. Czasami myślałam, że się nawzajem nienawidzą. Czułam, że matka marzyła o mężu, który byłby dla niej miły i nie różniłby się niczym od przeciętnych mężczyzn, powinna zatem poślubić człowieka, który przypominałby wujka Careya - Ruperta. Rupert nigdy się nie ożenił i zawsze podejrzewałam, iż kocha się w mojej matce. Jeśli chodzi o mojego ojca, muszę przyznać, że nigdy go nie rozumiałam, aliści jestem święcie przekonana, że czasami naprawdę nienawidził matki. Musiał istnieć jakiś powód, uzasadniający taki stan rzeczy, ja jednak nie potrafiłam tego zrozumieć. Może po prostu ojciec czuł się winien? W naszym domostwie panował dziwny niepokój, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy w takim stopniu jak Honey. Ona mogła to znacznie łatwiej dostrzec, jako że miała o wiele mniej skomplikowany charakter niż ja. Powodowała nią zazdrość,

10

 

gdyż wierzyła, że moja matka bardziej kocha mnie, co wydawało się całkiem naturalne, zważywszy, iż byłam jej rodzonym dzieckiem. Honey darzyła moją matkę zaborczą miłością, nie chciała się nią dzielić i nienawidziła mojego ojca. Doskonale wiedziała, komu wszystko zawdzięcza. W moim wypadku nie było to takie proste. Ciekawe, czy Honey stała się tak samo zaborcza wobec Edwarda, jak niegdyś była wobec mojej matki? Choć może w odniesieniu do męża jest to naturalne. Byłam pewna, że zrobiłabym wszystko, by Carey nie myślał o nikim innym i kochał tylko mnie.

     Ku zdumieniu wszystkich Honey wspaniale wyszła za mąż, wszakże trzeba przyznać, że jest najpiękniejszą osóbką pod słońcem. W porównaniu z nią zawsze czuję się brzydka. Moja siostra ma cudowne, ciemnoniebieskie, niemal fiołkowe oczy, a dzięki długim czarnym rzęsom stają się one wręcz zdumiewające. Uroku dodają jej też ciemne, kręcone włosy. Gdziekolwiek się pojawia, natychmiast zwraca na siebie uwagę. Przy niej zawsze czuję się całkiem przeciętną osobą, aczkolwiek, gdy nie ma jej u mego boku, gęste płowe włosy i zielone oczy, które, zdaniem matki, bardzo pasują do mojego imienia, sprawiają, że mogę uchodzić za atrakcyjną. „Zaiste, Cat, dzięki zielonym oczom i twarzy w kształcie serca bardzo przypominasz kotka*" - mawiała moja matka często. Zdaję sobie sprawę, iż w jej oczach jestem równie piękna jak Honey, ale w końcu tak właśnie na ukochane dziecko spogląda każda matka. Tak czy inaczej, syn i dziedzic lorda Calpertona, Edward Ennis, zakochał się w Honey, gdy mając siedemnaście lat, po raz pierwszy pojawiła się w towarzystwie. Efektem tego stało się ich małżeństwo. Nie przeszkodziło mu nawet dość dziwne i niskie pochodzenie Honey. W pięknym stylu zdobyła to, co często jest nieosiągalne dla dziewcząt posiadających spory posag i bogactwo.

     Matka bardzo się z tego cieszyła, ponieważ obawiała się, iż trudno będzie jej znaleźć męża dla swej adoptowanej córki.

* Cat (ang.) - kot.

11

Spodziewała się, że lord Calperton wysunie mnóstwo zastrzeżeń, lecz matka Careya, osoba, którą nazywam ciocią Kate, usunęła wszelkie przeszkody. Zawsze należała do kobiet, które stawiają na swoim. Chociaż w tym czasie musiała mieć już około trzydziestu siedmiu lat, obdarzona była jakimś nieprawdopodobnym urokiem, dlatego kochali się w niej wszyscy mężczyźni, a lord Calperton nie stanowił pod tym względem wyjątku.

     W listopadzie owego cudownego tysiąc pięćset pięćdziesiątego ósmego roku stara królowa zmarła i wszędzie zapanowała ogromna radość, ponieważ nad Anglią błysnął promyk nadziei. Za panowania Krwawej Marii naród znacznie ucierpiał, a ponieważ Abbey znajdowało się nieopodal rzeki, w odległości dwóch lub trzech kilometrów od stolicy, więc gdy wiatr wiał w odpowiednim kierunku, docierały do nas dymy znad Smithfield. W takich chwilach moja matka zazwyczaj źle się czuła, zamykała więc okna i nie chciała w ogóle wychodzić z domu.

     Gdy dym znikał, szła do ogrodu i w zależności od pory roku zbierała kwiaty, owoce lub zioła, a potem wysyłała mnie z nimi do babci, która mieszkała w domu sąsiadującym z Abbey.

     Za panowania królowej Marii ojczym mojej matki został spalony na stosie jako heretyk. To dlatego dymy unoszące się nad Smithfield były dla nas takie niemiłe. Nie sądzę jednak, by babcia wciąż tak bardzo cierpiała. Zawsze była niezwykle ciekawa, co przyniosłam, i wołała bliźniaków, żeby ze mną porozmawiali. O rok starsi ode mnie Peter i Paul byli przyrodnimi braćmi mojej matki, a zatem moimi wujami. Stanowiliśmy dość skomplikowaną rodzinę. Nie rozumiałam, jak można mieć wujków o rok starszych od siebie, dlatego nigdy nie zwracałam uwagi na łączący nas stopień pokrewieństwa. Uwielbiałam ich. Zawsze trzymali się razem i byli tak bardzo do siebie podobni, że niewiele osób potrafiło ich rozróżnić. Peter chciał pływać po morzach i oceanach, a ponieważ Paul we wszystkim zgadzał się ze swoim bratem, pragnął tego samego.

Ilekroć ciocia Kate przyjeżdżała do Abbey, najczęściej szłam

12

 

do swojej komnaty, zamykałam się w niej i zostawałam tam, aż w końcu pojawiała się mama, by namówić mnie do zejścia na dół. Czasami rzeczywiście to robiłam, by sprawić jej przyjemność. Zazwyczaj jednak siadywałam w oknie i spoglądałam na stary kościół klasztorny oraz budynek, w którym niegdyś mieszkali mnisi, a który mama od dawna chciała zamienić na spiżarnię. Honey często mi mówiła, że wsłuchując się uważnie w nocną ciszę, można usłyszeć śpiew zakonników, którzy mieszkali tu przed laty, a także krzyki torturowanych osób i mnichów powieszonych przy bramie przez ludzi króla Henryka — nikczemników, którzy przyjechali rozwiązać klasztor. Często opowiadała mi te historie, pragnąc napędzić mi strachu, ponieważ była zazdrosna o to, iż jestem córką mojej matki. Nic więc dziwnego, że gdy usłyszałam pogłoski dotyczące Honey, wzięłam na niej odwet. „Jesteś nieślubnym dzieckiem - mawiałam -twoja matka była dziewką służebną, a ojciec mordercą mnichów". To było okrutne z mojej strony, jako że takie słowa denerwowały Honey bardziej niż wszystko inne. Nie chodziło jej o to, że jest nieślubnym dzieckiem, bardziej przeszkadzał jej fakt, że nie jest córką mojej matki. W tym czasie cała jej zaborcza miłość koncentrowała się właśnie na mojej mamie.

     Często dawałam upust złości i wygłaszałam najbardziej uszczypliwe komentarze, jakie byłam w stanie wymyślić, lecz w chwilę później nienawidziłam za to samej siebie i bardzo starałam się załagodzić własne okrucieństwo. Mówiłam więc do Honey: „To po prostu bajka. Nie ma w tym ani krztyny prawdy. W każdym razie jesteś tak piękna, że nawet gdyby twoim ojcem był sam diabeł, ludzie i tak by cię kochali". Honey niechętnie wybaczała i bez końca roztrząsała każdą zniewagę. Wiedziała, że jej matka była służącą, a prababkę uważano za czarownicę. To ostatnie wcale jej nie przeszkadzało. Jako prawnuczka wiedźmy, posiadła wyjątkową umiejętność. Zawsze interesowała się ziołami i sposobem ich użycia.

     Honey przyjechała do Abbey na koronację. Gdy zapytałam mamę, czy do tego czasu mój ojciec wróci do domu, jej twarz

13

 

upodobniła się do maski, trudno więc było powiedzieć, co czuje.

              Nie, nie wróci — odparła.

     -              Wygląda na to, że jesteś tego całkiem pewna - zau

ważyłam.

-              Tak - przyznała zdecydowanie. - Jestem pewna.

Pojechaliśmy do Londynu zobaczyć wjazd królowej do

stolicy w celu przejęcia Tower of London. Byłam podniecona, widząc ją w rydwanie. Obok niej jechał lord Robert Dudley, jeden z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek widziałam. Był koniuszym królewskim i z tego, co słyszałam, poznali się w Tower, gdzie oboje byli więzieni przez Marię — siostrę obecnej królowej. Miło było słyszeć salwy armatnie i szczere pozdrowienia skierowane pod adresem przejeżdżającej młodej władczyni. Zajęliśmy miejsca w pobliżu Tower, dzięki czemu udało nam się zobaczyć jej wjazd z bliska.

     Była młoda — mogła mieć mniej więcej dwadzieścia pięć lat. Miała rumiane policzki i rudawe włosy. Tryskała energią, i biła od niej godność, dzięki czemu doskonale nadawała się do spełnianej roli i ludzie szczerze ją podziwiali.

     Wszystkich nas wzruszyła mowa, jaką Elżbieta wygłosiła tuż przed wejściem do Tower.

     —              Niektóre królowe Anglii — powiedziała — straciły wysoką

pozycję i były więzione w tutejszych lochach. Ja, osoba niegdyś

przetrzymywana w tejże twierdzy, zostałam wyniesiona do roli

królowej Anglii.  Upadek moich poprzedniczek był dziełem

sprawiedliwości bożej, do mojego wywyższenia przyczyniło się

miłosierdzie. Ponieważ ta pierwsza jest nierychliwa, muszę być

wdzięczna  Bogu,  nie  zapominając jednocześnie  o  tym,  by

miłosiernie traktować ludzi.

     W jej mowie dostrzec można było mądrość, skromność i determinację, którą słuchacze nagrodzili brawami.

     W drodze powrotnej do Abbey pogrążyłam się w zadumie. Myślałam o niewiele starszej ode mnie królowej Elżbiecie, na

14

 

której spoczywała teraz ogromna odpowiedzialność. Było w tej kobiecie coś porywającego. Nie mogłam przestać myśleć o jej uwadze na temat własnego pobytu w więzieniu i boskiego miłosierdzia, które pozwoliło jej na wybrnięcie z kłopotliwej sytuacji i objęcie tronu. Wyobraziłam sobie, jak wwożono ją do Tower przez Bramę Zdrajców. Na pewno zastanawiała się wówczas, kiedy - tak samo jak jej matka - zostanie wyprowadzona na Tower Green, by położyć głowę na pieńku. Jakie uczucia towarzyszą komuś tak młodemu, gdy ociera się o śmierć? Czy ta rwąca się do działania kobieta, myśląc, że może stracić życie, czuła się równie okropnie jak ja po stracie Careya?

     Zdołała jednak przetrwać wszelkie kłopoty. Bóg był miłosierny, wyszła z lochów Tower, by zostać władczynią całej tej ziemi.

Wjazd królowej do stolicy bardzo podniósł mnie na duchu.

     Podczas kolacji słuchałam rozmowy, w której prym wodziła ciocia Kate. Jest błyskotliwą kobietą i chociaż serdecznie jej nienawidzę, muszę przyznać, że ma niezaprzeczalny urok. Była główną atrakcją przy stole. Trajkocząc, nie zachowywała ani odrobiny dyskrecji, chociaż nikt nie mógł być pewien, co przyniesie panowanie nowej królowej i o co mogą nas ewentualnie oskarżyć podsłuchujący służący. Przynajmniej mogli to robić w czasach Marii. Dlaczego zatem mielibyśmy uważać, że za Elżbiety będzie inaczej?

     —              A więc mamy na tronie nową królową — oświadczyła

Kate. - Córkę Anny Boleyn! Zwróćcie uwagę, że wyglądem

przypomina swego królewskiego ojca. Ma ten sam ogromny tem

perament i kolor włosów. Właściwie jest niemal identyczny. Raz

tańczyłam z Jego Wysokością, jej ojcem, i jestem święcie przeko

nana, że gdyby w owym czasie nie był tak bardzo oczarowany

Katarzyną Howard, na pewno zwróciłby na mnie uwagę. Jakże

inaczej wszystko mogłoby się wówczas potoczyć!

     -              Być może musiałabyś pożegnać się z głową, Kate -

zauważyła moja matka. - Lepiej, że jesteś cała.

dopisywało mi szczęście. Biedna Kasia Howard!

15

 

To ona poszła na szafot zamiast mnie. Jakiż to musiał być człowiek, skoro z taką łatwością pozbywał się żon!

     -              Zbyt swobodnie się wypowiadasz, Kate — wtrącił jej

brat, Rupert.

Kate zniżyła głos i zrobiła konspiracyjną minę.

     - Musimy pamiętać - powiedziała - że to córka Henia,

Henia i Anny Boleyn. Co za kombinacja!

     - Nasza poprzednia królowa też była jego córką - zauwa

żył syn Kate, Nicholas, na którego mówiliśmy po prostu Colas.

     - Och, ale wtedy liczyło się tylko to — uzupełniła Kate —

żeby być dobrym katolikiem.

     Moja matka próbowała zmienić temat i zapytała babcię o jakieś potrzebne jej zioła.  Babcia bardzo dużo wiedziała

0              wszystkich możliwych roślinach i już po chwili obie zatopiły

się w dyskusji dotyczącej ogrodnictwa. Jednakowoż już wkrótce

głos Kate zagłuszył ich rozmowę. Mówiła o niebezpieczeń

stwach, na jakie narażona była nasza nowa królowa. Kiedy jej

matka poszła na szafot, przyszłość małej Elżbiety stała pod

znakiem zapytania,  zwłaszcza że uznana została za dziecko

z nieprawego łoża. Na szczęście po śmierci Jane Seymour córka

Anny Boleyn była miło traktowana przez ostatnie trzy żony

króla, a gdy zmarł Henryk, zamieszkała nawet w Dower House

z królową Katarzyną Parr.

     -              Sądzę - ciągnęła Kate figlarnie - że lepiej nie wspominać,

co się tam wydarzyło. Biedny Thomas Seymour! Raz go spotka

łam. Co za fascynujący mężczyzna! Nie ma się co dziwić, że nasza

młoda księżniczka... ale to oczywiście plotka. Z pewnością nigdy

nie pozwoliła mu wejść do swojej sypialni. Krążyły nawet plotki,

że Elżbieta urodziła dziecko. Kto by wierzył w takie bzdury...

zwłaszcza teraz?! Ludzie, którzy rozpowszechniają te paskudne

historie, zasługują na powieszenie, odcięcie żywcem ze sznura

1              poćwiartowanie. Powtarzanie tego teraz należy uznać za zdradę

stanu. Wyobraźcie sobie chwilę, kiedy jej przekazano, że został

ścięty. „Zmarł człowiek ogromnej roztropności, lecz nie umiejący

należycie ocenić sytuacji" — powiedziała spokojnie, jakby byli

16

 

jedynie zwyczajnymi znajomymi. Jakby nie łączyło ich żadne poważniejsze uczucie! — Kate się roześmiała, a jej oczy błysnęły. - Ciekawa jestem, jak teraz będzie na dworze. Weselej niż za rządów Marii — to pewne. Nasza Wielce Łaskawa Pani będzie chciała okazać wdzięczność Bogu, ludziom i przeznaczeniu, które pozwoliło jej dożyć tej wspaniałej chwili. Będzie chciała zaznać radości i zapomnieć o należących już do przeszłości niespokojnych chwilach. Na Boga, po rebelii Wyatta niewiele brakowało, a poszłaby na szafot.

- Teraz to już przeszłość - powiedziała szybko matka.

     - Nikt nie zdoła uciec od przeszłości, Damask — zriposto-

wała Kate. - Zawsze wlecze się za nami niczym cień.

     Niestety, twoje żałosne grzechy rzutują na moje życie -pomyślałam - lecz ty sama nigdy nie oglądasz się wstecz, więc nie dostrzegasz własnego cienia.

     - Jest jeszcze coś - ciągnęła Kate. - Czy zwróciliście uwagę

na jadącego obok niej lorda Roberta? Powiadają, że Elżbieta

świata poza nim nie widzi.

- Zawsze będą krążyć jakieś plotki — zauważył Rupert.

     - Szybko wskoczył w to siodło - zaśmiała się Kate. -

Zresztą czego innego można się spodziewać po synu Northum-

berlanda?

     Z coraz większą urazą obserwowałam ciocię Kate. Jakaż ona jest lekkomyślna, jaka nieprzyzwoita! Swoją beztroską paplaniną mogła ściągnąć na nasze domostwo poważne kłopoty, choć ona sama z pewnością wyszłaby z nich bez szwanku. Niezależnie od tego, jaki temat poruszany był podczas rozmowy, niezmiennie wracałam do swojej tragedii.

     Gdy Kate i Colas wyjechali do Remus, poczułam się lepiej. Oczywiście nie byłam wcale szczęśliwa, bardzo się jednak cieszyłam, że nie muszę już widywać Kate.

     Ponieważ nastał listopad, w ogrodzie nie było nic do roboty. Pogrążyłam się w całkowitej apatii. Doszłam do wniosku, że Abbey jest wyjątkowo ponurym miejscem. Sam dom — wybudowany na podobieństwo  nate5pg^<jerąz do Careya

******

 

 

 

 

zamku w Remus - po zniknięciu mojego ojca stopniowo zaczął nabierać cech normalności. Dopiero gdy wyjrzało się przez okna i zobaczyło wszystkie pozostałe zabudowania klasztorne -refektarz, budynek, w którym niegdyś mieszkali mnisi, oraz stawy rybne - powracało uczucie tajemniczości.

     Całe zainteresowanie matki skupiało się teraz na mnie. Bardzo zależało jej na tym, by rozwiać mój smutek i zachęcić mnie do rozpoczęcia nowego rozdziału życia. Pragnąc sprawić jej przyjemność, często udawałam, że odzyskuję radość życia, aliści zbyt mnie kochała, by udało mi się ją oszukać. Próbowała zainteresować mnie hartowaniem, tkaniem i wykorzystaniem ziół, czego nauczyła się od swojej matki, gdy jednak zauważyła, iż robię to bez serca, postanowiła opowiedzieć mi o swoich obawach, czym pomogła mi bardziej, niż przypuszczała.

     Przyszła z poważną miną do mojej komnaty. Przerażona poderwałam się z krzesła.

     -              Usiądź, Cat - powiedziała. - Przyszłam z tobą porozma

wiać.

Usiadłam, a wówczas zaczęła:

              Martwię się, Cat.

-              Widzę, mamusiu. Co cię tak niepokoi?

     — Przyszłość... Dowiedziałam się dzisiaj, że aresztowano

biskupa Winchesteru.

— Dlaczego?

     -              Wygląda na to, że konflikt religijny nie słabnie. Czło

wiek ten popierał papieża. To stara sprawa. O Boże, miałam

nadzieję, że złe czasy dobiegły już końca.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin