William King - Przygody Gotreka i Felixa 03 - Zabójca demonów.docx

(314 KB) Pobierz

 

William King

 

Zabójca Demonów

 

Przygody Gotreka i Felixa tom III

 

Tłumaczył Grzegorz Bonikowski


Po okropnych wydarzeniach w Nuln ruszyliśmy na północ, przez większość czasu idąc bocznymi drogami, aby uniknąć strażników Imperatora. Przyniesiony przez krasnoluda list nakłonił mojego kompana do dziwnego stanu oczekiwania. Zdawał się być niemal szczęśliwy, gdy brnęliśmy w znoju ku naszemu celowi. Podczas wszystkich długich tygodni podróży nie zniechęciło go zagrożenie ze strony bandytów, mutantów i zwierzoludzi. Zatrzymywał się ledwie by coś zjeść, a rzadziej by wypić. Odpowiadał na moje pytania tylko przebąkując o przeznaczeniu, zagładzie i starych długach.

Jeśli chodzi o mnie, to byłem pełen niepokoju i poczucia winy. Zastanawiałem się co stało się z Elissą i zasmucało mnie rozstanie z bratem. Nie miałem pojęcia, jak wiele czasu minie zanim go spotkam ponownie i w jak dziwnych okolicznościach. Niewiele także wiedziałem o tym, dokąd zabierze nas podróż, którą rozpoczęliśmy w Nuln i jak straszny będzie cel naszej wędrówki.

 

Fragment z Moich Podróży z Gotrekiem,

Tom III, spisanych przez Herr Felixa Jaegera

(Wydawnictwo Altdorf, rok 2505)

 


Misja

 

– Wylałeś moje piwo – powiedział Gotrek Gurnisson.

Felix Jaeger pomyślał, że gdyby człowiek, który właśnie przewrócił kufel miał odrobinę rozsądku, groźny ton zimnego jak grób głosu krasnoluda odstraszyłby go natychmiast. Ale najemnik byt pijany, a razem z nim przy stole siedziało pół tuzina hardo wyglądających kumpli. Chciał także zaimponować chichoczącej dziewce z tawerny. Nie miał zamiaru odstąpić od bójki z kimś kto sięgał zaledwie do jego ramion, nawet jeśli ta osoba była niemal dwukrotnie od niego szersza.

– No to co? Co masz zamiar zrobić, kurduplu? – odpowiedział szyderczo najemnik.

Krasnolud spoglądał przez chwilę z mieszaniną żalu i rozdrażnienia na rozszerzającą się kałużę piwa rozlanego na blacie stołu. Potem odwrócił krzesło, by spojrzeć na najemnika i przesunął dłonią po wielkim grzebieniu pomalowanych na czerwono włosów, który górował nad jego ogoloną i wytatuowaną głową. Zadźwięczał złoty łańcuch biegnący od nosa do ucha. Z wypracowaną pieczołowitością kogoś bardzo pijanego Gotrek potarł opaskę zakrywającą lewy oczodół, splótł palce, trzasnął kłykciami i nagle rąbnął przeciwnika prawą dłonią.

Felix widział już lepsze ciosy wyprowadzone przez Gotreka. Po prawdzie, cios był niezręczny i mało przemyślany. A jednak, pięść Zabójcy Trolli była wielka jak szynka, a ramię równie grube co pień drzewa. W cokolwiek uderzyło, musiało zaboleć. Nastąpił obrzydliwy trzask, w chwili gdy pękał nos mężczyzny. Najemnik przeleciał w kierunku swojego stołu i padł nieprzytomny na pokrytej kurzem podłodze. Czerwona krew buchnęła z nozdrzy.

Po chwili zastanowienia Felix w pijackim otępieniu stwierdził, że cios z pewnością wykonał swoje zadanie. Prawdę mówiąc, był całkiem niezły biorąc pod uwagę ilość ale wypitego przez Zabójcę.

– Ktoś jeszcze chce posmakować pięści? – spytał Gotrek rzucając kumplom pobitego złe spojrzenie. – A może wszyscy jesteście takimi mięczakami na jakich wyglądacie?

Kompani żołnierza podnieśli się ze swoich ławek wylewając pieniące się ale na stół i zrzucając dziewki tawerniane z kolan. Nie czekając, aż podejdą, Zabójca zachwiał się i ruszył na nich. Złapał najbliższego najemnika za gardło, ściągnął jego głowę w dół i rąbnął w nią czołem. Mężczyzna padł jak podcięty.

Felix pociągnął kolejny łyk kwaśnego tileańskiego wina podawanego w gospodzie, aby wyostrzyć swoje zmysły. Od czasu, gdy był trzeźwy upłynęło już kilka kielichów, ale co z tego? To była długa, ciężka podróż przez całą drogę aż do tego miejsca, do Guntersbadu. Poruszali się bez ustanku od czasu, gdy Gotrek otrzymał tajemniczy list wzywający go do tej gospody. Felix przez chwilę rozważał sięgnięcie po tobołek Zabójcy i ponowne zbadanie jego zawartości, ale wiedział już, że będzie to próżny wysiłek. Wiadomość została zapisana dziwnymi runami używanymi przez krasnoludy. Jak na standardy Imperium Felix był dobrze wykształconym człowiekiem, ale w żaden sposób nie potrafił odczytać tego języka. Rozczarowany własną niewiedzą wyciągnął swoje długie nogi, ziewnął i ponownie skupił się na bijatyce.

Zbierało się na to przez cały wieczór. Od chwili, gdy weszli do Psa i Osła, lokalni twardziele gapili się na nich bez przerwy. Zaczęli od paskudnych uwag na temat wyglądu Zabójcy. Na początku Gotrek nie zwracał na to najmniejszej uwagi, co było bardzo niezwykłe. Zazwyczaj był drażliwy niczym tileański diuk bez grosza przy duszy i miał temperament rosomaka z bolącym zębem. Jednak od otrzymania wiadomości stał się wyciszony i niepomny na wszystko poza swoimi myślami. Przez cały wieczór obserwował tylko drzwi jakby spodziewał się przybycia kogoś znajomego.

Felix początkowo obawiał się zbliżającej się bójki, ale kilka kielichów czerwonego tileańskiego wina szybko pomogło uspokoić jego nerwy. Wątpił, by ktoś okazał się na tyle głupi, żeby wszczynać walkę z Zabójcą Trolli. Liczył na to, nie biorąc pod uwagę zwykłej ignorancji tubylców. W końcu było to małe miasteczko przy drodze do Talabheim. Skąd mogli wiedzieć, kim był Gotrek?

Nawet Felix, który studiował na Uniwersytecie w Altdorfie nigdy nie słyszał o krasnoludzkim Kulcie Zabójców, aż do dawno minionej nocy, gdy Gotrek wyciągnął go spod kopyt elitarnej kawalerii Imperatora. Było to podczas zamieszek, które wybuchły w Altdorfie po ogłoszeniu Podatku od Okien. W trakcie szalonej pijackiej libacji, która nastąpiła później, dowiedział się, że Gotrek przysiągł szukać śmierci w walce z najbardziej zajadłymi potworami, aby odpokutować za jakieś dawne przewinienie. Felix był pod tak wielkim wrażeniem opowieści Zabójcy i prawdę mówiąc tak pijany, że przysiągł towarzyszyć krasnoludowi i opisać jego śmierć w epickim poemacie. Fakt, że Gotrek nie znalazł jeszcze swojej śmierci, pomimo różnych heroicznych wysiłków, nie umniejszał w żaden sposób szacunku Felixa dla hardości krasnoluda.

Gotrek wbił pięść w żołądek kolejnego mężczyzny. Przeciwnik zgiął się w pół i powietrze uszło z jego płuc ze sieknięciem. Gotrek chwycił go za włosy i rąbnął mocno jego szczęką o krawędź stołu. Widząc, że najemnik nadal się rusza, Zabójca raz po raz tłukł głową jęczącej ofiary o brzeg ławy, aż nieszczęśnik znieruchomiał w kałuży krwi, śliny i wybitych zębów, wyglądając przy tym dziwnie spokojnie.

Dwóch dużych, krępych wojowników rzuciło się naprzód łapiąc Zabójcę za ramiona. Gotrek zgiął ramiona rycząc wezwanie do walki i przewrócił jednego z napastników na ziemię. Gdy ten leżał, Zabójca stanął swoim ciężkim buciorem na pachwinie mężczyzny. Tawernę wypełnił wysoki, jękliwy pisk. Felix skrzywił się.

Gotrek skierował swoją uwagę na drugiego wojownika. Szczepili się ze sobą. Powoli jednak, mimo, że człowiek był więcej niż o połowę wyższy od Gotreka, olbrzymia siła krasnoluda zaczęła przeważać. Pchnął przeciwnika na ziemię, stanął okrakiem na jego klatce piersiowej, po czym powoli i metodycznie bił go w głowę do nieprzytomności. Ostatni z najemników ruszył ku drzwiom – ale w tym momencie wpadł na innego krasnoluda. Nowo przybyły cofnął się o krok, po czym ściął go jednym dobrze wymierzonym ciosem.

Felix zamrugał oczami, w pierwszej chwili przekonany, że ma halucynacje. Zdawało się nieprawdopodobne, by w tej części świata mógł się znajdować inny Zabójca. Ale Gotrek także patrzył na nieznajomego. Nowy gość był nieco większy i bardziej muskularny niż Gotrek. Jego głowa była ogolona, a broda krótko obcięta. Nie miał grzebienia włosów. Zamiast tego w czaszkę zostały wbite pomalowane na różne kolory gwoździe tworzące grzebień. Jego nos był złamany tyle razy, że stał się bezkształtny. Jedno ucho było rozpłaszczone; drugie zostało po prostu oderwane odsłaniając otwór z boku głowy. W nosie osadzony był wielki pierścień. Tam, gdzie ciało nie było pokryte krzyżującymi się bliznami, widniały tatuaże. W dłoni trzymał ogromny młot, a za pasem wsunięty był topór o szerokim ostrzu i krótkim trzonku.

Za tym nowym Zabójcą stał inny krasnolud, niższy, grubszy i wyglądający zdecydowanie bardziej cywilizowanie. Miał mniej więcej połowę wzrostu Felixa, ale był bardzo szeroki. Jego dobrze utrzymana broda sięgała niemal do ziemi. Duże oczy mrugały po sowiemu zza bardzo grubych okularów. W poplamionych atramentem palcach trzymał wielką księgę okutą w mosiądz.

– Snorri Gryzonos, jakem żyw i zdrów! – ryknął Gotrek. Jego paskudny uśmiech pokazał szczerby po zębach. – Kopę lat! Co tutaj robisz?

– Snorri jest tutaj z tego samego powodu, co ty, Gotreku Gurnissonie. Snorri dostał list od starego Boreka Uczonego nakazujący Snorriemu przyjść do Samotnej Wieży.

– Nie próbuj robić ze mnie głupca. Wiem, że nie potrafisz czytać, Snorri. Wszystkie słowa zostały wybite z twego łba, gdy wbito te gwoździe.

– Hogan Długobrody przeczytał to dla Snorriego – rzekł Snorri wyglądając na zawstydzonego, na ile to było widoczne u tak zwalistego Zabójcy Trolli. Rozejrzał się wokół najwyraźniej pragnąć zmienić temat.

– Snorri myśli, że stracił dobrą walkę – powiedział krasnolud omiatając spojrzeniem scenę przerażającej przemocy z tym samym niemal tęsknym żalem, z jakim Gotrek żegnał swoje rozlane ale. – Snorri myśli, że lepiej zatem wypije piwo. Snorri jest trochę spragniony!

– Dziesięć piw dla Snorriego Gryzonosa! – ryknął Gotrek. – I dla mnie też dawajcie dziesięć. Snorri nie cierpi pić samotnie.

Izbę wypełniła cisza pełna trwogi. Pozostali goście popatrzyli na scenę walki, a potem na dwóch krasnoludów, tak jakby byli beczkami prochu strzelniczego z płonącymi lontami. Powoli, pojedynczo i dwójkami wstawali i wychodzili, aż pozostali tylko Gotrek, Felix, Snorri i ten drugi krasnolud.

– Pierwszy do dziesięciu? – rzucił pytanie Snorri, szturchając zaciśniętą dłonią swoje oko i patrząc na Gotreka przebiegle.

– Pierwszy do dziesięciu – zgodził się Gotrek.

Drugi krasnolud wkroczył między nich kołyszącym się krokiem i skłonił się grzecznie, na modlę krasnoludów podnosząc swoją brodę jedną ręką, aby nie ciągnęła się po podłodze podczas ukłonu.

– Varek Varigsson z Klanu Grimnar do usług – powiedział miękkim, miłym głosem. – Widzę, że otrzymałeś wiadomość od mojego wuja.

Snorri i Gotrek spojrzeli na niego, najwyraźniej zdumieni jego grzecznością, po czym zaczęli się śmiać. Varek poczerwieniał ze wstydu.

– Lepiej temu młodzianowi też dajcie piwa! – krzyknął Gotrek. – Zdaje się, że mógłby się nieco rozluźnić. A teraz odsuń się, młodzieniaszku, Snorri i ja musimy rozegrać zakład.

Gospodarz tawerny uśmiechnął się z wdzięcznością. Przez jego twarz przemknął wyraz ulgi. Wyglądało na to, że krasnoludy z nawiązką wynagrodzą go za wszystkich gości, których przepłoszyli.

 

Gospodarz ustawił piwa wzdłuż niskiej lady. Dziesięć stało przed Gotrekiem, dziesięć przed Snorrim. Krasnoludy przyjrzały się piwu w sposób, w jaki obserwuje się przeciwnika przed walką zapaśniczą. Snorri spojrzał na Gotreka, a potem ponownie na piwo. Szybkim ruchem znalazł się w pobliżu wybranego celu. Chwycił kufel, podniósł go do ust, odchylił głowę i przełknął. Gotrek dotarł do lady ułamek sekundy później. Jego kufel ale dosięgnął ust chwilę po Snorrim. Nastąpiła długa cisza przerywana tylko dźwiękiem gulgotania krasnoludów, po czym Snorri rąbnął swoim kuflem o stół zanim Gotrek trzasnął swoim. Felix przyjrzał się kuflom zdumiony. Oba naczynia zostały osuszone do ostatniej kropli.

– Pierwszy jest najłatwiejszy – rzekł Gotrek. Snorri wypił kolejny kufel, schwycił następny i powtórzył wyczyn. Gotrek uczynił to samo. Złapał naczynie, podniósł je do ust, osuszył, a potem opróżnił jeszcze jeden. Tym razem to Gotrek wypił swoje piwo tuż przed Snorrim. Felix był oszołomiony, szczególnie, gdy pomyślał, ile piwa Gotrek już wypił przed przybyciem Snorriego. Wyglądało to tak, jakby Zabójcy odprawiali dobrze przećwiczony rytuał. Felix był ciekaw, czy naprawdę mają zamiar wypić całe to piwo.

– To wstyd, że piję z tobą, Snorri. Dziewczęcy elf wypiłby trzy w czasie, jaki zabrały ci te dwa – rzekł Gotrek.

Snorri rzucił mu spojrzenie pełne niesmaku, sięgnął po następne ale i wychylił je tak szybko, że piwo wylało się z jego ust i spieniło na brodzie. Otarł usta wytatuowanym przedramieniem. Tym razem skończył przed Gotrekiem.

– Przynajmniej moje piwo całe trafiło do ust – stwierdził Gotrek kiwając głową, aż zabrzęczał łańcuch w jego nosie.

– Gadasz czy pijesz? – rzucił wyzwanie Snorri.

Piąte, szóste, siódme piwo zostało wypite jedno po drugim. Gotrek spojrzał na sufit, mlasnął ustami i wydał z siebie potężne, przepastne beknięcie. Snorri zaraz mu zawtórował. Felix wymienił spojrzenia z Varekiem. Uczony młody krasnolud spotkał jego wzrok i wzruszył ramionami. W czasie krótszym niż minuta, dwaj Zabójcy wychylili więcej piwa, niż Felix mógłby wypić w ciągu całej nocy. Gotrek zamrugał. Jego oko wyglądało nieco szklisto, ale była to jedyna oznaka ogromnej ilości alkoholu, jaką właśnie skonsumował. Snorri nie wyglądał gorzej, ale nie miał za sobą całej nocy picia.

Gotrek sięgnął po numer osiem, ale do tego czasu Snorri był już w połowie numeru dziewięć. Odstawiając kufel powiedział:

– Wygląda na to, że będziesz płacił za piwo.

Gotrek nie odpowiedział. Chwycił na raz dwa kufle, po jednym w obu dłoniach, odchylił głowę, otworzył przełyk i wlał doń piwo. Nie było dźwięku przełykania. Nie połykał, pozwalając piwu wlewać się prosto do przełyku. Snorri był pod takim wrażeniem tego wyczynu, że zapomniał podnieść swój ostatni kufel zanim Gotrek nie skończył.

Gotrek stał na miejscu chwiejąc się lekko. Beknął, czknął i siadł na stołku.

– Dzień, w którym mnie przepijesz Snorri Gryzonosie, to dzień, w którym zamarznie piekło.

– To będzie dzień po tym, jak zapłacisz za piwo, Gotreku Gurnissonie – rzekł Snorri siadając obok swojego kolegi Zabójcy.

– Cóż, to tyle na początek – mówił dalej. – Czas zatem na poważne picie. Wygląda na to, że Snorri musi nieco nadgonić.

 

– Czy masz tam prawdziwą tabakę z Krańca Świata, Snorri? – zapytał Gotrek, spoglądając łakomie na proszek, który Snorri ubijał w swojej fajce. Wszyscy zasiedli przy huczącym ogniu na najlepszych miejscach w gospodzie.

– Aye, to stary Liść Pleśniowy. Snorri zebrał nieco w górach przed przybyciem tutaj.

– Daj go tutaj trochę!

Snorri rzucił woreczek Gotrekowi, który wyciągnął swoją fajkę i zaczął ją napełniać. Zabójca zerknął na uczonego, młodego krasnoluda, swoim jednym okiem.

– A zatem, młodzieńcze – mruknął Gotrek – cóż to za wspaniała śmierć, jaką obiecał mi twój wuj Borek? I czemu jest tutaj stary Snorri?

Felix pochylił się naprzód z ciekawością. Sam chciał dowiedzieć się o tym więcej. Intrygowała go myśl o wyzwaniach, które potrafią ekscytować zazwyczaj przygnębionego i milczącego Zabójcę.

Varek spojrzał badawczo na Felixa. Gotrek potrząsnął głową i pociągnął łyk piwa. Pochylił się, podniósł drewnianą drzazgę z ognia, a potem zapalił fajkę. Gdy paliła się już dobrze, rozparł się na krześle i powiedział poważnym głosem.

– Wszystko, co chcesz mi powiedzieć, możesz powiedzieć w obecności człeczyny. On jest Przyjacielem Krasnoludów i Powiernikiem Przysięgi.

Snorri popatrzył na Felixa. W jego mętnych, dzikich oczach pojawiło się zaskoczenie i coś w rodzaju szacunku. Uśmiech Vareka zdradzał szczere zainteresowanie. Odwrócił się do Felixa i skłonił raz jeszcze prawie spadając z krzesła.

– Jestem pewien, że tu kryje się ciekawa opowieść – powiedział. – Wysłuchałbym jej z największym zainteresowaniem.

– Nie próbuj zmieniać tematu – rzucił Gotrek. – Cóż to za śmierć, jaką obiecał mi twój krewniak? Jego list ciągnął mnie tutaj przez pół Imperium i chcę coś o tym usłyszeć.

– Nie próbowałem zmienić tematu, Herr Gurnisson. Chciałem tylko zdobyć informacje do mojej księgi.

– Będzie na to dosyć czasu później. Teraz mów!

Varek westchnął, oparł się na krześle i splótł palce na swoim wydatnym brzuchu. – Mogę powiedzieć dość niewiele. Mój wuj podzieli się z wami wszystkimi szczegółami w swoim czasie i na swój sposób. Mogę tylko powiedzieć, że to jest być może największa misja od czasów Sigmara Młotodzierżcy i dotyczy Karag Dum.

– Zagubiona Twierdza na Północy! – ryknął pijacko Gotrek, a potem nagle zamilkł. Rozejrzał się wokół, jakby z obawy, że szpiedzy mogą go podsłuchać.

– Tejże samej!

– A zatem twój wuj znalazł sposób, by tam dotrzeć! Myślałem, że jest szalony, gdy utrzymywał, że to mu się uda. – Felix nigdy nie słyszał takiego podniecenia w głosie krasnoluda. To było zaraźliwe. Gotrek spojrzał na Felixa.

Snorri wtrącił się.

– Nazwijcie Snorriego głupcem, jeśli chcecie, ale nawet Snorri wie, że Karag Dum zaginęło na Pustkowiach Chaosu. – Spojrzał na Gotreka i zadrżał. – Pamiętaj, co było ostatnim razem.

– Tak, czy inaczej, mój wuj znalazł sposób, by tam dotrzeć.

Felix nagle poczuł nerwowy dreszcz. Znalezienie miejsca to jedna rzecz. Wymyślenie, jak tam się znaleźć, to coś innego. Najwyraźniej to nie było fascynujące ćwiczenie myślowe lecz możliwa do odbycia podróż. Miał okropne przeczucie, że wie, gdzie to wszystko się skończy i że nie chce brać w tym udziału.

– Nie ma drogi przez Pustkowia – rzekł Gotrek. W jego głosie słychać było coś więcej, niż zwykłą ostrożność. – Byłem tam, podobnie jak Snorri i twój wuj. Próba przedarcia się przez nie jest szaleństwem. Obłęd i mutacje czekają na tych, którzy się tam wybiorą. Piekło dotknęło świata w tym przeklętym miejscu.

Felix spojrzał na Gotreka z szacunkiem. Niewielu dotarło tak daleko i wróciło, by o tym opowiedzieć. Dla niego, podobnie jak dla całego ludu Imperium, Pustkowia Chaosu były przerażającą plotką, piekielną krainą na dalekiej północy, z której nadeszły straszne armie czterech Niszczycielskich Mocy Chaosu, aby niszczyć, plądrować i zabijać. Nigdy nie słyszał, by krasnolud wspominał, że tam był. Gotrek nie mówił o swojej przeszłości. Tak, czy inaczej, widoczna obawa krasnoluda sprawiła, że tamto miejsce stało się jeszcze bardziej odpychające. Niewiele było spraw na świecie, o czym dobrze wiedział Felix, które wprawiały Zabójcę w konsternację, a istotnie należało się obawiać wszystkiego, co to powodowało.

– Tym niemniej, uważam, że właśnie tam chce się udać mój Wuj. Chce także, byś z nim poszedł. Potrzebuje twojego topora.

Gotrek zamilkł na długą chwilę.

– To z pewnością czyn godny Zabójcy.

Brzmi jak całkowite szaleństwo, pomyślał Felix. Jakoś udało mu się trzymać usta zamknięte.

– Snorri też tak myśli.

A więc Snorri jest jeszcze większym idiotą, niż na to wygląda, pomyślał Felix i te słowa omal nie wyrwały się z jego ust.

– Czy zatem pojedziecie ze mną do Samotnej Wieży? – spytał Varek.

– Mając na widoku taką zagładę podążę za tobą do paszczy piekła – rzekł Gotrek.

To dobrze, pomyślał Felix, ponieważ zdaje się, że właśnie tam zmierzasz. Potrząsnął głową. Obłęd krasnoludów zaczął przechodzić na niego. Czy naprawdę brał poważnie całą tę gadaninę o podróży na Pustkowia Chaosu? Z pewnością to były tylko tawerniane pogaduszki i dotyk szaleństwa przeminie do rana...

– Doskonale – powiedział Varek. – Wiedziałem, że pójdziecie.

 


Znamię skavena

 

Podrygiwanie wozu nie pomagało na kaca Felixa. Za każdym razem, gdy koło wpadało w jedną z głębokich kolein na drodze, żołądek podskakiwał boleśnie i groziło to, że wyśle jego zawartość prosto na przydrożne żywopłoty. Felix czuł odrętwienie we wnętrzu swych ust. W czaszce narastało ciśnienie niczym para w czajniku. Co najdziwniejsze, miał straszną ochotę na coś pieczonego. W jego umyśle skwierczały wizje smażonych jajek z bekonem. Teraz żałował, że wcześniej nie zjadł śniadania z Zabójcami Trolli, ale wówczas widok krasnoludów opychających się stosami szynki i jajek oraz mlaszczących ustami pełnymi wielkich pajd czarnego chleba sprawiał, że skręcało mu żołądek. Ale teraz był gotów zabić za takie jedzenie.

Pewnym wsparciem dla niego był fakt, że Zabójcy zachowywali się dość cicho, za wyjątkiem mamrotania po krasnoludzku, które, jak podejrzewał, dotyczyło ich potwornego kaca i narzekań na paskudne ludzkie piwo. Tylko młody Varek wydawał się być wesoły i miał jasne spojrzenie, jednak nie było w tym nic dziwnego. Ku wielkiej odrazie pozostałych, przestał pić po trzech piwach twierdząc, że ma dość. Teraz kierował mułami pewnymi pociągnięciami lejców i gwizdał wesołą melodię niepomny ostrych jak sztylety spojrzeń swoich kompanów, które wbite były w jego plecy. W tej chwili Felix nienawidził go z pasją równą natężeniu swojego kaca.

Aby porzucić rozważania o okropnej podróży, która z pewnością nastąpi, Felix zwrócił uwagę na otoczenie. To był naprawdę piękny dzień. Słońce świeciło jasno. Ta część Imperium wyglądała na szczególnie bujną i radosną. Duże, na wpół drewniane domy wznosiły się nad otaczającymi wzgórzami. Otaczały je chałupy kryte strzechą, domy chłopów pracujących na polach. Wielkie łaciate krowy pasły się w obejściach. Wesoło dźwięczały dzwonki na ich karkach. Każdy dzwonek miał inny ton, co, jak dedukował Felix, miało za zadanie umożliwienie pasterzowi znalezienie każdej krowy po dźwięku dzwonka.

Obok nich wzdłuż zakurzonej drogi wieśniak popędzał przez chwilę stadko gęsi. Później ładna wieśniaczka spojrzała na Felixa rzucając widłami siano na stóg i powitała go oszałamiającym uśmiechem. Starał się zebrać siły, by odwzajemnić uśmiech, ale nie potrafił. Czuł się, jakby miał sto lat. Patrzył się na nią, aż zniknęła za zakrętem drogi.

Wóz wpadł w następną koleinę i podskoczył jeszcze wyżej.

– Patrz, gdzie jedziesz! – warknął Gotrek. – Nie widzisz, że Snorri Gryzonos ma kaca?

– Snorri nie czuje się najlepiej – potwierdził drugi Zabójca i wydał z siebie okropny stłumiony bulgot. – To musi być to koźlę i zupa ziemniaczana, którą jedliśmy zeszłego wieczora. Snorri myśli, że to było nieco nieświeże.

Najprawdopodobniej to wina trzydziestu lub więcej kufli ale, które wychyliłeś, pomyślał kwaśno Felix. O mało co powiedziałby to na głos, ale nawet pomimo swojego żałosnego stanu był na tyle rozważny, by się powstrzymać. Nie miał zamiaru zostać wyleczonym z kaca przez odcięcie głowy. Cóż, może to i dobre wyjście, pomyślał, gdy wóz i jego żołądek znowu podskoczyły.

Felix próbując skupić swój umysł na czymś innym niż paskudne wirowanie w żołądku ponownie skierował uwagę na ubitą kamienistą powierzchnię drogi, która umykała pod nimi. Dostrzegał pojedyncze kamienie na ziemi, z których każdy wyglądał tak, jakby mógł rozbić drewniane koła wozu, gdyby uderzyły je pod złym kątem.

Mucha wylądowała miękko na wierzchu dłoni Felixa, łaskocząc go. Pacnął ją od niechcenia. Mucha uniknęła ciosu z pogardliwą łatwością i dalej bzyczała wokół jego głowy. Pierwsza próba wyczerpała Felixa, który zaniechał zamiaru zabicia owada. Potrząsał tylko głową, gdy mucha zbyt zbliżała się do oczu. Zamknął je i skupił swoją wolę na stworzeniu, rozkazując mu umrzeć, lecz mucha odmówiła posłuszeństwa. Czasami Felix żałował, że nie jest czarownikiem i to była jedna z tych chwil. Był pewien, że oni nie muszą martwić się kacem oraz uprzykrzającymi się, spasionymi, bzyczącymi muchami.

Nagle poczuł na twarzy chłód. Zrobiło się ciemniej. Zobaczył, że mijają kilka drzew zarastających drogę. Rozejrzał się szybko wokół siebie – bardziej z nawyku niż z obawy, ponieważ był to rodzaj zarośli, gdzie lubili zaczajać się bandyci, a nie byli oni rzadkością w Imperium. Nie wiedział, jacy głupcy zaatakowaliby wóz z dwoma skacowanymi Zabójcami Trolli, ale nigdy nie można było być niczego pewnym. Podczas jego podróży zdarzały się już dziwniejsze rzeczy. Może tamci najemnicy z ubiegłego wieczora wrócili, by szukać zemsty. Poza tym, w tych mrocznych czasach zawsze można było znaleźć zwierzoludzi i mutantów. W swoim czasie Felix spotkał ich dość dużo, by uważać się za kogoś w rodzaju eksperta od tych spraw.

Po prawdzie Felix pomyślał prawie na poważnie, że chętnie powitałby cios topora zwierzołaka. Czuł się aż tak źle. To przynajmniej wybawiłoby go z niedoli. Było jednak dziwne, jakie sztuczki płatał jego wzrok. Był niemal pewien, że dostrzegł coś małego o różowych ślepiach szperającego wśród poszycia niedaleko od ścieżki. To trwało tylko sekundę, a potem zniknęło. Felix chciał zwrócić na to uwagę Gotreka, ale zrezygnował z tego, ponieważ przerwanie odpoczynku Zabójcy po kacu nie było dobrym pomysłem.

A poza tym to pewnie nie było nic takiego, po prostu jakieś małe zwierzątko futerkowe szukające kryjówki, gdy podróżni mijali je na drodze. A jednak w kształcie głowy stworzenia było coś znajomego, co tliło się w odrętwiałym mózgu Felixa. Nie potrafił jeszcze tego rozpoznać, ale był pewien, że jeśli będzie o tym myślał wystarczająco długo, przypomni sobie. Kolejny wysoki podskok wozu niemal go wyrzucił. Walczył, by utrzymać w żołądku zeszłonocne koźlę i zupę ziemniaczaną. To była długa walka i zanim ją wygrał, gulasz przebył już połowę drogi do jego gardła.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin