Uczta dla wron 02 Sieć spisków.txt

(841 KB) Pobierz
George R. R. Martin

UCZTA DLA WRON
SIEĆ SPISKÓW
Pień lodu i ognia tom 4 księga 2

Przełożył Michał Jakuszewski
BRIENNE
To Hyle Hunt uparł się, żeby zabrali głowy.
- Tarly będzie chciał je zatknšć na murach - oznajmił.
- Nie mamy smoły - przypomniała mu Brienne. - Ciało zgnije. Zostawmy je.
Nie miała ochoty wędrować przez mroczny, zielony, sosnowy las z głowami ludzi, 
których zabiła.
Hunt nie chciał jednak jej słuchać. Osobicie odršbał zabitym głowy, zwišzał je 
razem 
za włosy i przytroczył sobie do siodła. Brienne nie miała innego wyboru, jak 
udawać, że ich 
nie widzi. Czasem jednak, zwłaszcza nocami, czuła na plecach martwe spojrzenia. 
Raz też 
niło się jej, że słyszy, jak szepczš do siebie.
Podczas ich podróży powrotnej na Szczypcowym Przylšdku było zimno i wilgotno. W 
niektóre dni padało, a w inne zanosiło się na deszcz. Nigdy nie było im ciepło. 
Nawet gdy 
rozbijali obóz, mieli trudnoci ze znalezieniem suchego drewna do ogniska.
Kiedy dotarli do bram Stawu Dziewic, Huntowi towarzyszył rój much, oczy 
Shagwella wyjadła wrona, a po Pygu i Timeonie łaziły czerwie. Brienne i Podrick 
jechali sto 
jardów przed Huntem, żeby nie czuć smrodu zgnilizny. Ser Hyle twierdził, że 
utracił już 
zmysł węchu.
- Pochowaj je - powtarzała mu za każdym razem, gdy zatrzymywali się na noc, ale 
Hunt był wyjštkowo uparty. Zapewne powie lordowi Randyllowi, że sam zabił 
wszystkich 
trzech - mylała wówczas. Rycerz zachował się jednak honorowo i nie zrobił nic w 
tym 
rodzaju.
- Giermek jškała rzucił kamieniem - oznajmił, gdy zaprowadzono ich na 
dziedziniec 
zamku Mootona, gdzie czekał Tarly. - Resztę zrobiła dziewka.
- Wszystkich trzech? - zapytał z niedowierzaniem lord Tarly.
- Walczyła tak, że mogłaby załatwić trzech więcej.
- A czy znalazła Starkównę? - zapytał jš Tarly.
- Nie, panie.
- Za to zabiła kilka szczurów. Spodobało ci się to?
- Nie, panie.
- Szkoda. No, ale posmakowała krwi. Udowodniła, czego tam chciała dowieć. 
Pora już, żeby zdjęła tę zbroję i ubrała się, jak przystoi kobiecie. W porcie 
stojš statki. Jeden 
z nich zawija do Tarthu. Znajdę ci na nim miejsce.
- Dziękuję, panie, ale nie.
Wyraz twarzy lorda Tarlyego sugerował, że najchętniej zatknšłby on głowę 
Brienne 
na palu nad bramš Stawu Dziewic, razem z głowami Timeona, Pyga i Shagwella.
- Zamierzasz kontynuować to szaleństwo?
- Zamierzam odnaleć lady Sansę.
- Jeli łaska, wasza lordowska moć - wtršcił ser Hyle. - Widziałem, jak 
walczyła z 
Komediantami. Jest silniejsza niż większoć mężczyzn i szybka...
- To miecz jest szybki - warknšł Tarly. - Taka jest natura valyriańskiej stali. 
Silniejsza 
niż większoć mężczyzn? To prawda. Jest wybrykiem natury, temu bynajmniej nie 
przeczę.
Tacy jak on nigdy mnie nie polubiš, cokolwiek bym uczyniła - pomylała.
- Panie, niewykluczone, że Sandor Clegane wie co o tej dziewczynie. Gdyby udało 
mi się go znaleć...
- Clegane został wyjęty spod prawa. Wyglšda na to, że przystał do Berica 
Dondarriona. Albo i nie. Kršżš różne opowieci. Pokaż mi, gdzie się ukrywajš, a 
z radociš 
otworzę im brzuchy, wypruję trzewia i spalę ich. Powiesilimy już dziesištki 
banitów, ale 
przywódcy nadal nam się wymykajš. Clegane, Dondarrion, czerwony kapłan i teraz 
ta kobieta 
Kamienne Serce... Jak zamierzasz ich znaleć, skoro ja nie potrafię tego 
dokonać?
- Panie, mogę... - Na to pytanie nie miała dobrej odpowiedzi. - Mogę tylko 
spróbować.
- No to próbuj. Masz ten list, więc nie potrzebujesz mojego pozwolenia, ale i 
tak ci go 
udzielę. Jeli ci się poszczęci, otrzymasz w nagrodę za fatygę tylko odparzenia 
od siodła. W 
przeciwnym razie może Clegane pozwoli ci żyć, gdy on i jego banda skończš już 
cię gwałcić. 
Będziesz mogła poczołgać się z powrotem do Tarthu z bękartem jakiego psa w 
brzuchu.
Brienne zignorowała te słowa.
- Panie, czy mógłby mi powiedzieć, ilu ludzi ma Ogar?
- Szeciu, szećdziesięciu albo szeciuset. Zależy, kogo spytasz.
Randyll Tarly miał już wyranie dosyć tej rozmowy. Zaczšł się odwracać.
- Czy mój giermek i ja moglibymy prosić o gocinę pod twoim...
- Procie, ile chcecie. Nie wpuszczę cię pod swój dach.
Ser Hyle Hunt podszedł bliżej.
- Wasza lordowska moć, jeli łaska, mam wrażenie, że to nadal jest dach lorda 
Mootona.
Tarly obrzucił rycerza jadowitym spojrzeniem.
- Mooton ma odwagę robaka. Nie życzę sobie, by o nim wspominał w mojej 
obecnoci. A jeli chodzi o ciebie, pani, powiadajš, że twój ojciec jest dobrym 
człowiekiem. 
Jeli to prawda, współczuję mu. Niektórzy mężczyni sš pobłogosławieni synami, 
inni 
córkami. Nikt nie zasługuje na to, by przeklęto go takim dzieckiem jak ty. Może 
przeżyjesz, a 
może zginiesz, lady Brienne, ale nie wracaj do Stawu Dziewic, dopóki ja tu 
władam.
Słowa to tylko wiatr - powiedziała sobie Brienne. Nie mogš mnie zranić. Niech po 
prostu po mnie spłynš.
- Wedle rozkazu, wasza lordowska moć - zaczęła odpowiadać, ale Tarly zdšżył się 
już oddalić. Zeszła z dziedzińca jak we nie, nie wiedzšc, dokšd idzie.
Ser Hyle podšżył za niš.
- W miecie sš gospody.
Potrzšsnęła głowš. Nie miała ochoty rozmawiać z Hyleem Huntem.
- Pamiętasz gospodę Pod mierdzšcš Gęsiš?
Płaszcz Brienne nadal zachował jej odór.
- Dlaczego pytasz?
- Spotkajmy się tam jutro w południe. Mój kuzyn Alyn był jednym z ludzi, których 
wysłano na poszukiwania Ogara. Pogadam z nim.
- Dlaczego miałby to robić?
- A czemu by nie? Jeli uda ci się tam, gdzie Alyn przegrał, będę mógł z niego 
drwić 
przez długie lata.
Ser Hyle miał rację, w Stawie Dziewic rzeczywicie były jeszcze gospody. 
Niektóre 
jednak spłonęły, gdy miasto splšdrowano, raz, a potem drugi, a w pozostałych 
było pełno 
ludzi z zastępu lorda Tarlyego. Brienne i Podrick odwiedzili po południu 
wszystkie, ale 
nigdzie nie znaleli noclegu.
- Ser? Pani? - odezwał się Podrick, gdy słońce już zachodziło. - Sš jeszcze 
statki. Na 
statkach sš łóżka. To znaczy hamaki. Albo koje.
Portu nadal pilnowali ludzie lorda Randylla. Było tu od nich gęsto jak od much 
na 
głowach trzech Krwawych Komediantów. Ich sierżant znał jednak Brienne z widzenia 
i 
przepucił jš. Miejscowi rybacy cumowali już łodzie przed nocš, jš jednak 
interesowały 
większe jednostki, pływajšce po burzliwych wodach wšskiego morza. W porcie stało 
ich 
szeć, choć jeden z nich, galeasa zwana Córkš Tytana, odcumowywał już, by 
wypłynšć na 
morze z wieczornym odpływem. Oboje z Podrickiem ruszyli odwiedzić pozostałe. 
Kapitan 
Dziewczyny z Gulltown wzišł Brienne za kurwę i oznajmił jej, że jego statek to 
nie zamtuz, 
a harpunnik z ibbeńskiego statku wielorybniczego zaproponował, że kupi od niej 
chłopca. Na 
innych statkach mieli jednak więcej szczęcia. Na Morskim Obieżywiacie 
Brienne kupiła 
Podrickowi pomarańczę. Koga przypłynęła ze Starego Miasta, zawijajšc po drodze 
do 
Tyrosh, Pentos i Duskendale.
- Teraz płyniemy do Gulltown - oznajmił kapitan. - Potem ominiemy Paluchy i 
popłyniemy do Sisterton i Białego Portu, jeli sztormy pozwolš. Obieżywiat to 
czysty 
statek, jest tu mało szczurów. Będziemy też mieli na pokładzie wieże jaja i 
masło. Szukasz 
transportu na północ, pani?
- Nie.
Jeszcze nie. Kusiło jš to, ale...
Gdy szli ku następnemu nabrzeżu, Podrick zaszurał nagle nogami.
- Ser? Pani? - odezwał się. - A co, jeli pani wróciła do domu? To znaczy ta 
druga 
pani. Ser. Lady Sansa.
- Spalili jej dom.
- Wszystko jedno. Tam sš jej bogowie. A bogowie nie mogš umrzeć.
Bogowie nie mogš umrzeć, ale dziewczynki tak.
- Timeon był mordercš i okrutnikiem, nie sšdzę jednak, by kłamał w sprawie 
Ogara. 
Nie możemy popłynšć na północ, dopóki się nie upewnimy. Będš jeszcze inne 
statki.
Na wschodnim końcu portu udało im się wreszcie znaleć schronienie na noc na 
pokładzie uszkodzonej przez sztorm handlowej galery o nazwie Dama z Myr. 
Statek 
przechylał się paskudnie, jako że stracił podczas sztormu maszt i połowę załogi, 
ale kapitan 
potrzebował pieniędzy na remont, z radociš więc przyjšł kilka groszy od Brienne 
i pozwolił 
jej oraz Podrickowi przespać się w pustej kajucie.
Noc minęła im niespokojnie. Brienne budziła się trzy razy. Raz, gdy zaczęło 
padać, a 
raz, gdy usłyszała jakie skrzypnięcie i pomylała, że Zręczny Dick skrada się 
do niej, by jš 
zabić. Za drugim razem obudziła się z nożem w ręku, ale okazało się, że 
niepotrzebnie. W 
ciasnej kajucie było ciemno i minęła chwila, nim Brienne sobie przypomniała, że 
Zręczny 
Dick nie żyje.
Gdy w końcu udało się jej znowu zasnšć, nili się jej ludzie, których zabiła. 
Tańczyli 
wokół niej, drwili z niej i próbowali jej dotknšć, podczas gdy ona uderzała w 
nich mieczem. 
Pocięła wszystkich na plasterki, ale nadal nie przestawali wokół niej kršżyć... 
Shagwell, 
Timeon i Pyg, ale również Randyll Tarly, Vargo Hoat i Rudy Ronnet Connington. 
Ronnet 
trzymał w palcach różę. Gdy spróbował podać jš Brienne, ucięła mu rękę.
Obudziła się zlana potem. Resztę nocy spędziła zwinięta pod kocem, słuchajšc 
szumu 
deszczu uderzajšcego o pokład nad jej głowš. To była szalona noc. Od czasu do 
czasu 
słyszała w oddali huk gromu i mylała o statku z Braavos, który odpłynšł z 
wieczornym 
odpływem.
Rano udała się Pod mierdzšcš Gę, obudziła niechlujnš oberżystkę i zapłaciła 
jej 
za kilka tłustych kiełbas, podsmażany chleb, pół kubka wina, dzban przegotowanej 
wody i 
dwa czyste kubki. Stawiajšc wodę na ogniu, włacicielka przyjrzała się uważnie 
Brienne.
- Pamiętam cię. Jeste tš wielkš kobietš, która wyruszyła w drogę ze Zręcznym 
Dickiem. Oszukał cię?
- Nie.
- Zgwałcił?
- Nie.
- Ukradł ci konia?
- Nie. Zabili go banici.
- Banici? - Kobieta wyglšdała raczej na zaciekawionš niż na wstrzšniętš. - 
Zawsze 
mylałam, że go powieszš albo wy...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin