Ojciec Jan Grande - PORADY ŻYWIENIOWE I DOT. STOSOWANIA ZIÓŁ (Najlepszą apteką jest dobra kuchnia -a dobra żona w niej najlepszym lekarzem).pdf

(702 KB) Pobierz
PAN BÓG zaprogramował nas na 120 lat
Ojciec Jan Grande (77 l.) to jeden z największych autorytetów w historii polskiego
ziołolecznictwa. Spotkaliśmy się z nim w klasztorze Bonifratrów w Legnicy.
Przyjął nas w swoim gabinecie, przed którym kłębił się tłum pacjentów.
Uśmiechnięty, wyprostowany, trudno uwierzyć, że dawno już obchodził
siedemdziesiątkę.
Na powitanie powiedział nam to, co powtarza wszystkim,
którym pomaga - co kto zjada, takie zdrowie posiada. Bo
ojciec Grande uważa, że najlepszą apteką jest kuchnia, a
dobrze gotująca żona jest skuteczniejsza od większości
lekarzy. Czy jego rady są skuteczne? Najlepiej świadczą o
tym tysiące pacjentów, którym pomógł ten zakonnik.
Zakon bonifratrów, do którego wstąpił już jako dojrzały mężczyzna,
od 400 lat pomaga chorym. Bonifratrzy zajmują się
ziołolecznictwem, pracują w szpitalach i hospicjach.
Kilka słów o sobie mówi o. Jan Grande
Zakonnik nie jest osobą prywatną i nie ma prawa opowiadać o sobie. Powiem
tylko, że pochodzę z Grodna, urodziłem się w 1934 roku, jako dziecko ciężko chorowałem przez wiele lat na gruźlicę przewodu
pokarmowego, a komunizmu uczono mnie na stepach syberyjskich za Irtyszem. Koczowali tam Mongołowie, którzy nie wiedzieli nawet, że
skończyła się II wojna światowa, a którym przedstawiono nas - polskich zesłańców - jako ludożerców. Bardzo się dziwili, że „twoja budiet
kuszat moja”, i że ludzie o tak małym rozstawie szczęk mogą mieć tak wielki apetyt. No, potem był Tybet, Petersburg, Kijów... W Kijowie
zetknąłem się ze starą szkołą niekonwencjonalnej medycyny i dużo z niej skorzystałem dla siebie. Właściwie, moje zainteresowanie
leczeniem zaczęło się od samoleczenia. Przewlekła choroba pozwoliła mi zgromadzić pewną wiedzę o funkcjonowaniu ludzkiego
organizmu i wspieraniu go.
Po powrocie do Polski ukończyłem szkołę felczerską, całe lata pracowałem w służbie zdrowia . Do bonifratrów wstąpiłem ponad
dwadzieścia lat temu, w trybie poniekąd nadzwyczajnym... Powiedzieć mogę tylko tyle, że na pewnym etapie życia stanął mi na drodze
maciupeńki, niziutki budynek klasztorny oraz rozstrzelany Chrystus. Nietknięta od wojny figurka przechowała wojenny dramat rozszarpany,
wyrwany bok, kikut ręki, osmalony trzpień krzyża. Takie to półtora nieszczęścia wisiało przed klasztorem w Warszawie - całej już przecież
odbudowanej. Mniej więcej po tygodniu byłem już w zakonie z manelami... Pierwszą posługę bonifraterską odbywałem w Domu Pomocy
Społecznej na południu kraju opiekując się ciężko chorymi - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zająłem się też ziołolecznictwem, m.in. w
Zakładzie Ziołoleczniczym przy Konwencie Bonifratrów w Warszawie, Łodzi, a obecnie we Wrocławiu.
W regule zakonu zapisana jest od stuleci zasada własnego dochodzenia do wiedzy medycznej w oparciu przede wszystkim o
najściślejszy kontakt z chorym. Mamy swoją wiedzę i tradycję ciągle poszerzaną i rozbudowywaną. Powiem od razu, że absolutnie nie
lekceważymy zdobyczy współczesnej nauki. Uważamy, że nasze działania powinny uzupełniać leczenie konwencjonalne. Dla przykładu -
osobiście obserwowałem kilkuset pacjentów chorych na raka, którym medykamenty ziołowe pomogły znieść utrapienia chemioterapii.
Wiadomo, iż tzw. chemia wywierająca niszczący wpływ na tkanka rakową nie jest obojętna dla całego organizmu - osłabia jego siły
obronne, wyniszcza. Jeśli jednak, obok chemii, podamy preparaty ziołowe regenerujące, czyszczące układ wątrobowo - trawienny oraz
moczowy z toksyn - to taki pacjent ma szansę przeżyć o dobre kilka lat dłużej i to w niezłej kondycji. Zdarzały się nawet przypadki, iż chory
pijący zioła, mimo chemioterapii, mieli tak wzmocniony organizm, że nie tracili włosów.
Od osiemnastu lat leczę ludzi, nie jestem klasycznym lekarzem . Jestem klasztornym zielarzem. Normalny lekarz musiałby mieć tak
wiele niekonwencjonalnej wiedzy, że nie dałby sobie rady. Mimo tego pracujemy na bazie diagnostyki medycyny konwencjonalnej. Swoją
pracę traktujemy jako wspomaganie tej medycyny.
W zakonie bonifratrów mamy swoje własne, zamknięte dla świata zewnętrznego, studia . Aby posiąść naszą wiedzę zielarską,
koniecznie trzeba być jednak zakonnikiem. Jesteśmy zakonem szpitalnym. Niedawno obchodziliśmy 500-lecie urodzin naszego
założyciela.
Czy mamy jakieś tajemnice? Tak, mamy własne receptury , niektóre pochodzą jeszcze z wczesnego średniowiecza. Wszystkie są
zakonną tajemnicą. Mogę powiedzieć tylko tyle, że są one przekazywane z pokolenia na pokolenie. Niektóre z nich nie są wykorzystywane
od setek lat, z innych korzystamy na co dzień. Ogromna większość z nich opiera się na roślinach występujących w Polsce. Ich liczba sięga
wielu setek. Przez dziesięciolecia mieliśmy w Polsce własne szpitale i kliniki. Na Zachodzie pracują one do dziś. W samym Wrocławiu,
zaraz po wojnie, było nas 220, dziś jest 14 . W warszawskiej prowincji było przeszło 400 bonifratrów. Wielu z nas miało normalne dyplomy
lekarskie.
W latach pięćdziesiątych komuniści robili wszystko, aby uniemożliwić nam leczenie ludzi . Nie pozwalali na kontynuowanie studiów,
usuwali z placówek służby zdrowia. Naszą krakowską szkoła pielęgniarską zdemolowano. W Łodzi, jednego dnia z naszego szpitala
wydalono wszystkich bonifratrów.
Nie specjalizujemy się w jakichś wybranych dziedzinach medycyny, my traktujemy człowieka jako całość, z psychiką włącznie. Gdyby
jednak zastosować medyczne określenia, to powiedziałbym, że zajmujemy się szeroko pojętą interną. Ja osobiście wielkie znaczenie
2) w terapii chorego człowieka upatruję w jego sposobie żywienia. Nasz organizm to wielka biofabryka, przerabiająca ogromne ilości
 
778651611.001.png
materiałów. Jeżeli jadłospis jest prawidłowy, to praktycznie leki są zbędne. Gdy organizm otrzyma odpowiedni materiał energetyczny, jest
w sianie sam się obronić. 1
Przy prawidłowym sposobie żywienia nasz organizm, samoczynnie regenerując się, mógłby, bez najmniejszego uszczerbku, dotrwać do
120 lat. Zdawałoby się, że nie ma problemu, bo przecież przy dzisiejszym stanie wiedzy, doskonale wiemy, co organizmowi jest najbardziej
potrzebne.
Współczesna kuchnia jest jednak niezwykle schemizowana i uproszczona . Usuwa się z niej stare, tradycyjne metody gotowania. Ta
kuchnia staje się dla nas bezwartościową, a nawet szkodliwą. Główny problem polega więc na odchodzeniu od surowego i naturalnego
pożywienia.
Karygodne są wszystkie konserwanty, wszystkie barwniki . Nie mogę zrozumieć, dlaczego tak ogromne pieniądze wydaje się na
produkcję, chemizację i płukanie soli, gdy najzdrowsza i konieczna do życia jest sól w postaci naturalnej, w ogóle nie przerobiona. Dajmy
na to cukier, który jest spożywany w nadmiarze. Już dziś uświadomiono sobie, że to „biała śmierć”.
Po wojnie zamiast cukru sprzedawano zwykłą melasę lub syrop buraczany , nikt wówczas nie wiedział o nadmiarze cholesterolu czy
niedoborze magnezu. Dopiero gdy cukier krystaliczny, w przeogromnych ilościach, dostał się na nasze stoły, stał się przyczyną wielu
chorób. Taki cukier, wiążąc się z tłuszczami nasyconymi, staje się podstawą nadmiaru cholesterolu. Wielu specjalistów uważa za taką
„białą truciznę”
Również białe pieczywo , które jest, z punktu widzenia zdrowego żywienia, pokarmem zupełnie nieprzydatnym. - Mówi ojciec, że
człowiek, gdy przychodzi na świat, ma przed sobą 120 lat życia, ale przecież prawie nikt tak długo nie żyje.
- Sami jesteśmy sobie winni. Pan Bóg zaprogramował nas na co najmniej 100 lat. Ale to od nas zależy, czy dożyjemy tak sędziwego
wieku. Jak to zrobić? Trzeba za każdym razem mądrze wybierać, aby nie roztrwonić życia.
- Zdrowie a dekalog, proszę ojca... Nie ma wśród przykazań bezpośredniego nakazu: szanuj zdrowie.
- Jestem zauroczony, wręcz zahipnotyzowany - z przejęciem przyznaje ojciec Jan - mądrością tej epoki, w której wystąpił Mojżesz. Jak
długo istnieć będzie ludzkość, tak długo nikt nie zdoła ani dekalogu poprawić, ani coś do niego - w sensie uzupełnienia - dorzucić. W tych
dziesięciu punktach zawarte są wszystkie zasady i kodeksy prawne. Dotyczą one życia każdego człowieczego indywiduum, a także
każdego narodu. Żaden filozof czy mędrzec, posługujący się tylko ludzkim rozumem, nie byłby w stanie czegoś tak wspaniałego jak
dekalog wykombinować. Nawiasem mówiąc - źle się dzieje, że prawnicy różnych epok, również i naszej - rozbudowują systemy prawne
gubiąc "po drodze" istotę dziesięciu przykazań.
Gdyby tylko one wciąż obowiązywały, na świecie dawno już panowałby porządek. Wracając do pytania... Otóż, dekalog bierze pod
uwagę również zdrowie i system żywieniowy. Piąte przykazanie najwyraźniej odnosi się do ochrony życia i zdrowia. Jeśli ktoś pali, pije,
nadużywa kawy, cukru, niewłaściwie się odżywia - no to sam siebie zabija. Ileż przedwczesnych cywilizacyjnych zgonów sami na siebie
sprowadzamy.
Czy, wobec tego, brak troski o zdrowie jest w pojęciu chrześcijanina grzechem? - pytamy retorycznie . - Jak najbardziej.
Z zaniedbań tego typu należy się spowiadać. Są to wykroczenia przeciwko piątemu przykazaniu. Jeżeli sam siebie zabijam, świadomie
skracam życie, bo truję organizm, niewłaściwie się odżywiam, czy zaniechałem leczenia - to są to grzechy, które ja uznałbym za ciężkie.
Być życzliwym dla ludzi i pokornym wobec Boga. Jednak ważne jest także to, co jemy. A jemy coraz gorzej. Nie
wiemy, co jest dobre dla naszego organizmu. A zasady są proste: potrzebny nam jest cynk, wapno, białko, fosfor, jod, selen, witaminy,
czyli to, z czego jesteśmy zbudowani. - Łatwo powiedzieć. Co należy jeść, żeby być zdrowym?
- Dużo nabiału, warzywa, owoce, wszelkiego rodzaju kasze, chude mięso. Dobrze odżywiony organizm wolniej się starzeje, jest zdrowszy i
odporny na choroby. Za każdym razem powtarzam: jedzmy jajka, a nawet jajecznicę na słoninie. To w dzisiejszych czasach
niepopularne, ale nie bójmy się spożywać nawet 12 jajek tygodniowo. One zawierają w sobie mnóstwo składników potrzebnych naszemu
organizmowi. Dostarczają selenu, potrzebnego mężczyznom choćby przy produkcji nasienia. Już 13-14-latki je produkują, gdy selenu nie
ma, organizm pobiera go z mózgu. Stąd potem warcholstwo i rozróby, jakie wszczynają młodzi ludzie . Dzisiaj młodzież swoim sposobem
bycia terroryzuje świat - Był u mnie wczoraj nauczyciel szkoły średniej, 43-letni człowiek tak znerwicowany, że nie potrafił opanować
drżenia rąk. Uczniowie liceum - wyselekcjonowana, lepsza grupa potrafi, jak się okazuje, szykanować swoich nauczycieli, grozić im,
zachowywać się agresywnie i po chamsku. To się wprost w głowie nie mieści. Zawsze w społeczeństwie były jakieś doły, jakiś margines,
ale dziś mamy "margines" 80-procentowy .
A jak ci młodzi zachowują się w domach rodzinnych? Wnoszą tam nerwowość i podminowanie. Ojciec Jan uważa, że niepokój
współczesnych polskich rodzin jest w dużej mierze pochodną antykultury młodego pokolenia. Jeśli źle się odżywiamy, około czterdziestki
zamieniamy się w staruszków. Koniec z seksem, stajemy się zgryźliwi, nieprzyjemni. Po pięćdziesiątce jesteśmy już starzy. Podobnie u
kobiet. One tracą selen przez comiesięczne krwawienie. Wraz z nim odpływa życiowy optymizm, rodzi się anemia, ból głowy.
Koło czterdziestki źle odżywiona kobieta zamienia się w zołzę, po pięćdziesiątce hormony przerabiają ją na babcię, która zięcia i
synowej nie znosi, gnaty ją bolą, siedzi w kącie i płacze. Dziesięć lat później mąż leży już na cmentarzu, a ona drepcze do
kościoła . Po drodze klucze zgubi, sąsiadów oskarży i z całym światem walczy. Tak wpływa brak selenu na zdrowie człowieka. Powtarzam
jeszcze raz: jedzmy jajka, a do dziewięćdziesiątki będziemy radośni i uśmiechnięci. Nawet 80-latka powinna jeść jajka. Poprawią jej
samopoczucie.
- Ale przecież jajka to podobno sam cholesterol, a słonina - tłuszcz, którego powinniśmy unikać . - To są
mity, z którymi staram się walczyć. Cholesterol w jajku nie stanowi ryzyka! Jajka to nie tylko selen, ale także wapń, fosfor, potas, magnez,
żelazo, jod, mangan, cynk, miedź, fluor, kobalt, witaminy - jajko to życie. A co do słoniny, to coś wam opowiem. Dzieciństwo spędziłem na
Syberii. Cywilizacyjnie był tam XIII wiek. Nikt nie słyszał o lekarzu, ale stare kobiety znały się na ziołach rosnących w stepach. Poza tym
miejscowi odżywiali się w sposób, jaki ludzkość wypracowała przez tysiąclecia. Nie słyszeli o cholesterolu,
3) a nikt nie miał sklerozy. Ponad 100-letni staruszkowie nie byli tam niczym nadzwyczajnym. Niegdyś na wschodzie Ukrainy spotkałem
105-letniego dziadka. Na śniadania jadał jajecznicę z 6 jajek na słoninie. Nie mógł zrozumieć, że u nas takie jedzenie uznaje się za
szkodliwe. Aby dożyć takiego wieku, trzeba jeść dobrze. Przeciw starości działa zupa na kurzych łapkach czy zupa chroniąca przed
miażdżycą.
Ale pamiętajmy, że trzeba jeść mądrze. - A co to znaczy jeść mądrze? 2
- Nie mieszajmy niektórych pokarmów. Nie spożywajmy nabiału wraz z mięsem, czyli na przykład kanapek z wędliną i serem. To
nie służy żołądkowi. Nie przejadajmy się. Powinniśmy wstawać od stołu z uczuciem lekkiego głodu, niedosytu. Pamiętajmy, że po
zakończeniu etapu wzrostu człowiek powinien jeść o jedną trzecią mniej niż w okresie dojrzewania. A u nas jest odwrotnie. Im
ktoś jest starszy, tym więcej je. A potem się dziwimy, skąd - Panie Boże odpuść - te brzuchy.
ODŻYWIANIE A ZDROWIE - OPOWIADANIE O SPOSOBIE ŻYCIA
Ojciec JAN GRANDE-MAJEWSKI jest zakonnikiem Zakonu Bonifratrów we Wrocławiu . Zajmuje się ziołolecznictwem według starej,
tradycyjnej szkoły petersburskiej. Przy niesieniu pomocy zielarskiej zwraca pacjentom uwagę na sposób żywienia i pielęgnowania
własnego organizmu. W swoim życiu spotykał się z różnymi specjalistami w dziedzinie sztuki zdrowego żywienia i posiadł tajniki tej wiedzy
podróżując po Ukrainie, Mongolii i dalekim Tybecie. Jesteśmy bonifratrami, mówi o. Grande. Mamy swoje placówki m.in. w Łodzi,
Warszawie, Krakowie, w Kalwarii Zebrzydowskiej. Zajmujemy się ziołolecznictwem wg starej tradycyjnej szkoły petersburskiej. Sam
spotkałem się także ze specjalistami szkoły mongolskiej i tybetańskiej, jeszcze na Ukrainie studiowałem różne tajniki wiedzy. Stan naszego
zdrowia - podkreśla się w starej szkole niekonwencjonalnej medycyny - uzależniony jest od naszego żywienia.
Dlatego kiedy przychodzi pacjent, pytam, co jada, jak jada, ile jada, kiedy jada i wyprostowuję jego drogi jedzenia, żeby mógł
zregenerować organizm. Dlaczego tak postępuję? Dlatego, że Przedwieczny, gdy zaczął w swoim wspaniałym okresie stwórczym
zastanawiać się jak stworzyć naturę ludzką - wziął najpierw trochę wapna, do tego wapna domieszał krzemo, żelaza, kobaltu, magnezu,
cynku i zbudował rusztowanie w rodzaju wielkiego krzyża. Z wapna i krzemu przede wszystkim, a reszty dodał po troszku, aby krzyż
wzmocnić. Na jego czubku osadził puszkę na komputerowy mózg, a na tym wszystkim porozwieszał 9 fabryk przemiany materii. Wszystko
to pięknie pościnał, poobklejał mięśniami, pozaszywał żyłami, nakrył długim 180-kilometrowym systemem nerwowym. W środku zaś,
między fabrykami przemiany materii, zawiesił ogromne zakłady farmaceutyczne. Zapalił dwie żarówki w komputerze. Tchnął swoją energię
w to ożywione ciało, pokryte delikatną, aksamitną, bardzo unerwioną skórą, dał blask żarówkom. Przez chwileczkę był zaskoczony, nie
wiedząc, jak to będzie dalej. W końcu powiedział; - Idź, zbieraj, szukaj, aby to mogło się palić, żeby to mogło wydawać energię - dobieraj
to, z czego sam jesteś zbudowany. I przez miliony lat ten człowiek tak dobierał pożywienie, by było w nim to, co jest potrzebne do
regeneracji i do wzrostu organizmu.
W tej chwili najwyżsi i najmądrzejsi uczeni potwierdzają dawne wiadomości , mówiąc, że w organizmie nie może zabraknąć niczego
ani na jotę z tego, z czego organizm był zbudowany na początku. Jeżeli w naszym organizmie z powodu nietypowego życia, pośpiechu,
jadania nieodpowiednich potraw, narastających napięć nerwowych, wyczerpie się odporność nerwowa – to znaczy, że nic dbaliśmy o to, by
w naszym organizmie była odpowiednia ilość fosforu i bardzo ważnej witaminy E1. Znaczy to, że zabrakło odpowiedniej ilości selenu, jodu i
cynku. Jeśli nie zwrócimy uwagi na to, co mamy w garnku, nie ma mowy, abyśmy kiedykolwiek wrócili do normalnego samopoczucia.
Bywa, że człowiek zwala wszystko na przedwczesną sklerozę , brak pamięci, brak koncentracji - nie wiadomo, co się z nim dzieje, wieczne
znużenie, nocna bezsenność, pobolewanie głowy, łamanie w kościach - kompletna ruina. Okazuje się, że zabrakło w garnku witaminy B1.
Na pobolewanie głowy lub bezsenność przez trzy dni używać witaminę B1 - trzy razy dziennie po trzy tabletki. Ale żeby ją w naturalny
sposób gromadzić - trzeba koniecznie dostarczyć organizmowi dużej ilości drożdży i różnych jarzyn. Utrata odporności na zmęczenie
wiązać się może z brakiem w garnku fasoli i grochu - bo w nich jest masa magnezu, kobaltu, żelaza, fosforu, błonnika, białka roślinnego,
żółtego fosforu - przeciw stanom reumatycznym, kamicy nerkowej i wątrobowej. Zastanawiamy się, że 100 lal temu nikt nie znał choroby,
którą teraz nazywamy zawałem...
O wodzie Ale 100 lat temu nikt nic słyszał o kranie w ścianie , o wodzie ze wspólnej studni, do której sypie się masę chloru,
który zupełnie niszczy krzem. A jak wspomniałem na początku - Pan Bóg z krzemu zmieszanego z wapnem zbudował nasze kości, zęby,
usztywnił dziąsła i nawet włosy. Teraz zaś mamy wodę rozmiękczoną, zupełnie bez krzemu. Nie mamy krzemu również w pożywieniu, bo
właściwie i ziemia jest już z niego wyjałowiona. Łodygi roślin są wiotkie. Nie dostarczając organizmowi krzemu, zapadamy w końcu na
chorobę nazywaną zawałem, mamy krwawiące dziąsła, wypadające włosy, łamiące się paznokcie, kruche kości i ogólnie jesteśmy
zmęczeni. Przy byle wysiłku pocimy się niesamowicie.
- Kto chce mieć w domu dobrą krzemionkową wodę , którą orzeźwi się o każdej porze roku, niech zrobi tak: pół
kilograma suszonego skrzypu pokruszyć, wsypać do emaliowanego garnka, zalać przefiltrowaną wodą, zostawić na noc. Rano
pogotować 20 minut, odstawić. Kiedy ustoi się, przecedzić przez niezbyt gęste sitko, wlać do kamiennego wyziębionego garnka.
Garnek paruje i nie pozwoli, by woda się nagrzała i w ten sposób pozyskujemy krzemionkę - wyśmienitą, twardą wodę wprost do
picia, do herbaty,do mycia zębów, do gotowania zup...
PIWO – byle to była szklanka piwa, a już nie dwie . Przyjmijmy taką zasadę: szklanka piwa jest lekarstwem zawierającym mnóstwo
drogocennych składników, natomiast od drugiej szklanki, która już burzy krew dając rozkoszne poczucie rauszu - zaczyna się
niebezpieczeństwo pijaństwa. To jest delikatna granica . Naturalnie, nasi starsi synowie i mężowie muszą przy tym spożywać takie
jedzenie, które zabezpiecza organizm przed nałogiem, uzbraja go w siły odpornościowe. Wbrew powszechnie panującej opinii powiem, że i
pijaka można wyciągnąć z pijackiego rowu odpowiednim żywieniem.
4) KASZA SUPERSTAR Zastanawiamy się, jak to było, że nasze prababki rodziły po dziesięcioro dzieci, 10 godzin chodziły w
słońcu po polu z sierpem i żadna nie chorowała na żylaki, na hemoroidy, nie miała kłopotu z wylewem krwi do mózgu. A pradziadek nic nie
wiedział o kłopotach z krążeniem w nogach i żadnego zawał nie powalił? Bo oni jedli często kaszę gryczaną, która dostarczała ogromnych
ilości krzemu. Kasza gryczana posiada 60 proc krzemu, stąd nic chce jej zjeść żaden robaczek ani mysz polna. W byle jakich warunkach
nie ulega zanieczyszczeniu - właśnie z powodu dużej ilości krzemu. Tego krzemu bardzo łatwo przyjmowanego i wchłanianego przez nasz
organizm. W kaszy gryczanej są całe pokłady rutyny, od której zależą nasze arterie, wszystkie żyły, tętnice. Dlatego z kaszy gryczanej
robią w tej chwili (Herbapol) tabletki wenescyn - przeciw żylakom, hemroidom i innego rodzaju kłopotom krążeniowym. Na Zachodzie robią
weneruton. Robią kropelki przeciw miażdżycy - rutison. Robią też rutinoscorbin zmieszany z dziką różą. 3
NIEOCENIONA FASOLA Kamienic nerkowe i wątroba - dawniej nic o nich nie wiedziano. Dlaczego? Ponieważ na jesieni
gosposia przygotowywała dwa worki fasoli na zimę. Kto jada fasolę - w życiu nic cierpi na migrenę, nie ma problemów z jakimkolwiek
łamaniem w kościach, z bezsennością i nie zachoruje na kamicę nerkową i wątrobową. Nigdy nie zachoruje na zapalenie pęcherza, ani nie
będzie miał problemów z dną, tzn. z odkładaniem się mocznika między tkanką stawową a mięśniami . A fasola jest jakoś bardzo rzadko w
kuchni obecna, raz na dwa tygodnie, raz na miesiąc. Przy fasoli wytwarzają się gazy - aby tego uniknąć, trzeba przed gotowaniem sparzyć
na 15 min. wrzątkiem i do gotowania dosypać dużo kminku. Fasolę gotuje się bez mięsa zupełnie w oddzielnym garnku, w tej samej
wodzie, w której była namoczona już z kminkiem. Gotować ją bez soli. Niech sobie stoi jako półfabrykat. Potem można ją używać do
ugotowanej zwykłej zupy jarzynowej, z dodatkiem łyżki masła, roztartym ząbkiem czosnku i odrobiną majeranku . Idealna rzecz. Od czasu
do czasu możemy sobie nawet pozwolić na cięższą potrawę: podsmażyć na oleju trochę resztek z mięsa, trochę cebulki lekko
podrumienionej, wlać jakiegoś przecieru (pomidorowego) i dodać tę ugotowaną fasolę, trochę jeszcze przyprószyć kminkiem i pieprzem. I
mamy fasolkę po bretońsku. Bardzo łatwo i prędko. Można fasolę zmielić na maszynce, dodać tartej bułki, do tego przyrumienionej cebulki,
masła, trochę pieprzu, troszeczkę mielonego gotowanego mięsa, dwa przetarte jajka - wymieszać - mamy doskonały farsz, którym
możemy nadziać pierożki. Palce lizać! Co za przysmak! A mamy tam: magnez, żelazo, kobalt, fosfor, błonnik, białko roślinne.
Przeciwdziała kamicy nerkowej i wątrobowej, migrenie, zapaleniu narządów moczowych.
GROCH, ALBO JAK ŻYĆ BEZ REUMATYZMU Groch żółty-byle nie łuskany jemy tylko czasami, a nie wiadomo
dlaczego, bo np. na poligonach służy jako podstawowa potrawa. I okazuje się, że nawet ciamajdowaty chłopak, który poszedł do wojska,
raptem nabiera tam energii życiowej. Wraca mu rozum do głowy, robi kilka dyplomów, a po powrocie do domu jest tak pełen siły, że dom
by rozwalił. Niestety, po trzech miesiącach bez grochówki w domu, okazuje się, że robi się z niego znowu ciamajda życiowa. Wróćmy
znowu 100 lat wstecz do czasów, kiedy jeszcze nic było ani kombajnów, ani żadnych maszyn na polu pracujących i pradziadek z kosą
wychodził o 3 rano na pole. A prababka nagotowała garnek grochu, drugi garnek kapusty, mięsa - zmieszała to wszystko razem i zaniosła
na pole. Wszyscy się najedli i kosili jak obecne kombajny. Kto jada groch regularnie raz w tygodniu, to do 100 lat nic nie będzie
wiedział o reumatyzmie. To już udowodnione. Ale znowu do grochu: kminek i masło. I ma być tak ugotowany jak fasola - stać w garnku.
Kiedy potrzeba - dodać do ziemniaczanki z posiekaną chudą kiełbasą, jeszcze troszkę majeranku, tymianku i mamy łatwo strawną,
wspaniałą grochówkę.
O HERBACIE Dzieciństwo spędziłem w Azji, bo byłem Sybirakiem. Siedem lat mieszkałem na pograniczu mongolskich stepów
Kirgizji. Poznałem herbatę... Jak Polakowi podano szklankę, to tubylcy mieli święty spokój, bo język mu skołowaciał i 3 godziny nic a nic nie
mówił. W Azji zwyczajowo na stole stoi duży samowar, na samowarze duży imbryk, a w tym imbryku wrze bez przerwy esencja
herbaciana, i tak jest dobrze. A u nas, Polaków, jak się herbata gotuje, to uważamy, że straciła rzekomo wszystkie wartości. Tymczasem
ona dopiero powyżej 100 st. C zaczyna być lekarstwem. Wyparzają się w niej garbniki wit. B1, B6 działające przeciw otyłości. Wyparza się
puryna i rutyna, która uelastycznia naczynia krwionośne. Herbata posiada masę garbników, które zastępują na Wschodzie jodynę.
Narody Azji nie znają jodyny. Rany zalewają esencją herbacianą i owijają gałgankiem z płatkami herbacianymi. Po dwóch dniach
obrzęku nie ma i po tygodniu rana się goi. Na kobiece problemy, jakiekolwiek by były, ze śluzówkami najlepsza jest esencja herbaciana,
przechowywana w srebrnym dzbanuszku, bo w srebrze nie rozwijają się żadne bakterie jednokomórkowe. Robić płukanki, podmywania i
nie będzie żadnych problemów. Esencja herbaciana działa dwa razy lepiej niż wywar z kory dębu - do przemywania ran, do pielęgnowania
odleżyn, do różnego rodzaju kłopotów ze śluzowymi błonami. Herbata zabezpiecza przed chorobami krążenia, serca, niewydolnością
mózgu , wszelkiego rodzaju kłopotami z zapaleniem śluzówki na tle ataku szczepów wirusowych: Pijąc mocną herbatę Azjaci nie chorują
nigdy na grypy i nie podlegają napromieniowaniu nawet bomby atomowej. Stwierdzono to w Japonii i po wybuchu w Czarnobylu.
JAK JEŚĆ, BY NIE DENERWOWAĆ ŻOŁĄDKA?
Wracamy do konstrukcji, jaką Pan Bóg wybudował; nasza czaszka, to jest puszka na mózg, w niej dwa miejsca na osadzenie żarówek -
oczu, nosa do wciągania dużych ilości tlenu z powietrza i wydychania. Ale najważniejszy młyn, w którym Pan Bóg uszeregował zęby,
najpierw siekacze, potem koła młyńskie, aby wszystko porządnie zemleć, językiem, taką łopatą delikatną ruchomą by pokarm
poprzewracać. Spod języka wypływa ślina, jak z dwóch studzienek z pepsyną i po wymieszaniu wszystkiego rurą przewodu pokarmowego
wpada do wielkiej betoniarki - naszego żołądka, który jest strasznie unerwiony - trzy razy bardziej niż nasza twarz.
Żołądek się złości Zanim ktoś zauważy, żeśmy się zdenerwowali , to już żołądek ze złości stracił kolor różowy, zrobił się biały jak
prześcieradło i skurczył się o 2/3. Niech tylko przez chwile będzie pusty, to się tak skurczy, że wytwarza się w nim pompa ssąca, która
wysysa z woreczka żółciowego żółć, a żołądek, wbrew swojemu przeznaczeniu, wessie ją do środka. Tymczasem żółci nie może być w
żołądku ani jednej kropli. A tu ze 2 łyżki żółci wlało się do środka. I tragedia - człowiek nie wie, co ma ze sobą zrobić, bo jak coś zje,
wszystko zalane żółcią uniemożliwia prace śluzową żołądka. Żołądek to wypycha do kiszek. Kiszki podrażnione żółcią i niezmielonymi
5) porządnie kawałkami strawy, niewymieszanymi z kwasami trawiennymi, wyrzucają to jak najprędzej, do ostatecznej fabryki przemiany -
do grubej, potężnej siwej kichy i ta dopiero jak się zirytuje, nie chce wcale pracować. Wszystko tam zaczyna się odkładać, temperatura
wzrasta. Zaczyna się proces gnilny, a powinien trawienny. A biedne małe robotnice, czerwone krwinki, których nam Pan Bóg podarował
przeciętnie aż cztery i pół miliona - zamiast wyszukiwać z pożywienia w cienkim i grubym jelicie oraz w wątrobie to, co nam jest potrzebne,
aby zanieść w wielkich workach na plecach gdzie należy - nic nie mogą złapać, same są poparzone żółcią, kurczą się i zaczyna się
rozpacz. Człowiek zamiast tyć, chudnie, traci siły i ma zaparcia...
Dlatego abyśmy byli zdrowi, należy jadać przynajmniej 6 razy dziennie . To nie musi być za każdym razem zasiadanie za stół,
wystarczy miedzy normalnymi posiłkami jakiś sucharek, suche paluszki, kawałek sera żółtego, itp. 2-3 kęsy czegoś - aby ten znerwicowany
żołądek cały czas był zajęty trawieniem. Wtedy nie będzie miał czasu na skurczenie się, na zasysanie żółci. Ludzie, którzy często jadają,
nie tyją, co jest już udowodnione. Ci, którzy często jadają, o połowę mniej są narażeni na otyłość niż ci, którzy jadają rzadko dużo. 4
Ostatni posiłek w ciągu dnia
- Mniej więcej dwie godziny przed zaśnięciem. Takie jest wskazanie generalne . Ja natomiast zalecam niekiedy spożycie bardzo ciężkiej
kolacji tuż przed położeniem się do łóżka, tak - ażeby obciążyć rozklekotany, roztrzepany organizm kogoś, kto z powodu znerwicowania
ma kłopoty z zaśnięciem. Jeśli on się dobrze naje i - ciężki jak niedźwiedź - uwali na tapczan, to nawet się nie spostrzeże jak zacznie
pochrapywać. A żołądek w tym czasie spokojnie, na zwolnionych obrotach będzie sobie trawił. Rano taki ktoś obudzi się wypoczęty, z
nowym zasobem sił. Wszyscy inni jednak powinni jadać wcześniej i to niekoniecznie byle jakie kanapki z byle jaką herbatą. Niech to będzie
kolacja trochę gotowana, trochę smażona - placuszki jakieś, ziemniaki podsmażone z obiadu z kefirem, kasza gryczana ze skwarkami;
jajecznica
Jak nie mieć wrzodów Wrzody żołądka powstają wtedy , gdy żołądek nie umie bronić się przed nadmiarem żółci . Bo jak się żółć
dostanie do żołądka - wytwarza się wówczas taki dziwny gaz bezzapachowy, odbija się i czujemy jakieś aż podpieranie pod serce. Wtedy
żółć wytrawia śluzówkę. Gdy nie dbamy o częste jedzenie, to wiadomo, że się to skończy tragicznie. Gdy przychodzi do mnie pacjent, to ja
prócz ziółek i wszystkich zaleceń, piszę na recepcie - bezwarunkowo jadać 6 razy dziennie i pić często mleko. Mleko potrafi oczyścić
żołądek z narzucanej żółci, zneutralizować nadmiar kwasu solnego. Jeżeli mamy z żółcią porządek, nie mamy nerwicy żołądka. Ale jeśli
jadamy często wywary z mięsa, gdzie jest masa kwasów tłuszczowych nasyconych, które bardzo łatwo łączą się z cukrem rafinowanym i
produkują bezpośrednio, już w torbie żołądka, cholesterol - to wtedy mamy problemy z zarzucaniem cholesterolu do wszystkich naszych
naczyń krwionośnych i pozostawianiem go w dużej ilości w naszej wątrobie.
Do usunięcia cholesterolu z organizmu koniecznie potrzebna jest duża dawka wapnia. Musimy go spożywać bez przerwy. Nasz
system kostny bowiem posiada przeciętnie 16 kg wapnia, a bardzo łatwo go tracimy na korzyść serca. Serce, jeżeli nie dostanie wapnia z
mlekiem, z serem, to ukradnie sobie wapno z kości. Serce nie może pracować bez soli wapnia rozpuszczonych w krwioobiegu. Jak
samochód nie pociągnie bez oleju napędowego, tak samo serce nie pociągnie bez litra mleka na dobę. I mamy na starsze lata problemy z
naszymi kośćmi, zwyrodnieniami kostnymi i reumatycznymi sprawami, mamy słabnące serce, przedwczesną starość, zmęczenie ogólne,
spowodowane brakiem szacunku dla mleka i przetworów mlecznych.
Dziarski 70-latek Wracamy znowu do Syberii - obserwowałem tam Mongołów i Kirgizów, u których panował jeszcze "wiek XIX". Oni mieli
rzeczywiście więcej lat niż Mojżesz. To nie przesada: 90 proc ludzi starych przekraczało 110, 115 lat i byli zupełnie sprawni. Tam 70 lat, to
dopiero wiek średni. Ale oni nie znają oranżady, wina, cukru (do naszych czasów o cukrze nic nie wiedzieli ). Piją po 5 litrów mleka
przeciętnie albo ajran - takie specjalne mleko azjatyckie przerobione ze zwykłego mleka. Kwas mlekowy w tym ajranie jest antytoksyną -
dostarcza bardzo dużą ilość wapnia do krwiobiegu. Dlatego serce ma pełną możliwość spalania wapnia. Nie męczy się, nie nakazuje
małym krwinkom czerwonym, aby kradły wapń z kości. Przeciwnie, nadmiar wapnia transportowany przez czerwone krwinki idzie jako
forma regenerującego budulca do kości. Przy tym jeszcze woda czysta z ziemi brana z krzemem. Tam w ziemi krzemu jest dużo. Wszystko
razem usuwa z organizmu wszelkie formy gnilne bakterii, a cześć wapnia w postaci nadmiaru tego wypitego mleka, wyrzuca z masami
kałowymi cholesterol. Najmniejsza manikuła wapnia wyrzucanego z organizmu jako balast dla nas niepotrzebny, wlecze ze sobą na
zewnątrz ogromny wór z cholesterolem.
Jeżeli chcemy komuś obniżyć cholesterol, powinniśmy w pierwszym rzędzie podawać mu duże ilości kwaśnego
kefiru. Cholesterol spadnie w ciągu paru tygodni do zupełnej normy i jeszcze zostaną usunięte miękkie złogi wapnia , które już
poosiadały na naszych tętnicach, żyłach i na zastawkach. Jeżeli prowadzimy oszczędne w mleko i ser żywienie, to nigdzie więcej organizm
wapnia nie znajdzie. Troszeczkę jest go w jarzynach, ale w bardzo nikłej ilości. I z biegiem lat mamy kości odwapnione do tego stopnia, że
są dziurawe jak stary pumeks. Serce sobie nie podaruje, pracować bez wapnia nie może, dlatego że musi jednak bez przerwy tę krew
transportować - nie może pozwolić sobie na luksus zasłabnięcia, bo wtedy kaput! Serce współpracując z mózgiem, musi jakoś sobie
radzić. Mózg nakazuje jakimiś tajemniczymi dla nas bioprądami, czerwonym krwinkom, by jak małe mrówki, płynęły do kości, z kości
wydziobywały miękki wapń i niosły go do serca. Po drodze gubią wapń na zastawkach żylnych i tętniczych. Krwinki te, które ratują serce,
są przyczyną miażdżycy typu wapniowego. Nazywają się wapniakami. Tracimy pamięć, mamy zimne nogi, bolące pięty, czasem pękające
odciski na nogach, zaczynamy źle się czuć, bolą nas ramiona... Wiadomo, zaczyna się odwapnienie kości. Kark boli, gdy kręcimy głowa na
lewo, na prawo - chrupie, trzeszczy. Wszystko zaczyna się psuć. Konieczny jest wapń - bez niego żyć nie można.
CUD MLEKA – KEFIR Najlepszym źródłem łatwo przyswajalnego wapnia jest, jak już wspominałem, mleko, które powinno
znaleźć się w naszym codziennym jadłospisie i to w ilości co najmniej 1 litra. Nie wszystkie organizmy przyjmują je jednak w normalnej
postaci, czyli nieprzetworzone. Są takie choroby, w których mleko może zaszkodzić np. chorym na trzustkę . Trzustka nie znosi
słodkiego mleka i wtedy trzeba pić kwaśne, a najlepiej gdyby to był kefir.
Bo kefir to nie jest zwykłe mleko. To jest mleko takie nietypowe Nazywa się kefir, bo francuski uczony nazwiskiem Kefir był w
Tybecie w XIX wieku i tam u Mongołów podpatrzył, jak oni zeskrobywali dziwny śluz ze ściany jaskini, dodawali to do mleka, które bardzo
się zsiadało. Miało taki specyficzny smak. Zauważył, że po tym mleku bardzo dobrze się czuje jego przewód pokarmowy.
6) Przyjechał do Francji - zbadał to bliżej pod mikroskopami i okazało się, że to nie śluz, ale rodzaj grzyba skalnego. Grzybki Kefira
zakwaszając mleko, polują na bakterie. Ponieważ odżywiają się bakteriami gnilnymi, polując, oczyszczają mleko z wszelkich brudów.
Druga sprawa - rozwijając się w tym mleku - wytwarzają mlekowy kwas chemiczny odwrotnie złożony, który tak potrafi oczyszczać nasz
organizm, że nawet trupi jad rakowy usuwają.
Jeżeli ktoś choruje na raka i pije 3 razy dziennie kefir po pełnej szklance, to ma o połowę toksyn rakowych mniej w swoim
krwiobiegu. Tak bardzo ważna to substancja. A gdy grzybki Kefira wypijemy z mlekiem, to robią one w naszym żołądku, w kiszkach, to co
robiły w garnku mleka - polują na wszystkie bakterie dla nas niepotrzebne - wymordują je tak dokładnie, że nie pozostanie ani jedna
Zgłoś jeśli naruszono regulamin