Matthew Woodring Stover - Gwiezdne Wojny część III. Zemsta Sithów.docx

(392 KB) Pobierz
Gwiezdne Wojny cz??? III: Zemsta Sith?w

 

 

 

Matthew Stover

Zemsta Sithów
 

Przekład

MACIEJ SZYMAŃSKI


SPIS TREŚCI

WPROWADZENIE  ERA BOHATERÓW              5

I  ZWYCIĘSTWO              10

ROZDZIAŁ 1  ANAKIN I OBI-WAN              11

ROZDZIAŁ 2  DOOKU              34

ROZDZIAŁ 3  DROGA SITHA              47

ROZDZIAŁ 4  PUŁAPKA NA JEDI              64

ROZDZIAŁ 5  GRIEVOUS              72

ROZDZIAŁ 6  RATUNEK              81

ROZDZIAŁ 7  OBI-WAN I ANAKIN              96

II  UWIEDZENIE              110

ROZDZIAŁ 8  LINIE USKOKÓW              111

ROZDZIAŁ 9  PADME              126

ROZDZIAŁ 10  MISTRZOWIE              136

ROZDZIAŁ 11  POLITYKA              155

ROZDZIAŁ 12  NIE OD JEDI              172

ROZDZIAŁ 13  WOLA MOCY              184

ROZDZIAŁ 14  UPADEK W CIEMNOŚĆ              196

ROZDZIAŁ 15  OBJAWIENIE              208

ROZDZIAŁ 16  CHWILA PRAWDY              245

III  APOKALIPSA              249

ROZDZIAŁ 17  OBLICZE CIEMNOŚCI              250

ROZDZIAŁ 18  ROZKAZ SZEŚĆDZIESIĄT SZEŚĆ              270

ROZDZIAŁ 19  OBLICZE SITHA              286

ROZDZIAŁ 20  ŚWIATŁOCIEŃ              299

ROZDZIAŁ 21  NOWY ZAKON JEDI              321

 


Autor z całym szacunkiem dedykuje tę adaptację George ‘owi Lucasowi

Z podziękowaniem za marzenia całego pokolenia oraz pokoleń, które nastaną.

Dwadzieścia osiem lat – a to jeszcze nie koniec… Dziękuję

 

 


DAWNO, DAWNO TEMU, W ODLEGŁEJ GALAKTYCE… 

Historia ta wydarzyła się dawno, dawno temu, w odległej galaktyce. I dobiegła końca. Nic już nie można zrobić, by odmienić jej bieg.

A jest to historia miłości i utraty, braterstwa i zdrady, odwagi i ofiary, a także śmierci marzeń. Historia cienkiej linii, która oddziela to, co w nas najlepsze, od tego, co najgorsze. To historia końca epoki. Dziwne bywają takie historie…

Bo choć wszystko to wydarzyło się tak dawno temu i tak daleko stąd, że słowami niepodobna opisać bezmiaru czasu i przestrzeni, to jednak toczy się ona po dziś dzień. Właśnie tu. Właśnie teraz. Toczy się w chwili, gdy czytasz te słowa.

Tak oto zamyka się rozdział dwudziestu pięciu mileniów. Korupcja i zdrada niszczą tysiącletni pokój. To nie tylko upadek Republiki; noc zapada nad samą cywilizacją. Oto zmierzch Jedi. Początek końca.

 

 


WPROWADZENIE
ERA BOHATERÓW 

Niebo nad Coruscant ogarnęła wojenna pożoga.

Sztuczną jasność nieba, której źródłem są zwierciadła orbitalne, znaczą krzyżujące się smugi płomieni z silników jonowych i gwałtowne rozbłyski eksplozji. Szczątki wpadające w atmosferę pozostawiają po sobie jedynie splątane warkocze dymu. Ciemna strona nieboskłonu jest nieskończoną siecią jaskrawych linii łączących planetoidy, meandrujących niczym spiralne ślady świetlistych komarów. Dla istot spoglądających w górę z dachów Coruscant, planety-miasta, widok ten może być piękny. Dla uczestników bitwy - nie.

Świetliste komary to dysze silników jonowych myśliwców. Lśniącymi liniami są ślady turbolaserowych boltów, wystarczająco potężnych, by unicestwić niewielkie miasto. Planetoidami są okręty liniowe.

Bitwa widziana od środka jest kłębowiskiem dezorientacji i panicznego strachu; smug cząsteczkowych migających za owiewką twojego myśliwca tak blisko, że kabina zaczyna dźwięczeć jak uszkodzony numerator; wyczuwalnych pod stopami wibracji, których źródłem są eksplozje pocisków udarowych w kontakcie z poszyciem twojego krążownika; i wreszcie działań istot ogarniętych morderczym szałem - towarzyszy znanych ci z lat szkolenia i codziennych wspólnych posiłków, zabaw, żartów, kłótni. Od środka bitwa jest orgią rozpaczy i przerażenia w połączeniu ze ściskającą żołądek pewnością, że oto cała galaktyka nagle próbuje cię zabić.

We wszystkich zakątkach ginącej Republiki oszołomione i owładnięte strachem istoty przyglądają się wielkiej bitwie, transmitowanej na żywo przez HoloNet. Wszyscy wiedzą, że układ sił w tej wojnie nie jest korzystny. Wszyscy wiedzą, że każdego dnia coraz więcej Jedi ginie lub dostaje się do niewoli, że Wielka Armia Republiki jest wypierana z kolejnych systemów, ale to… Uderzenie w samo serce Republiki? Inwazja na Coruscant? Jak to się mogło stać?

To koszmarny sen, z którego nikt nie może się obudzić.

A jednak mieszkańcy galaktyki widzą za pośrednictwem HoloNetu, jak armia androidów należąca do separatystów wlewa się wprost do dzielnicy rządowej. Jak żołnierze-klony giną, ustępując przed przygniatającą przewagą liczebną bezlitosnych androidów-niszczycieli w salach samego Senatu Galaktycznego.

Wreszcie westchnienie ulgi: wydaje się, że żołnierze zaczynają odpierać atak. W salonach Republiki miliony istot ściskają się z entuzjazmem, a gdzieniegdzie słychać nawet zwycięskie okrzyki, bowiem siły separatystów powracają do pojazdów desantowych i odlatują ku orbicie…

Zwyciężyliśmy, powtarzają istoty na milionach planet. Odparliśmy atak!

Lecz oto pojawiają się najświeższe raporty - początkowo zaledwie plotki - że atak lądowy nie był próbą inwazji. Że separatyści nie zamierzali zająć planety. Że był to błyskawiczny rajd na senat.

Koszmar trwa, a sytuacja jest coraz gorsza: Wielki Kanclerz zaginął.

Zaginął Palpatine z Naboo, najbardziej podziwiany człowiek w galaktyce, którego niezrównany talent polityczny pozwolił utrzymać jedność Republiki wobec zagrożenia. Ten sam, który osobistą odwagą i prawością dowiódł, że kłamstwem są propagandowe hasła separatystów, jakoby senat był przeżarty korupcją. Ten sam, którego charyzmatyczne przywództwo daje całej Republice wolę walki. Palpatine jest nie tylko szanowany. Jest kochany.

Plotka o jego zniknięciu jest jak sztylet wbity w serce każdego przyjaciela Republiki. Każdy bowiem czuje to samo w sercu, w żołądku, w kościach… Bez Palpatine’a Republika upadnie.

Nadchodzi oficjalne potwierdzenie -jest gorzej, niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Wielki Kanclerz Palpatine został porwany przez separatystów, ale to jeszcze nie wszystko. Jest w rękach generała Grievousa.

Grievous nie jest taki jak inni przywódcy separatystów. Nutę Gunray jest podstępny i przekupny, ale to Neimoidianin - podstępność i przekupność nikogo nie dziwi u przedstawicieli tej rasy, a u kanclerza Federacji Handlowej są one wręcz uważane za cnoty. Poggle Mniejszy to arcyksiążę zbrojmistrzów z Geonosis, gdzie rozpoczęła się ta wojna: ma bezlitosny, analityczny umysł, ale jest też pragmatykiem. Wykazuje rozsądek. Polityczne serce Konfederacji Separatystów bije w piersi hrabiego Dooku, znanego z wierności zasadom i nieprzejednanej postawy wobec tego, co uważa za przejawy korupcji w senacie. I choć powszechnie uważa się, że Dooku nie ma racji, wielu szanuje go za odwagę w bronieniu - choćby i błędnych - przekonań.

To twarde istoty. Niebezpieczne. Bezwzględne i agresywne. Ale generał Grievous… Grievous jest potworem.

Najwyższy dowódca separatystów stanowi kpinę z praw natury; to fuzja żywego ciała i maszyny, przy czym jego androidzie komponenty wykazują więcej współczucia niż nieliczne pozostałości myślącej istoty. Półżywy twór jest mordercą miliardów. Na jego rozkaz wypalano do cna całe planety. Jest upadłym geniuszem Konfederacji. Architektem jej zwycięstw. I sprawcą jej okrucieństw.

Teraz jego durastalowy uścisk zamknął się wokół Palpatine’a. Z samego jądra bitwy, w szerokopasmowej transmisji z pokładu flagowego okrętu, generał osobiście potwierdził ten fakt. Mieszkańcy galaktyki mogą jedynie patrzeć, drżeć i modlić się, że wreszcie się ockną z tego przerażającego koszmaru.

Teraz bowiem wiedzą już, że to, co oglądają na żywo w przekazach HoloNetu, jest śmiercią Republiki.

Wielu bezsilnie zalewa się łzami; znacznie więcej jest tych, którzy szukają pocieszenia w ramionach mężów, żon, rodzeństwa z jednego miotu czy triad rodzinnych, tuląc do siebie potomstwo - dzieci, szczenięta albo larwy.

Jest w tym wszystkim jednak coś dziwnego: niewielu najmłodszych naprawdę potrzebuje pocieszenia; wręcz przeciwnie, częstokroć to oni ofiarują wsparcie dorosłym. W całej Republice - poprzez słowa, feromony, impulsy magnetyczne, sploty macek i telepatię - rozchodzi się wśród młodych jedna wiadomość: nie martwcie się. Będzie dobrze. Anakin i Obi-Wan będą tam lada chwila.

Dzieci wymawiają te słowa tak, jakby same imiona mogły dokonać cudów.

Anakin i Obi-Wan. Kenobi i Skywalker. Od samego początku Wojen Klonów, od trzech standardowych lat, fraza „Kenobi i Skywalker” z każdym dniem bardziej przypomina jedno słowo. Oni są wszędzie. HoloNet donosi o wszystkich ich działaniach przeciwko separatystom, które czynią z nich najsłynniejszych Jedi w galaktyce. Młodzi w każdym zakątku Republiki znają ich imiona i nazwiska, wiedzą o nich wszystko i śledzą ich poczynania tak, jakby dwaj Jedi byli gwiazdami sportu, a nie wojownikami toczącymi rozpaczliwą walkę o ocalenie cywilizacji. Ich wiara udziela się i dorosłym - niejeden, gdy jego potomek pozwoli sobie na wygłup szczególnie niebezpieczny, co jest przecież przywilejem wszystkich dzieci obdarzonych fantazją, pyta: „No to w kogo się dzisiaj bawiłeś? W Kenobiego czy w Skywalkera?”

Kenobi zasadniczo woli rozmawiać, niż walczyć, ale kiedy już trzeba się bić, niewielu potrafi dotrzymać mu pola. Skywalker jest mistrzem zuchwałości; jego zapał, śmiałość i niewiarygodne szczęście są doskonałym uzupełnieniem przemyślanej, zrównoważonej precyzji Kenobiego. Razem tworzą młot Jedi, który zmiażdżył już siły separatystów na niezliczonych światach.

Młodzi, którzy obserwują bitwę o Coruscant, dobrze wiedzą: gdy na niebie nad planetą pojawią się Anakin i Obi-Wan, parszywi separatyści pożałują, że tego dnia nie pozostali w łóżkach.

Naturalnie dorośli wiedzą lepiej. Na tym polega dorosłość - na zrozumieniu, iż bohaterów kreuje HoloNet, prawdziwi Kenobi i Skywalker są zaś, mimo wszystko, tylko ludźmi.

A nawet gdyby byli wszystkim tym, czym stali się w legendach, kto może dać gwarancję, że zjawią się na czas? Kto wie, gdzie teraz przebywają? Może utknęli gdzieś na peryferiach, związani walką. Może zostali schwytani. Może są ranni. Albo martwi. Niektórzy z dorosłych szepczą nawet w duchu: „Możliwe, że upadli”.

Bo wszędzie słyszy się takie historie. Nie w HoloNecie, rzecz jasna, bowiem to źródło informacji jest kontrolowane przez Urząd Wielkiego Kanclerza i nawet Palpatine, słynący ze szczerości, nie pozwoliłby na rozpowszechnianie takich opowieści. A jednak ludzie szemrają. Szeptem wymieniają imiona, o których Jedi woleliby zapomnieć.

Sora Bulą. Depa Billaba. Jedi, którzy poddali się ciemności. Którzy dołączyli do separatystów albo dopuścili się czegoś znacznie gorszego: masakrowali cywilów i mordowali swoich towarzyszy. Dorośli nabierają z wolna ponurych podejrzeń: rycerzom Jedi nie można ufać. Już nie. Nawet najwięksi z nich nagle po prostu… pękają. Niektórzy dorośli wiedzą, że legendarni bohaterowie są tylko legendarni, nie ma w nich natomiast nic z bohaterów.

Takim dorosłym nie udziela się zapał młodzieży. Palpatine w niewoli. Grievous ucieknie. Republika upadnie. Żadna ludzka istota nie odwróci już biegu wydarzeń. Żaden śmiertelnik nie ośmieli się spróbować. Nawet Kenobi i Skywalker.

I właśnie dlatego wielu dorosłych w całej galaktyce ogląda doniesienia holonetowe z kamieniem w miejscu serca.

Z kamieniem, ponieważ nie są w stanie dostrzec dwóch pryzmatycznych błysków towarzyszących wyjściu z nadprzestrzeni, daleko poza studnią grawitacyjną planety. Ponieważ nie widzą pary myśliwców, które czym prędzej porzucają pierścienie hipernapędu i plując ogniem ze wszystkich dział, rzucają się w chmarę maszyn należących

Ido separatystów, a nazywanych sępami. Pary myśliwców. Myśliwców Jedi. Tylko dwa. Dwa wystarczą.

Dwa wystarczą, gdyż dorośli się mylą, a ich potomstwo ma rację.

Bo choć jest to zmierzch ery bohaterów, chwile największej chwały dopiero nad

chodzą.

 

 


I
ZWYCIĘSTWO


        Ciemność jest szczodra.

Jej pierwszym darem jest ukrycie: nasze prawdziwe twarze pozostają w mroku, pod skórą, a prawdziwe serca spoczywają w jeszcze głębszej ciemności. Lecz największym darem ukrycia nie jest to, że możemy ochronić własne tajemne prawdy, ale to, że ukryte są przed nami prawdy dotyczące innych.

Ciemność broni nas przed tym, czego nie ośmielamy się wiedzieć.

Jej drugim darem jest pocieszająca iluzja: łatwość łagodnego snu w objęciach nocy i piękno tego, co przynosi wyobraźnia, a co w surowym świetle dnia wydałoby się odpychające. Największym pocieszeniem jest jednak iluzja, iż ciemność jest stanem przejściowym i że po każdej nocy przychodzi nowy dzień. W istocie bowiem to jasność dnia jest stanem przejściowym. Dzień jest złudzeniem.

Trzecim darem jest samo światło: tak jak dni są podkreślane przez noce, które je oddzielają, jak gwiazdy są uwidocznione na tle nieskończonej ciemności, po której krążą, tak mrok przygarnia światło i ukazuje je nam z samego jądra siebie.

I w ten sposób każde zwycięstwo światła jest zwycięstwem ciemności.


 


ROZDZIAŁ 1
ANAKIN I OBI-WAN  

Rozbłyski ognia zaporowego pojawiały się ze wszystkich stron. Głośniejszy od bębnienia odłamków o poszycie i warkot napędu podświetlnego był tylko basowy dźwięk trafień turbolaserowych, dziurawiących kadłuby licznych okrętów liniowych. Niekiedy myśliwiec lawirował i nurkował tak blisko toczących morderczy bój jednostek, że fale uderzeniowe eksplozji odrzucały go z ogromną siłą, a pilot z impetem uderzał głową o zagłówek fotela.

W takich chwilach Obi-Wan Kenobi zazdrościł żołnierzom-klonom: oni przynajmniej mieli hełmy.

- Arfour - odezwał się do interkomu - mógłbyś coś zrobić z systemem inercyjnym? Android tkwiący w gnieździe na lewym skrzydle myśliwca zagwizdał, a jego ton podejrzanie przypominał ludzkie przeprosiny. Obi-Wan zmarszczył brwi. R4-P17 spędzał stanowczo za dużo czasu z ekscentrycznym astromechanicznym robotem Anakina; najwyraźniej zaczął przejmować złe nawyki R2-D2.

Nowe smugi wystrzałów zamknęły Kenobiemu drogę. Sięgnął po Moc, by znaleźć bezpieczną drogę pomiędzy rojami odłamków i jaskrawymi błyskami wiązek energetycznych. Bezpiecznej drogi nie było.

Zacisnął zęby, żeby nie warknąć ze złością, i szarpnął gwałtownie sterami, by ominąć kolejną eksplozję, która mogła obedrzeć myśliwiec z poszycia niczym przejrzały ithoriański gwiazdowoc. Nienawidził takich sytuacji. Nienawidził. Latanie jest dobre dla androidów. W głośnikach rozległ się trzask.

- Jeszcze nie skonstruowano androida, który prześcignąłby cię w lataniu, mistrzu. Wciąż zadziwiała Obi-Wana nowa głębia tego głosu. Jego spokój i pewność. Dojrzałość. Wydawało się, że ledwie przed tygodniem Anakin był dziesięciolatkiem, który nie przestawał dopytywać się o Formę Pierwszą walki na miecze świetlne. - Przepraszam - mruknął, gwałtownym zwrotem zaledwie o metr mijając smugę turbolaserowego ognia. - Czyżbym powiedział to na głos?

- Nawet gdybyś nie powiedział i tak bym usłyszał. Wiem, co myślisz.

- Doprawdy? - Kenobi zadarł głowę i spojrzał przez owiewkę kabiny na twarz byłego padawana, którego myśliwiec leciał w odwrotnej pozycji tak blisko jego maszyny, że gdyby nie transpastalowe kopuły, mogliby sobie podać ręce. Uśmiechnął się do niego. - Czyżby nowy dar Mocy?

- To nie Moc, mistrzu. To doświadczenie. Przecież zawsze tak uważałeś.

Obi-Wan wciąż liczył skrycie na to, że usłyszy dawny, zadziorny ton w głosie Anakina, ale od jakiegoś czasu była to płonna nadzieja. Od czasu Jabiim. Być może nawet od czasu Geonosis. Wojna wypaliła w chłopcu dawną radość.

Obi-Wan wciąż próbował wywołać prawdziwy uśmiech na twarzy dawnego padawana, a Anakin wciąż usiłował odpowiedzieć uśmiechem.

I obaj starali się udawać, że wojna nie zmieniła ich ani trochę.

- Ach, tak? - Kenobi oderwał dłoń od wolantu, by gestem skierować uwagę towarzysza na to, co zobaczył w oddali. Wprost przed nimi biało-niebieski punkcik świetlny rozpadł się nagle na cztery proste jak promień lasera smugi silników jonowych. - A czy doświadczenie podpowiada ci, co powinniśmy zrobić z tymi myśliwcami tri, które właśnie nadlatują? - Podpowiada, że powinniśmy odbić… w prawo!

Zanim wybrzmiały słowa Anakina, Obi-Wan był już w trakcie manewru. Lecieli w szyku lustrzanego odbicia, jednoczesny zwrot w prawo sprawił więc, że wystrzelili w przeciwnych kierunkach. Działka myśliwców tri, zwanych też tri-botami, ostrzelały pustą przestrzeń, w której sekundę wcześniej znajdowały się maszyny Jedi, ale systemy naprowadzania działały szybciej.

Obi-Wan usłyszał sygnał systemu wczesnego ostrzegania: dwa myśliwce-androidy zablokowały na nim czujniki. Dwa pozostałe zapewne wzięły na cel jego partnera. - Anakin! Szczęki! - Właśnie o tym pomyślałem.

Spiralą śmignęli obok zbliżających się tri. Bezzałogowe myśliwce natychmiast wykonały nawrót - tak ciasny, że nie przeżyłby go żaden pilot - i ustawiły się na kursie pościgowym.

Manewr znany jako „szczęki” zawdzięczał nazwę podobnym do nożyc szczypcom pająków zamieszkujących Kashyyyk. Myśliwce tri zbliżały się szybko, tnąc przestrzeń seriami strzałów ze wszystkich dział. Dwaj Jedi wprowadzili maszyny w idealnie zsynchronizowane nawroty i znaleźli się na kursie kolizyjnym, pędząc wzdłuż pancerza olbrzymiego krążownika floty Republiki.

Dla zwykłych pilotów byłby to manewr samobójczy. Zanim by zobaczyli partnera naprzeciwko siebie, pędząc z prędkością niewiele razy mniejszą od prędkości światła, byłoby za późno na jakąkolwiek reakcję. Jednak dwaj Jedi nie byli zwykłymi pilotami.

Moc prowadziła ich dłonie, gdy w dzikim pędzie ustawiali swoje maszyny brzuchem w brzuch, by minęły się w odległości tak małej, że wzajemnie osmaliły sobie poszycie. Tri były najnowszymi androidami przewagi kosmicznej, jakie miała w swoim

arsenale Federacja Handlowa. Lecz nawet ich elektroniczne mózgi nie były dość szybkie, by podołać tak precyzyjnym manewrom. Maszyna goniąca Obi-Wana zderzyła się czołowo z tą, która ścigała Anakina, i obie zniknęły w kuli ognia.

Fala uderzeniowa, niosąca rozprężający się gaz i szczątki mechanizmów, zakołysała myśliwcem Obi-Wana. Z największym trudem zapanował nad sterami i uniknął koziołkowania, które zapewne zakończyłoby się brutalnym uderzeniem w pancerny brzuch republikańskiego krążownika.

- Cudownie - mruknął pod nosem. Drugi z androidów ścigających Anakina właśnie porzucił cel i ruszył w pogoń za nim. - Dlaczego zawsze wypada na mnie? - Doskonale - zabrzmiał w głośnikach głos Skywalkera, pełen ponurej satysfakcji. - Mistrzu, dwie maszyny siedzą ci na ogonie.

- Nie powiedziałbym, że to doskonale. - Obi-Wan szarpnął wolantem, gdy przestrzeń za owiewką nagle rozjarzyła się szkarłatem. -Musimy je rozdzielić!

- Odpadnij w lewo. - Głos Anakina był tym razem zimny jak kamień. - Z lewej masz wieżę artyleryjską; przeleć pomiędzy lufami. Od tego miejsca ja się wszystkim zajmę.

- Łatwo ci powiedzieć. - Kenobi poprowadził maszynę wzdłuż nadbudówki krążownika. Kątem oka obserwował rozżarzone strzępy metalu, wyrywane z poszycia okrętu ogniem ścigających go myśliwców. -Dlaczego zawsze ja mam być przynętą? - Jestem tuż za tobą. Artoo, zablokuj celownik.

Maszyna Obi-Wana przemknęła pomiędzy cofającymi się lufami potężnych dział turbolaserowych, na tyle blisko, że kabina znowu zadźwięczała basowo. Ostrzał myśliwców tri nie ustał jednak nawet na chwilę. - Anakinie, one są coraz bliżej!

- Leć prosto. Odbijesz w prawo, żeby zejść z linii strzału… Teraz!

Obi-Wan odpalił lewoburtowe silniki manewrowe i myśliwiec gwałtownie skręcił w prawo. Jeden ze ścigających go androidów uznał, że nie da rady powtórzyć tego manewru i odbił w dół, wpadając wprost pod lufy działek Anakina.

Niemal natychmiast zniknął w kipieli przegrzanego gazu.

- Dobry strzał, Artoo. - Śmiech Anakina dobiegający z głośników został zagłuszony łomotem laserowych strzałów, które pruły poszycie na lewym skrzydle maszyny Obi-Wana. - Kończą mi się pomysły…

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin