Rozdział 9
Na dworze było jeszcze zbyt jasno jak dla mnie, kiedy dotarłem do Port Angeles; słońce znajdowało się cały czas wysoko na niebie. I mimo tego, że szyby w moim samochodzie były przyciemniane, nie miałem powodu, aby podjąć niepotrzebne ryzyko. Więcej niepotrzebnego ryzyka, chyba powinienem powiedzieć. Byłem pewien, że dam radę usłyszeć myśli Jessiki nawet z pewnej odległości – były one głośniejsze niż Angeli, więc kiedy znajdę już te pierwsze, będę w stanie usłyszeć drugie. Wtedy, kiedy już się ściemni, będę mógł podjechać bliżej. Ale jak na razie zjechałem z głównej drogi na jakąś zarośniętą tuż za miastem, która wydawała się rzadko używana. Znałem główny kierunek, w którym powinienem szukać – tak naprawdę w Port Angeles było tylko jedno miejsce, gdzie można kupić sukienki. No i nie trwało to długo, kiedy znalazłem Jessikę, okręcającą się akurat przed lustrem. Ujrzałem także Bellę w jej drugorzędnych myślach, oceniającą długą czarną sukienkę, którą Jessica miała na sobie. Bella cały czas wygląda nieswojo. Ha ha. Angela miała rację – Tyler nie marnował ani chwili czasu. Chociaż nie mogę uwierzyć, że jest tym aż tak zdenerwowana. A co jeśli Mike nie będzie się dobrze bawił i nie zaprosi mnie nigdzie później? Co, jeśli zaprosi Bellę na bal absolwentów? A czy ona zaprosiłaby Mike’a, gdy ja bym nic nie powiedziała? Czy on myśli, że ona jest ładniejsza ode mnie? Czy ona myśli, że jest ładniejsza ode mnie? - Myślę, że ta turkusowa jest lepsza. Podkreśla kolor twoich oczu. Jessica uśmiechnęła się fałszywie do Belli, obserwując ją podejrzliwie. Czy ona na pewno tak myśli? A może po prostu chce, żebym wyglądała w sobotę jak idiotka? Zmęczyło mnie słuchanie myśli Jessiki. Poszukałem więc w pobliżu Angeli – ach, ale Angela akurat zmieniała sukienkę, więc szybko uciekłem z jej głowy, aby zapewnić jej prywatność. Cóż, w centrum handlowym nie było zbyt wiele możliwości dla Belli, aby zrobiła sobie krzywdę. Pozwolę im dokończyć zakupy a potem niby przypadkiem wpadnę na nie. Już wkrótce miało zrobić się ciemno – z zachodu zaczęły napływać chmury. Uchwyciłem co prawda tylko ich zarysy pomiędzy wysokimi drzewami, ale byłem przekonany, że nieuchronnie przyspieszą zapadnięcie zmroku. Dlatego też ucieszyłem się na ich widok, pragnąc ich cienia bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Już jutro będę siedział obok Belli w szkole, skupiał całą jej uwagę podczas lunchu. Będę mógł zadać jej te wszystkie pytania… A więc była wściekła na zarozumialstwo Tylera. Widziałem to w jego myślach – że mówił dosłownie o balu absolwentów, że stawiał jej żądania. Przypomniałem sobie jej wyraz twarzy z tamtego popołudnia – odrazę, niedowierzanie – i roześmiałem się. Byłem ciekaw, co mu na to odpowie. Nie chciałbym przegapić jej reakcji. Czas mijał wyjątkowo wolno, kiedy czekałem na zapadnięcie zmroku. Sporadycznie sprawdzałem myśli Jessiki; była najłatwiejsza do znalezienia, ale naprawdę nie lubiłem przebywać w jej myślach zbyt długo. Zobaczyłem miejsce, gdzie planują iść coś zjeść. Do czasu kolacji będzie wystarczająco ciemno… może mógłbym przypadkiem wybrać tą samą restaurację. Dotknąłem telefonu w swojej kieszeni, rozważając zaproszenie Alice. Na pewno byłaby zachwycona, przecież też chciała porozmawiać z Bellą. Ale nie byłem pewien, czy byłem już gotowy wprowadzić bardziej Bellę w mój świat. Czy jeden wampir to niewystarczający problem? Rutynowo sprawdziłem Jessikę. Myślała o swojej biżuterii, pytając Angelę o radę. Może powinnam oddać ten naszyjnik z powrotem. Przecież mam w domu inny, na pewno by pasował. No i wydałam trochę za dużo… Mama się wścieknie. Co ja sobie myślałam? Nie chce mi się wracać z powrotem do sklepu. Jak myślisz, Bella będzie nas szukać? Co się stało? Belli nie było z nimi? Popatrzyłem oczami Jessiki, potem Angeli. Stały właśnie na chodniku, naprzeciw rzędu sklepów. Belli nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Och, kogo obchodzi Bella? – pomyślała niecierpliwie Jess, zanim odpowiedziała na pytanie Angeli. – Nic jej nie będzie. Minie trochę czasu, zanim dojdziemy do restauracji. Poza tym, myślę, że chciała zostać sama. – wyłapałem z myśli Jessiki widok księgarni, do której miała pójść Bella. Pospieszmy się więc. – powiedziała Angela. Mam nadzieję, że Bella nie będzie nam miała tego za złe. Była dla mnie taka uprzejma w samochodzie… Naprawdę jest miłą osobą. Ale odniosłam wrażenie, że cały dzień była jakby przygnębiona. Czy to przez Edwarda Cullena? Założę się, że to właśnie dlatego wypytywała o jego rodzinę… Powinienem zwracać większa uwagę. Co jeszcze przegapiłem? Bella chciała przejść się samotnie, a wcześniej pytała o mnie? Ale Angela skupiła teraz uwagę na Jessice – a ta paplała coś o tym idiocie, Mike’u – więc nie byłem w stanie dowiedzieć się od niej niczego więcej. Oceniłem ciemność. Słońce znajdzie się za chmurami już wkrótce. Jeśli trzymałbym się zachodniej części ulicy, gdzie budynki dostatecznie zasłaniały światło… Zaczynałem się niepokoić, kiedy jechałem już w kierunku centrum miasta. To nie było coś, co rozważałem wcześniej – Bella chodząca samotnie – więc nie miałem pojęcia, jak ją znaleźć. A powinienem to rozważyć. Znałem Port Angeles wystarczająco dobrze; pojechałem prosto w stronę księgarni, którą Jessica miała na myśli, mając cały czas nadzieję, że moje poszukiwania nie będą trwały zbyt długo. Chociaż w głębi ducha i tak w to wątpiłem. Kiedy Bella cokolwiek ułatwiała? Malutki sklep był pusty, nie licząc hipisowsko ubranej kobiety za ladą. To miejsce nie wyglądało na takie, którym Bella mogłaby być zainteresowana – zbyt new age jak dla nowoczesnej osoby. Byłem ciekaw, czy w ogóle miała zamiar tam wejść. Znalazłem skrawek cienia, w którym mogłem zaparkować… Tworzył ciemną ścieżkę wprost pod daszek sklepu. Naprawdę nie powinienem. Wychodzenie na zewnątrz w godzinach, kiedy słońce jeszcze nie zaszło, nie było bezpieczne. A co, jeśli przejeżdżający samochód rzuci snop światła wprost na mnie w cieniu? Ale nie wiedziałem, w jaki inny sposób szukać Belli! Zaparkowałem więc i wyszedłem, kierując się w najciemniejszy cień. Udałem się szybko w stronę sklepu, wyłapując słaby zapach Belli w powietrzu. A więc była tu, na chodniku, ale wewnątrz sklepu nie było już po niej śladu. - Witam! W czym mogę pomóc? – kobieta zza lady ledwie zdążyła to powiedzieć, a ja byłem już na zewnątrz. Podążałem za zapachem Belli tak daleko, jak pozwalał mi na to cień, zatrzymując się tuż na skraju światła słonecznego. Bardzo mnie to zirytowało, czułem się jak pozbawiony mocy! Ograniczony liniami cienia i światła na chodniku. Mogłem tylko zgadywać, że przeszła przez ulicę, kierując się na południe. Tak naprawdę w tamtym kierunku nie było już nic ciekawego. Może się zgubiła? Cóż, ta możliwość nie brzmiała nieprawdopodobnie, biorąc pod uwagę jej charakter. Wróciłem więc do samochodu i jeździłem po ulicach, rozglądając się wszędzie. Zatrzymałem się jedynie jeszcze w kilku plamach cienia, ale trafiłem na jej zapach tylko raz, a ten kierunek zaniepokoił mnie. Gdzie ona próbowała dojść? Jeździłem jeszcze w tę i z powrotem, pomiędzy księgarnią i restauracją, mając nadzieję zobaczyć ją właśnie tu. Jessica i Angela już były w środku, zastanawiając się, czy złożyć zamówienie, czy poczekać na Bellę. Jessica nalegała na zamówienie. Zacząłem więc zerkać w myśli przechodniów, patrząc ich oczami. Z pewnością ktoś musiał ją gdzieś widzieć. Niepokoiłem się coraz bardziej. Nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, jak trudno może mi być ją znaleźć, kiedy – tak, jak teraz – będzie z dala od mojego zasięgu wzroku i z dala od swoich zwyczajowych miejsc, gdzie przebywała. Nie podobało mi się to. Na horyzoncie kłębiło się mnóstwo chmur, więc za chwilę będę mógł szukać jej nawet na piechotę. Wtedy nie powinno to już trwać długo. W tej chwili tylko słońce mnie ograniczało. Jeszcze kilka minut i wtedy ja zdobędę przewagę ponownie i to świat ludzi będzie ograniczony. Inne myśli, i kolejne. Tak wiele trywialnych problemów. … myślę, że znów złapał infekcję ucha… Czy to było sześć-cztery-zero czy sześć-zero-cztery…? Znów się spóźnia. Powinnam mu powiedzieć… Tu jest! Aha! Nareszcie, pojawiła się jej twarz. Ktoś ją zauważył! Ale moja ulga trwała ułamek sekundy, a wtedy dostrzegłem resztę myśli mężczyzny, który przyglądał się jej twarzy w cieniu. Jego umysł był dla mnie obcy, ale nie całkowicie nieznajomy. Przecież swego czasu polowałem na dokładnie takie osoby… - NIE! – ryknąłem, a z mojego gardła wydobyło się warczenie. Stopa przycisnęła pedał gazu, ale tak właściwie dokąd miałem jechać? Znałem ogólnie lokację jego myśli, ale ta wiedza nie była wystarczająca. Coś, cokolwiek musi tam być – znak drogowy, witryna sklepu, cokolwiek w jego myślach, co da mi jakąś wskazówkę. Ale Bella była głęboko w cieniu a jego oczy były skupione na jej przerażonym wyrazie twarzy – cieszył się na ten widok. Jej twarz była niewyraźna w jego myślach, rozmyta przez zbyt wiele innych twarzy. Bella nie była jego pierwszą ofiarą. Odgłos mojego warczenia odbił się od karoserii samochodu, ale nic nie było w stanie mnie rozproszyć. Na ścianie za nią nie było żadnych okien. Jakaś strefa przemysłowa, z dala od ulic uczęszczanych przez ludzi. Mój samochód zapiszczał na zakręcie, ledwie wymijając inne auto. Miałem nadzieję, że jadę w dobrym kierunku, a kiedy tamten kierowca zatrąbił klaksonem, byłem już daleko. Spójrzcie, jak się trzęsie! – mężczyzna zachichotał w oczekiwaniu. Strach był dla niego dodatkową atrakcją, bardzo to lubił. - Trzymaj się ode mnie z daleka – jej głoś był cichy i groźny, ale nie krzyczała. - Nie bądź taka ostra, maleńka. Obserwował, jak się wzdrygnęła, kiedy usłyszała chuligański śmiech, dochodzący z innego kierunku. Zirytował się tym hałasem – Zamknij się, Jeff! – pomyślał, ale ucieszył się na jej widok, kiedy mimowolnie się skuliła. Podniecało go to. Już wyobrażał sobie jej usilne prośby, sposób, w jaki będzie go błagać… Nie zdawałem sobie sprawy, że byli z nim jeszcze inni, zanim nie usłyszałem głośnego śmiechu. Skupiłem się na tym, starając się zauważyć coś, co mogłoby mi pomóc. Ale on już robił pierwszy krok w jej kierunku, zacierając ręce. Myśli jego towarzyszy nie były aż tak obrzydliwe, co najwyżej lekko odurzone. Żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, jak daleko mężczyzna nazywany przez nich Lonnie ma zamiar się z tym posunąć. Po prostu podążali za nim ślepo. Obiecał im wszakże trochę zabawy… Jeden z nich rzucił okiem wzdłuż ulicy, nerwowo – nie chciał być złapany na gorącym uczynku – i dał mi to, co potrzebowałem. Rozpoznałem skrzyżowanie, w kierunku którego patrzył. Ruszyłem, nie zwracając uwagi na czerwone światło, wślizgując się w przestrzeń pomiędzy dwoma samochodami, poruszającymi się w korku. Rozbrzmiały za mną dźwięki klaksonów. Na dodatek w kieszeni zawibrował mój telefon. Zignorowałem go. Lonnie szedł wolno w stronę dziewczyny, podtrzymując cały czas nutkę niepewności, ten moment zawsze go pobudzał. Czekał na jej krzyk, przygotowując się do delektowania nim. Ale Bella zacisnęła szczękę i objęła się ramionami. Zdziwiło go to – oczekiwał, że będzie próbowała uciekać. Stał więc zaskoczony i jakby lekko rozczarowany. Uwielbiał pogoń za swoimi ofiarami, czuć tą adrenalinę jak podczas polowania. Odważna, ta jedna. Może to lepiej, tak myślę… więcej walki. Byłem już nieopodal. Potwór mógłby usłyszeć ryk mojego silnika, ale nie zwracał na nic uwagi, był zbyt skupiony na swojej ofierze. Niemal mogłem zobaczyć, jak czułby się, gdyby to on był łupem. Co myślałby o moim stylu polowania. W innej części mojego umysłu przeszukiwałem ranking wszelkich tortur, jakie kiedykolwiek widziałem, decydując się, która z nich będzie najbardziej bolesna. Musi ponieść konsekwencje swojego zachowania. Powinien wić się w agonii. Inni mogliby umrzeć tak po prostu, ale potwór o imieniu Lonnie powinien błagać o śmierć na długo przedtem, zanim dostanie ode mnie ten dar. Był na ulicy, zbliżał się do niej. Wyjechałem ostro zza rogu, reflektory mojego samochodu oświetlały całą scenę, mrożąc wszystkich w miejscu. Mógłbym pobiec wprost do ich przywódcy, który odskoczył na chodnik, ale to byłaby dla niego zbyt łagodna śmierć. Pozwoliłem samochodowi podjechać bokiem w poślizgu, ustawiając się tak, aby drzwi pasażera znalazły się jak najbliżej Belli. Otworzyłem je, a ona momentalnie ruszyła z moim kierunku. - Wsiadaj! – warknąłem. Co jest do diabła? Wiedziałem, że to był zły pomysł! Ona nie jest sama. Powinienem uciekać? Chyba zaraz się zrzygam… Bella wskoczyła do samochodu bez wahania, zatrzaskując za sobą drzwi. A wtedy spojrzała na mnie z najbardziej ufnym wyrazem twarzy, jaki kiedykolwiek widziałem u człowieka i wszelkie moje gwałtowne plany rozpadły się. Zajęło mi to o wiele, wiele mniej niż sekundę aby uświadomić sobie, że nie mógłbym zostawić jej samej w samochodzie, w razie gdybym miał się zająć czterema mężczyznami. Co powinienem jej powiedzieć, żeby nie patrzyła? Ha! A czy kiedyś w ogóle zrobiła to, o co prosiłem? Czy kiedykolwiek robiła coś, co bezpośrednio jej nie zagrażało? A może miałbym zabrać ich daleko stąd, a ją zostawić tu samą? Ale istniało prawdopodobieństwo, że inny niebezpieczny człowiek będzie się kręcił po ulicach Port Angeles dziś wieczorem. A Bella niczym magnes przyciągała do siebie wszystkie niebezpieczeństwa. Nie, nie mogę jej spuścić z oka. Właśnie to uczucie, nawet wzmocnione, sprawiło, że chciałem natychmiast zabrać ją z dala od tych mężczyzn, tak szybko, że tylko patrzyliby za moim samochodem z zaszokowanym wyrazem twarzy. Ona nawet nie rozpoznałaby, że miałem chwilę zawahania. Pomyślałaby, że od samego początku planowałem po prostu uciec. Ale nawet nie mógłbym potrącić ich samochodem. To by ją przeraziło. Pragnąłem ich śmierci tak potwornie, że ta potrzeba niemal dzwoniła mi w uszach, zaciemniała umysł, przynosiła smak na język. Moje mięśnie były napięte z ochoty, usilnego pożądania, potrzeby. Musiałem ich zabić. Mógłbym obierać go po kolei, kawałek po kawałku, obedrzeć skórę z mięśni, oderwać mięśnie od kości… Oprócz tego, że ta dziewczyna – ta jedyna dziewczyna na świecie – przylgnęła do swojego siedzenia, wczepiła się w nie obiema rękami i cały czas patrzyła na mnie, jej oczy były cały czas szeroko otwarte i pełne ufności. Zemsta może poczekać. - Zapnij pasy. – zarządziłem. Mój głos był szorstki, przepełniony nienawiścią do tych mężczyzn i pragnieniem krwi. Ale nie takim zwykłym pragnieniem. Nie mógłbym aż tak pohańbić się i mieć choćby najmniejszą część tamtego mężczyzny wewnątrz siebie. Bella zapięła pas, wzdrygając się lekko na głośne kliknięcie. I chociaż podskoczyła na taki dźwięk, zdawała się nie zwracać uwagi na szaleńczą jazdę po mieście. Mijałem wszystkie znaki stopu. Czułem także jej wzrok na sobie. Wydawała się dziwnie zrelaksowana. To nie miało według mnie sensu – nie po tym, co przed chwilą przeżyła. - Wszystko w porządku? – zapytała chrapliwym głosem ze stresu i strachu. Ona chciała wiedzieć, czy ze mną wszystko w porządku? Pomyślałem nad jej pytaniem przez ułamek sekundy. Za krótki dla niej, aby zauważyła moje zawahanie. Czy było ze mną wszystko w porządku? - Nie. – odparłem, a mój głos nadal brzmiał wściekle. Zabrałem ją na tą samą nieużywaną drogę za miastem, gdzie spędziłem popołudnie, pochłonięty w najgorszym możliwym nadzorowaniu, jakie kiedykolwiek ktoś sprawował. Teraz droga była ciemna, ocieniona drzewami. Byłem cały czas tak rozwścieczony, że moje ciało niemal znieruchomiało. Moje lodowate dłonie cały czas pragnęły zmiażdżyć jej napastnika, rozetrzeć go na miazgę, tak, aby jego ciało nigdy nie mogło zostać zidentyfikowane. Ale to wymagałoby pozostawienia jej tutaj samej, bez ochrony w ciemną noc. - Bella? – zapytałem przez zęby. - Tak? – odpowiedziała wciąż zachrypniętym głosem. Spróbowała odchrząknąć. - Nic ci nie jest? – to była teraz najważniejsza rzecz, główny priorytet. Zemsta stała na drugim miejscu. Wiedziałem o tym dobrze, ale moje ciało było jeszcze tak przepełnione gniewem, że ciężko mi było myśleć. - Nie. – jej głos cały czas był niewyraźny. Bez wątpienia ze strachu. Tym bardziej nie mogłem jej opuścić. I nawet jeśli nie podejmowałaby stałego ryzyka dla jakiegoś głupiego powodu – to był jakiś okrutny żart ze strony czegoś wyższego nad nami – nawet, jeśli byłbym pewien, że jest idealnie bezpieczna w mojej obecności, nie zostawiłbym jej samej w ciemności. Musi być tak przerażona. W dodatku jeszcze nie byłem w stanie, aby ją uspokoić – nawet jakbym wiedział, jak to zrobić. Nie wiedziałem. Z pewnością może czuć jakieś złowrogie emocje ode mnie, to oczywiste. Przerażam ją jeszcze mocniej, tym bardziej, że nie mogę uspokoić pragnienia mordu, palącego mnie od wewnątrz żywym ogniem. Musiałbym spróbować myśleć o czymś innym. - Bądź tak dobra i opowiedz mi coś. – poprosiłem. - Opowiedz? Ledwie zdobyłem się na odrobinę samokontroli, aby spróbować jej wyjaśnić to, czego potrzebowałem. - Ach, pleć po prostu o jakichś błahostkach, dopóki się nie uspokoję. – wyjaśniłem. Tylko i wyłącznie świadomość, że ona mnie potrzebuje, trzymała mnie wewnątrz samochodu. Cały czas słyszałem myśli tych mężczyzn, ich rozczarowanie i wściekłość… Wiedziałem dobrze, gdzie ich znaleźć… Zamknąłem oczy, mając płonną nadzieję, że w ten sposób uwolnię się od tego obrazu. - Ehm… - zawahała się, próbując zrozumieć moją prośbę. – Na przykład… jutro po szkole zamierzam przejechać Tylera Crowleya furgonetką? – powiedziała to, jakby to było pytanie. Tak, to było to, czego potrzebowałem. Ale oczywiście Bella może za chwilę wyskoczyć z czymś niespodziewanym. Tak jak wcześniej, taka pogróżka wydobywająca się z jej ust brzmiała po prostu komicznie. Jeśli nie paliłbym się do morderstwa, roześmiałbym się. - Dlaczego? – wydusiłem z siebie, aby zachęcić ją do mówienia. - Rozpowiada na prawo i lewo, że idziemy razem na bal absolwentów. – powiedziała tonem rozwścieczonego kociaka. - Albo zwariował, albo chce mi jakoś wynagrodzić to, co się stało… No, sam wiesz, kiedy. – wtrąciła sucho. - Uważa widocznie, że ten bal to idealna okazja. Wydedukowałam, że jeśli narażę jego życie na niebezpieczeństwo, to sobie odpuści, bo wyrównamy rachunki. Może, gdy zobaczy to Lauren, też mi przy okazji odpuści – naprawdę, nie potrzebuję wrogów. Ha, będę musiała się przyłożyć. Jeśli jego nissan Sentra trafi na złomowisko, Tyler na pewno nikogo nie zaprosi na bal, bo jak to tak, bez samochodu… To napawało odrobiną optymizmu, że czasem Bella odbiera pewne rzeczy niewłaściwie. Nachalność Tylera nie miała żadnego związku z wcześniejszym wypadkiem. Odniosłem wrażenie, że Bella nie zauważa, jak działa na chłopaków w szkole. I czyżby nie zauważała, jak działa na mnie? Ach, podziałało. Podczas gdy mówiła, starałem się jej słuchać i uspokoić. Już niemal odzyskałem pełnię kontroli nad sobą, aby zauważać inne rzeczy, niż myśleć tylko o zemście i torturach… - Słyszałem, jak się chwalił. – powiedziałem. Przestała mówić a chciałem, żeby kontynuowała. - Naprawdę? – zapytała z niedowierzaniem. W jej głosie słychać było nagle przypływ irytacji. – Jeśli będzie sparaliżowany od szyi w dół, to też z balu absolwentów nici. Bardzo chciałem, aby był sposób, w jaki mógłbym ją zachęcić do dalszego monologu właśnie w takim stylu – zawierającego pogróżki śmierci i uszkodzeń ciała, mimo że brzmiało to nieprawdopodobnie. Nie mogła wybrać lepszego sposobu na uspokojenie mnie. A jej słowa – co prawda przesycone sarkazmem i przenośniami – były odzwierciedleniem tego, czego tak bardzo pragnąłem w tej chwili. Westchnąłem i otworzyłem oczy. - I co, lepiej ci? – zapytała nieśmiało. - Nie za bardzo. Nie, byłem spokojniejszy, ale nie czułem się lepiej. Ponieważ dopiero co uświadomiłem sobie, że nie mogłem zabić potwora o imieniu Lonnie, a pragnąłem tego prawie bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Prawie. Jedyną rzeczą, której pragnąłem bardziej niż popełnienia w pełni uzasadnionego przestępstwa, była ta dziewczyna. I, chociaż nie mogłem jej mieć, samo marzenie o tym sprawiało, że nie byłem w stanie jej opuścić, aby udać się morderczą hulankę – nieważne, że ten powód był teoretycznie mało przekonujący. Bella zasługiwała na kogoś lepszego do mordercy. Spędziłem siedemdziesiąt lat, próbując być czymś innym niż tym – czymkolwiek, ale nie mordercą. Ale nawet te lata wysiłku nie czyniły mnie kimś godnym dziewczyny siedzącej obok mnie. I w dodatku czułem, że gdybym powrócił do tego życia – życia zabójcy – chociaż na jedną noc, to z pewnością uczyniłoby ją z dala od mojego zasięgu na zawsze. Nawet jeśli nie posmakowałbym ich krwi – jeśli nie miałbym tego jaskrawoczerwonego poblasku w moich oczach – czy to miałoby dla niej jakieś znaczenie? Starałem się być wystarczająco dobry dla niej. Nie było to przecież nieosiągalne. Mogłem próbować. - Co ci jest? – szepnęła. Jej oddech dotarł do moich nozdrzy i od razu przypomniałem sobie, dlaczego na nią nie zasługuję. Po tym wszystkim, co się dziś wydarzyło, z całą miłością, jaką do niej czułem… sprawiła, że usta wypełniły mi się jadem. Muszę być z nią szczery. Jestem jej to winien. - Widzisz, Bello, czasami mam problem z porywczością. – wyjrzałem przez okno w ciemną noc, mając nadzieję, że usłyszy w moim głosie horror, jednocześnie tego nie chcąc. Z przewagą tego drugiego. Uciekaj, Bella, uciekaj. Zostań, Bella, zostań. – Tylko napytałbym sobie biedy, gdybym dopadł tych…- na samą tą myśl miałem ochotę wyjść z samochodu. Wziąłem jednak głęboki oddech, pozwalając jej zapachowi przeniknąć w dół mojego gardła. – A przynajmniej to próbuję sobie wmówić. - Och. Nie powiedziała nic więcej. Ile tak naprawdę zrozumiała i wyciągnęła z moich słów? Spojrzałem na nią wyczekująco, ale z jej twarzy nie dało się nic wyczytać. Pusta, zaszokowana prawdopodobnie. Cóż, przynajmniej nie krzyczała. Jeszcze. Na moment zapadła cisza. Walczyłem ze sobą, próbujący być takim, jaki powinienem. I jaki n...
No.4