Jones Diana Wynne 02 - Tydzień czarów.rtf

(474 KB) Pobierz
Diana Wynne Jones

 

 

Diana Wynne Jones

 

 

Tydzień czarów

 


ROZDZIAŁ 1

Wiadomość brzmiała: KTOŚ W TEJ KLASIE UPRAWIA CZARY. Napisana drukowanymi literami, zwykłym niebieskim długopisem, pojawiła się między wypracowaniami z geografii, które poprawiał pan Crossley. Każdy mógł ją napisać. Pan Crossley z zatroskaniem potarł swój ryży wąs. Popatrzył na pochylone głowy uczniów klasy II i zastanowił się, co powinien zrobić w tej sprawie.  Postanowił nie pokazywać wiadomości dyrektorce. Pewnie to zwykły kawał, a panna Cadwallader nie miała zbyt wielkiego poczucia humoru. Wiadomość należało pokazać zastępcy, panu Wentworthowi. Ale kłopot polegał na tym, że syn pana Wentwortha uczęszczał do klasy II y - mały chłopczyk siedzący z tyłu, który nie wyglądał na swoje lata, nazywał się Brian Wentworth. Nie. Pan Crossley postanowił poprosić autora wiadomości, żeby się przyznał. Wyjaśni, jakie to poważne oskarżenie, a resztę pozostawi sumieniu sprawcy.

Pan Crossley odchrząknął, żeby przemówić. Kilkoro uczniów z nadzieją uniosło głowy, ale pan Crossley już się rozmyślił. To była pora pamiętników, a pamiętników nie wolno przerywać, chyba że z ważnych i pilnych powodów. W Wieloborze bardzo surowo przestrzegano tej zasady.

W Wieloborze bardzo surowo przestrzegano wielu zasad, ponieważ była to rządowa szkoła z internatem dla sierot po czarownicach i dzieci z innymi problemami. Pamiętniki miały pomagać dzieciom w rozwiązywaniu tych problemów. W założeniu były ściśle prywatne. Codziennie przez pół godziny każdy uczeń miał powierzać pamiętnikowi swoje osobiste myśli i nic innego się nie działo, dopóki wszyscy nie skończyli. Pan Crossley popierał ten pomysł z całego serca.

Ale w rzeczywistości pan Crossley rozmyślił się z powodu okropnego podejrzenia, że wiadomość mogła być prawdziwa. Ktoś w II y mógł uprawiać czary. Tylko panna Cadwallader wiedziała dokładnie, kto w II y jest sierotą po czarownicy, ale pan Crossley przypuszczał, że było takich wiele. W innych klasach pan Crossley czuł dumę i zadowolenie ze swojej pracy nauczyciela. W II y nigdy. Tylko dwoje uczniów dawało mu powód do dumy: Teresa Mullett i Simon Silverson. Oboje byli wzorowymi uczniami. Reszta dziewczynek fatalnie wlokła się w ogonie, aż do tej bezmyślnej gaduły Estelli Green czy tępej kluchy Nan Pilgrim, która wyraźnie odstawała. Chłopcy dzielili się na grupki. Niektórzy mieli dość rozsądku, żeby brać przykład z Simona SiWersona, ale równie wielu skupiało się wokół złego chłopca Dana Smitha, a jeszcze inni podziwiali wysokiego Hindusa Nirupama Singha. Albo byli samotnikami, jak Brian Wentworth czy ten niemiły Karol Morgan.

W tym miejscu pan Crossley spojrzał na Karola Morgana, a Karol Morgan odwzajemnił mu się jednym z tych paskudnych, ponurych spojrzeń, z których słynął. Karol nosił okulary, które zwiększały moc paskudnego spojrzenia, i ćwiczył je na panu Crossleyu niczym podwójną wiązkę laserową. Nauczyciel pospiesznie odwrócił wzrok i znowu zaczął się martwić wiadomością. Klasa II y straciła nadzieję, że zdarzy się coś interesującego, i wróciła do swoich pamiętników.

28 października 1981r.! - napisała Teresa Mullett okrągłym, aniołkowatym pismem.

Simon Silverson napisał:

28.10.81 Chciałbym wiedzieć, kto włożył tę wiadomość do zeszytów z geografii. Wypadła, kiedy je zbierałem, więc włożyłem ją z powrotem. Gdyby ją znaleźli na podłodze, mogliby oskarżyć nas wszystkich. Oczywiście to ściśle poufne.

Nie wiem, pisał z namysłem Nirupam Singh, jak ktoś może tyle pisać w swoim pamiętniku, skoro wiadomo, że panna Cadwallader czyta to wszystko podczas ferii. Ja nie zapisuję swoich sekretnych myśli. Opiszę teraz hinduską sztuczkę z liną, którą widziałem w Indiach, zanim mój ojciec przyjechał do Anglii...

Dwie ławki za Nirupamem Dan Smith zawzięcie obgryzał pióro i wreszcie napisał:

No znaczyło nie dobrze jeśli tszeba pisać o swoich sekretach bo wtedy tracisz całą pszyjemność i nie wiadomo co pisać. Bo to już nie są sekrety sami rozumiecie.

Myślę, napisała Estella Green, że dzisiaj nie mam żadnych sekretnych myśli, ale chciałabym wiedzieć, co jest w tej wiadomości od panny Hodge, którą Misiek właśnie znalazł. Myślałam, że ona głęboko nim pogardza.

 

W ostatniej ławce Brian Wentworth napisał z westchnieniem: Planowanie za bardzo mnie pochłania, w tym problem. Ha geografii planowałem podróż autobusem z Londynu do Bagdadu przez Paryż. Ha następnej lekcji zaplanuję taką samą trasę przez Berlin.

Tymczasem Nan Pilgrim gryzmoliła:

To jest wiadomość dla osoby, która czyta nasze pamiętniki. Czy to panna Cadwallader, czy może panna Cadwallader każe to robić panu Wentworthowi?

Popatrzyła na to, co napisała, lekko wstrząśnięta własną zuchwałością. Czasami zdarzało jej się tak postępować. Ale przecież, pomyślała, są setki pamiętników i setki codziennych wpisów. Szansa, że panna Cadwallader przeczyta akurat ten wpis, była minimalna -zwłaszcza gdyby Nan starała się pisać jak najnudniej.

Teraz będę nudna, podjęła. Misiek Crossley naprawdę ma na imię Harold, ale przezywają go Misiek, bo jest taki misiowaty. Uważa, że wszyscy powinni siedzieć prosto i grzecznie i interesować się geografią Żal mi go.

Ale najlepiej potrafił nudzić w pamiętniku Karol Morgan. Jego zapiski brzmiały:

Wstałem. Przy śniadaniu było mi gorąco. Me lubię owsianki. Na drugiej lekcji była stolarka, ale niedługo. Potem chyba mamy sport.

Czytając to, można było pomyśleć, że Karol jest bardzo głupi albo bardzo rozkojarzony, albo jedno i drugie. Każdy uczeń II y powiedziałby, że ranek był mroźny i na śniadanie podano płatki kukurydziane. Na drugiej lekcji było wychowanie fizyczne, kiedy to Nan Pilgrim tak rozbawiła Teresę Mullett, bo nie umiała przeskoczyć przez konia, a następną lekcją miało być wychowanie muzyczne, nie sport. Ale Karol nie pisał o rozkładzie zajęć. Tak naprawdę zapisywał swoje sekretne myśli, tylko własnym prywatnym szyfrem, żeby nikt nie zrozumiał.

Każdy wpis zaczynał od „Wstałem". To znaczyło: „Nienawidzę tej szkoły". Kiedy pisał: „Nie lubię owsianki", mówił prawdę, ale owsianka w jego szyfrze oznaczała Simona Silversona. Simon był owsianką na śniadanie, ziemniakami na obiad i chlebem na podwieczorek. Wszyscy inni, których nienawidził, też mieli swoje kryptonimy. Dan Smith miał płatki kukurydziane, kapustę i masło. Teresa Mullett miała mleko.

Lecz kiedy Karol pisał: „Było mi gorąco", nie chodziło mu o szkołę. To znaczyło, że przypomniał sobie, jak palono czarownika. To wspomnienie wciąż do niego powracało, kiedy nie myślał

O niczym innym, chociaż bardzo się starał zapomnieć.

Był taki mały, że siedział w wózeczku. Starsza siostra Bernadyna popychała wózek, a matka niosła zakupy. Przechodzili przez ulicę, skąd mieli widok na rynek. Widać tam było tłum ludzi i jakieś' migotanie. Bernadyna zatrzymała wózek na środku jezdni, żeby się pogapić. Ona i Karol zdążyli dostrzec stos, który zaczynał płonąć,

1 czarownicę, a raczej czarownika, dużego tłustego mężczyznę. Potem matka zawróciła w pośpiechu i gniewnie pociągnęła Bernadynę na drugą stronę ulicy.

- Nie wolno patrzeć na czarownice! - zbeształa ich. - Tylko okropni ludzie fek robią!

Więc Karol widział czarownika tylko przez chwilkę. Nigdy o tym nie mówił, ale nigdy tego nie zapomniał. Zawsze go zdumiewało, że Bernadyna jakby zupełnie zapomniała. Tak naprawdę Karol napisał w pamiętniku, że przypomniał sobie czarownika przy śniadaniu, dopóki znowu nie wyleciał mu z głowy przez Simona Silversona, który zjadł wszystkie grzanki.

Kiedy napisał: „Stolarka na drugiej lekcji", to znaczyło, że zaczął myśleć o drugiej czarownicy - co rzadko mu się zdarzało. „Stolarka" oznaczała wszystko, co Karol lubił. Mieli stolarkę tylko raz

w tygodniu i Karol wybrał to słowo na kryptonim, założywszy całkiem rozsądnie, że nic w Wieloborze nie sprawi mu częściej przyjemności. Podobała mu się druga czarownica. Była całkiem młoda i dość ładna, pomimo podartej spódnicy i rozczochranych włosów. Przelazła przez mur na końcu ogrodu i na bosaka pokuśtykała przez skalny ogródek na trawnik, niosąc w jednej ręce swoje eleganckie pantofelki. Karol miał wtedy dziewięć lat i pilnował młodszego braciszka na trawniku. Szczęśliwie dla czarownicy jego rodzice wyszli z domu.

Karol wiedział, że to czarownica. Była zdyszana i wyraźnie przestraszona. Z tyłu za domami słyszał wrzaski i policyjne gwizdki. Poza tym kto inny oprócz czarownicy ucieka przed policją w środku dnia w ciasnej spódnicy? Ale musiał się upewnić. Zapytał:

-  Dlaczego uciekasz przez nasz ogród?

Czarownica dość rozpaczliwie podskakiwała na jednej nodze. Na drugiej stopie miała duży pęcherz i w obu pończochach poleciały jej oczka.

-  Jestem czarownicą - wysapała. - Proszę, pomóż mi, chłopczyku!

-  Czemu nie pomożesz sobie czarami? - zapytał Karol.

-  Bo nie mogę czarować, kiedy się boję! - zawołała czarownica. - Próbowałam, ale nic mi nie wyszło! Proszę, chłopczyku... wyprowadź mnie po cichu przez swój dom i nie mów nic nikomu, a ja dam ci szczęście na resztę życia. Obiecuję.

Karol popatrzył na nią tym skupionym wzrokiem, który większość ludzi uważała za ponury i paskudny. Zobaczył, że mówiła prawdę. Zobaczył również, że zrozumiała wymowę jego spojrzenia, co potrafiło niewiele osób.

-  Chodźmy przez kuchnię - powiedział.

I poprowadził czarownicę, kuśtykającą w dziurawych pończochach, przez kuchnię i hol do frontowych drzwi.

-  Dzięki - powiedziała. - Jesteś kochany.

Uśmiechnęła się do niego, poprawiając włosy przed lustrem w holu, i zrobiwszy ze spódnicą coś chyba magicznego, żeby nie wyglądała na podartą, pochyliła się i pocałowała go.

- Jeśli ucieknę, przyniosę ci szczęście - obiecała.

Potem znowu nałożyła swoje eleganckie pantofelki i wyszła przez frontowy ogródek, usilnie starając się nie utykać. Przy bramie pomachała i uśmiechnęła się do Karola.

Tutaj kończyła się ta część, którą Karol lubił. Dlatego następnie napisał: „Ale niedługo". Nigdy więcej nie zobaczył tej czarownicy ani nie usłyszał, co się z nią stało. Zakazał braciszkowi wspominać o niej choćby słowem - a Graham posłuchał, ponieważ zawsze słuchał we wszystkim Karola - a potem czekał i wypatrywał śladów czarownicy albo szczęścia. Nie doczekał się niczego.

Karol właściwie nie miał możliwości, żeby się dowiedzieć, co się stało z czarownicą, ponieważ od tamtej pory, kiedy po raz pierwszy widział palenie czarownic, wprowadzono nowe prawa. Nie palono już czarownic publicznie. Stosy płonęły za więziennymi murami i tylko radio podawało: Dziś rano spalono dwie czarownice w więzieniu Holloway. Za każdym razem, kiedy Karol słyszał takie obwieszczenie, myślał, że chodzi o jego czarownicę. Wtedy czuł tępy ból w środku. Wspominał, jak go pocałowała, i wierzył, że pocałunek czarownicy zmienia każdego w równie niegodziwą osobę.

Nie liczy ł już na swoje obiecane szczęście. Przeciwnie, prześladował go okropny pech, dlatego sądził, że czarownica została schwytana niemal od razu. Przez ten tępy ból, który odczuwał, kiedy radio podawało komunikat o spaleniu, nie był w stanie wykonywać żadnych poleceń rodziców. Tylko patrzył na nich nieruchomym wzrokiem. I za każdym razem wiedział, że uważają jego zachowanie za paskudne. Nie rozumieli go tak jak czarownica. A ponieważ Graham naśladował we wszystkim starszego brata, rodzice bardzo szybko doszli do wniosku, że Karol jest trudnym dzieckiem i daje Grahamowi zły przykład. Odesłali go do Wieloboru, ponieważ szkoła znajdowała się w pobliżu.

Kiedy Karol pisał „sport", miał na myśli pecha. Podobnie jak wszyscy pozostali uczniowie klasy II y zobaczył, że pan Crossley znalazł wiadomość. Nie znał treści, ale kiedy podniósł wzrok i napotkał spojrzenie pana Crossleya, wiedział, że zbliża się pech.

Pan Crossley nadal nie potrafił zdecydować, co zrobić z wiadomością. Jeśli mówiła prawdę, to oznaczało przybycie do szkoły inkwizytorów. Straszna perspektywa. Pan Crossley westchnął i włożył kartkę do kieszeni.

-  No dobrze - powiedział. - Odłóżcie pamiętniki i ustawcie się w szeregu na lekcję muzyki.

Gdy tylko II y, szurając nogami, wyszła do holu, pan Crossley popędził do pokoju nauczycielskiego z nadzieją, że znajdzie tam kogoś, żeby się poradzić w sprawie wiadomości.

Miał szczęście, bo zastał tam pannę Hodge. Jak zauważyły Teresa Mullett i Estella Green, pan Crossley był zakochany w pannie Hodge. Ale oczywiście nigdy tego nie okazywał. W całej szkole tylko panna Hodge prawdopodobnie nie wiedziała o tym uczuciu. Panna Hodge była niedużą, schludną osóbką, nosiła schludne szare spódnice i bluzki, a włosy przygładzała jeszcze schludniej niż Teresa Mullett. Właśnie układała w schludne stosy książki na nauczycielskim stole i nie przerywała tego zajęcia przez cały czas, kiedy pan Crossley z przejęciem opowiadał jej o notatce. Rzuciła na kartkę jedno spojrzenie.

-  Nie, ja też nie domyślam się, kto to napisał - powiedziała.

-  Ale co ja mam robić? - jęknął pan Crossley. - Nawet jeśli to prawda, co za złośliwy donos! A załóżmy, że to prawda. Załóżmy, że jedno z nich jest... - zająknął się rozpaczliwie. Tak bardzo pragnął przyciągnąć uwagę panny Hodge, ale wiedział, że przy damach nie należy używać słów w rodzaju „czarownica", „czarownik". -Nie chcę tego wymawiać przy pani.

-  Wychowano mnie tak, żebym współczuła czarownicom -zaznaczyła spokojnie panna Hodge.

-  Och, mnie też! Nas wszystkich! - zawołał pospiesznie pan Crossley. - Zastanawiałem się tylko, jak to załatwić...

Panna Hodge wyrównała kolejny stos książek.

-  Myślę, że to głupi żart - oświadczyła. - Proszę to zignorować. Czy pan nie prowadzi lekcji w IV x?

-  Tak, chyba tak - potwierdził pan Crossley z żałosną miną. I musiał szybko wyjść, chociaż nie zdobył ani jednego spojrzenia panny Hodge.

Panna Hodge z namysłem wyrównywała kolejny stos książek, dopóki się nie upewniła, że pan Crossley odszedł. Wtedy przygładziła swoje gładkie włosy i pobiegła po schodach na górę, żeby poszukać pana Wentwortha.

Pan Wentworth, jako zastępca dyrektora, miał własny gabinet, gdzie borykał się z planem lekcji i innymi problemami dostarczanymi przez pannę Cadwallader. Kiedy panna Hodge zastukała do drzwi, właśnie zmagał się ze szczególnie trudnym zadaniem. W szkolnej orkiestrze było siedemdziesiąt osób. Pięćdziesiąt z nich występowało również w szkolnym chórze, a dwadzieścia z tych pięćdziesięciu w szkolnym kółku teatralnym. Trzydziestu chłopców z orkiestry grało w różnych drużynach piłki nożnej, a dwadzieścia dziewczynek grało w hokeja. Co najmniej jedna trzecia grała również w koszykówkę. Cała drużyna siatkówki należała do kółka teatralnego. Zadanie: Jak rozplanować próby i treningi, żeby większość osób nie musiała przebywać V trzech miejscach jednocześnie? Pan Wentworth w desperacji potarł łysiejące miejsce na czubku głowy.

-  Proszę wejść - powiedział.

Zobaczył jasną, uśmiechniętą, ożywioną twarz panny Hodge, ale nie potrafił skupić na niej uwagi.

-  To takie podłe i takie okropne, jeśli to prawda! - usłyszał głos panny Hodge. A potem weselej: - Ale chyba mam sposób, żeby odkryć, kto napisał tę wiadomość... na pewno ktoś z II y. Czy możemy wspólnie to rozwiązać, panie Wentworth? Co dwie głowy, to nie jedna. - Zapraszająco przechyliła na bok głowę.

Pan Wentworth nie miał pojęcia, o czym ona mówi. Podrapał się w zaczątki łysiny i popatrzył na pannę Hodge. Cokolwiek zamierzała, wyglądało to pod każdym względem na plan, który należało zdławić w zarodku.

-  Ludzie piszą anonimowe donosy tylko dlatego, że chcą się poczuć ważni - powiedział tytułem próby. - Nie powinna pani ich brać poważnie.

-  Ale to doskonały sposób! - zaprotestowała panna Hodge. -Jeśli mogę wyjaśnić...

Jeszcze niezdławione, cokolwiek to jest, pomyślał pan Wentworth.

-  Nie. Proszę mi tylko dokładnie powtórzyć tę wiadomość -polecił.

Panna Hodge zrobiła wstrząśniętą, zdruzgotaną minę.

-  Ale to okropne! - Głos jej opadł do dramatycznego szeptu. -Tam było napisane, że ktoś w II y uprawia czary!

Pan Wentworth zrozumiał, że instynkt go nie zawiódł.

-  A co pani mówiłem? - powiedział serdecznie. - Takie rzeczy można jedynie zignorować, panno Hodge.

-  Ale ktoś w II y ma bardzo chory umysł! - szepnęła panna Hodge.

Pan Wentworth przywołał z pamięci klasę II y, włącznie z jego własnym synem Brianem.

-  Oni wszyscy są tacy - oświadczył. - Albo z tego wyrosną, albo w szóstej zobaczymy ich wszystkich na miotłach.

Panna Hogde wzdrygnęła się, prawdziwie zaszokowana tym szorstkim językiem. Ale szybko zmusiła się do śmiechu. Wiedziała, że to żart.

-  Proszę się nie przejmować - poradził jej pan Wentworth. -Niech pani o tym zapomni, panno Hodge.

I z pewną ulgą wrócił do swojego zadania. Panna Hodge z powrotem zajęła się książkami wcale nie taka zdruzgotana, jak pan Wentworth przypuszczał. Pan Wentworth przy niej

zażartował. Nigdy przedtem to mu się nie zdarzyło. Widocznie robiła postępy. Ponieważ - o czym nie wiedziały Teresa Mullett i Estella Green - panna Hodge zamierzała poślubić pana Wentwortha. Był wdowcem. Po odejściu panny Cadwallader na emeryturę na pewno zostałby dyrektorem Szkoły Wielobór. To odpowiadało pannie Hodge, która miała pod opieką starego ojca. Dlatego gotowa była tolerować łysinę pana Wentwortha i jego napięty, udręczony wzrok. Jedyny mankament polegał na tym, że tolerowanie pana Wentwortha oznaczało także tolerowanie Briana. Drobna zmarszczka przecięła gładkie czoło panny Hodge na myśl o Brianie Wentworcie. No, ten chłopiec w pełni zasługiwał na takie traktowanie, jakiego mu nie szczędziła klasa II y. Nie szkodzi. Zawsze można go przenieść do innej szkoły.

Tymczasem na lekcji muzyki pan Brubeck prosił Briana, żeby zaśpiewał solo. Klasa II y przebrnęła przez Oto siedzimy jak ptaki na pustkowiu. W ich wykonaniu brzmiało to jak lament.

-  Wolę pustkowie od tego miejsca - szepnęła Estella Green do swojej przyjaciółki Karen Grigg.

Potem zaśpiewali Siedzi kokaburra na starym eukaliptusie. To brzmiało jak pogrzebowy tren.

-  Co to jest kokaburra? - szepnęła Karen do Estelli.

-  Gatunek ptaka - odszepnęła Estella. - Australijski.

-  Nie, nie, nie! - zawołał pan Brubeck. - Jeden Brian spośród was nie chrypi jak kogucik z chorym gardłem!

-  Pan Brubeck ma same ptaszki w głowie! - zachichotała Estella. A Simon Silverson, który wierzył szczerze i mocno, że nikt oprócz niego nie zasługuje na pochwały, zmierzył Briana miażdżąco szyderczym spojrzeniem.

Ale pan Brubeck za bardzo pasjonował się muzyką, żeby zwracać uwagę, co sobie myślała reszta II y.

Kukułeczka ładny ptaszek - zapowiedział. - Chcę, żeby Brian sam to wam zaśpiewał.

Estella zachichotała, ponieważ znowu chodziło o ptaki. Teresa również zachichotała, ponieważ każdy, kto się wyróżniał w jakiś

sposób, wydawał jej się nieodparcie śmieszny. Brian wstał ze śpiewnikiem w rękach. Nigdy nie okazywał zakłopotania. Ale zamiast śpiewać, odczytał słowa głosem pełnym niedowierzania.

-  „Kukułeczka ładny ptaszek, rozwesela serca nasze. Kukułeczka w lesie kuka, powie prawdę, nie oszuka". Proszę pana, dlaczego te wszystkie piosenki są o ptakach? - zapytał niewinnie.

Karol pomyślał, że to chytry ruch ze strony Briana po tym spojrzeniu Simona Silversona. Ale niewiele pomógł. Brian był za mało lubiany. Większość dziewczynek zawołała ze zgorszeniem: „Brian!" Simon powiedział to szyderczo.

-  Cisza! - krzyknął pan Brubeck. - Brian, śpiewaj wreszcie! Zagrał kilka nut na pianinie.

Brian stał ze śpiewnikiem w rękach i wyraźnie zastanawiał się, co robić. Wiedział, że jeśli nie zaśpiewa, pan Brubeck natrze mu uszu, a jeśli zaśpiewa, oberwie później. A kiedy się wahał, osoba uprawiająca czary w II y wkroczyła do akcji. Jedno z długich okien w holu otworzyło się z trzaskiem i wpuściło chmarę ptaków. Większość należała do pospolitych gatunków: wróble, szpaki, gołębie, kosy i drozdy krążyły licznie po holu, rozsiewając wokół pióra i odchody. Lecz wśród skrzydlatych przybyszów znalazły się dwa dziwaczne kosmate stworzenia z wielkimi wolami, które ciągle wydawały chichoczące dźwięki, a czerwono-żółty ptak śmigający wśród stada wróbli i wrzeszczący „kuku!" był oczywiście papugą.

Na szczęście pan Brubeck myślał, że to zwykły wiatr wpuścił ptaki. Reszta lekcji minęła na ściganiu i wypłaszaniu skrzydlatych gości. W międzyczasie chichoczące ptaki z wolami znikły. Widocznie czarownica uznała je za błąd. Ale wszyscy uczniowie II y widzieli je wyraźnie. Simon oznajmił z ważną miną:

-  Jeśli to się powtórzy, wszyscy powinniśmy się zebrać i... Na te słowa Nirupam Singh odwrócił się, górując wśród trzepoczących skrzydeł.

-  Masz jakiś dowód, że to nie jest zjawisko naturalne? - zapytał.

Simon nie miał, więc zamilkł.

Pod koniec lekcji wypędzono za okno wszystkie ptaki oprócz papugi. Papuga umknęła wysoko na karnisz, gdzie nikt nie mógł jej dosięgnąć, i siedziała tam, wołając: „kuku!" Pan Brubeck odesłał II y i wezwał woźnego, żeby się tym zajął. Karol powlókł się za resztą uczniów, myśląc, że to chyba koniec zajęć sportowych, które przepowiedział w swoim pamiętniku. Ale nie miał racji. To był dopiero początek.

A kiedy zjawił się mrukliwy woźny ze swoim białym pieskiem przy nodze, żeby usunąć papugę, papuga zniknęła.

ROZDZIAŁ 2

Następnego dnia panna Hodge spróbowała się dowiedzieć, kto napisał wiadomość. Dla Nan Pilgrim i Karola Morgana to był również najgorszy dzień, jaki dotąd przeżyli w Wieloborze. Nie zaczął się tak źle dla Karola, ale Nan spóźniła się na śniadanie.

Pękło jej sznurowadło. Najpierw pan Towers, a potem dyżurny skarcili ją za spóźnienie. Do tej pory jedyne wolne miejsce zostało przy stole, gdzie siedzieli sami chłopcy. Nan wśliznęła się na miejsce, straszliwie zażenowana. Chłopcy zjedli już wszystkie grzanki oprócz jednej. Simon SiWerson wziął ostatnią grzankę, kiedy Nan podeszła.

- Masz pecha, baryło.

Nan zobaczyła, że Karol Morgan patrzy na nią z drugiego końca stołu. To miało być współczujące spojrzenie, ale jak wszystkie spojrzenia Karola przypominało podwójną salwę z dubeltówki. Nan udała, że nic nie widzi, i usiłowała zjeść bez chleba wilgotną, bladą jajecznicę.

Podczas lekcji odkryła, że Teresa i jej przyjaciółki wymyśliły nową modę. To był zły znak. Zawsze na początku były z siebie zadowolone bardziej niż zwykle - chociaż tę modę pewnie wymyśliły, żeby nie myśleć o czarownicach i ptakach. Były to białe robótki na drutach, białe, czyste i puszyste, które trzymało się zawinięte w ściereczkę, żeby ich nie pobrudzić. W całej klasie rozbrzmiewało mamrotanie: „Dwa oczka lewe, jedno prawe, dwa spuścić..."

Ale dzień przybrał naprawdę zły obrót później, na lekcji wychowania fizycznego. W Wieloborze zajęcia WF-u odbywały się codziennie, tak jak pisanie pamiętników. Klasa II y przyłączyła się do II x i z, chłopcy pobiegli na boisko, a dziewczynki poszły do sali gimnastycznej. Z sufitu zwisały tam liny do wspinaczki.

Teresa, Estella i reszta wydały radosne okrzyki i wdrapały się po rozkołysanych linach, podciągając się z łatwością. Nan przykleiła się do drabinek i próbowała nie rzucać się w oczy. To było jeszcze gorsze od konia. Nan po prostu nie potrafiła wspiąć się po linie. Chyba urodziła się bez odpowiednich mięśni.

A ponieważ to był właśnie taki dzień, panna Phillips dostrzegła Nan niemal od razu.

- Nan, jeszcze nie miałaś swojej kolejki. Teresa, Delia, Estella, zejdźcie i przepuście Nan na linę.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin