Rimington Stella - Liz Carlyle 02 - As w rękawie.pdf

(1937 KB) Pobierz
123460416 UNPDF
STELLA
RIMINGTON
Z języka angielskiego przełożył
P IOTR K UCHARSKI
123460416.001.png 123460416.002.png 123460416.003.png
W
ekskluzywnym sklepie z akcesoriami do łazienek na Regent's Park
Road w północnym Londynie szczupła, ciemnowłosa kobieta
wykazywała spore zainteresowanie wystawionymi wzorami kafelków.
- Czy mogę w czymś pani pomóc? - spytał młody sprzedawca,
który z pewnością wolałby już zamykać, ponieważ zbliżała się siódma wieczorem.
Liz Carlyle starała się jedynie zabić czas. W tenisówkach i dżinsach od dobrego
projektanta wyglądała jak jedna z tych bogatych, młodych mężatek, które wałęsały się
po sklepach z wyposażeniem wnętrz i butikach położonych w tej części Londynu.
Jednak Liz nie była ani bogata, ani zamężna, a już z pewnością nie wałęsała się. Była
bardzo skupiona. Czekała, aż kurczowo trzymane przez nią w lewej dłoni urządzenie
zawibruje jednokrotnie - będzie to sygnał, że może udać się bezpiecznie na spotkanie
do leżącej kawałek dalej kafejki. W lustrze wiszącym na ścianie sklepu widziała, jak
Wally Woods, dowódca zapewniającego zabezpieczenie przed kontrobserwacją
oddziału A4, również zabija czas, kupując Evening Standard od stojącego na rogu
ulicznego sprzedawcy.
Wysłał jej już dwa impulsy oznaczające, że jej kontakt, Marcepan, dotarł do
kafejki i czekał na nią. Gdy jego rozstawieni na dalszym odcinku ulicy ludzie upewnią
się, że nikt nie śledził Marcepana, Wally zasygnalizuje jej zgodę.
Od strony stacji metra Chalk Farm nadszedł młody Azjata, ubrany w czarne
dżinsy i bluzę z kapturem. Wally i jego oddział obserwowali go bacznie, kiedy
przystanął, by zajrzeć w okna biura sprzedaży nieruchomości. Następnie ruszył dalej,
przeszedł na drugą stronę ulicy i opuścił Regent's Park Road, znikając w bocznym
zaułku. W tym momencie urządzenie w dłoni Liz zapulsowało jednokrotnie.
- Dziękuję panu bardzo - powiedziała Liz do sprzedawcy, wywołując tym jego
ulgę. - Jutro wieczorem przyjdę tu z mężem i wtedy zdecydujemy. - Opuściła sklep,
skręciła w prawo i szybko przekroczyła ulicę, bez wahania weszła do kafejki, przez cały
ten czas pozostając pod uważnym spojrzeniem oddziału A4.
123460416.004.png
Wewnątrz Liz przystanęła przy kontuarze, aby zamówić cappuccino. Poczuła
znajome napięcie w trzewiach i przyspieszone bicie serca, zawsze towarzyszące pracy
na linii frontu. Brakowało jej tego podniecenia. Przez ostatnie cztery miesiące
przebywała na urlopie rekonwalescencyjnym, na który udała się zaraz po operacji
antyterrorystycznej w Norfolk pod koniec zeszłego roku.
Niemal natychmiast po tym, jak lekarz z MI5 nakazał jej przerwę w pracy,
udała się do domu matki w Wiltshire. W kolejnych tygodniach szybko ozdrowiała na
tyle, by pomagać matce w kierowanym przez nią centrum ogrodniczym. W wolne dni
odwiedzały zabytkowe domy pozostające pod opieką National Trust i gotowały
wyszukane obiady tylko dla siebie. W weekendy spotykały się czasami z przyjaciółmi z
sąsiedztwa. Było miło, spokojnie i przeraźliwie nudno. Dlatego teraz, w majowy
wieczór, cieszyła się, że z powrotem znalazła się na pierwszej linii działań
operacyjnych.
Do pracy wróciła dopiero w tym tygodniu.
- Nie spiesz się. Urządź się spokojnie - powiedział jej Charles Wetherby.
Gdy zasiadła znów w swoim biurze w sekcji operacyjnej wydziału do walki z
terroryzmem, zaczęła od sterty papierów, która narosła podczas jej nieobecności.
Tego popołudnia nadeszła jednak wiadomość od Marcepana - pseudonim operacyjny
Sohaila Dina - który pilnie prosił o spotkanie. Mówiąc bez ogródek, sprawa
Marcepana nie należała już do obowiązków Liz. Zaraz po tym, jak odeszła, kolega
Dave Armstrong przejął nie tylko jego, ale i bogatą perspektywę wiarygodnych
informacji, jakich mógł dostarczyć. Jednak Dave wyjechał teraz w pilnej sprawie do
Leeds, tak więc Liz jako osoba, która zwerbowała i prowadziła wcześniej Marcepana,
została w oczywisty sposób wybrana na zastępstwo.
Wzięła kawę i przeszła do pogrążonej w półmroku części kafejki. Przy małym
stoliku w rogu siedział Marcepan, czytając książkę.
- Witaj, Sohail! - powiedziała cicho, siadając.
Zamknął książkę i popatrzył na nią zaskoczony.
- Jane! - wykrzyknął, używając imienia, pod jakim ją znał. - Nie spodziewałem
się ciebie! Dobrze znów cię widzieć!
Zapomniała, jak młodo wyglądał, lecz przecież rzeczywiście był młody. Gdy
przed ponad rokiem Liz po raz pierwszy spotkała Sohaila Dina, został już przyjęty na
studia prawnicze na uniwersytecie Durham. Był wtedy jeszcze przed dwudziestką. Na
rok przed podjęciem studiów rozpoczął pracę w małej muzułmańskiej księgarni w
Haringey. Choć nie płacono mu zbyt wiele, miał nadzieję, że praca zapewni mu okazję
do religijnych dysput z podobnymi mu, poważnie usposobionymi młodymi ludźmi.
Wkrótce odkrył jednak, iż księgarnia jest punktem spotkań radykalnych islamistów -
dalekich od tej wersji islamu, jaką Sohail poznał w domu oraz w miejscowym
meczecie. Był zszokowany, słuchając niedbałych rozmów o fatwach i dżihadzie, a
jeszcze bardziej, gdy dowiedział się, że niektórzy ze współpracowników otwarcie
popierali działania zamachowców-samobójców, a nawet chełpili się, że sami chętnie
podejmą działania zbrojne przeciwko światu Zachodu. Wreszcie zaś uświadomił
sobie, że niektórzy przychodzący do sklepiku ludzie aktywnie angażowali się w
działalność terrorystyczną. To właśnie wtedy postanowił, że on sam również podejmie
działanie. Niedaleko od księgarni znalazł posterunek policji i opowiedział o sprawie
oficerowi Wydziału Specjalnego 1 . Szybko przerzucono go dobrze sprawdzoną trasą do
MI5 i jego pierwszego tamtejszego kontaktu, Liz Carlyle. Zwerbowała go i wyszkoliła
na długoterminowego agenta, przekonując, by odłożył o rok rozpoczęcie studiów. W
kolejnych miesiącach Marcepan dostarczył bezcennych informacji o posunięciach i
działaniach ludzi, którymi interesowały się MI5 oraz policja.
- Świetnie cię znowu widzieć, Sohail - rzekła Liz. -Dobrze wyglądasz.
Marcepan odłożył książkę i nic nie mówił, wpatrywał się w nią przez okulary
spokojnym, poważnym wzrokiem. Liz widziała, że się denerwował.
- Nie możesz się doczekać uniwersytetu? - spytała, chcąc go trochę uspokoić.
- Bardzo - odparł szczerze.
- To dobrze. Na pewno spiszesz się tam świetnie. I jesteśmy ci bardzo
wdzięczni za to, że odłożyłeś studia – delikatnie zmieniła temat na sprawy bieżące. -
Przekazałeś w swojej wiadomości, że musisz się z nami pilnie zobaczyć. Czy coś się
stało?
Tym razem młody mężczyzna, choć tak naprawdę, jak pomyślała Liz, prawie
chłopiec, powiedział więcej:
- Dwa tygodnie temu księgarnię odwiedził mężczyzna. Jeden z chłopaków
powiedział mi, że to ważny imam przybyły z Pakistanu i wydawało mi się, że
rozpoznaję jego twarz z jednej z kaset wideo, jakie sprzedawaliśmy w sklepiku.
Powiedziałem to Simonowi. On z kolei powiedział, że mam się z nim natychmiast
skontaktować, jeśli ten mężczyzna wróci do księgarni.
1 Wydział Specjalny (Special Branch) to sekcja policji brytyjskiej, zajmująca się sprawami bezpieczeństwa
narodowego i wykonująca czynności policyjne dla służb wywiadu brytyjskiego (przyp. tłum.).
Pod nazwiskiem operacyjnym Simon Willis występował Dave Armstrong.
- Czy widziałeś ponownie tego mężczyznę? - zapytała Liz.
Sohail Din przytaknął.
- Dzisiejszego popołudnia. Nie wszedł do sklepiku. Był na górze, wraz z trzema
innymi mężczyznami. Młodymi, choć jeden z nich był starszy od pozostałych.
Brytyjscy Azjaci.
- Jesteś pewien?
- Tak. Słyszałem ich rozmowę. Widzisz, zostałem wysłany na górę, żeby
naprawić magnetowid. Zainstalował go Aswan - pracuje w księgarni - lecz dzisiaj miał
wolne. Nie podłączył go prawidłowo do anteny.
- Co oglądali?
- Kasetę przyniesioną przez imama. Obok magnetowidu leżała cała kupka
kaset, a jedna z nich była w odtwarzaczu.
Drzwi do kafejki otworzyły się i Sohail spojrzał ponad ramieniem Liz. Były to
jednak tylko dwie obładowane torbami młode kobiety, które zajrzały tu, by napić się
kawy po zakupach. Sohail ciągnął dalej:
- Gdy podłączyłem magnetowid do anteny, włączyłem go, by sprawdzić, czy
wszystko działa. To właśnie wtedy zobaczyłem fragment oglądanej przez nich kasety.
Przerwał, zaś Liz powstrzymała zniecierpliwienie i czekała aż podejmie wątek.
- To było nagranie tego samego mężczyzny, imama. Przemawiał w języku urdu,
którego nie rozumiem zbyt dobrze, ale trochę osłuchałem się w domu. Mówił o świętej
wojnie i o tym, że czasami trzeba zginąć w imię swoich przekonań.
- Czy zobaczyłeś coś więcej? - spytała.
Sohail potrząsnął głową.
- Wtedy nie. Nie zostałem dłużej. Nie chciałem, by pomyśleli, że za bardzo się
tym interesuję.
- Jak myślisz, dlaczego to oglądali? Przecież imam i tak tam był.
Sohail milczał przez chwilę, po czym powiedział:
- Długo się nad tym zastanawiałem. Przyszło mi do głowy, że może przyjechał
tu, by nauczać tych mężczyzn. Może by ich przygotować.
- Przygotować?
- Sądzę, że przygotowywał ich do misji - dodał szybko Sohail. - Być może misji
samobójczej. Mówili o takich rzeczach w księgarni.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin