Shreve Anita - Żona pilota.pdf

(1018 KB) Pobierz
Ssreve Anita - Żona pilota
ANITA SHREVE
ŻONA PILOTA
Przełożyła Ewa Gorządek
160512210.037.png 160512210.038.png 160512210.039.png 160512210.040.png 160512210.001.png 160512210.002.png 160512210.003.png 160512210.004.png 160512210.005.png 160512210.006.png 160512210.007.png 160512210.008.png 160512210.009.png 160512210.010.png 160512210.011.png 160512210.012.png 160512210.013.png 160512210.014.png 160512210.015.png 160512210.016.png 160512210.017.png 160512210.018.png 160512210.019.png 160512210.020.png 160512210.021.png 160512210.022.png 160512210.023.png 160512210.024.png 160512210.025.png 160512210.026.png 160512210.027.png 160512210.028.png 160512210.029.png 160512210.030.png 160512210.031.png 160512210.032.png 160512210.033.png 160512210.034.png 160512210.035.png 160512210.036.png
1
Dla Christophera
Od Autorki
Jest to całkowicie fikcyjna opowieść o kobiecie, której mąż zginął w katastrofie
lotniczej. Postacie bohaterów nie są wzorowane na nikim, kogo znam lub o kim
słyszałam.
Chciałabym podziękować następującym osobom z Little, Brown and Company:
mojemu wydawcy, Michaelowi Pietschowi, za jego bystre oko, miłość, jaką darzy
swój zawód, i skromność przy całej jego mądrości, mojej agentce prasowej, Jen
Marshall, za łatwość, z jaką rozwiązuje wszystkie problemy, które pojawiają się
na jej drodze, oraz Betsy Uhrig, za profesjonalność i uwagę, z jaką redagowała tę
książkę.
Poza tym chciałabym podziękować także mojej córce, Katherine Clemans, która
pomogła mi stworzyć portret Mattie, Alanowi Samsonowi z Little, Brown and
Company w Wielkiej Brytanii za przeczytanie maszynopisu i nieustające
wsparcie, a także Gary'emu DeLong za podzielenie się ze mną trudnymi
doświadczeniami osoby pogrążonej w żałobie.
Jak zwykle, chcę także wyrazić wdzięczność Johnowi Osbornowi, który zawsze
pierwszy przegląda maszynopisy i konsekwentnie, z całą delikatnością popycha
mnie we właściwym kierunku.
I na końcu, chociaż tak samo gorąco, chciałabym podziękować mojej agentce i
przyjaciółce, Ginger Barber, która czuwa nad wszystkimi moimi książkami, za
trafne uwagi krytyczne i niezmienny wdzięk.
2
CZ ĘŚĆ PIERWSZA
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Usłyszała pukanie i zaraz zaszczekał pies. Sen ulatywał za zamykające się
drzwi. To był przyjemny sen, ciepły i przyjazny, i dlatego tak go żałowała. Broniła
się przed przebudzeniem. W małej sypialni było ciemno, zasłony nie
przepuszczały jeszcze ani odrobiny światła. Sięgnęła do lampy, po omacku
szukając włącznika i zadając sobie pytanie: Co? Co?
Zalany światłem pokój zatrwożył ją, wyglądał niestosownie, jak szpitalna izba
przyjęć o północy. Wpadały jej do głowy różne myśli: Mattie, potem Jack, potem
sąsiad, a w końcu wypadek samochodowy. Ale przecież Mattie jest w łóżku,
prawda? Dopilnowała, żeby córka położyła się spać, obserwowała, jak idzie
korytarzem, wchodzi do swojego pokoju i trzaska drzwiami na tyle mocno, aby
coś zademonstrować, lecz nie aż tak, aby zasłużyć na reprymendę. A Jack? Gdzie
jest Jack? Przeczesała palcami włosy, przyklapnięte od snu. Gdzie jest Jack?
Usiłowała przypomnieć sobie, dokąd miał lecieć. Do Londynu. Powinien wrócić
do domu w porze lunchu. Była tego pewna. A może się pomyliła, a on znowu
zapomniał wziąć klucze?
Usiadła i opuściła nogi na zimne deski podłogi. Nigdy nie rozumiała, dlaczego
w starym domu drewno podczas zimy całkowicie traci swoje ciepło. Czarne
legginsy podjechały jej do połowy łydek, a rękawy koszuli, w której spała, starej
białej koszuli Jacka, rozwinęły się i zwisały poniżej palców. Pukanie nie
powtórzyło się i przez chwilę pomyślała, że to wszystko jest snem. Czasami
człowiek budzi się z jednego snu, aby zapaść w drugi. Kathryn sięgnęła po mały
budzik, stojący na nocnym stoliku, i zobaczyła, że jest trzecia dwadzieścia cztery.
Przysunęła twarz bliżej czarnej tarczy z fosforyzującymi wskazówkami, a potem
postawiła zegarek na marmurowym blacie z takim impetem, że budzik się
otworzył i bateria potoczyła pod łóżko.
Przecież Jack jest w Londynie, powtórzyła w myślach. A Mattie w łóżku.
Wtedy ponownie usłyszała pukanie, trzy mocne stuknięcia w szybę. Ciężar
przytłaczający jej pierś przesunął się do żołądka i tam spoczął. W oddali znowu
rozległo się urywane szczekanie psa.
Wstała z łóżka, ostrożnie stawiając kroki, jakby się bała, że idąc szybciej, może
uruchomić jakiś mechanizm, który jeszcze nie zaczął działać. Odsunęła cicho
zasuwkę w drzwiach sypialni i ruszyła w stronę schodów. Wiedziała, że córka jest
na górze, i nie chciała hałasować.
3
Weszła do kuchni i usiłowała dojrzeć coś przez okno nad zlewozmywakiem,
przez które widać było podjazd, zakręcający za dom. Zobaczyła jedynie ciemny
kształt jakiegoś samochodu. Skręciła w wąski korytarzyk na tyłach domu, gdzie
terakotowa posadzka, jeszcze gorsza niż podłoga z desek, zmroziła jej stopy.
Zapaliła światło przy tylnym wejściu do domu i przez niewielką szybę w górze
drzwi zobaczyła mężczyznę.
Zachowywał się tak, jak gdyby zupełnie nie zaskoczyło go nagłe światło w
domu. Powoli odwrócił głowę, starając się nie patrzeć przez szybę, jakby nie
należało tego robić, jakby kompletnie mu się nie spieszyło, jakby to nie była
trzecia dwadzieścia cztery nad ranem. Wydawał się blady w jaskrawym
oświetleniu. Miał opadające powieki, włosy koloru kurzu, krótko obcięte i
zaczesane na bokach do tyłu. Kołnierz jego płaszcza był podniesiony. Mężczyzna
wyraźnie się garbił. W pewnej chwili mocno tupnął butami. Wtedy dokonała
ostatecznej oceny. Pociągła twarz, trochę smutna, przyzwoicie ubrany,
interesujący wykrój ust, dolna warga nieco bardziej wygięta i pełniejsza niż górna
- nie był niebezpieczny. Sięgając ręką do klamki, pomyślała: nie włamywacz i nie
gwałciciel. W ogóle nie wyglądał na gwałciciela. Otworzyła drzwi.
- Pani Lyons? - zapytał.
I w tym momencie już wiedziała.
Domyśliła się po tym, jak wymówił jej nazwisko, po tym, że je w ogóle znał. Po
jego oczach, sposobie patrzenia.
Wciągnęła głęboko powietrze w płuca. Odwróciła się od niego, zgięta w pół.
Przyłożyła dłoń do piersi.
Wyciągnął rękę i delikatnie położył na wcięciu jej talii.
Wzdrygnęła się pod jego dotykiem. Próbowała się wyprostować, ale nie mogła.
- Kiedy? - zapytała.
Wszedł do środka i zamknął drzwi.
- Dziś rano - powiedział.
- Gdzie?
- Około dziesięciu mil od wybrzeży Irlandii.
- W wodzie?
- Nie. W powietrzu.
- Och...
Uniosła dłoń do ust.
- Najprawdopodobniej doszło do eksplozji - rzekł szybko.
- Jest pan pewien, że to Jack?
Na chwilę odwrócił oczy. a potem znowu na nią spojrzał. - Tak.
4
Schwycił ją za łokcie, gdy osuwała się na podłogę. Poczuła się przez chwilę
zakłopotana, ale nic nie mogła zrobić, nogi po prostu ugięły się pod nią. Nie
zdawała sobie sprawy, że jej własne ciało może do tego stopnia odmówić
posłuszeństwa, zastrajkować. Mężczyzna wciąż trzymał ją pod łokcie, lecz ona
chciała być wolna. Delikatnie opuścił ją na podłogę.
Wtuliła twarz w kolana i objęła ramionami głowę. Nie słyszała, co do niej
mówi. Instynktownie zmuszała się, aby oddychać, napełniać płuca. Uniosła głowę
i zaczerpnęła spory łyk powietrza. Jakby z oddali usłyszała dziwny dźwięk,
przypominający łkanie, ale przecież nie płakała, twarz miała suchą. Stojący z tyłu
mężczyzna usiłował dźwignąć ją z podłogi.
- Pomogę pani usiąść na krześle - powiedział.
Pokręciła głową. Chciała, aby dał jej spokój. Chciała się wtopić w kafelki,
rozpłynąć na posadzce.
Niezdarnie chwycił ją ponownie pod ramiona. Pozwoliła, by ją podniósł.
- Jest mi... - Nie dokończyła zdania.
Raptownym ruchem odepchnęła go od siebie i oparła się o ścianę. Zaczęła się
krztusić i kaszleć, ale żołądek miała pusty.
Gdy po chwili uniosła głowę, zauważyła, że jest zaniepokojony. Wziął ją pod
rękę i poprowadził w stronę kuchni.
- Proszę usiąść na krześle - powiedział. - Gdzie zapala się światło?
- Kontakt jest na ścianie.
Jej głos brzmiał chrapliwie i słabo. Czuła, że wstrząsają nią dreszcze.
Szukał po omacku kontaktu i wreszcie go znalazł. Zasłoniła twarz dłońmi,
chroniąc się przed oślepiającym światłem. Poza tym nie chciała, aby ktoś na nią
patrzył.
- Gdzie są szklanki? - zapytał.
Wskazała szafkę. Podał jej szklankę wody, ale nie była w stanie utrzymać
naczynia. Musiał je podtrzymywać, gdy piła.
- Jest pani w szoku - powiedział. - Skąd mogę wziąć koc?
- Przysłały pana linie lotnicze? - zapytała.
Zdjął płaszcz i marynarkę, którą narzucił jej na ramiona. Potem pomógł jej
wsunąć ręce w rękawy, zadziwiająco gładkie i ciepłe.
- Nie - odparł. - Związek zawodowy.
Pokiwała wolno głową, starając się zrozumieć sens jego słów.
- Robert Hart - przedstawił się.
Jeszcze raz kiwnęła głową i napiła się wody. Gardło było suche i obolałe.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin