Siergiej Łukianienko - Sługa.pdf

(67 KB) Pobierz
Autor: SIERGIEJ ŁUKIANIENKO
Tytul: sługa
(Sługa)
Z "NF" 11/99
Słudzy, bądźcie poddani z wszelką bojaźnią panom, nie tylko dobrym i łagodnym, ale i przykrym.
Albowiem to jest rzecz miła Bogu.
PIERWSZY LIST ŚW. PIOTRA APOSTOŁA
Ja, Ejlar Waas, mówię, stojąc na swojej ziemi. A to znaczy, że każde moje słowo jest prawdą. Moje
niebo nad głową, mój piasek pod nogami, moi słudzy na murach zamku. Przyszliście bez
pozwolenia i wasi słudzy trzymają w rękach stal. Nie muszę odpowiadać na pytania - tobie, Krij
Guusie, przyjacielu ojca, ani tobie, Randzie Waat, młodszy bracie ojca, i mój wujku. Tym, którzy
idą za wami, z długimi jak u niewolników imionami i pustymi jak ich zamki chorągwiami, nie
powiedziałabym ani słowa. Ale ty, Krij, wyciągnąłeś mnie z łona matki, przyjmując na siebie
wybór życia i śmierci. A ty, Rand, walczyłeś ramię w ramię z moim ojcem na Złotych Wydmach i
w Mieście Martwych. Wiecie, że był dobrym panem, a ja przykładną córką. I jeśli ojciec leży w
grobowcu, zabity moją ręką, tylko wam dane jest poznać prawdę. Mój ojciec popełnił błąd i cień
jego błędu padł na cały ród. A wszystko zaczęło się pięć dni temu, gdy wracałam do zamku z
wiosennego polowania.
Końskie kopyta miękko stąpały po wąskiej gliniastej ścieżce - jedynej, która wiodła z Północnych
Gór do zamku Waas. Ejlar, córka pana podług krwi i prawa, drzemała, ściskesając wodze uwite z
końskiej grzywy. Czeldar, zimny wiatr północy, chłostał jej półobnażone ciało. Biegnący przodem
niewolnicy byli ubrani w ciepłe futrzane płaszcze, pod którymi ledwo można było się domyślić
napiętych kusz. Ejlar spojrzała na nich z pogardą, na chwilę budząc się z drzemki. Niewolnik może
czuć zimno i ból, może być słaby. Jest niewolnikiem.
Głaaman, mający prawo pytać, dognał konia Ejlar przed ostatnim zakrętem. Ciężko oddychał i
rytualne pokłony w żaden sposób nie zgadzały się z rytmem ruchu. Ejlar przytrzymała konia.
- Ejlar Waas, córko pana podług krwi i prawa… - zaczął Głaaman. Lekkim skinieniem Ejlar
pozwoliła mu odrzucić resztę tytułu.
- Ummilis, słyszący to, co niesłyszalne, poznał głos Randa Waasa, naszego pana. On prosi cię, byś
się pospieszyła, Ejlar Waas. Ma dla ciebie wielką nowinę.
Głaaman zamilkł i tylko jego spojrzenie - młode, otwarcie łapczywe, dalej ślizgało się po ciele
Ejlar. Nie zwróciła na to uwagi. Niewolnik może pożądać swoją panią. Może ją nawet kochać. To
nie ma znaczenia.
- Co jeszcze powiedział Ummilis?
- Nic, Ejlar. Słowa pana nie były przeznaczone dla naszych uszu. On czeka na ciebie i prosi, byś się
pospieszyła.
Ejlar obrzuciła wzrokiem czekający ją podjazd. Pięć mil wzdłuż iglastego lasu, zamieszkanego
przez nocne potwory. Słońce już zachodziło, już tylko brzeżek pomarańczowego dysku widniał
pomiędzy szczytami. Trzeba rozbić obóz - strażnicy w zewnętrznym kręgu, chorzy i ranni w
wewnętrznym, Ejlar, trofea, niewolnicy z prawem głosu - w centrum. Tak się należało.
- Głaaman! Powiedz strażnikom, że pójdą tak szybko, jak chodzą najszybsi spośród nich. Powiedz
im, żeby zabijali potwory na ścieżce. Powiedz słabym, że oni pójdą za nami - ich ochroną będzie
Świątynia.
- Co zrobić z trofeum, Ejlar?
Dziewczyna obejrzała się. Siedmiometrowe, lśniące ciało błotnego węża nieśli bezimienni
niewolnicy. Już i tak zostali w tyle na trzy setki kroków i nie mogli iść szybciej.
- Niech znajdą rozpadlinę, w której będzie można schować węża. Niech obłożą go kamieniami i
pilnują do rana. Będzie z nimi Świątynia. Powiedz im, że dostaną imiona.
Ejlar uderzyła kolczastą bransoletą konia tam, gdzie doświadczeni niewolnicy usunęli zbroję z
łusek. Koń poszedł kłusem i kusznicy przyspieszyli kroku. Jeden z nich, rozchyliwszy płaszcz,
wystrzelił w kierunku lasu. Ciemny bezkształtny kłębek spadł z gałęzi i potoczył się po drodze,
wyrzucając wokół bezradne sieci macek.
Ejlar znowu popędziła konia. Zbliżała się noc.
Zamek Waas wyglądał raczej na część skały niż na ludzkie siedlisko. Zbudowano go wiele wieków
temu i w łańcuchu dni zatarło się wszystko: imię budowniczego, jeśli je miał, imię pierwszego
gospodarza, jeśli nie należał do rodu Waas.
Zwodzony most powoli opuszczał się nad głęboką fosą, wypełnioną czarną, gęstą, ciamkającą
cieczą. Ejlar zeskoczyła z konia, rzuciła wodze koniuchom, którzy podbiegli. Odwróciła się,
oglądając resztki oddziału: Honuusk, dowódca straży, Głaaman, Ummilis i kilkunastu innych,
których imiona nie miały znaczenia.
- Ciepłej wody i mydlanego soku - zaordynowała w przestrzeń. - Szybciej! Nie mogę iść do ojca w
takim stanie.
Któraś z dziewcząt służebnych pomogła jej zdjąć myśliwski pas i kuszniczą taśmę. Druga, jeszcze
bardzo młodziutka, pospiesznie rozsznurowywała wysokie skórzane buty. Głaaman, któremu
młodszy brat przyniósł czysty płaszcz, rzucił go na kamienne płyty wewnętrznego podwórca
zamku.
Ejlar stała na szorstkim wełnianym płaszczu, cierpliwie czekając, aż służące natrą ją pieniącym się
sokiem i obmyją ciepłą wodą. Po czym, skinąwszy Głaamanowi na znak, że jego usługa została
zauważona, założyła cienką tunikę i poszła w stronę drzwi wiodących do ojcowskiej wieży.
Honuusk, w wymazanej różnokolorową krwią zbroi, szedł za nią, jakby istniało na świecie
niebezpieczeństwo, które mogłoby zagrażać Ejlar Waas w jej własnym zamku.
Strażnik przy drzwiach odsunął się na bok, robiąc przejście. Ejlar pociągnęła na siebie ciężkie drzwi
z kamiennego drzewa i zatrzymała się.
W wieży pachniało obcym wiatrem. Ginął tu lodowaty dech Czeldara, ledwo uchwytną nutą
dolatywał bagienny zapach zamku Guusa, można było się tylko domyślić bladego śladu
różnorodności traw Szelda. Spiralne schody szły do góry, oświetlone nielicznymi smolnymi
pochodniami, ale nawet ich płomienie drgały i przygasały, czując oddech obcego świata.
- Honuusk! - rozkazała cicho Ejlar, pewna, że ten nie przegapi ani jednego słowa. - Jeśli do świtu ja
albo ojciec nie zejdziemy na dół - zniszczysz wieżę. Wszyscy, którzy zechcą pójść za nami - położą
się na stos…
Zaczęła powoli wchodzić po stopniach. Ręka co chwila szukała kuszy zostawionej przy drzwiach.
Strach przeszkadzał myśleć. Ojciec wreszcie znalazł inny świat, kosztujący życie dwudziestu
niewolników…
Schody skończyły się. Ejlar postała chwilę przed ostatnimi drzwiami - szarymi, wielokrotnie
stopionymi. Tutaj nie było już drzewa i stali, przed szaleństwem obcych światów chroniło złoto i
ołów. Ród Waas był wystarczająco znamienity i potężny, żeby pozwolić sobie na ołów.
Oczekiwanie okazało się gorsze od samego strachu i Ejlar zaczęła pospiesznie zdejmować
zabezpieczenia. Zasuwy ze stali i ołowiu, złote kliny w szczelinach drzwi, zatrutą pajęczynę wokół
klamki… Przekręciła klamkę i drzwi otworzyły się.
W okrągłej sali z łukowym sklepieniem nie było zwykłego zestawu przyborów władcy-uczonego.
Nie było szklanych kolb z mętnymi cieczami, wydobytymi z ciał młodych sług, nie było
marmurowych stołów z tymi ciałami. Rand Waas był młody i nie martwił się o eliksir
nieśmiertelności. W okrągłych oknach o najcieńszych szybach nie było stożków rur do patrzenia.
Rand Waas nie był ciekaw, co robią sąsiedzi, i nawet gdy nad górami płynęły Zwierciadlane
Obłoki, nie wypatrywał w nich niewyraźnych odbić cudzych domen. Co zaś się tyczy gwiazd -
gorących i zimnych - Rand Waas zbyt dobrze znał bezpośrednie drogi do nich.
Drogę otwierała srebrna obręcz - umocowany na mocnych bursztynowych podstawkach owal,
stojący pośrodku sali. W obręczy pływał tęczowy dymek. Właśnie stąd płynął lekki wiatr niosący
zapach obcego świata. Ejlar pociągnęła nosem. Spalenizna, dym… I setki nieznajomych zapachów,
nie zwyczajnie martwych, lecz także nie będących nigdy żywymi.
Ojca w komnacie nie było. Przeszedł przez owal.
Ejlar obeszła obręcz. To samo: tęczowa mgiełka, porywy obcego wiatru. Westchnęła i poszła
wzdłuż ścian, oglądając malownicze freski. Zbyt rzadko bywała w wieży ojca, żeby nie skorzystać
z takiego momentu.
Oto pierwszy. Najwyraźniejszy - oszczędził go płomień, który niegdyś wyrwał się ze srebrnego
owalu. Zamek Waas, wyglądający nie tak staro jak teraz. Dwóch jeźdźców, dwóch braci,
wyjeżdżających z bramy: Rand Waat i Rand Waas. Długi szereg sług za nimi.
Drugi fresk. Ojciec i Waat walczą ramię przy ramieniu na Złotych Wydmach. Szare cienie
koczowników zaścielają żółty piasek wokół.
Trzeci fresk. Bracia w Mieście Martwych, w mieście, w którym nikt nie żył i żyć nie będzie.
Bardzo mało sług z nimi.
Czwarty. Na niego można patrzeć całymi godzinami, ponieważ to fresk przedstawiający Świątynię,
a tylko nielicznym dane było ogarnąć i przekazać jej wielkość. Świątynia jest ogromna, zajmuje pół
nieba. Złożona z czarnych i lustrzanych kwadratów kula wisi nad ziemią, opierając się na cienkiej
kamiennej ręce. To ręka Boga, który ocalił świat przed spadnięciem w wieczny płomień Awuk.
Piąty fresk. Bracia stoją w sali, która jest tak ogromna, że pomieściłby się w niej cały zamek Waas.
Świątynia uznała ich za godnych i teraz może spełnić każdą ich prośbę.
Ejlar uśmiechnęła się. Znała prośbę swojego wuja - czarodziejski mur, który odgrodziłby jego
zamek od wrogów. Świątynia spełniła obietnicę - i Rand Waat na zawsze pozbył się lęku o swoje
życie. I naznaczono go piętnem tchórza - albowiem prośba była haniebna. Nie ma lepszej ochrony
niż męstwo, nie ma lepszej broni niż waleczność…
Ojciec zrezygnował i z ochrony, i z broni. Patrząc przed siebie - bowiem bracia nie spotkali nikogo
w Świątyni, a głos bogów płynął ze ścian nieludzkiej białości - opowiedział swoją historię.
Był starszym w rodzie i według prawa władał zamkiem. Umiał posługiwać się bronią i nikt nie
śmiał porwać jego sług czy rzucić wyzwania rodowi Waas. Nie chciał przelewać krwi wolnych,
zabierając sobie ich niewolników. Ale zanim umrze, chciał przydać chwały swojemu rodowi.
Poprosił Świątynię o drzwi, wiodące do innych światów - tam, gdzie jest niebezpieczeństwo i
sława, i nowi niewolnicy dla rodu Waas. I Świątynia spełniła obietnicę. Dała ojcu srebrną obręcz,
która stała się jego przekleństwem.
Dary bogów ciężkie są dla ludzi. Pierwszy zrozumiał to Rand Waat. Czarna chmura - czarodziejski
mur - pojawiała się na jego żądanie wokół rodowego zamku. I ani jeden wróg, pieszy czy konny,
kusznik czy miotający ogień, nie mógł pokonać czarnego muru. Ale mijało kilka dni - i w zamku
robiło się duszno. Więdło listowie na drzewach, trwoga ogarniała ludzi. Bojowe psy chodziły z
wysoko zadartymi głowami, jakby błagały, żeby podciąć im gardła i umierały. Trzeba było
zdejmować zaklęcie - i walczyć z wrogiem, którego sił nie umniejszały ciemność i morowe
powietrze. Tylko raz czarna zasłona uratowała zamek Waat - gdy chmara jadowitej szarańczy
przelatywała nad górami, Waat ukrył pod czarnym kołpakiem wszystkich swoich niewolników.
Srebrna obręcz Randa Waasa była drzwiami do innych światów. Przez dwie doby odpoczywała
wystawiona na słońce, a potem mogła otworzyć drogę do nieznanych światów. Tylko że nikt,
oprócz bogów kpiarzy, nie wiedział, dokąd może zaprowadzić czarodziejski szlak.
Zazwyczaj okazywało się, że po drugiej stronie jest lodowa droga. Po wejściu na nią ludzie konali
w mękach. Obręcz z hukiem wysysała powietrze z wieży, a rzeczy, uniesione przez wiatr, już nie
wracały. Niewolników, którzy sprawdzali te drogi, trzeba było przywiązywać długim sznurem.
Czasem za obręczą pojawiał się dziwny pejzaż. Mogły tam płonąć białe albo żółte słońca, po lasach
lub stepach chodziły nieznane zwierzęta. Powietrze w takim świecie nadawało się do oddychania
albo zabijało, lecz nie od razu.
Pewnego razu z obręczy uderzył płomień, który przebił mur wieży i stopił ołowiane drzwi. Płomień
zgasł - obręcz sama zamknęła ognistą drogę. Ale ani razu Randowi Waasowi nie udało się znaleźć
świata godnego wolnego człowieka.
Ejlar stała za obręczą, próbując odgadnąć, czego oczekuje od niej ojciec. Pomocy? Ostrożności?
Cierpliwości?
Nawet Ummilis nie zdołał pojąć myśli ojca, gdy ten przeszedł przez obręcz…
Rozległo się chrypienie. Zupełnie blisko - tuż za tęczową mgiełką… Zasłona zafalowała, opływając
potężne ciało. Rand Waas, pochylony, przekroczył obręcz, niosąc na ramieniu młodzieńca w
dziwnej odzieży. Na rękach ojca była krew - nie wiadomo, czy własna, czy cudza.
Na widok Ejlar wyszczerzył zęby z zadowolenia i rzucił młodzieńca na podłogę.
- Świat - powiedział ochryple. - Świat niewolników.
- Straciłam połowę sług, spiesząc na twoje wezwanie - odpowiedziała Ejlar. - Dobrych sług.
Ojciec w milczeniu odwrócił się do obręczy. Na srebrze pobłyskiwały w malutkich zagłębieniach
różnokolorowe kamienie.
- Zapamiętaj wzór - rozkazał krótko. - Bogowie Świątyni zakpili ze mnie, ale znalazłem świat,
który będzie nasz.
Wyjął umieszczony najwyżej kamień, przezroczysty jak górski kryształ, skrzący się jak brylant,
śliski jak kulka rtęci. Migocząca mgiełka pociemniała i zgasła. Teraz przez obręcz widać było tylko
przeciwległą ścianę.
- Ten świat może stać się naszym - powiedziała Ejlar i z ciekawością dotknęła bosą stopą
nieruchome ciało. - Jeśli tylko jeszcze nie ma władcy.
Rand Waas schował pod skórzanym pancerzem kamień-klucz. I powiedział:
- Wydaje mi się - jeśli nie oszalałem - że to świat samych niewolników. Będziesz musiała to
sprawdzić, córko.
Ja, Ejlar Waas, stoję na ziemi, która jest moja podług prawa. Jestem córką mojego ojca i jego
pomyłka spada na mnie. Moja ręka zatrzymała jego życie, ale kierowała nią wola mego ojca.
Albowiem on wiedział - nie ma przebaczenia, gdy naruszone zostały podstawy porządku. Nie mnie
je powtarzać, bracie ojca, Randzie Waat i przyjacielu ojca, Krij Guusie. Ale powtórzę - dla ziemi,
którą będę władać, dla sług, którymi będę prawić, dla stali, którą poniosę w walce.
Od stworzenia ziemi - i aż do wygaśnięcia słońca.
Od narodzin człowieka i aż po jego pogrzebowy stos.
Na północ i na południe, na wschód i na zachód.
Jedno prawo życia dane jest wszystkim. Są wolni i są niewolnicy, są panowie i są sługi.
Wolny może być tchórzem i łajdakiem. Może być żałosny i śmieszny, a twarz jego ohydna. Nie to
czyni go panem niewolników.
Niewolnik może być śmiały i szlachetny. Może być dumny i waleczny, a twarz jego piękna. Nie to
czyni go sługą wolnych.
Prawda jest na zewnątrz, nie wewnątrz. Prawda przychodzi tylko przez drugiego człowieka.
Nie ma gorszego czynu niż uczynić sługę panem. Prócz jednego - uczynić wolnego niewolnikiem.
Mój ojciec zapomniał o tej prawdzie - i dlatego stoję przed wami na swojej ziemi. I moi niewolnicy
na murach zamku gotowi są za mnie umrzeć.
Ummilis, słyszący to, co niesłyszalne, przywiódł młodzieńca do Ejlar na trzeci dzień nauki.
Staruszek szedł wolniej niż zazwyczaj, mimo że dwóch bezimiennych podtrzymywało go pod ręce.
Młodzieniec szedł za nimi, bez ochrony, ale z kołnierzem-jaszczurką na szyi. Rubinowe oczka
jaszczurki przez cały czas obserwowały Ummilisa - miał prawo wydawania rozkazów. Dopiero gdy
jaszczurka zobaczyła Ejlar, przemieściła nieruchome spojrzenie na wolną.
- Oddałem mu wszystko, co miałem - powiedział cicho Ummilis. - Rozumie język, może mówić i
wie, gdzie jest.
Ejlar skinęła głową - nie wątpiła w możliwości Ummilisa. Ale dobra praca wymagała nagrody:
- Możesz skrócić swoje imię, Ummili. Jesteś zadowolony?
Staruszek skinął głową. Ale słowa Ejlar niemal nie zrobiły na nim wrażenia.
- Obawiam się, że nie ucieszę się tak, jak powinienem, pani. Mój rozum gaśnie - zbyt dużo oddał…
i zbyt dużo wziął.
- Dobrze służyłeś rodowi Waas - odpowiedziała łagodnie Ejlar. - Możesz spokojnie umrzeć, starcze.
Ummili skinął głową.
- A teraz odpowiedz mi na ostatnie pytanie, Ummili. Kim jest jego pan?
- Nie wiem.
Ejlar sposępniała.
- Jest aż tak głupi? Warto było poświęcić mu trzy doby?
- Pani… - w głosie Ummili mieszał się szacunek i strach. - Podlegał wielu ludziom w swoim
świecie. Bardzo wielu. Ale nie uważa się za niewolnika.
Ejlar drgnęła. Popatrzyła na młodzieńca - ten był nieruchomy, tylko czasem zerkał na jaszczurkę,
gotową w każdej chwili rozszarpać mu gardło.
- Chcesz powiedzieć… - głos Ejlar drgnął - że jest wolny?
- Nie, pani. Podlegał wielu. Nie miał sług. Ale uważa się za wolnego człowieka.
Przez chwilę Ejlar zastanawiała się. Potem kiwnęła głową - i jaszczurka-kołnierz przeskoczyła na
szyję Ummili. Młodzieniec potarł pozostawioną przez nią krwawą szramę.
- Dobrze służyłeś, Ummili - powiedziała łagodnie dziewczyna. - Pożegnaj się z przyjaciółmi.
Wiesz, co mówić, a czego nie. Potem rozkaż jaszczurce wykonać to, co do niej należy.
Staruszek skłonił się.
- Chodźmy - Ejlar skinęła na młodzieńca. - Pospacerujemy po sadzie… i porozmawiamy.
Ja, Ejlar Waas, przysięgam i przysięga moja jest szczera, bowiem stoję na swojej ziemi. Nie było
we mnie wiary w obcego. On był niewolnikiem - bo poddał się ojcu żywy. Był niewolnikiem - bo
poddawał się dziwnym prawom nieznanych mu ludzi. Był niewolnikiem - przecież nikt nie słuchał
jego rozkazów.
Ale pamiętałam o podstawach porządku - i przebudził się we mnie strach. Ojciec nie mógł się
pomylić - a więc ja powinnam zdemaskować niewolnika. A potem… Dla niewolnika, ukrywającego
swoją istotę, jest wiele rodzajów śmierci. Tylko jednego nie ma wśród nich - szybkiego.
Nienawidziłam obcego - i przysięgłam sobie wyjawić jego istotę jeszcze przed zachodem słońca.
Ja, Ejlar, tak myślałam.
Sad zamku Waas… Niewielu wolnych widziało jego piękno, a co się tyczy niewolników - jaką
wartość ma ich zdanie? Niewolnik może ocenić piękno, może je stworzyć, może stać się jego
częścią. Ale tylko wolny zdolny jest zobaczyć piękno takim, jakim jest ono naprawdę.
Ejlar Waas i obcy z innego świata szli po przezroczystych dróżkach z kamiennej wody, ciepłej i
miękkiej w dotyku. Minęli polanę płonących kwiatów, wybuchających różnobarwnym błyskiem,
gdy siadały na nich ogniste pszczoły. Zatrzymali się na drewnianym mostku, przerzuconym przez
Liliowy strumień - i długo tam stali, wdychając słodki aromat, rodzący w duszy radość i dotkliwy
niepokój o przyszłość. Weszli na Muzykalne Wzgórze i czarno-białe kamienie pod ich nogami
wydzwaniały smutną melodię, która rodziła się tylko raz i nie mogła się powtórzyć. I tam, na
szczycie wzgórza, usiedli na szmaragdowej trawie, która błyskawicznie splotła się w miękkie,
ozdobione białymi kwiatami fotele.
- Jak cię zwać? - zapytała Ejlar, mimo że znała odpowiedź.
- Aleksander.
- To imię niewolnika - odpowiedziała Ejlar. I poczuła urazę, że sprawdzenie okazało się tak proste.
- Niewolnicy nie mają imion w ogóle, tak mi mówiono.
- Imion nie mają niżsi niewolnicy, nie ma takiej potrzeby. Ci, którzy mogą być przydatni choćby w
najmniejszy sposób, noszą imiona - zbyt długie dla wolnego człowieka.
- W naszych światach rządzą różne prawa. Zresztą czasem nazywają mnie inaczej - Sasza.
- Nie chcesz przyznać tego, co oczywiste, niewolniku - odpowiedziała Ejlar. - Powiedz, przecież w
swoim świecie podlegałeś innym?
- Tak, ale tylko tym, którym zgodziłem się podlegać. Nikt z nich nie nazwałby mnie niewolnikiem.
I w każdej chwili mogłem zająć wyższą pozycję niż oni i zacząć wydawać rozkazy.
Popatrzył na Ejlar i w jego oczach więcej było ciekawości niż strachu.
- Gdy mój ojciec zabrał cię z twojego świata, nie próbowałeś się przeciwstawiać. To postępek
niewolnika.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin