Bowring Mary - Posada dla samotnych.pdf

(401 KB) Pobierz
280249853 UNPDF
Mary Bowring
Posada dla samotnych
280249853.002.png
Rozdział 1
Rose Deakin popatrzyła na swego narzeczonego z konsternacją.
– Ależ to fantastyczna posada! – zawołała. – Zostałabym kierowniczką kliniki
małych zwierząt. W dodatku pan Langley szuka weterynarza z doświadczeniem.
Lekarka, którą już tam zatrudnia, potrzebuje pomocy specjalisty.
Pete Harlow potrząsnął niecierpliwie głową.
– To wszystko nie ma znaczenia. Nie możesz podjąć tej pracy.
– Oszalałeś! – W oczach Rose błysnęła złość. – Już ją przyjęłam. Dokładnie za
miesiąc wprowadzam się do służbowego domku i od razu zaczynam pracować. I
naprawdę nie rozumiem twoich protestów. O co ci właściwie chodzi?
Zawahał się, rozejrzał po zatłoczonym pubie, uniósł kieliszek i opróżnił go do
dna.
– Nie możemy tutaj rozmawiać. Chodź ze mną do domu. Nie, lepiej nie.
Pogadamy w samochodzie.
– Na miłość boską! – Rose nie ruszyła się z miejsca. – Powiedz mi wszystko tutaj.
Takie sekrety są absurdalne.
Wstał i popatrzył na nią spod zmarszczonych brwi.
– Posłuchaj. Nawet nie wiesz, jakie to dla mnie ważne. Pozwól, że wyjaśnię ci
wszystko w aucie.
– No dobrze. – Niechętnie podniosła się z miejsca. – Ale i tak nie zmienię zdania.
Myślałam, że będziesz zachwycony! Pracowalibyśmy przecież w tej samej lecznicy,
tyle że ty zajmowałbyś się dużymi zwierzętami, a ja małymi. Ogłoszenie, które
znalazłam w „Veterinary Record", odpowiadało dokładnie moim potrzebom.
– Zanim złożyłaś podanie, powinnaś mnie była poprosić o radę – powiedział,
otwierając przed nią drzwi.
– Chciałam ci zrobić niespodziankę – wyjaśniła, zajmując miejsce dla pasażera. –
A teraz to ja jestem zaskoczona. Zaskoczona i wściekła.
Jechali przez Sussex w stronę wybrzeża. Rose zupełnie nie wiedziała, co ma
280249853.003.png
sądzić o całej tej sytuacji. Reakcja narzeczonego całkowicie zbiła ją z tropu, a przy
tym mocno zirytowała. Kłótnia wyraźnie wisiała w powietrzu.
Zaręczyli się niedawno, niecałe sześć miesięcy wcześniej. Może zbyt pochopnie
podjęła tę decyzję?
Pogrążona w żałobie po śmierci brata bliźniaka w wypadku samochodowym Rose
znalazła ukojenie dzięki dyskretnej pomocy Petera, który okazał jej wiele
serdeczności. Ich początkowo niezobowiązująca przyjaźń rozkwitała i w końcu
zaręczyny stały się w zasadzie nieuniknione, a ponieważ pracowali w dużym zespole
weterynarzy i nie mieli szansy na udział w spółce, postanowili poszukać bardziej
intratnej posady gdzie indziej.
Pete myślał wyłącznie o karierze, Rose wystarczyło zadowolenie z pracy. Ze
zwierzętami postępowała umiejętnie i bardzo delikatnie, świetnie przeprowadzała
drobne zabiegi chirurgiczne, a jej diagnozy zwykle okazywały się trafne.
– Wiem, że bardzo się zdziwiłaś, kiedy przyjąłem propozycję doktora Langleya,
ale sama szybko doszłaś do wniosku, że nie można było przepuścić takiej okazji. Za
pół roku, jeśli nadal mi to będzie odpowiadało, zostanę wspólnikiem doktora.
Zgodziliśmy się również co do tego, że powinnaś się postarać o pracę jak najbliżej. A
w Sussex nie brakuje przychodni, więc kompletnie nie rozumiem, dlaczego
zatrudniłaś się akurat u Langleya. – Pokręcił głową. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że
przez ciebie straciłem szansę na wejście do spółki?
– Przecież to śmieszne. Dlaczego tak mówisz?
– Wkrótce zrozumiesz – warknął i umilkł. Wjeżdżali właśnie na długą drogę
wijącą się w dół, w stronę wybrzeża.
Gdy znajdowali się już blisko morza, Pete zatrzymał auto i oboje wysiedli. Przed
nimi roztaczał się naprawdę przepiękny widok – wzburzone fale uderzały o
porośnięte glonami skały, a w błękitnej oddali majaczył tankowiec. Z tak dużej
odległości wydawał się zdecydowanie bardziej romantyczny, niż był w istocie.
I tak właśnie wygląda moje narzeczeństwo, pomyślała Rose. Z daleka
romantyczne, a tak naprawdę okropnie pospolite i nudne. Patrząc na mewy krążące
tuż nad jej głową, czekała, by Pete wreszcie się odezwał. On jednak uparcie milczał.
280249853.004.png
W końcu położył się na trawie.
– Jest całkiem sucho – mruknął, klepiąc sprężynującą darń.
Skinęła głową i przysiadła obok, objęła kolana rękami i wciągnęła głęboko
powietrze przesycone zapachem soli. Zadowolenie z pięknego otoczenia minęło
jednak natychmiast, gdy tylko Pete zaczął mówić.
– Kiedy pan Langley zgodził się mnie zatrudnić, postawił pewien warunek, który
powinien był wzbudzić moją czujność, ale niestety, wtedy nie zwróciłem na to uwagi.
Działo się to wszystko zresztą jeszcze przed naszymi zaręczynami i wcale nie bytem
pewien, czy zgodzisz się wyjść za mnie za mąż. Dlatego, kiedy Langley spytał mnie,
czy jestem żonaty, zaręczony albo w ogóle z kimkolwiek związany, powiedziałem, że
nie. Wtedy on wyjaśnił, że w zasadzie nie ma nic przeciwko małżeństwom swoich
wspólników, o ile ich żona lub narzeczona nie pracuje w tym samym zawodzie.
Urwał, a Rose wydała pełen oburzenia jęk.
– Tak, ja też byłem tym bardzo zaskoczony, więc zapytałem o powody takiego
stosunku do sprawy. Ale Langley wzruszył tylko ramionami. Widocznie ma jakieś
złe doświadczenia, bo uważa, że długie, nieregularne godziny pracy wywierają zły
wpływ na małżeństwa i inne podobne związki, co z kolei odbija się negatywnie na
pracy. A w przypadku, gdy małżonkowie lub narzeczeni pracują w tej samej spółce,
może to wręcz oznaczać klęskę. – Urwał na chwilę. – Tak więc, jak widzisz, minione
pół roku próby wiązało się ściśle z poglądami tego fanatyka.
Rose zamyśliła się.
– Nie nazwałbym go fanatykiem. Szczerze mówiąc, wydał mi się nawet miły.
Poprosił, żebym zwracała się do niego po imieniu.
Pete wzruszył ramionami.
– Ja myślę o nim zawsze jako o „panu Langley". „David" nie przeszedłby mi
nawet przez gardło. Czuję przed nim respekt; zresztą, on trzyma wszystkich na
dystans. I, szczerze mówiąc, wcale za nim nie przepadam.
– To niezbyt pomyślna wróżba na przyszłość. – Rose zrobiła zmartwioną minę,
ale Pete się roześmiał.
– Nie okazuję mu przecież niechęci. Wręcz odwrotnie: schlebiam mu, jak tylko
280249853.005.png
mogę. Bardzo mi zależy na tej posadzie. I nie patrz na mnie z taką dezaprobatą.
Już otwierała usta, by zaprotestować, lecz nie dopuścił jej do słowa.
– Pytał cię, czy jesteś zaręczona albo zamężna?
– Nie, w ogóle nie poruszaliśmy tej kwestii. Kiedy pokazał mi domek,
przepraszał, że jest w nim tak mało miejsca. Dodał jednak natychmiast, że samotnej
osobie powinno wystarczyć takie lokum.
– Nie widział pierścionka? – Pete zerknął nerwowo na lewą rękę Rose. – Boże!
Nie masz go na palcu! Gdzie się podział?
Teraz ona wzruszyła ramionami.
– Jeśli pamiętasz, był na mnie trochę za duży. Kazałam go zmniejszyć, ale będzie
gotowy dopiero w przyszłym tygodniu.
Petowi rozjaśniły się oczy.
– Cale szczęście! W takim razie pan Langley wcale się nie musi dowiedzieć o
naszych zaręczynach!
Rose popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
– Oczywiście, że się dowie, bo niezależnie od tego, co powiesz, ja i tak przyjmę
tę pracę. A potem, jeśli sprawdzę się w przychodni, może David zmieni zdanie na
temat zatrudniania małżeństw.
– Ale... ale. , – jąkał Peter. – Nie wolno ci tego zrobić! Nie rozumiesz? Nawet
gdyby uznał cię za geniusza, mnie nie przyjąłby na wspólnika. Przecież ci
tłumaczyłem, że on ma po prostu obsesję na tym punkcie. – Spojrzał na nią błagalnie.
– Powiedz mu, że zmieniłaś zdanie i dostałaś inną pracę. Powiedz zresztą cokolwiek,
tylko zaczekaj, dopóki nie podpiszę kontraktu.
Wstał i zaczął się wolno przechadzać tam i z powrotem, pogrążony w myślach.
– Słuchaj – powiedział wreszcie. – Jeśli wciąż upierasz się przy swoim, będziemy
musieli udawać, że w ogóle się nie znamy. Nie wkładaj pierścionka, nic nikomu nie
mów. Pracuje tam przecież jeszcze tylko jedna lekarka i dwie pielęgniarki.
Zachowamy nasze zaręczyny w tajemnicy. Musimy naprawdę bardzo ostrożnie
postępować.
Rose spojrzała na niego chłodno.
280249853.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin