Shaw_Irwin_-_Młode_lwy_t.2.pdf

(2124 KB) Pobierz
356284060 UNPDF
Młode lwy
• •
Przełożył
Tadeusz Jan Dehnel
Wydawnictwo ,.Książnica"
356284060.001.png
Tytuł oryginału
The Young Lions
Wiersze przełożył
Włodzimierz Lewik
Opracowanie graficzne serii
Marek J. Piwko
Ilustracja na obwolucie
Andrzej Kacperek
Copyright © 1948 by Irwin Shaw
For the Polish edition
© by Wydawnictwo „Książnica", 1992
ISBN 83-85348-47-6
ROZDZIAŁ
DZIEWIĘTNASTY
„Obawiam się — czytał kapitan Lewis — że zostanę poczytany za
wariata, a wariatem nie jestem i nie chcę, aby mnie ktokolwiek o to
podejrzewał. Piszę ten list z centralnej Czytelni Miejskiej Biblioteki
Publicznej w Nowym Jorku, przy zbiegu Piątej Alei z Czterdziestą
Drugą Ulicą. Mam przed sobą wojskowy kodeks karny i Biografię
księcia Malborough pióra Winstona Churchilla. Mój sąsiad przy tym
samym stole robi notatki z Etyki Spinozy. Podaję te szczegóły, by
dowieść, że dokładnie wiem, co robię, a moje władze umysłowe działają
prawidłowo."
— Długo służę w wojsku, ale czegoś podobnego nigdy ; nie
czytałem — zwrócił się kapitan do sekretarki z Pomocniczej Służby
Kobiet siedzącej przy pobliskim biurku. — Jak to tutaj trafiło?
— Z Głównej Komendy Żandarmerii — odpowiedziała dziew-
czyna. — Proszę, żeby pan zbadał tego więźnia i orzekł, czy symuluje,
czy naprawdę jest chory umysłowo.
„Skończę pisać ten list — czytał dalej Lewis — a następnie pojadę
metrem do Battery, gdzie wsiądę na prom i na Wyspie Gubernators-
kiej oddam się w ręce władz wojskowych."
Lekarz westchnął i pożałował na moment, że specjalizował się
w psychiatrii. Każde inne zajęcie byłoby w wojsku prostsze i dawałoby
więcej zadowolenia.
List był długi, pisany nieregularnym, nerwowym charakterem
pisma na lichym papierze.
„Przede wszystkim pragnę podkreślić z całym naciskiem, że nikt
nie pomagał mi w ucieczce z obozu i nikt nie wiedział o moim zamiarze.
Mojej żony nie należy również indagować, bo od chwili przyjazdu do
Nowego Jorku nie byłem u niej i w żaden sposób nie próbowałem
nawiązać z nią kontaktu. Plan działania obmyślałem na zimno i za nic
3
IR WIN SHAW
nie chciałem poddać się wpływowi uczuć. Przez ostatnie dwa tygodnie
nikt nie udzielił mi schronienia ani ze mną rozmawiał i nawet
przypadkowo nie spotkałem nikogo z dawniejszych znajomych.
W dzień wałęsałem się po mieście, a nocowałem w rozmaitych
hotelach. Mam siedem dolarów, mógłbym więc wytrwać jeszcze czas
pewien, stopniowo jednak zrozumiałem, jaki kurs należy obrać, i nie
myślę zwlekać dłużej."
Kapitan spojrzał na zegarek. Umówił się na obiad w mieście i nie
chciał się spóźnić. Wstał, naciągnął bluzę i wsunął do kieszeni dziwny
list. Mógł go przecież dokończyć na promie.
— Jeżeli ktoś zapyta, gdzie jestem, proszę powiedzieć, że na
wizycie w szpitalu — rzucił sekretarce.
— Tak jest, panie kapitanie — wyrecytowała dziewczyna.
Lekarz włożył czapkę i wyszedł. Przy pięknej pogodzie dął silny
wiatr. Za zielonkawymi wodami portu wysokie śródmieście Nowego
Jorku dumnie i bezpiecznie połyskiwało w słońcu. Lewis, jak często
mu się to zdarzało, zawstydził się trochę na ów widok. Żołnierz nie
powinien spędzać wojny w takim pięknym spokojnym mieście!
Dziarsko zasalutował szeregowym, którzy oddawali mu honory po
drodze do promu, a na górnym pokładzie, zarezerwowanym dla
oficerów i ich rodzin, poczuł się całkiem po wojskowemu. Nie był złym
człowiekiem. Miewał nawet niekiedy skrupuły i wyrzuty sumienia. Na
odpowiedzialnym, niebezpiecznym posterunku na pewno spisałby się
dzielnie. Mimo to dobrze i przyjemnie żył w Nowym Jorku. Żona
z dziećmi została w domu, w Kansas City, a on mieszkał wygodnie
w pierwszorzędnym hotelu, gdzie płacił za apartament zniżoną
wojskową cenę. Noce spędzał na przemian z dwiema młodymi
osobami, które pracowały jako modelki, a po godzinach zajęć miały
jakieś funkcje w Czerwonym Krzyżu. Obie były ładniejsze i bardziej
doświadczone niż wszystkie kobiety, jakie miał w życiu. Niekiedy
budził się rano zgnębiony. Postanawiał, że trzeba skończyć z marnot-
rawstwem czasu, poprosić o przy dział w rejonie działań wojennych lub
co najmniej ożywić wydatnie swoją bezduszną pracę na Wyspie
Gubernatorskiej. Przez dwa dni burczał, robił porządek w biurku,
w rozmowach z pułkownikiem Bruce utyskiwał na nudy. Szybko
jednak dawał za wygraną i wracał do miłej, leniwej rutyny.
Prom szarpał się na cumach, a kapitan Lewis czytał na oficerskim
pokładzie:
„Skrupulatnie roztrząsałem powody, dla których postąpiłem tak,
jak postąpiłem, i jestem przekonany, że mogę wyłożyć je uczciwie
6
MŁODE LWY
i zrozumiale. Za bezpośrednią przyczynę tego, co się stało, uważam
fakt, że jestem Żydem. Kompania składa się przeważnie z połud-
niowców, i to ludzi bez wykształcenia. Z początku koledzy byli
usposobieni do mnie nieżyczliwie, lecz później zaczęli łagod-
nieć. Nagle sierżant, nowy dowódca mego plutonu, podsycił i uaktyw-
nił bierną wrogość. Nie wiem, czy postąpiłbym inaczej, gdybym
nawet nie był Żydem. Ale — powtarzam jeszcze raz — moje
pochodzenie wywołało kryzys i ostatecznie uniemożliwiło mi życie
w obozie."
Kapitan Lewis westchnął i podniósł wzrok. Prom opływał właśnie
płaski cypel Manhattanu. Nowy Jork wyglądał tak jak zawsze z tego
punktu: czysty, wyświeżony, godny zaufania. Trudno było sobie
wyobrazić zgnębionego chłopca, który obnosi ulicami swoje troski
i spieszy do Biblioteki Publicznej, by przelać je na papier i list
zaadresować do komendanta żandarmerii. Bogu tylko wiadomo, co
„kanarki" zrozumiały z tej epistoły!
„Głęboko wierzę — czytał dalej Lewis — że powinienem walczyć
za ojczyznę. Uciekając z obozu myślałem inaczej, obecnie jednak
pojmuję, że to był błąd w rozumowaniu wywołany zmartwieniami
i żalem do otoczenia. Żal ten wzrósł i stał się nie do wytrzymania
na skutek czegoś, co przytrafiło mi się ostatniej nocy w obozie.
Wrogość całej kompanii w stosunku do mnie znalazła wyraz w szeregu
walk na pięści. Dziesięciu najsilniejszych kolegów rzuciło mi wy-
zwanie, ja zaś byłem zdania, że muszę je przyjąć. Honorowo i nie
prosząc o litość wytrzymałem dziewięć spotkań i we wszystkich
zostałem pokonany. Natomiast w ostatnim udało mi się zwyciężyć.
Przeciwnik zwalił mnie z nóg kilka razy, lecz w rezultacie ja go
znokautowałem, co stanowiło zakończenie wielotygodniowych zapa-
sów. Poprzednio widzowie — czyli cała kompania — obojętnie
zostawiali mnie na ziemi, ale zwycięzcę obsypywali gratulacjami.
Ostatnim razem spojrzałem na nich, jak gdybym dopominał się
0 wyraz uznania czy chociażby nieżyczliwego szacunku za to, czego
dokonałem. Być może, postąpiłem głupio, ale nie mogłem się spodzie-
wać, że wszyscy (co do jednego) jak na komendę odwrócą się bez słowa
1 odejdą. Wtedy zrozumiałem, że cały mój trud, męka i wysiłek woli
poszły na marne. Nie zdobyłem sobie prawa obywatelstwa w kom-
panii. Patrząc na plecy oddalających się kolegów postanowiłem, że
muszę zdezerterować. Obecnie rozumiem jasno, że to była omyłka.
Wierzę w naszą ojczyznę. Wierzę w tę wojnę. Zdaję sobie sprawę, że
tego rodzaju indywidualne wybryki są niedopuszczalne. Muszę wal-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin