Mason Robert - Solo Niezwyciężony.pdf

(1434 KB) Pobierz
Robert Mason
Solo niezwyciężony
(Solo)
Tłumaczenie: Anna Bartkowicz
1
– O rany... Jakby na nas patrzyła – skomentował technik. – Świetna.
Obraz przesunął się i zamazał.
– Tracimy ją z oczu.
– Cholera.
– Nie martw się. Zarejestrowałem ją.
– To tak się zabawiacie sprzętem wartym miliardy dolarów? – odezwał się męski głos za ich
plecami. – Podglądacie gołe baby?
Operator pospiesznie uderzył w klawisz i obraz oddalił się. Na ekranie pojawiły się teraz
przesuwające się domy. Operator obrócił się w krześle.
– Sprawdzam tylko jak działa podgląd, panie admirale.
– W porządku.
Admirał Finch był wysokim, atletycznie zbudowanym blondynem i jego wygląd pasował do
wysokiego stopnia, chociaż miał dopiero trzydzieści cztery lata. Wyraz jego twarzy wprawił
operatora w nerwowy stan. Finch – szef Departamentu Obsługi Komputerów Marynarki – był
wymagającym zwierzchnikiem.
– Możecie mi udostępnić obraz naszej rezydencji w Kostaryce?
– Tak jest – odpowiedział technik. – Za chwilę Keyhole będzie w odpowiedniej pozycji.
– Wiem. Dlatego właśnie tu jestem – stwierdził Finch, po czym, zwracając się do swego
nowego asystenta, zapytał:
– Co pan na to powie, Brooks?
Brooks, niższy od Fincha ciemnowłosy mężczyzna o ostrych rysach, pokazał zęby
w uśmiechu.
– Świetne ciało, panie admirale. Finch popatrzył na niego badawczo. Nie spuszczał z niego
wzroku, dopóki Brooks nie zrozumiał.
– Miałem na myśli sprzęt. Satelity typu Keyhole.
– To tak jakby się patrzyło z niewidzialnego helikoptera, panie admirale. Nie wiedziałem, że
możemy w ten sposób śledzić obiekty.
– Możemy teraz kierować obiektywy na określone cele. Możemy nawet odczytywać numery
rejestracyjne wozów. To coś ma aktywne urządzenie optyczne wprowadzające poprawki w razie
wystąpienia zniekształceń. Jest prawie doskonale. Potrzeba nam więcej takiego sprzętu. Bo
obecnie, chcąc coś zobaczyć, trzeba czasami czekać na moment, w którym Keyhole znajdzie się
na właściwej orbicie.
Biała piaszczysta plaża na północno-zachodnim wybrzeżu Kostaryki przesunęła się przez
ekran. Fale, łamiąc się, uderzały o brzeg. Na ekranie pojawił się budynek. Operator dokonał
zbliżenia. Robił najazd do chwili, kiedy Finch był w stanie dostrzec pojedyncze dachówki na
dachu należącej do CIA rezydencji stojącej na pagórku tuż obok plaży. – Tak, o to mi chodziło –
powiedział Finch. – Proszę zbliżenie. Chcę, żeby Brooks zobaczył, co są w stanie widzieć
Sowieci.
Z wysokości stu pięćdziesięciu mil Brooks dostrzegł człowieka idącego zza domu do
helikoptera stojącego na trawniku.
– To jeden z naszych pilotów – poinformował go Finch. – Proszę odczytać numer.
Pionowy statecznik ze sterem kierunku helikoptera marki Huey prawie całkowicie wypełniał
ekran. Obraz chwiał się z lekka, kiedy urządzenia optyczne dokonywały poprawek koniecznych
ze względu na zakłócenia atmosferyczne i ciągle zmieniający się kąt widzenia, jednak Brooks
był w stanie odczytać czarne cyfry namalowane na matowym zielonym helikopterze.
– O cholera – zaklął z podziwem Brooks.
– Słusznie – skomentował to Finch. – Chciałem, żeby pan zrozumiał, dlaczego będziemy
tam stosowali takie środki ostrożności. Dzięki za ten pokaz, panowie – dodał, zwracając się do
operatora. – Pracujcie tak dalej.
Skierował się ku drzwiom. Kiedy już był przy nich, zatrzymał się i powiedział:
– I uważajcie na nagich szpiegów.
Technicy roześmieli się, stwierdzając z ulgą, że admirał ma poczucie humoru.
Brooks szedł szybko za Finchem wzdłuż korytarza. Finch spojrzał na zegarek.
– Mamy dwadzieścia minut – powiedział. – Przykro mi, że nie było więcej czasu na
udzielenie panu informacji, panie komandorze. Przeczytał pan to, co panu przesłałem?
– Tak, panie admirale. To niewiarygodne.
– Wiem. Tylko tyle mogłem dać w formie pisemnej. W samolocie dopowiem panu resztę.
Tu odwrócił się twarzą do Brooksa.
– Słyszałem, że dostał pan pracę dzięki temu, że wdarł się pan do systemu komputerowego
Pentagonu? Brooks uśmiechnął się szeroko.
– To za mocne słowo, panie admirale. Powiedzmy, że eksperymentowałem.
– Niezły eksperyment. Taki z jajami. Mógł pan pójść za to do więzienia. Ale skończyło się
na tym, że zaraz po dyplomie został pan komandorem. Co za świat.
Brooks wzruszył ramionami.
– Myślę, że poznano się na moim talencie – powiedział.
– Tak pan myśli? Ale musi pan wiedzieć, że to miejsce tutaj to nie żadne MIT.
Czarny manekin wykonał gwałtowny ruch w oceanicznej toni. Dyndał na linie jak wisielec.
Jego ręce i nogi kołysały się łagodnie, podczas gdy on sam unosił się i opadał, zanurzony
w wodzie. Bąbelki podnoszące się z ciemnej głębi przelatywały obok jego pozbawionej wyrazu
twarzy. W miarę jak lina windowała manekin w górę, w podwodnej otchłani odbijał się echem
jęk elektrycznego kołowrotu.
– Nie cierpię jachtów – odezwał się Finch, odrywając wzrok od monitora telewizyjnego
stojącego w budce sternika. – Całe życie spędzam w klimatyzowanych laboratoriach
komputerowych i niech mnie szlag trafi, jeśli to nie komputer przyciągnął mnie na tę zarzyganą
łajbę.
Siedział ze skrzyżowanymi nogami na luku maszynowym Santa Eleny unoszącej się na
falach Pacyfiku. Santa Elena była zakotwiczona w odległości mili od wybrzeża Kostaryki
i Finch tęsknie spoglądał z jej pokładu w stronę rezydencji stojącej na stałym, nieruchomym
lądzie. Stracił swój zwykły zdrowy rumieniec. Po jego bladej twarzy spływały kropelki potu.
– Te mdłości po jakimś czasie mijają, panie admirale. Czy pan przypadkiem nie brał udziału
w projektowaniu tego komputera?
Brooks niedbale obejmował ręką sztag.
Był opalony, miał na sobie koszulę w kwiaty i szorty w kolorze khaki. Wyglądał na
zadowolonego z tego, że jest tam, gdzie jest. Finch pomyślał, że Brooks to głupi dupek.
Ani Finch ani Brooks nie wyglądali na oficerów Marynarki. Ich podwładni – czterej
oficerowie Służby Wywiadowczej też nie. Dwaj z nich, ubrani w obcięte dżinsy i T-shirty,
pilnowali właśnie nawijającej się na kołowrót liny, na której zawieszony był manekin. Pozostali
dwaj wkładali na siebie stroje płetwonurków i pojemniki z powietrzem.
Finch, trzymając w jednej ręce okulary słoneczne, drugą zsunął na tył głowy słomkowy
kapelusz, a potem wytarł chusteczką pot z twarzy. Kiwnął głową i wzruszył ramionami.
– Byłem konsultantem, a nie konstruktorem. Jeszcze pół roku temu pracowałem jako oficer
łącznikowy w Electron Dynamics. Obserwowałem jak William Stewart – najzdolniejszy
sukinsyn jakiego w życiu spotkałem – tworzy robota noszącego nazwę Solo. Ten robot chodził
i mówił. Był tak doskonały, że wszyscy, łącznie ze Stewartem, zaczęli uważać, iż jest istotą
rozumną, obdarzoną własnymi odczuciami. Że ma samoświadomość. On naprawdę robił
wrażenie. Ludzie z CIA i z Departamentu Obrony podniecili się, chcieli mieć autonomiczny,
mający rozmiary człowieka, zdolny do walki system – chcieli z niego zrobić takiego
mechanicznego Arnolda Schwarzeneggera. Miał mieć zdolność posługiwania się wszelkimi
rodzajami broni, kierowania różnymi pojazdami, pilotowania samolotów. Miał być
mechanicznym drapieżnikiem, zaprogramowanym na ściganie i zabijanie żołnierzy wroga, nawet
gołymi rękami. Te projekty zrealizowano. Mieli w końcu tego robota.
– No i co się stało? – spytał Brooks.
– Gówno z tego wyszło.
Finch przełknął gorzką ślinę i zrobił kilka głębokich wdechów.
– Cholera, czy jest aż tak gorąco, czy co?
Powietrze było słone, przypominało wilgotny koc, który ciążył i przyprawiał o mdłości. Za
kadłubem jachtu na gładkim oceanie tworzyły się wiry. Finch skrzywił się.
Brooks pomyślał, że jest chłodno i że wieje przyjemna bryza, ale postanowił tego nie mówić.
– Jest bardzo gorąco, panie admirale – przytaknął. Z głośnika w budce sternika rozległy się
trzaski.
Santa Elena, wasza zdobycz jest prawie na miejscu. Finch podszedł do hydrofonu
i potwierdził odbiór. Poruszając się czuł się lepiej. Na monitorze telewizyjnym znajdującym się
obok hydrofonu widać było manekin dyndający na linie na głębokości stu stóp. Fluoryzująca
dwuosobowa łódź podwodna unosiła się za nim w ciemności.
– Nurkowie za burtę! – rozkazał Finch, odwracając się do dwóch członków załogi.
Nurkowie ześlizgnęli się z pawęży, unosząc z sobą dużą torbę. Finch przechylił się przez
górną część burty i splunął. Mdłości ustąpiły. Patrzył jak nurkowie zanurzają się, aż do chwili,
kiedy torba stała się prawie niewidoczna i zaczęła przypominać migocącego białego ducha
zanurzonego w głębokiej błękitnej wodzie.
Finch wytarł usta i zwrócił się do Brooksa.
– Solo spisywał się doskonale – powiedział. – Robił wszystko, czego się po nim
spodziewano, aż do momentu kiedy przywieziono go tutaj. Wtedy odmówił posłuszeństwa – nie
chciał zastrzelić człowieka, którego zastrzelenie miało być częścią jakiegoś snajperskiego testu,
i uciekł do Nikaragui. Zabił co najmniej trzydziestu Contras, kiedy ci atakowali Las Cruzas.
Finch pokręcił głową.
– Naszych ludzi. Zabił naszych ludzi.
– Czy Las Cruzas to jakieś specjalne miejsce?
– Dla nas nie. To mała wioska nad jeziorem Nikaragua. Coś koło stu mieszkańców.
Najwidoczniej Solo uznał ją za swoją wioskę rodzinną.
– To znaczy, że wiemy gdzie on jest – powiedział Brooks – i posłaliśmy tam kogoś?
– Tak. Roberta Warrena z CIA. Znałem go. Warren to fachowiec. Złapał Sola, ale podczas
drogi powrotnej robot wyskoczył z helikoptera – z Warrenem w uścisku. Uderzyli
w powierzchnię wody z wysokości pięciuset stóp – tu Finch przerwał i wskazał ręką: – o niecałe
sto stóp stąd.
– Chryste, spaść z takiej wysokości. Finch ponuro pokiwał głową.
– To, co zostało z Warrena, znaleźliśmy na drugi dzień, ileś mil na południe stąd –
powiedział z wyrazem obrzydzenia na twarzy. – Ryby wyjadły mu twarz. Nie znaleziono
natomiast Sola, nie zostało po nim ani śladu. Żadnego kawałka silikonu ani plastiku.
– Solo przetrwał ten upadek i uciekł?
– Dlatego właśnie tu jesteśmy, Brooks. Stewart twierdzi, że jego „rozumna i czująca istota
wolała popełnić samobójstwo niż dać się złapać. Czytał pan dokumentację. Jest tam napisane, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin