Jungersen Christian - Wyjątek.rtf

(1412 KB) Pobierz

CHRISTIAN

 

 

JUNGERSEN

 

 

wyjątek

 

 

przełożyła Iwona Zimnicka

 

 

Tytuł oryginału: Undtagelsen

 

 

Wydanie 1

 

 

 

WAB, Czerwiec 2007

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

IBEN

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

1

 

 

- Czy oni nie mają w głowach nic innego oprócz zabijania się nawzajem? - pyta Roberto. W normalnej sytuacji nigdy w życiu nic takiego by nie powiedział.

Furgonetka z czworgiem pracowników organizacji charytatywnej i dwoma porywaczami na pace stoi w tym miejscu, co najmniej od godziny. Drogę zagradzają im wypalone wraki samochodów, ale chyba mogliby się stąd wycofać albo przebić między nędznymi chatami rozrzuconymi po obu jej stronach.

- No, bo niby, na co tu czekamy? Dlaczego oni po prostu nie przejadą przez tłum?

Angielski Roberta zwykle bywa idealny. Po raz pierwszy słychać w nim włoski akcent. Roberto ciężko oddycha, pot spływa mu po policzku i zbiera się w kąciku ust.

Otaczająca ich dzielnica slumsów przypomina zadeptaną, nie-sprzątniętą zagrodę dla krów. Błoto pod kołami samochodu w palącym słońcu zmieniło się niemal w ceramikę, widać w nim głębokie ślady, wyżłobione podczas ostatniej pory deszczowej. Na równinie, z której wzbija się tuman pyłu, Nubijczycy wznieśli na szkieletach z cienkich gałęzi plątaninę brunatnoszarych chat z krowiego łajna.

Roberto, który tutaj jest bezpośrednim zwierzchnikiem Iben, patrzy na troje współwięźniów.

- Albo, dlaczego przynajmniej nie zjadą w cień?! - Po tym wybuchu zniecierpliwienia powolnym ruchem unosi rękę do krawędzi ciemnych okularów.

Jeden z porywaczy lekko porusza swoją ostrą, długą na pół metra maczetą, pangą. Odwraca wzrok od mieszkańców slumsów i kieruje go na Roberta, który w tej samej chwili opuszcza rękę z równie przesadną powolnością, z jaką ją podnosił.

Iben wzdycha, pot musiał zatkać jej uszy, bo słyszy wydawane przez siebie odgłosy, przypominające hałas włączającego się wentylatora. Pod ścianą najbliższej chaty z krowiego łajna zalega wysoka na metr sterta odpadków roślinnych przemieszanych z ludzkimi odchodami. To znajomy zapach slumsów. Tutaj jest wyjątkowo mocny.

- Oh glorious Name of Jesus, gracious Name. Name of love and power! Through you sins are forgiven, enemies are vanquished, the sick... - monotonnie powtarza najmłodszy z porywaczy.

Iben patrzy na niego. Jest inny niż dzieci-żołnierze, o których pisała w domu, w Kopenhadze.

Widać, że chłopak nie ma doświadczenia i nie wytrzymuje napięcia. Przez cały czas był pod wpływem jakichś środków, teraz lęk rozbija go na kawałki. Stoi ze wzrokiem utkwionym w nieustannie wzbierające i coraz lepiej uzbrojone ludzkie morze, które w pewnej odległości otacza samochód. Po policzkach płyną mu łzy. Jedną rękę zaciska na odrapanym czarnym pistolecie maszynowym, drugą pociera krzyżyk, zwisający mu z szyi na czerwono-niebieski T-shirt z napisem „I love Hong Kong”.

Chłopak musi należeć do anglojęzycznego Kościoła, bo zrezygnował z ojczystego języka i monotonnym głosem wyrzuca z siebie angielskie modlitwy, przeplatane długimi cytatami z Biblii, niczym łaciną.

- Surely goodness and love will follow me all the days of my live. And I will dwell in the house of the Lord for length of days...

 

 

* * *

 

 

W kraju wszystkie mieszkania są urządzone tak jak przedtem. Przyjaciółki Iben chodzą w tych samych ubraniach i rozmawiają o tych samych sprawach. Ona też już dawno wróciła do swojej normalnej pracy. Kopenhaga jest zaskakująco niezmieniona, oprócz tego, że nadeszła jesień.

Minęły trzy miesiące od czasu, gdy Iben porwano jako zakładniczkę i przetrzymywano w małej afrykańskiej chacie pod Nairobi.

Wtedy nie wiedziała, czy kiedykolwiek wróci do domu. To właśnie pamięta. Pamięta biegunkę, uzbrojonych strażników, upał, lęk. Pamięta też, że to wypełniało cały świat.

Teraz coś w niej mówi, że to nie może być prawda. To nie wypełnia niczego. Doświadczenia z Kenii nie chcą się wpasować w jej spokojne życie tutaj, w domu. Niemożliwe, by to ona leżała na klepisku z pistoletem maszynowym przystawionym do skroni. Pamięta to w taki sam sposób, jak pamięta się stary eksperymentalny film, który widziało się chyba na jakimś nocnym przeglądzie filmowym przed wieloma laty.

Iben jest u swojej najlepszej przyjaciółki, Malene. Wybierają się w odwiedziny do znajomych, z którymi kilka lat temu mieszkały razem w akademiku.

Iben krąży po salonie Malene i Rasmusa, czeka, aż przyjaciółka wróci z sypialni w stroju, w którym wreszcie zdecyduje się wyjść. Iben przyrządziła dwa duże mojilos i podczas ostatnich utworów na płycie z afrofunkiem Feli Kutiego prawie kończy swoją szklankę.

Malene to wbiega do salonu, to z niego wybiega. Teraz staje przed lustrem i mówi:

- Dlaczego zawsze jest tak, że przed wyjściem z domu przymierzam fajniejsze rzeczy niż te, w których w końcu idę?

Ogląda się w czarnej, częściowo przezroczystej sukience, bardziej odpowiedniej na wieczór sylwestrowy niż na piątkowe spotkanie u przyjaciółki, która zawsze nosi bluzy i właśnie skończyła studiować biologię.

- Bo chodzimy na nudne imprezy - odpowiada Iben.

Malene już idzie z powrotem do sypialni, żeby poszukać czegoś bardziej stonowanego.

- A z całą pewnością możesz się spodziewać, że dziś wieczorem będzie bardzo spokojnie... - woła za nią Iben. - U Sophie!

Dodaje to dopiero po chwili, jak gdyby wraz z wymówieniem imienia Sophie powiedziała już wszystko. I słyszy, jak Malene z sypialni sztucznie zmienionym głosem powtarza:

- Tak, u Sophie.

Wybuchają śmiechem.

Iben sączy drinka ze szklaneczki, po raz kolejny studiując grzbiety książek na regale. Książki to zwykle pierwsza rzecz, którą ogląda po przyjściu do nieznanego mieszkania. Na imprezach staje przy regale i dyskretnie przebiega wzrokiem zbiór domowych lektur. Wczytując się w tytuły i nazwiska autorów na grzbietach, przysłuchuje się powitalnym rozmowom pozostałych gości.

Grzbiety książek Malene zna dobrze. Wyciąga, więc z półki opasły tom artykułów z dziedziny antropologii i wertując go, kołysze się w rytm wolniejszego utworu. Wypiła już dość, by poczuć w ciele przyjemne łaskotanie.

Niemal tańcząc z książką, nadgarstkiem przyciska do piersi chłodną szklankę z rumem i czyta o rytuałach inicjacyjnych Indian Xingu. Dziewczęta wprowadzane w dorosłe życie zamykane są w ciemnych komórkach. Spędzają tam, na leżąco, nawet trzy lata. Po wyjściu na światło dzienne są grube, blade i mają długie, skołtunione włosy. W oczach współplemieńców dopiero teraz stają się prawdziwymi kobietami.

Na regale leży również kaseta wideo, na której Rasmus nagrał jej wystąpienia w telewizji po powrocie z Kenii. Duńskie Centrum Informacji o Ludobójstwie, w którym Iben pracuje jako specjalistka, „wypożyczyło” ją międzynarodowej organizacji wspierającej procesy pokojowe i badającej wstępne stadia ludobójstwa.

Iben bierze ciastko z paczki, która leży na stoliku przy kanapie, i wkłada kasetę do odtwarzacza, nie wyłączając muzyki.

Najpierw przygląda się własnej twarzy na ekranie telewizora, stojąc na środku pokoju. Potem siada na dużej kanapie Malene i Rasmusa.

Kiedy ogląda tę kasetę, czasami się śmieje. Ma wrażenie, jakby w wiadomościach TV2 i programie informacyjnym „TV-avisen” siedziała mała marionetka o imieniu Iben, udając mądrą i poważną osobę. Wydaje jej się, że opowiada o przeżyciach całkiem obcej kobiety.

Potem jednak pojawiają się zdjęcia ze slumsów, z przybycia zakładników do ambasady amerykańskiej. I z organizowanych tam konferencji prasowych.

Iben z uwagą ogląda te migawki. Za każdym razem są równie nowe i obce.

Wraca Malene w cienkiej sukience w kolorze nugatu, przynosząc delikatny zapach perfum. Malene ma figurę odpowiednią do sukienek, a oprócz tego gęste kasztanowe włosy i zawsze lekko opaloną cerę. Nietrudno zrozumieć mężczyzn. W Malene jest coś apetycznego. Jak gdyby była dużym złocistym i gładkim karmelkiem.

Malene natychmiast zauważa, którą kasetę Iben włożyła do odtwarzacza. Nic nie mówi, tylko ściska przyjaciółkę za ramię i siada obok niej na kanapie.

Iben ścisza muzykę, aby słychać było Roberta, rozmawiającego z dziennikarzem „TV-avisen”:

„Iben powiedziała, że podczas przebywania w niewoli musimy cały czas opowiadać sobie o tym, co się stało. Mieliśmy to powtarzać niemal do opróżnienia słów z treści...”

Wywiad z Robertem przeprowadzono w ambasadzie włoskiej w Nairobi. Po uwolnieniu musiał się poddać leczeniu i psychoterapii, potrzebował więcej czasu niż pozostali, aby móc wrócić do domu. Wyjątkowo jest bez okularów, mocno wychudzony, ale się uśmiecha:

„Iben wyjaśniła nam, że jak wykazały badania, właśnie w taki sposób można najskuteczniej zapobiegać reakcjom posttraumatycznym”.

„TV-avisen” wraca do studia w Kopenhadze, w którym Iben opowiada prowadzącemu:

„Jeśli chodzi o reakcje posttraumatyczne, to w postępowaniu zapobiegawczym najważniejsze jest jak najszybsze rozpoczęcie debriefingu. Nie wiedzieliśmy przecież, czy nie będziemy więzieni miesiącami. Musieliśmy, więc już podczas niewoli analizować przebieg wydarzeń, które...”

W salonie Malene Iben ciężko wzdycha i znowu sięga po swoją szklankę.

- Jestem tu kompletnie nieznośna.

- Nie jesteś ani trochę nieznośna - protestuje Malene. - Po prostu wiesz coś, o czym większość ludzi nie wie.

- Ale dziennikarze zawsze to wyciągają. Jakbym miała fioła na punkcie psychologii. Jakby nie było we mnie uczuć, ponieważ się zastanawiam.

Malene klepie Iben po ręce i odstawia swoją szklankę na stolik.

- A może po prostu fascynuje ich to, że potrafiłaś tak skutecznie działać w małej chatce z krowiego łajna? - mówi z uśmiechem. - Jesteś bohaterką. Tyle, że nie przywykłaś do tej roli. Kto miał okazję znaleźć się w skórze bohatera?

Iben nie wie, co powiedzieć. Śmieją się. Iben ruchem głowy wskazuje na sukienkę Malene.

- Wiesz, że nie możesz się tak ubrać do Sophie?

- Wiem.

Kolejne fragmenty na taśmie to wystąpienia Iben w programach „Dzień dobry, Danio” i „Deadline”.

Na filmie prezentuje się jak prawdziwa podróżniczka, chociaż w domu nigdy tak nie wygląda. Ma jasne włosy do ramion, gęste, lecz na ogół pozbawione ciepłych odcieni, jakie u większości blondynek powstają pod wpływem słońca. Dopiero w Afryce światło było na tyle mocne, że i w jej włosach pojawiły się złotawe refleksy. Postanowiła, że spróbuje namówić fryzjera, by je rozjaśnił w podobny sposób.

W telewizji jej skóra również ma piękny kolor, prawie taki jak skóra Malene. W Danii po nakręceniu tamtego wywiadu prędko odzyskała swą zwykłą bladość, a wraz z nią pojawiające się od czasu do czasu ciemne półkola pod oczami, duże, bladoniebieskie półksiężyce.

Oczy są w jej opinii bardziej podkrążone, niż powinny być u kogoś, kto nie skończył jeszcze trzydziestu lat. Dlatego wkrótce po powrocie do domu wykupiła, tak jak Malene, karnet do jednego z małych solariów na Norrebro. Postanowiła utrwalić wygląd, jaki udało jej się osiągnąć w Afryce. Odkryła jednak, że jej psychika nie pozwala na leżenie i pocenie się w hałaśliwej maszynie. Pomysł umarł, więc śmiercią naturalną.

Wszyscy dziennikarze mają oczywiście ten sam standardowy przepis na montaż tego rodzaju historii: Iben mogła mówić cokolwiek, po zredagowaniu materiału i tak wychodziła na pełną ideałów duńską dziewczynę, która podczas spotkania z wielkim i niebezpiecznym światem okazała się bohaterką.

Podkreślano zwłaszcza to, że, mimo iż udało jej się szczęśliwie uciec porywaczom, wróciła do więźniów na pace furgonetki, a także jak w zaistniałym tumulcie nakłaniała brutalnych policjantów, aby zmienili stronę.

Poza tym gazety cytowały pozostałych zakładników, z których każdy określał Iben jako „silną osobę w grupie”.

Do jednego z zakładników, po jego powrocie do Stanów Zjednoczonych, zadzwoniła pewna kopenhaska przedpołudniówka i wydusiła z niego stwierdzenie: „Nie jest wcale pewne, czy wszystko by się tak dobrze skończyło, gdyby w naszej grupie nie było Iben”.

Po tygodniu zainteresowanie mediów opadło. Równie szybko i nieoczekiwanie, jak się pojawiło. Ich niewola trwała zaledwie cztery dni, Iben nie zdążyła, więc stać się wielką gwiazdą wśród zakładników, a teraz dziennikarze w ogóle przestali się już nią interesować.

Iben czuje, że Malene stara się z jej twarzy wyczytać, czy „coś się dzieje”.

- Wszystko w porządku - mówi. - Idź się przebrać.

- Pewna jesteś?

- Tak, tak.

Mieszkanie Malene i Rasmusa ciągle jest w fazie przejściowej: na oparciach dwóch tanich składanych krzeseł z Ikei wciąż leżą indiańskie narzuty, kupione w sklepie Organizacji Współpracy między Narodami „Zakątek Świata”. Tak samo jak stojące na sosnowym regale tanie figurki z Polinezji pochodzą z czasów, kiedy Malene studiowała wiedzę o krajach rozwijających się na uniwersytecie w Roskilde.

Od ukończenia studiów minęło trzy lata. Studencka praca w Duńskim Centrum Informacji o Ludobójstwie stała się pracą prawdziwą, dlatego później Malene mogła pomóc również Iben w dostaniu się do centrum. W tym samym pokoju stoi także nowa, droga włoska kanapa i dwa zaprojektowane przez duńskich designerów fotele z lat sześćdziesiątych. I Malene, i Rasmus dobrze zarabiają, stać ich na to, by krok po kroku urządzać mieszkanie coraz ekskluzywniej.

Gustu Rasmusa raczej się tu jednak nie czuje. Po skończeniu filmoznawstwa nie mógł znaleźć pracy w zawodzie, więc teraz na targach i rozmaitych spotkaniach w całej Europie sprzedaje części do komputerów, poprawiające prędkość przesyłu danych przy użyciu światłowodów. Ponad połowę roku spędza za granicą, a jego wkład w urządzenie mieszkania to dwa regały książek o filmie i olbrzymia kupa bałaganu przez kilka miesięcy leżąca w sypialni.

Dzwoni telefon, Iben wie, że po prostu ma go odebrać. Rozpoznaje męski głos w słuchawce, głęboki jutlandzki akcent, który nie raz słyszała w programie reporterów zagranicznych „Orientacja” na P1. To Gunnar Hartvig Nielsen.

Iben woła Malene, która wraca w dżinsach i jedwabnej bluzce w spokojnym kolorze. To musi być jej ostateczna propozycja stroju na ten wieczór, bo umalowała też oczy cieniami, ale jeszcze nie użyła szminki.

Iben słucha, jak Malene odrzuca propozycję zjedzenia wspólnej kolacji. Zamiast tego zaprasza Gunnara do Sophie.

- Będzie mu się chciało? - pyta Iben zdziwiona, kiedy Malene odkłada słuchawkę.

- Na pewno.

- A co on tam będzie robił?

- Pozna kilka osób, zobaczy się ze mną, będzie się bawił tak jak my.

- No tak, jasne.

Iben wyłącza telewizor i idzie razem z Malene do łazienki, gdzie przyjaciółka kończy się malować.

Z nazwiskiem Gunnara Hartviga Nielsena Iben zetknęła się po raz pierwszy wiele lat temu, jeszcze w akademiku. Jego artykuły i komentarze na temat polityki międzynarodowej, zamieszczane w „Information”, z uwagą czytano we wspólnym dla mieszkańców ich korytarza egzemplarzu gazety. W kuchni podziwiano szczególnie i żywo omawiano jego reportaże z Afryki.

Gunnar miał też swoją prywatną historię, którą od czasu do czasu przedstawiano w artykułach biograficznych. Podobnie jak Malene przyjechał do stolicy ze środkowej Jutlandii, tyle, że z bardziej zapadłych wiejskich okolic. Jego rodzice byli wieśniakami. Po skończeniu szkoły średniej jako dziewiętnastolatek wyjechał w ramach projektu pomocowego do Zimbabwe, gdzie nauczył się suahili, a potem wyruszył w trwającą trzy i pół roku podróż po kontynencie afrykańskim.

Po powrocie do kraju napisał książkę o Afryce, Rytm przetrwania, która zyskała dużą popularność wśród trampów i ludzi zainteresowanych polityką międzynarodową, zwłaszcza tych o bardziej lewicowych poglądach.

Gdy miał dwadzieścia pięć lat, był już znanym dziennikarzem i komentatorem w „Information”. Od tamtej pory wielokrotnie wyjeżdżał na dłużej do krajów afrykańskich. Usiłował skończyć studia, jednocześnie obsługując dla „Information” spotkania na szczycie i konferencje w Nowym Jorku i Dar es-Salaam. Wytrzymał tak nieco ponad rok, potem zrezygnował z uczelni.

Pod koniec studiów Iben i Malene zarzucił też stałe pisanie do gazet i przestał być gwiazdą lewicowego dziennikarstwa.

Kiedy cztery lata temu Malene, jeszcze jako studentka, zaczęła pracować w Duńskim Centrum Informacji o Ludobójstwie, dowiedziała się, gdzie zniknął, i opowiedziała o tym Iben. Robiła z nim wywiad do artykułu na temat straszliwych, a niedostrzeżonych rzezi w Sudanie. Gunnar przekroczył już czterdziestkę i pracował jako redaktor w magazynie „Rozwój”, wydawanym przez Danidę, wydział Ministerstwa Spraw Zagranicznych do spraw pomocy dla krajów rozwijających się.

Opowiedział jej, że podjął pracę jako redaktor w Danidzie, gdyż po rozwodzie był zmuszony do szukania dochodów umożliwiających mu opłacenie alimentów i mieszkania z dwoma pokojami dziecinnymi. Pisywał teraz równie dobre artykuły do „Rozwoju”, lecz poza kręgiem osób szczególnie zainteresowanych tą tematyką mało, kto je czytał.

W tamtych czasach Iben, która wciąż jeszcze studiowała literaturoznawstwo, zazdrościła przyjaciółce, że ta w swojej pracy spotyka tylu interesujących mężczyzn, a dzięki swej urodzie budzi zainteresowanie przeważającej ich części. Zazdrość wcale nie osłabła, gdy Malene pewnego dnia oświadczyła, że Gunnar zaprosił ją na kolację.

Tych kolacji we dwoje było więcej, Malene i Gunnar chodzili do restauracji w całym mieście. Zawsze jednak na tym się kończyło. Malene uwielbiała te spotkania, ale potężne ciało Gunnara, jego styl „pozbawionego złudzeń socjalisty”, a zwłaszcza jego wiek, nie pozwalały jej się zaangażować. Czasami nawet skarżyła się Iben, że spojrzenie jego wielkich, błagalnych psich oczu ją przytłacza.

Iben powiedziała wtedy:

- Więc może to nie całkiem w porządku, że dajesz się zapraszać na jedną kolację po drugiej, kiedy on jest w tobie zakochany, a ty nie chcesz z nim iść do łóżka?

- No tak, ale nam jest ze sobą bardzo przyjemnie. Sam mi zresztą powiedział, że nie liczy na żaden związek erotyczny.

- Dobrze, ale czy musi za wszystko płacić?

- Płaci tylko wtedy, kiedy koniecznie chce iść do restauracji, a ja akurat jestem bez grosza. Ja też bym za niego płaciła, gdyby nie miał pieniędzy.

Nawet młody i przystojny Rasmus, z którym Malene się związała, nie mógł ukrócić tych kolacyjek ze starszym wielbicielem. Iben słyszała, jak Malene mówiła: „Rasmusie, tutaj wcale nie chodzi o seks, to tylko mój dobry przyjaciel”. Rasmus jednak się upierał, żeby za każdym razem płaciła swoją część rachunku, i tak też od tej pory było.

Iben i Malene rozmawiają o tym, z kim spotkają się tego wieczoru, pospiesznie przegryzając jakieś resztki w kuchni.

W przedpokoju, obok słoików po dżemie i pustych butelek po wodzie mineralnej i winie, przeznaczonych do kontenera na szkło, Malene wkłada parę drogich butów ortopedycznych, które musi nosić z powodu gośćca. Dopijają mojitos i wychodzą.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin