Rachel Billington Okazja do grzechu - Mi�o��... - powt�rzy�a powoli z g��bi serca i nagle, w tej w�a�nie chwili, kiedy wreszcie odczepi�a koronk�, doda�a: - Dlatego nie lubi� tego s�owa, �e dla mnie znaczy zbyt wiele, znacznie wi�cej, ni� pan mo�e sobie wyobrazi�! I popatrzy�a na niego badawczo. - Do widzenia!" (Lew To�stoj, "Anna Karenina") Kevinowi z wyrazem mi�o�ci I Laura wiedzia�a, �e chwila nie by�a stosowna na tak radosny nastr�j. Ale s�o�ce �wieci�o, jak gdyby to by� maj, nie marzec, a za oknem mkn�cego poci�gu ci�gn�� si� kobierzec dzikich krokus�w. C� mog�a poradzi�, �e czu�a si� szcz�liwa? Jecha�a przecie� na wie�. Chocia� by�a to podr� na spotkanie z cierpieniem i pora�k�. Usiad�a wygodnie w rogu przedzia�u i zacz�a powa�nie zastanawia� si� nad sytuacj�. Jecha�a na pro�b� brata, kt�ry chcia�, �eby odwiod�a od opuszczenia domu jego �on�, od dawna udr�czon� ich ma��e�stwem. Poczu�a na twarzy ciep�o promieni s�onecznych. Przymkn�a powieki. Natychmiast przed oczyma pojawi�a jej si� weso�a buzia wychodz�cego do szko�y synka, w chwili gdy na po�egnanie macha�a mu r�k�. Z czu�o�ci� pomy�la�a o jego ciemnych oczach i niesfornej g�stej czuprynie. Nie mo�na powstrzyma� u�miechu, kiedy si� my�li o Nicku. Musi go zaprowadzi� do fryzjera. Poczu�a wyrzuty sumienia. Czy�by by�a ca�kiem pozbawiona serca? Podnios�a powieki i usiad�a prosto z surowym wyrazem twarzy. Biedna Katie. Po sze�ciu latach ma��e�stwa czworo dzieci i m��, kt�ry nie rozumie, co oznacza s�owo wierno��. To zadziwiaj�ce, �eby brat i siostra mieli tak odmienne postawy �yciowe. Dla niej wierno�� ma��e�ska nie stanowi�a najmniejszego problemu. Przeciwnie, dawa�a przyjemne poczucie bezpiecze�stwa. Mo�liwe nawet, �e poczytywa�a j� sobie za zas�ug�. Zmarszczy�a brwi. Ogarn�o j� nieprzyjemne uczucie niezadowolenia z siebie. Chwilami zdawa�a sobie spraw�, �e ma sk�onno�� do megalomanii. Nagle s�o�ce znik�o. Poci�g wjecha� w tunel i Laura zacz�a si� przygl�da� odbiciu swojej twarzy w szybie. Nie by�a brzydka. Odk�d pami�ta, by�a zadowolona ze swego wygl�du, nawet kiedy by�a ma�� pulchn� dziewczynk�. Teraz m�wiono o niej, �e jest pi�kna. Mo�e to nie jest takie istotne. Mo�liwe, �e cz�owiek potrafi z czasem polubi� w�asn� brzydot�. Wpatrywa�a si� w swoje odbicie. W�osy ciemne, wij�ce si�, takie jak Nicka. Nos w�ski, d�ugi. Oczy niebieskie, cho� tego oczywi�cie nie by�o wida� w szybie. Cera jasna, cho� tego tak�e nie mo�na by�o zobaczy� w oknie. Twarz okr�g�a, zadziwiaj�co okr�g�a jak na kobiet� w jej wieku. Smuk�a, d�uga podobnie jak nos szyja i pe�ny jak policzki biust. C� za d�ugi tunel. Odsun�a si� od okna. Postarza�a si�, przybra�a na wadze. Naprawd� nie mia�a by� z czego dumna. Usiad�a wygodniej i zacz�a si� przygl�da� paznokciom. W �wietle jarzeniowych lamp przedzia�u wydawa�y si� zielonkawe. Nicki r�s� i tylko patrze�, jak zacznie �y� w�asnym �yciem. Pracowa�a zawodowo, bo by�o jej z tym dobrze. Podobnie traktowa�a ma��e�stwo. Stukot k� zmieni� si� i poci�g wypad� z tunelu na roziskrzone s�o�ce. W jednej chwili ogarn�� j� poprzedni nastr�j beztroskiego szcz�cia. By�o jej dobrze. Nie mia�a sobie nic do zarzucenia. Dom zostawi�a zadbany i zorganizowany. W bawialni sta�y anemony. Na kuchni spokojnie dogotowywa�a si� kolacja Milesa, Maria, gosposia, gotowa by�a dogadza� Nickowi od chwili powrotu ze szko�y �redniej. Wreszcie jej w�asna praca starannie uporz�dkowana, wszystko pospinane spinaczami b�d� u�o�one w kartotekach. Wsz�dzie porz�dek, wsz�dzie spinacze i kartoteki. Poci�g zacz�� zwalnia�. Stoki wzg�rz i pola zast�pi�y pastwiska i ogrody. Z rzadka rozrzucone domy stopniowo sta�y si� tarasowato zabudowanym prowincjonalnym miasteczkiem. W jego centrum, na niewielkim wzniesieniu g�rowa� nad domami i ulicami okaza�y ko�ci�. L�ni� i z�oci� si� w s�o�cu. Harmonia ca�o�ci robi�a na Laurze ogromnie przyjemne wra�enie. U�miechn�a si� porozumiewawczo do pi�knego widoku. Poci�g wtoczy� si� na stacj�. Znowu by� os�oni�ty od s�o�ca, cho� tym razem tylko cz�ciowo znajdowa� si� w cieniu. Nad torem przerzucony by� pomost. Wagon Laury stan�� naprzeciw tego wiaduktu. Po stopniach schodzi�a starsza pani i m�odszy od niej m�czyzna. W jednej r�ce ni�s� walizk�, drug� podtrzymywa� za rami� swoj� towarzyszk�. W przeciwie�stwie do wi�kszo�ci os�b, kt�re na widok czekaj�cego poci�gu przyspiesza�y kroku, oni szli spokojnie. Byli par� zwracaj�c� na siebie uwag�, oboje s�usznego wzrost, postawni i pewni siebie. Matka i syn. Byli teraz bli�ej, na peronie, �wiat�o przes�czaj�ce si� przez szpary wiaty k�ad�o si� pr��kowanym deseniem na twarzy m�czyzny. Cer� mia� ogorza��, szeroko rozstawione ko�ci policzkowe, wydatny nos, du�e oczy, niskie czo�o i szczeciniaste, kr�tko przyci�te jasne w�osy. By� to ten typ bardzo m�skiej twarzy, kt�ry nigdy Laury nie poci�ga�. Otworzywszy drzwi wagonu o kilka metr�w od przedzia�u Laury wstawi� walizk� do �rodka. Rozleg� si� gwizdek i zawiadowca machn�� chor�giewk�. Powinni si� szybko �egna�. Matka nadstawi�a twarz do poca�unku. Syn pochyliwszy si� uj�� j� za ramiona i zdecydowanym ruchem poca�owa� w jeden policzek, a potem w drugi. Laura potrafi�a sobie wyobrazi�, jakim u�miechem zareagowa�a matka na ten objaw synowskiej serdeczno�ci. Drzwi zamkn�y si� z trzaskiem. Jak ona sobie poradzi z walizk�? Mo�e syn nie by� jednak nazbyt czu�y. Mo�e to przez niego przysz�a na poci�g tak p�no, a teraz zosta�a w k�opotliwej sytuacji. Poci�g powoli zaczyna� si� oddala�. Wyprostowana sylwetka m�odego m�czyzny na peronie zmniejsza�a si� coraz bardziej. Mia� na sobie kr�tk� narciarsk� kurtk�. Zapewne opali� si� je�d��c w s�o�cu na nartach. Kobieta wesz�a g��biej do wagonu, a Laura si�gn�a po ksi��k�. - Czy to miejsce jest zaj�te? - Bardzo przepraszam. - Laura zabra�a sw�j p�aszcz i kobieta usiad�a naprzeciw niej. Ubrana by�a w p�aszcz z tweedu, g�sto przeplatanego r�ow� i bladofioletow� nici�. Taki sam lekko fioletowy odcie� mia�y jej siwe w�osy. Granatowe pantofle, w r�ku identycznego koloru torebka. Laura uzna�a, �e by� to str�j zbyt elegancki jak na podr� z jednego prowincjonalnego miasteczka do drugiego. - Kaza�am sobie uszy� ten p�aszcz w Irlandii. - Przepraszam. By�am zbyt bezceremonialna? - Laura czu�a, �e oblewa si� rumie�cem. - Wybieram zwykle skromniejszy p�aszcz na takie ma�e okazje, ale dzia�a to na mnie ogromnie przygn�biaj�co. - Ja te� mam jedn� sukni�, w kt�rej zawsze czuj� si� szcz�liwa - powiedzia�a Laura z entuzjazmem, kt�ry mia� by� poniek�d zado��uczynieniem za jej krytyczne my�li. - Stroje s� �r�d�em wielkiej rado�ci - o�wiadczy�a kobieta z ca�� powag�. - M�j m�� twierdzi, �e szukam tylko tego, co mi sprawia przyjemno��. - M�owie zawsze wyg�aszaj� tego rodzaju uwagi - u�miechn�a si� kobieta. - Co prawda nie powinnam sobie ro�ci� pretensji do zbytniej wiedzy na ten temat. Od dwudziestu lat jestem wdow�. Laura pomy�la�a o m�odym m�czy�nie. O poca�unku. - M�czyzna, kt�ry mnie odprowadza�, to m�j syn. M�j jedyny syn. Zdolno�� nieznajomej do czytania w jej my�lach wprawi�a Laur� w zak�opotanie. Mia�a ponadto uczucie, �e jest co� dziwnego w otwarto�ci, z jak� obie z sob� rozmawiaj�. Mimo to wyzna�a: - Ja tak�e mam tylko jednego syna. - OO. - Ma siedem lat. Jest, jest... niezwykle udany! - Czu�a przebiegaj�cy po jej twarzy u�miech szcz�liwej w�a�cicielki, wiedzia�a, �e mo�e si� wyda� �mieszna. Nie pr�bowa�a go jednak powstrzyma�, wyczuwaj�c, �e matka jedynaka musi j� rozumie�. Na twarzy nieznajomej nie by�o u�miechu. - Jestem bardzo dumna z Martina, ale daleko mu do doskona�o�ci. Nie jest dobrze by� w za bliskich stosunkach z synem. Wytwarza si� wtedy nastr�j zbyt poufa�y, odarty z szacunku. Laurze zrobi�o si� gor�co z za�enowania. Zda�a sobie spraw�, jak zimna i osch�a by�a ta kobieta. Jej g�os mia� jak�� odpychaj�c� ostro��, kt�rej poprzednio nie zauwa�y�a. Zmyli�a j� ta rozmowa o p�aszczu. Si�gn�a po ksi��k� zdobywaj�c si� jednocze�nie na uprzejmy u�miech. - Tak, s�dz�, �e tak jest, w istocie. Pani ma wi�cej do�wiadczenia. Nieznajoma odwzajemni�a u�miech, bior�c ze stolika "Daili Telegraph", kt�ry tam uprzednio po�o�y�a. Obie panie zacz�y czyta�. S�o�ce �wieci�o nadal, cho� jasne chmury zaczyna�y ju� zasnuwa� b��kit nieba. Ale radosny nastr�j Laury ulotni� si� bezpowrotnie. Oczy utkwione w ksi��ce nic nie widzia�y. My�la�a o chaosie i histerii, jakie j� czekaj� lada chwila. Chcia�aby przekona� Johna, �e powinien przyrzec zmian� w swym post�powaniu, a Katie, �e nie powinna opuszcza� domu. B�dzie to jednak wyczerpuj�ce i przykre. Poci�g zwalnia� przed kolejn� stacj�. Ostatni� przed t�, na kt�rej wysiada. Sta� tylko przez chwil�, po czym znowu ruszy� dalej, tym razem dok�adnie na zach�d, prosto w �un� pozostawion� przez zachodz�ce s�o�ce. Laura nie zauwa�y�a, kiedy zasz�o, po�ykane stopniowo przez pasmo wzg�rz. Wkr�tce zapadnie mrok. Ju� teraz w wagonie by�o na tyle ciemno, �e �wiat�o lamp ja�nia�o pe�nym blaskiem. Laura wsun�a ksi��k� do torby i wsta�a, �eby w�o�y� p�aszcz. Poci�g stopniowo pustosza�, by�a w nim teraz mo�e czwarta cz�� pierwotnej liczby podr�nych. Przesz�a na drug� stron� wagonu i wyjrza�a przez okno. Wje�d�ali na stacj� Newton Abbot, gdzie sta� ju� John ze zn�kanym wyrazem twarzy i kr���c� w�k� niego dw�jk� starszych dzieci. - Jest, przyjecha�a! Tam! Tam! Nie tam! Och, tatusiu! - Johnny! - zawo�a�a Laura ze swego okna. Biedny Johnny. Nie by�o dzi� �ladu jego zwyk�ej witalno�ci. Nawet w�osy jak gdyby przerzedzi�y mu si� na czubku g�owy. - Och! - Maddy, najstarsza c�reczka, staraj�c si� si�gn�� do drzwi Laury, upad�a na peron. - Uradowali si� pani widokiem. - Starsza pani podesz�a, staj�c za jej plecami. - Powinny by� w ��ku. - Laura rzuci�a okiem za siebie, po czym znowu obserwowa�a, jak jej ma�a bratanica podnosi si� z p�aczem, wyra�nie zm�czona. W tej chwili kob...
maciejle1