Baglaj Ewa - Broszka.pdf

(634 KB) Pobierz
_Q_
Projekt okładki
Małgorzata Karkowska
Zdjęcie na okładce Flash Press Media
Redaktor prowadzący Katarzyna Krawczyk
Redakcja
Krystyna Borowiecka-Strug
Redakq'a techniczna Julita Czachorowska
Korekta Jadwiga Filier Grażyna He.
Copyright © by Ewa Błagaj'. Copyright © by Bertelsmann Media sp. z o.o., Warszawa
2005
Świat Książki
Warszawa 2005
Bertelsmann Media sp. z o.o.
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
Skład i łamanie Joanna Duchnowska
Druk i oprawa Finidr s.r.o., Czechy
ISBN 83-7391-886-8 Nr 5156
Rodzicom
Od autorki
Wszystkie postaci i wydarzenia opisane w książce są fikcyjne, a ich ewentualna
zbieżność z występującymi w rzeczywistości - przypadkowa.
Dziękuję panu Eugeniuszowi Kuprysiowi, hodowcy koni z Kostomłotów, za zgodę na
wykorzystanie jego ośrodka jeździeckiego jako miejsca akcji.
Rozdział pierwszy
- Lolita zniknęła!
Filip był wyraźnie zdenerwowany. Chociaż zadzwonił o nieludzko wczesnej porze, i to
w sobotę, jego telefon postawił mnie natychmiast na nogi.
- Jak to zniknęła?! - wydarłam się do słuchawki. -Żartujesz sobie ze mnie czy co?
- Wujek przed chwilą dzwonił cały roztrzęsiony. Ogiera też chcieli ukraść, ale się nie
dał. Mam przyjechać, za jakiś kwadrans będę w Terespolu. Zabierasz się ze mną?
- Jasne. Czekaj tam, gdzie zwykle. Aha, chyba trzeba wezwać policję...
- Już to zrobił. Ale nas też potrzebuje, pospiesz się. Pa. Cmoknęłam na psa. Młody
jasnobrązowy bokser i tak
kręcił się przy drzwiach jak korkociąg.
Burza, która długo w nocy nie pozwoliła mi zasnąć, ulewnym deszczem rozmiękczyła
polną drogę, wijącą się prostopadle od ulicy, przy której mieszkam, poprzez
pastwisko, aż do młodego sosnowego lasku. Szybko przebiegam między rzędami
drzew i wychodzę po drugiej
9
stronie. W pobliżu skrzyżowania z międzynarodową trasą Berlin-Moskwa stoi biały
volkswagen golf.
- Cześć, Filip.
- Witaj, Broszka.
Tym razem bez uśmiechów i przekomarzania się. Siadam obok i całuję go na
powitanie, ledwie muskając wargami, choć bardzo się za nim stęskniłam. Kiler już
wpakował się na tylne siedzenie, przezornie wysłane starym kocem. Zatrzaskuję drzwi
i uchylam okno.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer ( http://www.novapdf.com )
814902321.002.png
- Jedź przez Michałków, będzie szybciej - proponuję.
O wiele bardziej lubię tę drogę biegnącą wałem przeciwpowodziowym wzdłuż Bugu.
Jest mniej uczęszczana i tak tu pięknie! Dawno już tędy nie jechałam, więc zachłannie
przyglądam się polom. Dojrzewa żyto, przetykane kwiatami maków i chabrów, dalej
ciągną się kanar-kowożółte łany rzepaku. Na poboczu kłosy traw kołyszą się na
wietrze, rozsiewając nasiona. Dzikie rośliny na zeszłorocznym ściernisku tworzą
barwne plamy. Dostrzegam brązowe smugi końskiego szczawiu i ciepłożółty
dziurawiec. Bociany spacerują po skoszonej łące i chowają się za kupkami siana,
którego nie zwieziono do stodół. Wyjątkowo deszczowe w tym roku lato nie
pozwoliło spóźnialskim go dosuszyć. Nad stawem pasą się krowy. Brzegi zbiornika
powoli zarastają szorstką osoką. W płytkiej wodzie tkwi nieruchomo czapla siwa z
wyciągniętą szyją. Czyha na ryby i płazy, które zwinnie przebija dziobem. Z tej
odległości wygląda jak ubłocony bocian. Kilka ptaków unosi się majestatycznie na tle
błękitu nieba porysowanego chmurami. To też czaple. Filip nauczył mnie, jak je
rozpoznawać. W locie wyginają szyję w kształt litery S, a nogi wyciągają wzdłuż ciała.
10
Skrzydłami wykonują powolne ruchy, jakby wiosłowały. Horyzont po lewej stronie
zamyka ściana drzew, za którymi kryje się Bug. Ich liście wydają się stąd prawie
niebieskie na słońcu, a w zacienionych miejscach niemal czarne. Co ja robię w tej
Warszawie przez cały rok? No dobrze, kiedy się uczę, nie tęsknię za domem, bo brak
mi na to czasu, ale kiedy tu wracam i mam obok siebie Filipa, wszystko inne przestaje
się liczyć.
- Cholera!
Głos Filipa wyrwał mnie z zamyślenia. Zapiszczały hamulce, przed samochodem
przebiegło stadko kurczaków. Znów ruszyliśmy, przekraczając dozwoloną prędkość.
Obserwowałam dłonie Filipa, gdy palcami postukiwał nerwowo w obręcz kierownicy.
Było w tym geście coś tak ekscytującego, że po plecach przechodziły mi rozkoszne
ciarki.
- Kochanie, nie denerwuj się tak - poprosiłam. - Koń na pewno się znajdzie.
- Nie wiadomo. A za miesiąc czempionat. Uniosłam brwi.
- Wujek przygotowywał Lolitę na wystawę w Janowie Podlaskim, przed sierpniową
aukcją. Chce przypomnieć o niej koniarzom. Wtedy drożej sprzeda źrebaki.
- Nie sądziłam, że zależy mu na pieniądzach. Przecież trzyma konie dla przyjemności.
- Musi część sprzedać, żeby uratować resztę. Nie ma już z czego dokładać do
hodowli.
Nie wiedziałam, co powiedzieć, więc milczałam. Życia Wujka bez koni nie można było
sobie nawet wyobrazić. Interesował się hodowlą, ale jeździć też lubił i zachęcał do
tego innych. A że był niezwykle sympa-
11
tyczny i towarzyski, w jego małym ośrodku nie brakowało gości. Ja i Filip spędziliśmy
tam prawie całe zeszłoroczne lato.
Kiler zaczął szaleć na tylnym siedzeniu: niezawodny sygnał, że dojeżdżamy do
Kostomłotów. Filip zwolnił, minął cerkiew unicką i skręcił w polną drogę. Auto
podskakiwało na kamieniach.
Z daleka zobaczyliśmy policyjny radiowóz i terenowego nissana, którym jeździł
Wujek. Dwóch mężczyzn znaleźliśmy za domem na ujeżdżalni, odgrodzonej od
pastwiska drewnianymi drągami, częściowo świeżo pobielonymi. Pasły się tam klacze
ze źrebakami. Lolity nigdzie nie dostrzegłam.
- Jak to się stało? - zapytał Filip, już opanowany. Podziwiałam go. Przez całą drogę
był roztrzęsiony, ale
teraz w jednej chwili odzyskał swą zwykłą powściągliwość faceta, którego trudno
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer ( http://www.novapdf.com )
814902321.003.png
wyprowadzić z równowagi. Wujek po rozmowie z policjantem także trochę się
opanował. Jego relaq'a była rzeczowa i spokojna.
- Wczoraj sprzątałem siano z łąki, chciałem zdążyć przed burzą. Do koni zajrzałem
później niż zwykle, koło dwudziestej. Były trochę niespokojne, bo nie dostały na czas
obroku, ale nie miałem tu kogo podesłać. Nasypałem im owsa, zwaliłem słomę ze
stryszku nad stajnią, pokręciłem się po obejściu i przed dziewiątą pojechałem do domu,
bo zaczynało padać. Zdążyłem jeszcze sprawdzić, czy ogier jest dobrze zamknięty, bo
spryciarz lubi bawić się zamkiem i nieraz sam sobie otwiera drzwi. Założyłem kłódkę,
ale klucza nie przekręciłem. Zawsze tak robię. Na tym odludziu i tak nic im nigdy nie
groziło, zresztą Borkowie mieszkają w pobliżu i rzucą okiem,
12
gdyby coś się działo. Przez całe łato klaczy nie zamykam na noc w stajni. Mają szopę,
w której mogą się schronić, albo chodzą po pastwisku. Nawet drobne kradzieże się tu
nie zdarzają. Miejscowi to porządni ludzie. Ostatnia rzecz, której mógłbym się
spodziewać, to uprowadzenie konia!
Rzeczywiście, gospodarstwo Wujka leżało w zakolu Bugu, który w tym miejscu
stanowił granicę naszego państwa z Białorusią. Patrolowały ją Wojska Ochrony
Pogranicza. Natomiast od strony ulicy zabudowania skrywał wysoki żywopłot. Jedyna
droga, którą można było dostać się samochodem do ośrodka, wiodła obok domu
Borków. Ich psy nie przepuściłyby bez szczekania żadnego nocnego gościa, to pewne.
Pozostała jeszcze jedna możliwość: ktoś mógł poprowadzić konia wzdłuż Bugu w
jedną albo w drugą stronę. Pamiętałam z konnych spacerów, że skręcając w prawo, w
zarośla na tyłach gospodarstwa Borków, docierało się po jakimś czasie do starych,
opuszczonych zabudowań, z których jakoś trzymała się jedynie stodoła. Kiedyś
mieszkała tam teściowa Вогкоwej. Schorowana kobieta zmarła kilka lat temu i odtąd
gospodarstwo stopniowo niszczało. Do tego wiosną zalała je woda, która przybrała na
Bugu. Gdyby ktoś poszedł z koniem tą ścieżką przez zarośla, dotarłby do ulicy, a
wtedy szukaj wiatru w polu. Chyba że byłby tak głupi i ukrył konia w stodole.
Spytałam Wujka, czy to sprawdził.
- Od tego zacząłem. Nic tam nie ma, śladów też nie widać. Nie było jej tam na pewno.
- To może Świrus? - wtrącił Filip.
Świrus również mieszkał nad rzeką, ale na tyłach go-
13
spodarstwa Wujka. Za pastwiskami ciągnęły się dwa kilometry lasu, przez który
wiodła ścieżka do konnych spacerów. Jechało się nad brzegiem Bugu i wracało przez
środek sosnowego zagajnika. W najdalszym miejscu tej drogi widać było czasem konie
Świrusa, a jak się miało szczęście, można było spotkać nawet jego samego.
Świrus był dziwakiem i odludkiem, uchodził za „głupiego Jasia". Ubierał się jak
amerykański kowboj. Trzy lata temu przyjechał nie wiadomo skąd i zaszył się w
zaroślach. Do najbliższego zamieszkanego domu miał parę kilometrów. W
nieużywanych tunelach foliowych trzymał kilka lub kilkanaście bardzo starych koni,
które ledwie mógł wyżywić. Nazywał to schroniskiem i niektórzy gospodarze
oddawali mu swoje stare szkapy, gdy nie opłacało się ich nawet wieźć do rzeźnika.
Mówiąc o Świrusie, pukali się w czoło, ale ja, choć widziałam go tylko jeden raz,
dosyć go lubiłam.
- Może mu coś odbiło - ciągnął swoje Filip. - Wiecie, jaki on jest. Dziwak mógł
uprowadzić konia, jeśli uznał, że mu tutaj źle. Albo klacz przestraszyła się błyskawic,
przeskoczyła ogrodzenie i sama do niego pobiegła.
- Wykluczone - pokręcił głową Wujek. - Konie mają instynkt stadny i w czasie burzy
trzymają się razem, to po pierwsze. A po drugie, u niego też byłem, razem ze
Zbyszkiem. - Wskazał na policjanta.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer ( http://www.novapdf.com )
814902321.004.png
- Niczego podejrzanego nie znaleźliśmy - poświadczył sierżant, który miał wreszcie
okazję zabrać głos.
- Zresztą Świrus nie szarpałby się z ogierem - rozważał dalej Wujek. - Coś wam
pokażę.
Przeszliśmy na drugą stronę ujeżdżalni, gdzie za wy-
14
sokim ogrodzeniem z mocnych bali stała nieduża drewniana stajnia. Siwy arab podniósł
wysoko głowę, usłyszawszy, że się zbliżamy. Bryknął z młodzieńczą fantazją i
przygalopował do swego opiekuna. Ogier w tym roku stał bezczynnie i wyraźnie się
nudził. Pogryzione ogrodzenie nosiło ślady wielokrotnych napraw. Weszliśmy do
środka.
- Za stary już jestem na taką wyczynową jazdę - tłumaczył się Wujek. Kawałkiem
jabłka odwrócił uwagę konia i przypiął do jego kantara długą linkę. - Kto mnie zastąpi,
jeśli się połamię? Nikt nie chce na niego wsiadać. Wszyscy się boją. Ruszam go trochę
na lonży, ale co to dla niego.
Cmoknął na siwego. Ogier wykonał zadem lekki uwodzicielski pląs, wzniósł
buńczucznie ogon i zaczął kłusować po okręgu. Prychał przy tym i rozglądał się na
boki.
Przyglądaliśmy się, jak wysoko wyrzuca kopyta i z pasją rasowego zwierzęcia uderza
nimi o ziemię.
- W tym miejscu przywiązano sznurek - przerwał ciszę policjant, wskazując na
najwyższy drąg ogrodzenia obok drzwi stajni. - Był przerwany, drugiego końca nie
udało się znaleźć. To jest bardzo dziwne, nie uważacie? Jeśli ktoś uczepił konia i
zwierzę się zerwało, postronek powinien zwisać mu z kantara. Chyba że jakimś cudem
udało się temu komuś odpiąć go i zabrać. Ale nie wiem doprawdy, jak to zrobił, ja
bałbym się podejść do takiego nerwusa.
Rzeczywiście, ogier był ostatnio zbyt pobudliwy, lecz nie wynikało to ze złośliwego
charakteru. Brakowało mu po prostu galopu i wysiłku.
Pochyliłam się nad miejscem, które wskazał funkcjo-
15
nariusz. Na drewnie odznaczył się wyraźny ślad po mocnym szarpnięciu za sznur. To
musiał zrobić koń. Żaden człowiek nie ma takiej siły.
- Gdzie ta linka? - zainteresowałam się.
- W radiowozie. Chcę zabezpieczyć odciski palców. To zwykły postronek, na jakim
rolnicy prowadzają zwierzęta. Spleciony warkocz z kilku nylonowych sznurków do
snopowiązałki.
Nie musiał mi tłumaczyć. Całe życie mieszkam z dziadkami na obrzeżu Terespola,
prawie jak na wsi.
- W dodatku drzwi były otwarte na oścież, mimo że założyłem kłódkę - wtrącił
Wujek.
- To wygląda na zaplanowaną kradzież - Filip powiedział głośno to, o czym wszyscy
myśleliśmy. - Ktoś znał wartość Lolity bo jak inaczej wybrałby bezbłędnie jedyną
naprawdę cenną klacz w tym towarzystwie? Widać miał ochotę i na tego kawalera, ale
nie przewidział, że stawi opór. Nie mógł się z nim dogadać, więc zrezygnował. Tylko
kto to mógł być?
No właśnie.
- Przyszedł mi do głowy pewien pomysł - przyznał zawstydzony Wujek. - Może to...
Józio.
Głupio mu było oskarżać kogoś, kto zaczął pracować u niego, zaledwie skończywszy
szesnaście lat, i do dziś darzył go wręcz synowskim przywiązaniem. Gdy rozpadł się
pegeer, którym kierował Wujek, Józio ostatni dostał wymówienie. Jakiś czas
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer ( http://www.novapdf.com )
814902321.005.png
handlował końmi roboczymi, ale nikt, kto go znał, nie uwierzyłby, że robił to
nieuczciwie. Krętactwo nie leżało w jego naturze. Chyba dlatego że niewiele zarabiał,
wkrótce porzucił to zajęcie. Otworzył sklep z artykułami spożywczo-przemysłowymi.
16
- Warto sprawdzić - zgodził się Zbyszek.
Sama nie wiedziałam, czego bardziej pragnę: żeby znalazła się Lolita, czy żeby okazało
się, że ten zabawny drobny człowieczek jest jednak taki, za jakiego go uważałam:
nieszkodliwy, pogodny i towarzyski. Czasem gawędziłam z nim, gdy wędkował nad
Bugiem. Polubiłam go.
- Im szybciej to zrobimy, tym lepiej - zadecydował Wujek. Uważał sprawdzenie Józia
za czystą formalność i nieprzyjemny obowiązek. Wolał mieć to już za sobą. Zatrzymał
konia i odpiął taśmę do lonżowania. Zwierzę lekko robiło bokami, lecz nie sprawiało
wrażenia specjalnie zmęczonego. - Kiedy ostygnie, pobierz mu krew do badania. Nie
wiadomo, czy go czymś nie naszprycowa-li - zwrócił się do Filipa, wsiadając do
radiowozu.
Zostaliśmy sami na farmie. Ogier stał teraz spokojnie i nie bronił się, gdy podeszłam,
aby go przytrzymać. Filip przyniósł z samochodu torbę lekarską. Zawahał się nad
wyborem strzykawki. Zafascynowana przyglądałam się jego wprawnym dłoniom, gdy
nakłuwał skórę na karku konia.
Wrócili za godzinę. Po minach odgadłam, że nic nie znaleźli.
- Józia nie było w domu, zastaliśmy tylko żonę - referował sierżant. - Na podwórzu.
Wyjaśniłem, że chcemy sprawdzić, czy nie ma u nich konia, który w nocy zginął z
ośrodka. Wcale się nie przestraszyła. Klaczy ani śladu. Zuk przystosowany do wożenia
zwierząt stoi na miejscu. Nie był ruszany. Nawet nie jest na chodzie.
- A gdzie Józio?
o ' ^ i
- Pojechał po towar do Warszawy dostawczym polonezem. Konia do niego raczej nie
zapakował.
- Długo was nie było - mruknął Filip.
- Odwiedziliśmy jeszcze kilka innych gospodarstw. Bez rezultatu - szczerze martwił
się Zbyszek.
Ustaliliśmy plan działania. Wujek weźmie auto i objedzie najbliższe targi końskie: w
Trzebieszowie, Stoczku Łukowskim, Piaskach koło Lublina i gdzie tam jeszcze są - on
i Filip najlepiej się na tym znają. Przełożony sierżanta powiadomi tamtejszą poliq'ę,
żeby w razie czego pomogła. Może Wujek wróci dopiero jutro, więc Filip zostanie na
noc pilnować koni. A co ze mną? Popatrzyliśmy na siebie i żadne nie musiało nic
mówić. Nadarzała się wyjątkowa okazja, nie mogliśmy jej przegapić.
- Zadzwonię do dziadków, żeby się nie martwili. Powiem, że nocuję u Edyty.
Edyta wyjechała do pracy za granicę, ale dziadkowie nie musieli przecież o tym
wiedzieć. Przyjaciółka już nieraz kryła mnie, gdy umawiałam się z Filipem. Mieszkała
w Lebiedziewie, po drodze między Kostomłotami a Terespolem. Wielokrotnie
wysiadałam z samochodu Filipa w pobliżu jej domu, a stamtąd sama albo z Kilerem
docierałam pieszo do domu.
Filip stanął na wysokości zadania. Kiedy wyszłam z łazienki, na stole w salonie
zobaczyłam dwa potężne kieliszki czerwonego wina z zapasów Wujka i apetycznie
wyglądającą kolację z produktów od Borkowej. Na kominku płonął ogień, a okna
szczelnie zakrywały zasłony z połyskliwej materii. W mroku, rozjaśnianym jedynie
płomieniem, wydawała się szczerozłota. Usiadłam na so-
18
fie tak blisko niego, że nasze ramiona i uda otarły się o siebie. Żadne z nas nawet nie
spojrzało na zastawiony stół, choć odczuwaliśmy przecież głód.
Create PDF files without this message by purchasing novaPDF printer ( http://www.novapdf.com )
814902321.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin