Kava Alex - Maggie O'Dell 04 - Granice szaleństwa.rtf

(558 KB) Pobierz
ALEX KAVA

Alex KAVA

GRANICE SZALEŃSTWA

At the Stroke of Madness

Tłum.: Katarzyna Ciążyńska

SPIS TREŚCI

ROZDZIAŁ PIERWSZY              4

ROZDZIAŁ DRUGI              10

ROZDZIAŁ TRZECI              14

ROZDZIAŁ CZWARTY              19

ROZDZIAŁ PIĄTY              22

ROZDZIAŁ SZÓSTY              26

ROZDZIAŁ SIÓDMY              29

ROZDZIAŁ ÓSMY              31

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY              33

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY              35

ROZDZIAŁ JEDENASTY              39

ROZDZIAŁ DWUNASTY              42

ROZDZIAŁ TRZYNASTY              45

ROZDZIAŁ CZTERNASTY              48

ROZDZIAŁ PIĘTNASTY              50

ROZDZIAŁ SZESNASTY              54

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY              58

ROZDZIAŁ OSIEMNASTY              61

ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY              65

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY              69

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY              73

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI              77

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI              82

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY CZWARTY              84

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY              87

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY              89

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SIÓDMY              92

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY              95

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DZIEWIĄTY              97

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY              101

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIERWSZY              103

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DRUGI              105

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY TRZECI              108

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY CZWARTY              111

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY PIĄTY              114

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SZÓSTY              118

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY SIÓDMY              120

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY ÓSMY              123

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY              125

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY              127

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIERWSZY              131

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI              134

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY TRZECI              137

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY CZWARTY              141

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY PIĄTY              143

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SZÓSTY              146

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY SIÓDMY              148

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY ÓSMY              154

ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DZIEWIĄTY              156

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY              158

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIERWSZY              160

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DRUGI              162

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY TRZECI              164

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY CZWARTY              167

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY PIĄTY              170

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SZÓSTY              173

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY SIÓDMY              176

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY ÓSMY              179

ROZDZIAŁ PIĘĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY              181

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY              183

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIERWSZY              185

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DRUGI              186

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY TRZECI              188

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY CZWARTY              190

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY PIĄTY              191

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SZÓSTY              192

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY SIÓDMY              193

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY ÓSMY              195

ROZDZIAŁ SZEŚĆDZIESIĄTY DZIEWIĄTY              197

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY              198

ROZDZIAŁ SIEDEMDZIESIĄTY PIERWSZY              200

EPILOG              203

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Sobota, 13 września

Meriden, Connecticut

Dochodziła północ, a Joan Begley nadal wytrwale czekała.

Wybijała nerwowy rytm na kierownicy, a w lusterku wstecznym wypatrywała reflektorów samochodu. Udawała, że nie dostrzega odległych zygzaków błyskawic, mówiła sobie, że burza jej nie dosięgnie. Od czasu do czasu spoglądała przez przednią szybę, lecz bardziej od spektakularnego widoku nocnego miasta interesowały ją boczne lusterka, jakby mogły pokazać coś, co umknęło wstecznemu.

,,Obiekty często znajdują się bliżej, niż się na pozór wydaje”.

Napis na lusterku od strony pasażera wywołał jej uśmiech, zaraz jednak zadrżała. W tej przeklętej ciemnicy niczego nie zobaczy, póki to coś nie wyląduje na dachu jej samochodu.

- Brawo, Joan - fuknęła. - Już jesteś wkurzona.

A przecież trzeba myśleć pozytywnie. Bo w końcu jaki pożytek z sesji terapeutycznych u doktor Patterson, jeśli tak łatwo odrzuci wszystko, co dzięki nim osiągnęła?

Tylko co go tak długo zatrzymuje? Chyba, że był wcześniej i - nie doczekawszy się jej - zrezygnował. Ona zaś przyjechała z dziesięciominutowym opóźnieniem, zresztą nie z własnej winy. To on zapomniał uprzedzić ją o rozwidleniu tuż przed samym wjazdem na szczyt. W rezultacie musiała nadrobić drogi, jakby nie dość było, że wzgórze spowiła kompletna ciemność. Gęsty baldachim z gałęzi nie przepuszczał światła księżyca, którego i tak już niewiele docierało. Wkrótce zastąpi je koszmarna feeria błyskawic.

Boże, jak ona nie znosi burzy. Powietrze było naładowane, czuła ten specyficzny metaliczny smak, podobny do tego, który zostaje w ustach po wyjściu od dentysty z nową plombą. To tylko zwiększało niepokój Joan, przypominało, że nie powinna tu być. Że nie powinna tego robić… że nie powinna tego robić po raz kolejny.

Przez te durne burzowe chmury straciła zmysł orientacji. W każdym razie oskarżała je o to, choć tak naprawdę pogubiła się, dopiero gdy wsiadła do wynajętego samochodu. Na domiar złego ulice w miastach w Connecticut nie zważały na zdrowy rozsądek i kompletnie lekceważyły linie i kąty proste. W ciągu paru minionych dni Joan wielokrotnie gubiła drogę. Tego wieczoru, kiedy wjeżdżała na wzgórze, kilka razy skręciła nie tam, gdzie powinna, choć powtarzała sobie, że to się nie zdarzy, że nie może się znowu zgubić. Gdyby nie ów stary mężczyzna z psem, dalej jeździłaby w kółko i szukała West Peak.

- Zbieram orzechy - oznajmił nieznajomy.

Nie poświęciła wówczas tej informacji uwagi, zbyt niespokojna i zajęta własnymi sprawami. Teraz, czekając, przypomniała sobie, że mężczyzna nie miał żadnej torby ani kosza. Tylko latarkę. Kto zbiera orzechy w środku nocy? Dziwne. Tak, było coś osobliwego w tym człowieku. Miał nieobecny wzrok, a przy tym, jakby dla kontrastu, żywo gestykulował, kiedy objaśniał, jak dojechać na zacieniony szczyt, gdzie huczał wiatr i trzeszczały gałęzie.

Jakie licho ją tu przywiodło?

Sięgnęła po telefon komórkowy i wystukała numer. Po drugim dzwonku usłyszała, niestety, głos automatycznej sekretarki.

- Tu numer doktor Patterson. Proszę podać nazwisko i numer telefonu, oddzwonię najszybciej, jak to będzie możliwe.

- Możliwie najszybciej może być za późno - mruknęła Joan zamiast powitania. Potem ogarnął ją śmiech i pożałowała tych słów, ponieważ doktor Patterson na pewno będzie szukać w nich drugiego dna. Ale ostatecznie czy nie za to właśnie płaci jej taką grubą forsę? - Witam, pani doktor, to znowu ja. Proszę wybaczyć, że jestem natrętna, ale miała pani rację. Znowu to robię, czyli niczego się nie nauczyłam. Znowu tkwię w środku nocy w samochodzie i czekam na… taa, zgadła pani, na faceta. Ale Sonny jest inny. Pamięta pani może, pisałam pani o nim w mailu. Rozmawiamy, dużo rozmawiamy. Przynajmniej jak dotychczas. To naprawdę sympatyczny facet. Nie mój typ, co? Nie umiem prawidłowo oceniać mężczyzn. Równie dobrze może być mordercą, który zabija siekierą. - Zaśmiała się z przymusem. - Wie pani co? Po prostu miałam nadzieję. Nie wiem, może miałam nadzieję, że pani wybije mi go z głowy. Uratuje mnie przed… no, wie pani… Przede mną, jak zawsze. Kto wie, może on wcale nie przyjdzie? Ale my spotkamy się jak zwykle w poniedziałek na naszej stałej randce. Wtedy będzie pani miała okazję mnie obsztorcować. Okej?

Rozłączyła się, nim w słuchawce obcy glos zaproponował odsłuchanie nagranej wiadomości, wprowadzenie zmian albo skasowanie. Tego wieczoru Joan nie chciała już podejmować żadnych decyzji. Miała tego dosyć, bo od kilku dni nic innego nie robiła. Wybrać pakiet pogrzebowy Niebiański Spokój czy może droższy Deluxe Premium, przeznaczony dla klientów, których gryzie sumienie? Białe róże czy białe lilie? Trumna orzechowa z mosiężnym wykończeniem czy mahoniowa z jedwabną podszewką?

Dobry Boże! Kto by pomyślał, że pogrzeb wymaga aż tylu rozstrzygnięć!

Wrzuciła telefon to torebki i przeczesała palcami gęste jasne włosy, niecierpliwie odgarniając z czoła wilgotne kosmyki. Zerknęła we wsteczne lusterko i zapaliła światło nad głową, żeby zobaczyć ciemne odrosty. Musi się nimi zająć, i to pilnie. Być blondynką - to kawał roboty.

- No, kobieto, twoje utrzymanie jest coraz kosztowniejsze - powiedziała do odbicia w lusterku. Z trudem rozpoznawała swoje oczy. Drobne zmarszczki mimiczne przekształcały się w głębokie bruzdy. Co teraz wymyśli? Jaką zmianę wprowadzi w swoim wizerunku? Boże! Odwiedziła już nawet chirurga plastycznego. Czego się spodziewała? Że zdoła zrekonstruować siebie sprzed lat, posługując się metodą, która jej służy do tworzenia rzeźb? Ulepi nową Joan Begley z gliny, zanurzy w mosiądzu, a potem na dodatek przylutuje parę nowych szczegółów?

To raczej nieosiągalne. A jednak zaczynała panować nad dietą i efektem jo-jo. No dobra, „panować” to nie najwłaściwsze określenie, ponieważ nie była do końca przekonana, że już to kontroluje. Trzeba jednak przyznać, że dobrze się czuła w nowym ciele. Naprawdę dobrze. Była w stanie robić rzeczy, które wcześniej musiała wykluczyć. Miała więcej energii. Spadek wagi pozwolił jej swobodniej pracować nad rzeźbami z metalu, bo nie traciła już co pięć minut tchu.

Tak, przez ten ubytek kilogramów zyskała nowe bodźce, jakby po okresie okropnej stagnacji powróciła do pracy i życia. Czemu więc nie potrafiła zdusić cichego, irytującego głosu, tego nieprzerwanie dręczącego pytania: „Jak długo to potrwa tym razem?”.

Prawdę mówiąc, pomimo rozmaitych korzyści i wspaniałego samopoczucia nie ufała nowej osobie, w którą się z wolna przeistaczała, podobnie jak nie wierzyła w czekoladę bez cukru czy beztłuszczowe chipsy ziemniaczane. Podejrzewała w nich jakąś przykrą niespodziankę, na przykład niesmak po jedzeniu albo chroniczną biegunkę. Ale przede wszystkim nie ufała sobie. W tym tkwił największy problem. To właśnie przywiodło ją na owo wzgórze w samym środku nocy i kazało czekać, aż dzięki jakiemuś facetowi poczuje się lepiej - Jezu, jak trudno to wyznać - aż dzięki niemu poczuje się kompletna i spełniona.

Zdaniem doktor P. Joan uważa, że nie zasługuje na szczęście, i to jest główną przyczyną jej kłopotów. Że niby brak jej poczucia wartości, czy jak to tam zwą w tej ich psychopaplaninie. Do znudzenia powtarzała Joan, że żadne korekty wyglądu zewnętrznego niczego nie zmienią, dopóki nie ulegnie przemianie jej wnętrze.

Boże! Joan była wściekła, kiedy lekarka miała rację.

Zastanowiła się, czy nie zadzwonić do niej po raz drugi. Nie, to śmieszne. Zerknęła we wsteczne lusterko. On już i tak raczej nie przyjedzie.

I nagle uświadomiła sobie, że jest zawiedziona. Czy to bardzo głupie? Może faktycznie sądziła, że ten facet będzie inny. Przecież różnił się od mężczyzn, z którymi zazwyczaj się zadawała. Był cichy, nieśmiały i zainteresowany. Tak, słuchał jej z zaciekawieniem. Tego sobie nie wymyśliła. Sonny się nią interesował, a może nawet przejmował, zwłaszcza kiedy mu nagadała o swoich kłopotach z nadwagą spowodowanych zaburzeniami hormonalnymi, zupełnie jakby łakomstwa w żaden sposób nie można było kontrolować. Sonny uwierzył jej słowom, nie uznał ich za tchórzliwą wymówkę. On jej uwierzył.

Po co się oszukiwać? To dlatego czeka w ciemności na odludziu. Kiedyż to po raz ostatni wzbudziła poważne zainteresowanie w mężczyźnie? Ona, a nie jej nowa szczupła figura i farbowane blond włosy.

Wyłączyła lampkę nad głową i patrzyła na oświetlone miasto w dole. Całkiem ładny widok. Gdyby była w innym nastroju, dostrzegłaby może w tej sytuacji coś romantycznego, niezależnie od niepokojącego grzmotu. Czy to kropla deszczu spadła na przednią szybę? No świetnie. Cudownie! Tylko tego jej trzeba.

Zaczęła na powrót bębnić palcami po kierownicy i czujnie zerkać w boczne lusterka, a potem znowu we wsteczne.

Czemu Sonny tak się spóźnia? Czyżby zmienił zdanie? Ale dlaczego?

Wzięła torebkę i włożyła rękę do środka, aż usłyszała na dnie znajomy szelest. Wyjęła paczuszkę drażetek M&M. Wysypała je na dłoń i po jednej wrzucała do ust jak tabletki antydepresyjne zoloft, licząc na to, że czekolada uspokoi nerwy. Zazwyczaj jej pomagała.

- Ależ przyjedzie, oczywiście, że tak - oświadczyła głośno z pełnymi ustami, jakby musiała usłyszeć swój głos, żeby słowa nabrały znaczenia. - Coś go zatrzymało. To bardzo zajęty facet.

W minionym tygodniu tyle dla niej zrobił… Cóż, to jasne, że na niego poczeka. Oszukiwała się, wmawiając sobie, że śmierć babci wcale jej nie obeszła. Tymczasem babcia była jedyną osobą, która naprawdę ją rozumiała i wspierała. Jedyną, która jej broniła i uparcie twierdziła, że Joan mieszka sama mimo ukończonej czterdziestki, bo to jest zgodne z jej niezależną naturą i nie ma w tym nic godnego litości.

A teraz babcia, jej obrończyni i powiernica, jej adwokat, odeszła. Żyła długo i szczęśliwie, ale ta świadomość nie wypełniała pustki, którą pozostawiła po sobie w życiu Joan. Sonny pojmował ową znaczącą nieobecność i tylko dzięki niemu przetrwała ostatni tydzień. Wspierał ją, zachęcał, żeby przeżyła bolesną stratę w pełni, choćby miało to oznaczać gorzkie łzy i ciskanie gromów.

Uśmiechnęła się na wspomnienie jego poważnej miny z przecinającą czoło zmarszczką. Zawsze był taki poważny i opanowany. A ona na tym etapie życia potrzebowała siły i autorytetu.

Raptem, jakby w nagrodę za cierpliwość, pojawiły się reflektory samochodu. Wóz wił się między drzewami. Gładko i spokojnie pokonywał zakręty, jakby kierowca zmierzający do sekretnego, górującego nad miastem miejsca dobrze znał nieoświetloną drogę. Jakby często nią jeździł.

Joan ścisnęło w żołądku. Podniecenie. Niepokój. Nerwy. Cokolwiek to znaczyło, udzieliła sobie reprymendy. Takie emocje przystoją nastolatce, ale nie kobiecie w jej wieku.

Samochód zbliżył się, Joan poczuła na karku ostre światło reflektorów, zupełnie jakby to były silne dłonie Sonny’ego, czasami pachnące wanilią. Mówił, że wanilia zabija nieprzyjemne gryzące zapachy, z którymi ma na co dzień do czynienia w pracy. Tłumaczył się ze wstydem, ale jej to nie przeszkadzało. Polubiła ten zapach. Miał w sobie coś kojącego.

Nad głową Joan grzmotnęło porządnie, z chmur spadało coraz więcej kropli, które rozpluskiwały się na szybach samochodu i zamazywały widok. Dostrzegała teraz tylko cień mężczyzny, czarną sylwetkę w kapeluszu, która wysiada z auta. Wyłączył silnik, ale zostawił światła, przez co jeszcze trudniej było go zobaczyć.

Potem wyjął coś z bagażnika, jakąś torbę. Ubrania na zmianę? Może przywiózł jej pożegnalny prezent? Uśmiechnęła się znowu.

Gdy podszedł bliżej, spostrzegła, że mężczyzna niesie długi i wąski przedmiot. Trzymał go za rączkę. Może to worek marynarski?

Stał już przy drzwiach jej wozu. W świetle błyskawicy przed oczami Joan mignął metal. Poznała podobny do łańcucha mechanizm wokół ostrza. Chyba wzrok ją myli. To jakiś żart. Tak, żart. Po co przynosiłby piłę łańcuchową?

Potem zobaczyła jego twarz.

Za zasłoną równo padającego deszczu i w świetle błyskawic twarz mężczyzny była posępna i złowroga. Patrzył na nią spod kapelusza. Miał wściekłą minę i przeszywający wzrok, który mimo zalanej szyby nie pozwolił Joan opuścić oczu. Coś się stało, coś przerażającego. Mężczyzna wyglądał jak obłąkany.

Wpadła w panikę, jej myśli uległy kompletnemu rozpro...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin