Adams Autostopem przez galaktykę.txt

(279 KB) Pobierz
Adams

Autostopem przez galaktyk� 

Dla Jonny Brock i Clare Gorst
wszystkich innych Arlingtonian za herbat�, sympati� i sof�
Daleko, daleko, na nie obj�tych mapami peryferiach niemodnego kra�ca 
Zachodniego Ramienia Spiralnego Galaktyki, znajduje si� ma�e, niepozorne, 
��te s�o�ce. W odleg�o�ci jakich� dziewi��dziesi�ciu dw�ch milion�w mil 
okr��a je kompletnie nic nie znacz�ca, male�ka, zielono-b��kitna planeta, 
na kt�rej pochodz�ce od ma�py formy �ycia s� tak niewiarygodnie 
prymitywne, �e wci�� jeszcze uwa�aj� zegarki elektroniczne za ca�kiem 
sprytny pomys�.
Planeta ta ma - a raczej mia�a - pewien problem polegaj�cy na tym, �e 
wi�kszo�� mieszkaj�cych na niej ludzi by�a przez wi�kszo�� czasu 
nieszcz�liwa. Proponowano wiele rozwi�za� tego problemu, lecz prawie 
ka�de z nich opiera�o si� g��wnie na ruchach ma�ych, zielonych papierk�w, 
co jest dosy� dziwne, bo w ko�cu to nie ma�e, zielone papierki by�y 
nieszcz�liwe.
I tak problem pozosta�; mn�stwo ludzi by�o wrednych, ale wi�kszo�� 
przygn�bionych. Nawet ci z zegarkami elektronicznymi.
Wielu �ywi�o coraz mocniejsze przekonanie, �e wszyscy pope�nili wielki 
b��d, schodz�c z drzew. Niekt�rzy twierdzili, �e nawet drzewa byty z�ym 
posuni�ciem i �e nigdy nie nale�a�o opuszcza� w og�le ocean�w.
I oto nagle pewnego czwartku prawie dwa tysi�ce lat po tym, jak pewien 
cz�owiek zosta� przybity gwo�dziami do drzewa za to, �e m�wi�, jak to 
by�oby �wietnie by� dla odmiany mi�ymi dla siebie nawzajem, pewna 
dziewczyna siedz�ca samotnie w ma�ej kawiarni w Hickmansworth nagle 
zrozumia�a, co przez ca�y czas sz�o �le i wiedzia�a ju�, jak mo�na 
sprawi�, aby �wiat sta� si� dobrym i szcz�liwym miejscem. Tym razem 
wszystko by si� zgadza�o, wszystko by zadzia�a�o i nikt nie zosta�by do 
niczego przybity.
Jednak�e, niestety, zanim zd��y�a dotrze� do telefonu i powiedzie� o tym 
komukolwiek, zdarzy�a si� kompletnie idiotyczna katastrofa i idea zosta�a 
stracona na zawsze.
Nie jest to historia tej dziewczyny.
Ale jest to historia owej komplefiie idiotycznej katastrofy i niekt�rych 
jej konsekwencji.
Jest to r�wnie� historia pewnej ksi��ki: przewodnika "Autostopem przez 
Galaktyk�". Nie by�a to jednak ziemska ksi��ka; nigdy nie wydano jej na 
Ziemi i do czasu owej strasznej katastrofy nie s�ysza� o niej �aden 
Ziemianin.
Niemniej jednak jest to ksi��ka ze wszech miar godna uwagi.
W rzeczywisto�ci by�a ona prawdopodobnie najbardziej godna uwagi ze 
wszystkich ksi��ek, jakie kiedykolwiek wyda�y wielkie korporacje 
wydawnicze w Ursa Minor - o kt�rych tak�e nigdy nie s�ysza� �aden 
Ziemianin.
Jest to nie tylko ze wszech miar godna uwagi ksi��ka, ale r�wnie� wielki 
bestseller - bardziej popularny ni� "Gwiezdny poradnik domowy", lepiej 
sprzedaj�cy si� ni� "Nast�pne pi��dziesi�t trzy rzeczy, jakie mo�ecie 
robi� w zerowej grawitacji" i bardziej kontrowersyjny ni� s�ynna trylogia 
filozoficzna Odona Colluphida: "Gdzie B�g pope�ni� b��d?", "Kilka innych 
najwi�kszych b��d�w Boga" i "Kim jest w�a�ciwie ten ca�y B�g?"
W wielu bardziej zrelaksowanych cywilizacjach Zewn�trznej Wschodniej 
Kraw�dzi Galaktyki przewodnik "Autostopem przez Galaktyk�" zast�pi� ju� 
wielka "Encyklopedi� Galactica" jako standardowa skarbnica wszelakiej 
wiedzy i m�dro�ci. Bo chocia� zawiera on wiele przeocze� i fragment�w 
apokryficznych lub co najmniej zawrotnie nie�cis�ych, ma jednak przewag� 
nad starszymi i bardziej prozaicznymi dzie�ami pod dwoma wa�nymi 
wzgl�dami: po pierwsze, jest troch� ta�szy; po drugie, ma na ok�adce napis 
"Bez paniki", wydrukowany du�ymi, sympatycznymi literami.
Lecz historia owego okropnego i g�upiego czwartku, historia jego 
niezwyk�ych nast�pstw oraz tego, jak konsekwencje te s� nierozerwalnie 
zwi�zane z owi ze wszech miar godn� uwagi ksi��k�, zaczyna si� bardzo 
prosto.
Zaczyna si� od domu.
ROZDZIA� 1
Dom sta� na niewielkim wzniesieniu, na samym skraju wsi. Byt to samotny 
budynek g�ruj�cy ponad szerokim pasem ziem uprawnych West Country. Nie 
by�o w nim nic szczeg�lnego. Oko�o trzydziestoletni, zbudowany z ceg�y, 
kwadratowy i przysadzisty. Od frontu mia� cztery okna, kt�rych rozmiary i 
proporcje by�y raczej niezbyt przyjemne dla oka.
Jedyn� osob�, dla kt�rej dom ten mimo wszystko mia� w sobie co� 
szczeg�lnego, by� Artur Dent, ale tylko dlatego, i� przypadkiem by� jego 
w�a�cicielem. Mieszka� w nim od trzech lat, odk�d wyprowadzi� si� z 
Londynu, kt�ry �le wp�ywa� na stan jego nerw�w. Artur Dent r�wnie� mia� 
oko�o trzydziestki, by� wysoki, ciemnow�osy i nigdy nie czu� si� naprawd� 
swobodnie. Najbardziej denerwowa�o go to, �e ludzie zawsze pytali, 
dlaczego jest taki zdenerwowany. Pracowa� w miejscowej rozg�o�ni radiowej 
i ci�gle powtarza� swoim znajomym, �e jest to znacznie bardziej 
interesuj�ce ni� mog�oby im si� wydawa�. I rzeczywi�cie tak by�o. 
Wi�kszo�� jego znajomych pracowa�a w reklamie.
Ca�� noc ze �rody na czwartek la� deszcz i droga zmieni�a si� w jedno 
wielkie bajoro. Teraz s�o�ce czysto i jasno �wieci�o na dom Artura Denta, 
�wieci�o - jak si� mia�o okaza� - po raz ostatni.
Do Artura nie dotar�o jeszcze ca�kowicie, �e miejscowa rada zamierza�a 
zburzy� jego dom i zbudowa� w tym miejscu autostrad�.
W czwartek o �smej rano Artur nie czu� si� zbyt dobrze. Obudzi� si� z 
wysi�kiem, wsta� i niemrawo przespacerowa� si� po pokoju. Otworzy� okno, 
zobaczy� buldo�er i powl�k� si� do �azienki.
- Pasta na szczotk�... dobrze. A teraz umy� z�by. Lusterko do golenia 
wycelowane w sufit przez chwil� pokazywa�o odbicie drugiego buldo�era za 
oknem �azienki. Potem - gdy ustawi� je w�a�ciwie zarost Artura. Zgoli� go, 
op�uka� twarz, wytar� i pocz�apa� do kuchni, �eby znale�� co� do 
zjedzenia. Czajnik, gwizdek, lod�wka, mleko, kawa. Ziewn��. S�owo 
"buldo�er" b��dzi�o po jego g�owie, szukaj�c jakiego� skojarzenia. Maszyna 
za oknem kuchni nale�a�a do ca�kiem sporych. Gapi� si� na ni�.
��ty, pomy�la� i powl�k� si� z powrotem do sypialni.
Przechodz�c obok �azienki przystan��. Wypi� szklank� wody, a po chwili 
jeszcze jedn�. Zacz�� podejrzewa�, �e ma kaca. Dlaczego ma kaca? Czy�by 
poprzedniego dnia pi�? Przypuszcza�, �e pewnie tak. W lusterku mign�� mu 
jaki� obraz.
��ty, pomy�la� znowu i ruszy� do sypialni. Stan�� i zastanawia� si�. Pub, 
pomy�la�. O cholera, Pub!
Przypomnia� sobie niejasno, �e by� z�y. Z�y z powodu czego�, co wydawa�o 
mu si� wa�ne. M�wi� o tym innym ludziom. Przypuszcza� nawet, �e dosy� 
drobiazgowo. Jedyne wyra�ne wspomnienie z tego wieczoru to dziwny wyraz 
ich twarzy. Co� na temat nowej autostrady - o czym w�a�nie si� dowiedzia�, 
a co by�o w planach od miesi�cy, tylko �e nikt jako� o tym nie m�wi�. 
Idiotyczne. Wypi� �yk wody.
Samo si� jako� za�atwi, doszed� do wniosku. Komu potrzebna jest 
autostrada? Rada nie ma nic do gadania. Samo si� za�atwi.
Niemniej jednak przyprawi�o go to o potwornego kaca. Spojrza� na siebie w 
lusterku szafy. Wystawi� j�zyk.
��ty, pomy�la�. S�owo "��ty" b��dzi�o po jego g�owie, szukaj�c jakiego� 
skojarzenia.
Pi�tna�cie sekund p�niej by� na zewn�trz i le�a� przed du�ym, ��tym 
buldo�erem, kt�ry posuwa� si� w jego stron� po ogrodowej �cie�ce.
Pan L. Prosser by�, jak to m�wi�, tylko cz�owiekiem. Innymi s�owy, by� 
opart� na w�glu dwuno�n� form� �ycia pochodz�c� od ma�py. Dok�adniej - 
mia� oko�o czterdziestki, by� gruby, wredny i pracowa� dla miejscowej 
rady. Chocia� mo�e to wydawa� si� osobliwe, by� tak�e w linii prostej 
m�skim potomkiem D�yngis-chana, z czego nie zdawa� sobie sprawy. Niemniej 
jednak po�rednie pokolenia i wymieszanie ras tak poprzestawia�y jego geny, 
�e nie posiada� �adnych dostrzegalnych cech mongoloidalnych. Jedyn� 
pozosta�o�ci� po wielkich przodkach by�a u pana L. Prossera jego wyra�na 
oty�o�� oraz s�abo�� do ma�ych,
futrzanych kapelusik�w. Nie by�o w nim nic z wielkiego wojownika; w 
gruncie rzeczy by� ma�ym, nerwowym i zaniepokojonym cz�owieczkiem.
Tego dnia by� szczeg�lnie zaniepokojony, poniewa� wyra�nie co� by�o nie w 
porz�dku z jego zadaniem polegaj�cym na dopilnowaniu, aby dom Artura Denta 
zosta� usuni�ty z drogi przed zachodem s�o�ca.
- Niech pan da spok�j, panie Dent - powiedzia�. - Przecie� pan wie, �e z 
nami pan nie wygra. Nie b�dzie pan le�a� przed buldo�erem bez ko�ca.
Spr�bowa� zmusi� swoje oczy do miotania b�yskawic, ale nic z tego nie 
wysz�o. Artur u�o�y� si� w b�ocie i chlapn�� na niego.
- To taka gra - powiedzia�. - Zobaczymy, kto pierwszy zardzewieje.
- S�dz�, �e musi si� pan z tym pogodzi� - podj�� pan Prosser, chwytaj�c 
sw�j futrzany kapelusik i obracaj�c go na g�owie. - Ta autostrada ma by� 
zbudowana i b�dzie zbudowana!
- Pierwsze s�ysz� - odpar� Artur. - Dlaczego ma by� zbudowana?
Prosser pogrozi� mu palcem raz i drugi.
- Co chce pan przez to powiedzie�, dlaczego ma by� zbudowana? - zapyta�. - 
To autostrada, a autostrady trzeba budowa�.
Autostrady to takie urz�dzenia, kt�re pozwalaj� ludziom przemieszcza� si� 
bardzo szybko z punktu A do punktu B, podczas gdy inni ludzie 
przemieszczaj� si� bardzo szybko z punktu B do punktu A. Natomiast ludzie 
mieszkaj�cy w punkcie C, kt�ry jest dok�adnie po�rodku, maj� sk�onno�� do 
zastanawiania si�: co takiego wspania�ego jest w punkcie A, �e tylu ludzi 
z punktu B chce si� tam jak najpr�dzej dosta� i co jest takiego 
wspania�ego w punkcie B, �e tylu ludzi z punktu A chce si� jak najszybciej 
dosta� do punktu B? Ci z punktu C chcieliby, �eby ludzie zdecydowali si� 
raz na zawsze, gdzie, do cholery, chc� by�.
Pan Prosser tymczasem chcia� by� w punkcie D. Punkt D nie le�a� w �adnym 
szczeg�lnym miejscu. By� to po prostu jakikolwiek dogodny punkt le��cy 
bardzo daleko od punkt�w A, B i C. Mia�by tam �adny domek z toporami nad 
drzwiami i sp�dza�by dowoln� ilo�� czasu w punkcie E, kt�ry by�by 
najbli�szym pubem. Jego �ona chcia�a oczywi�cie pn�ce r�e, ale on wola� 
topory. Nie wiedzia� dlaczego; po prostu je lubi�.
Prosser poczu� na twarzy pal�ce wypieki pod wp�ywem...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin