Anthony de Mello - Przebudzenie.doc

(333 KB) Pobierz
Anthony de Mello

Anthony de Mello

 

PRZEBUDZENIE.

 

Przebudzenie to duchowosc. Ludzie najczesciej spia, nie zdajac sobie z tego sprawy. Rodza sie pograzeni we snie. Zyja sniac. Nie budzac sie zawieraja malzenstwa. Plodza dzieci we snie i umieraja, nie budzac sie ani razu. Pozbawiaja sie tym samym mozliwosci zrozumienia niezwyklosci i piekna ludzkiej egzystencji. Mistycy, niezaleznie od wyznawanej przez siebie doktryny, zgodni sa co do tego, ze wszystko, co nas otacza, jest takie, jakie byc powinno. Wszystko. Coz za przedziwny paradoks. Najtragiczniejsze jest jednak to, ze wiekszosc ludzi nigdy tego nie jest w stanie zrozumiec. Nie sa w stanie tego pojac, gdyz pograzeni sa we snie. Snia sen prawdziwie koszmarny.

W ubieglym roku ogladalem w hiszpanskiej telewizji pewna historyjke o mezczyznie, ktory pukajac do drzwi pokoju swego syna wolal:

 

- Jaime, obudz sie!

Syn w odpowiedzi:

- Nie chce wstawac, tato.

Poirytowany ojciec:

- Wstawaj, musisz isc do szkoly!

Jaime na to:

- Nie chce isc do szkoly.

- Dlaczego? - pyta ojciec.

- Sa trzy powody ku temu - stwierdzil Jaime. - Po pierwsze, bo tam jest potwornie nudno; po drugie, bo mi dzieciaki dokuczaja, a wreszcie po trzecie, bo nienawidze szkoly.

Na to ojciec:

- To ja ci podam trzy powody, dla ktorych powinienes pojsc do szkoly. Po pierwsze, bo to jest twoj obowiazek; po drugie, bo masz czterdziesci piec lat; i po trzecie, poniewaz jestes dyrektorem szkoly.

Obudz sie! Przebudz sie wreszcie! Jestes dorosly. Nie jestes niemowlakiem, by caly czas spac. Obudz sie! Porzuc swe zabawki. Pora wydoroslec.

Wiekszosc ludzi twierdzi, iz pragnie jak najszybciej opuscic przedszkole. Ale nie wierz im. Nie mowia prawdy. Jedyne, czego naprawde chca, to by naprawic im popsute zabawki. "Oddaj mi moja zone". "Przyjmij mnie znowu do pracy". "Oddaj mi moje pieniadze". "Zwroc mi moja wczesniejsza reputacje". Tego wlasnie naprawde chca. Pragna, aby zwrocono im dotychczasowe zabawki. Tylko tego, niczego wiecej. Psychologowie twierdza, ze ludzie chorzy w istocie rzeczy nie chca naprawde wyzdrowiec. W chorobie jest im dobrze. Oczekuja ulgi, ale nie powrotu do zdrowia. Leczenie bowiem jest bolesne i wymaga wyrzeczen.

 

Przebudzenie, jak wiadomo, nie jest rzecza najbardziej przyjemna. W lozku jest cieplo i wygodnie, budzenie nas irytuje. I to jest powod, dla ktorego prawdziwy guru nigdy nie usiluje ludzi budzic. Mam nadzieje, ze okaze sie na tyle madry, by nie podejmowac proby budzenia tych, ktorzy spia. Naprawde, nie moja to sprawa, ze spisz. I jesli nawet bede niekiedy mowil "obudz sie", to bynajmniej nie po to, by przerwac twoj sen. Moja sprawa jest robic jedynie to, co powinienem. Tanczyc swoj taniec. Jesli potraficie uzyskac cos dla siebie z tych moich rozwazan, to bardzo dobrze; jesli nie, tym gorzej dla was! Jak powiadaja Arabowie: "Natura deszczu jest zawsze taka sama, pozwala rosnac cierniom na bagnach, jak i kwiatom w ogrodach".

 

CZY POMOGE WAM PODCZAS TYCH REKOLEKCJI.

 

Myslicie, ze zamierzam Wam dopomoc? Nie. Po stokroc nie. Nie spodziewajcie sie, aby to, co mowie, pomoglo komukolwiek. Mam jednak nadzieje, ze tym, co powiem, rowniez nikomu nie zaszkodze. Jesli moje rozwazania mialyby wyrzadzic ci jakas szkode - to przyczyna tej szkody tkwi w tobie. Jesli udaloby sie w czyms tobie dopomoc - to sam tego dokonales. Naprawde, to ty sam sobie pomogles. Nie ja. Czy uwazasz, ze ludzie sa w stanie ci pomoc? Jesli tak myslisz, to jestes w bledzie. Czy sadzisz, ze ludzie dadza ci oparcie? Wierz mi, nie moga ci tego dostarczyc.

Pamietam pewna kobiete bioraca udzial w prowadzonej przeze mnie grupie psychoterapeutycznej. Byla to bardzo religijna siostra zakonna. W trakcie posiedzenia powiedziala mi:

 

- Nie czuje wsparcia ze strony przelozonej.

Zapytalem ja zatem:

- Co przez to rozumiesz?

A ona na to:

- Moja przelozona, stojaca na czele prowincji, nigdy nie pojawia sie wsrod nowicjuszek, ktore mi podlegaja. Nigdy. Z jej ust nigdy tez nie padly slowa uznania.

Odpowiedzialem jej na to:

- Dobrze, odegrajmy mala scenke. Zalozmy, ze znam przelozona prowincji. Przypuscmy, ze wiem, co ona mysli na twoj temat. A wiec mowie ci (jako osoba grajaca role przelozonej prowincji): "Wiesz, Mary, nie pojawiam sie nigdy u ciebie, gdyz jest to jedyne miejsce w prowincji, ktore nie przysparza mi klopotow. Wiem, ze podlega ono tobie, a wiec wszystko musi byc w porzadku". Jak sie teraz czujesz? - zapytalem.

- Wspaniale - odpowiedziala.

Wowczas jej powiedzialem:

- Czy zgodzisz sie na chwile opuscic ten pokoj? Bedzie to czesc zadania.

Wyszla. Podczas jej nieobecnosci powiedzialem do reszty uczestnikow sesji:

- Nadal jestem przelozona prowincji. Mary jest jak dotad najgorsza ze wszystkich podleglych mi mistrzyn nowicjatu. Nie pojawiam sie u niej, gdyz nie moge zniesc widoku tego, co ona tam u siebie wyprawia. To jest po prostu straszne. Jesli jednak powiem jej prawde, biedne nowicjuszki jeszcze bardziej na tym ucierpia. Za rok, dwa zamierzam zastapic ja kims innym. Przygotowuje juz kogos na jej miejsce. Na razie pomyslalam, ze powiem jej kilka milych slow, aby jej pomoc przetrwac. Co o tym sadzicie? -

Odpowiedzieli:

- No, tak. To jedyne, co moglas w tej sytuacji zrobic.

Zawolalem Mary i zapytalem ja, czy nadal czuje sie wspaniale.

- O tak - odpowiedziala.

Biedna Mary! Sadzila, ze otrzymuje wsparcie od przelozonej, a w rzeczywistosci bylo to zupelnie cos innego. Jest bowiem tak, iz to, co czujemy i myslimy, stanowi zazwyczaj iluzje wyprodukowana przez nasze glowy, lacznie z tym wszystkim, co dotyczy pomocy udzielanej nam przez innych ludzi.

Myslisz, ze pomagasz ludziom, bo ich kochasz. Jesli tak, to chcialbym cie powiadomic, ze w nikim nie jestes zakochany. Kochasz jedynie swa z gory przyjeta i pelna nadziei wizje tej osoby. Pomysl o tym przez chwile. Nigdy nie byles zakochany w rzeczywistej osobie, byles natomiast zakochany w swojej a priori  przyjetej wizji tej osoby. I czy to nie jest wlasnie powod, dla ktorego sie odkochujesz? Twoja wizja ulegla zmianie, prawda? "Jak mogles mnie do tego stopnia zawiesc, skoro ja tobie tak ufalem?" - mowisz komus. Czy rzeczywiscie ufales mu? Nigdy nikomu nie ufales! Przestan w to wierzyc! To czesc prania mozgu, ufundowanego ci przez spoleczenstwo. Przeciez nigdy nikomu nie ufasz. Za jednym wyjatkiem: ufasz jedynie swemu sadowi na temat danej osoby. Na co wiec sie zalisz? Prawda jest taka, ze nie lubisz przyznawac sie do tego, ze "moj sad byl nieprawdziwy". To cie zbytnio nie zachwyca. Wolisz powiedziec: "Jak mogles sprawic mi taki zawod".

 

A wiec podsumujmy. Ludzie tak naprawde nie chca dojrzec, nie chca sie zmienic, nie chca byc szczesliwi. Jak to mi kiedys ktos madrze powiedzial: "Nie staraj sie ich uszczesliwiac na sile, bo narobisz sobie klopotow. Nie probuj uczyc swini spiewu. Stracisz swoj czas, a i swinie zdenerwujesz". Przypomina mi sie tu jeszcze inna historia o biznesmenie, ktory wszedl do baru, usiadl i zobaczyl faceta z bananem w uchu. Wyobraz sobie, z bananem w uchu! I mysli sobie: "Czy ja czasem nie powinienem mu jakos o tym powiedziec? Nie, przeciez to nie moja sprawa". Ale mysl ta nie daje mu spokoju. Po jednym czy dwoch drinkach zwraca sie do faceta:

 

- Przepraszam, hmm, ma pan banana w uchu.

Facet na to:

- Przykro mi, ale nie wiem, o co panu chodzi.

Biznesmen powtarza:

- Ma pan banana w uchu!

Na co indagowany:

- Glosniej, prosze, bo mam banana w uchu!

Takie dzialanie nie ma sensu. "Przestan, przestan i jeszcze raz przestan" - mowie do siebie. Powiedz swoje i zmykaj stad. Jesli skorzystaja z tego, to dobrze. Jesli nie, to trudno!

 

O WLASCIWYM RODZAJU EGOIZMU.

 

Jesli naprawde pragniesz swego przebudzenia, to chcialbym, abys najpierw zrozumial, ze w gruncie rzeczy nie chcesz sie przebudzic. Pierwszym krokiem do przebudzenia jest uczciwe przyznanie sie, ze to ci sie nie podoba. Nie chcesz byc szczesliwy. Chcesz przeprowadzic maly test? No to sprobujmy. Zajmie ci to dokladnie minute. Mozesz zamknac oczy lub pozostawic je otwarte. To nie ma znaczenia. Pomysl o kims, kogo bardzo kochasz, z kim jestes bardzo blisko, o kims, kto jest ci bardzo drogi i powiedz do niego w myslach: "Bardziej pragne byc szczesliwy, niz miec ciebie". Zobacz, co sie dzieje. "Wole byc szczesliwy, niz miec ciebie. Gdybym mial mozliwosc wyboru, bez wahania wybralbym szczescie". Ilu z was podczas wypowiadania tych slow czulo sie egoistami? Sadze, ze wielu. Widzicie, co z nami zrobiono? Zobaczcie, jak w was wdrukowano myslenie: "Jak moge byc takim egoista". Ale spojrzcie, kto tu jest egoista. Wyobraz sobie osobe, ktora mowi do ciebie: "Jak mozesz byc takim egoista, ze wybierasz szczescie zamiast mnie?" Czy nie mialbys ochoty wowczas jej odpowiedziec: "Wybacz, ale jak mozesz byc takim egoista, zeby wymagac ode mnie, bym wyzej cenil ciebie od szczescia?"

Pewna kobieta opowiadala mi, ze kiedy byla dzieckiem, jej kuzyn-jezuita glosil rekolekcje w kosciele jezuitow w Milwaukee. Kazda konferencje rozpoczynal slowami:

 

- "Spelnieniem milosci jest poswiecenie,  jej miara brak egoizmu". - Wspaniale stwierdzenie. Zapytalem ja:

- Czy chcialabys, abym cie kochal kosztem mego szczescia?

- Tak - odparla.

Jakiez to urzekajace! Czyz to nie cudowne? Kochalaby mnie kosztem swego szczescia, a ja kochalbym ja kosztem mego szczescia. I tak mielibysmy w konsekwencji dwie nieszczesliwe istoty. Ale to niewazne, niech zyje milosc.

 

O PRAGNIENIU SZCZESCIA.

 

Mowilem juz, ze nie chcemy byc szczesliwi. Pragniemy czegos innego. Scisle rzecz biorac, nie chcemy byc bezwarunkowo szczesliwi. Gotow jestem byc szczesliwy, jednak pod warunkiem, ze bede mial to, tamto i jeszcze cos innego. Ale w gruncie rzeczy to tak samo, jakby powiedziec do przyjaciela lub Boga, albo do kogokolwiek innego:

- Ty jestes moim szczesciem. Jesli nie posiade ciebie, to nie bede szczesliwy.

Jest to bardzo wazne stwierdzenie i musimy je w pelni zrozumiec. Nie potrafimy byc szczesliwi tak sobie, po prostu dla samego faktu; zadamy spelnienia jakichs tam warunkow. Mowiac dosadnie - nie potrafimy wyobrazic sobie, ze mozna byc szczesliwym bez spelnienia tych warunkow. Nauczono nas wiazac szczescie z ich wystepowaniem.

Zatem pierwsza rzecz, jaka musimy uczynic, jesli chcemy sie przebudzic, to uswiadomic sobie ten fakt. Jesli pragniemy kochac, jesli chcemy byc wolni, jesli tesknimy za radoscia, pokojem i duchowoscia, to musimy to zrozumiec. To wlasnie dlatego duchowosc jest czyms jak najbardziej praktycznym na swiecie. Wymyslcie cokolwiek bardziej praktycznego niz duchowosc, taka, o jakiej mowie. Nie mowie ani o poboznosci, ani o dewocji, ani o religii, ani o oddawaniu czci, ale o duchowosci - a wiec o przebudzeniu, i tylko o przebudzeniu! Spojrzcie na ludzi o zranionych sercach, na samotnych, spojrzcie na przerazonych, zagubionych, spojrzcie na konflikty uczuc w sercach ludzi, konflikty wewnetrzne i zewnetrzne. Przypuscmy, ze poszukaliscie kogos, kto znalazl sposob na pozbycie sie tego wszystkiego.

 

Zalozmy, ze osoba ta podala sposob unikniecia tego olbrzymiego drenazu energii, zdrowia, emocji spowodowanego tymi konfliktami i uwiklaniami.

Czy chcielibyscie tego? Przypuscmy, ze ktos pokazal nam sposob, dzieki ktoremu moglibysmy prawdziwie nawzajem kochac sie, zyc w pokoju i w milosci. Czy mozna wymyslec cos bardziej praktycznego? A jednak ludzie sadza, ze wielki biznes jest czyms bardziej praktycznym i ze praca jest czyms bardziej praktycznym, i ze nauka jest czyms bardziej praktycznym. Ciekaw jestem, jakie to korzysci mamy z ladowania czlowieka na Ksiezycu, jesli my sami nie potrafimy zyc tu, na tej ziemi?

 

CZY PODCZAS NASZYCH ROZWAZAN O DUCHOWOSCI MOWIMY O PSYCHOLOGII.

 

A moze psychologia jest czyms bardziej praktycznym niz duchowosc? Nie. Nic nie jest bardziej praktyczne niz duchowosc. W czym moze czlowiekowi pomoc biedny psycholog? Moze rozladowac napiecie skumulowane w czlowieku. Sam jestem psychologiem, czynnym psychoterapeuta i staje wobec wielkiego konfliktu wewnetrznego, ilekroc musze wybierac pomiedzy psychologia a duchowoscia. Zastanawiam sie, czy pojmujecie, o czym tu teraz mysle. Ja sam przez wiele lat nie potrafilem zrozumiec sensu tych pojec.

Wyjasnie to. Nie pojmowalem tego az do chwili, gdy nagle odkrylem, ile ludzie musza sie nacierpiec w jakims zwiazku, by zrozumiec iluzorycznosc wszelkich zwiazkow. Czy to nie straszne? Musza cierpiec w jakims zwiazku, zanim sie nie obudza i nie stwierdza: "Mam tego dosc! Musi istniec jakis lepszy sposb na zycie niz uzaleznianie sie od innych". A co ja uczynilem jako psychoterapeuta? Przychodzili do mnie ludzie ze swymi problemami dotyczacymi klopotow w zwiazkach z innymi, z nieumiejetno sciami komunikowania sie z nimi itp., i czasami im pomagalem.

 

Jednakze czesto, przykro mi jest to przyznac, nie byla to pomoc wlasciwa, gdyz ugruntowywalem ich w uspieniu. Byc moze powinni jeszcze wiecej pocierpiec. Byc moze powinni osiagnac dno, by potem moc powiedziec: "Mam tego wszystkiego dosc". Tylko wtedy, gdy ma sie dosc wlasnej choroby, mozna sie z niej wyzwolic. Zazwyczaj idzie sie do psychiatry lub psychologa, aby uzyskac ulge. Powtarzam - ulge, a nie po to, aby sie wyleczyc. Jest taka opowiastka o Johnnym, ktory - jak utrzymywano - byl troche niedorozwiniety umyslowo. Jednakze, jak sie to potem okaze, wcale tak nie bylo. Johnny bral udzial w zajeciach plastycznych w szkole specjalnej, gdzie dano mu do zabawy plasteline. Wzial kawalek plasteliny, poszedl w kat i zaczal sie nia bawic. Podchodzi do niego nauczyciel i mowi:

 

- Czesc, Johnny.

Na co chlopiec odpowiada:

- Czesc.

Z kolei nauczyciel:

- Co trzymasz w reku?

Johnny odpowiada:

- To jest kawalek krowiego lajna.

- Co z niego zrobisz? - kontynuuje rozmowe nauczyciel.

- Nauczyciela - odpowiada chlopiec.

"No coz, Johnny znow cofnal sie w rozwoju" - pomyslal nauczyciel. Wola wiec dyrektora, ktory akurat obok przechodzil i oswiadcza:

- U Johnny'ego obserwuje regres.

Dyrektor podchodzi wiec do Johnny'ego i mowi:

- Hej, synu.

Na co Johnny:

- Hej.

Dyrektor pyta nastepnie:

- Co tam masz w reku?

A on odpowiada:

- Kawalek krowiego lajna.

- Co z tego zrobisz? - pyta dalej.

- Dyrektora.

Dyrektor dochodzi do wniosku, ze Johnnym powinien zajac sie szkolny psycholog. Polecil, by poslano po niego. Psycholog jest madrym gosciem. Przychodzi i mowi:

- Czesc, Johnny.

Na co chlopiec odpowiada:

- Czesc.

Psycholog mowi dalej:

- Wiem, co masz w reku...

- Co? - pyta chlopiec.

- Kawalek krowiego lajna.

- To prawda - odpowiada Johnny.

- I wiem, co z niego robisz.

- Co? - pyta chlopiec.

- Robisz psychologa.

- Nieprawda. Nie mam wystarczajacej ilosci krowiego lajna!

I taki to ma byc chlopiec umyslowo uposledzony. Biedni psychologowie. Jakze sa pozyteczni. Naprawde sa sytuacje, gdy pomoc psychoterapeuty jest nieodzowna, gdy pacjent znajduje sie na krawedzi szalenstwa, obledu. Z tego miejsca rownie jest blisko do przezycia mistycznego, jak i do psychozy. Mistyk jest przeciwienstwem lunatyka. Czy wiecie, jaka jest jedna z oznak przebudzenia? Jest nia pojawienie sie pytania, ktore czlowiek sam sobie stawia: "Czy to ja zwariowalem, czy tez oni wszyscy?" Naprawde tak jest. Bo wszyscy jestesmy stuknieci. Caly swiat zwariowal. Oblakani lunatycy! Jedynym powodem, dla ktorego nie zamyka sie nas w Wariatkowie, moze byc to, ze jest nas tak wielu. Jestesmy wiec stuknieci. Kierujemy sie stuknietymi pogladami na milosc, zwiazki miedzyludzkie, szczescie, radosc, na wszystko. Jestesmy do tego stopnia stuknieci, ze kiedy wszyscy sa co do czegos zgodni, to z cala pewnoscia mozesz byc pewien, ze sie myla! Kazda nowa idea, kazda wielka idea na samym poczatku wyznawana byla przez jedna jedyna osobe. Przez najmniejsza z mniejszosci. Ow czlowiek zwany Jezusem Chrystusem to jednoosobowa mniejszosc. Wszyscy mowili co innego niz on. Budda - tez jednoosobowa mniejszosc. Wszyscy mysleli inaczej. Chyba to Bernard Russell powiedzial: "Kazda wielka idea na poczatku jest bluznierstwem". Dobrze powiedziane. W tej ksiazce uslyszycie jeszcze niejedno bluznierstwo. "Bluzni!" - powiedza. A przeciez ludzie sa stuknieci, sa pograzeni we snie i im predzej to stwierdzisz, tym lepiej wplynie to na twoja psychike. Nie ufaj im. Nie ufaj najlepszym przyjaciolom. Zerwij ze swymi najlepszymi przyjaciolmi. Sa bardzo sprytni. Tak samo jak i ty w stosunku do innych, choc pewnie o tym nie wiesz. O, jakze jestes przebiegly, subtelny i sprytny. Czujesz sie bohaterem!

Nie rozpieszczam cie, nie sypie komplementami, prawda? Ale powtarzam. Musisz pragnac przebudzenia. Jestes stworzony do wiekich czynow. I nawet o tym nie wiesz. Sadzisz, ze przepelnia cie milosc. Ha ha, a kogo to niby tak kochasz? Czyz nawet samoposwiecenie nie ugruntowuje w tobie dobrego samopoczucia? "Poswiecam sie! Zyje zgodnie ze swymi idealami". Ale cos z tego masz, prawda? Zawsze masz cos z tego wszystkiego, co robisz. Tak jest, dopoki sie nie obudzisz.

 

A wiec, krok pierwszy. Uswiadom sobie, ze nie chcesz sie tak naprawde obudzic. Bardzo trudno sie obudzic, kiedy sie jest zahipnotyzowanym tak, aby w skrawku starej gazety widziec czek na milion dolarow. Jak trudno jest oderwac sie od tego skrawka starej gazety.

 

WYRZECZENIE NIE JEST TAKZE ROZWIAZANIEM.

 

Ilekroc usilujesz sie czegos wyrzec, ulegasz zludzeniu. Co ty na to? Naprawde ulegasz zludzeniu. Czego sie wyrzekasz? Ilekroc wyrzekasz sie czegos, wiazesz sie z tym na zawsze. Pewien guru z Indii twierdzi, ze kiedy przychodzi do niego prostytutka, mowi wylacznie o Bogu.

- Mam dosc zycia, ktore wiode - mowi. - Chce Boga.

I zawsze, kiedy odwiedza go ksiadz, mowi jedynie o seksie. Widzisz wiec, ze jesli wyrzekasz sie czegos, to zrastasz sie z tym na zawsze. Kiedy cos zwalczasz, wiazesz sie z tym na wieki. Tak dlugo,  jak z tym walczysz, tak tez dlugo dajesz temu moc. Dokladnie taka moc,  jak te,  ktora wkladasz w te walke. Dotyczy to komunizmu i wszystkiego innego. Tak wiec musisz "przyjac" swoje demony, bo kiedy z nimi walczysz, to dajesz im sile. Czy nikt ci dotad tego nie mowil?

Kiedy sie czegos wyrzekasz, stajesz sie z tym zwiazany. Jedynym sposobem, aby sie z tego wyzwolic, jest poddac sie temu. Nie wyrzekaj sie niczego, poddaj sie temu. Pojmij prawdziwa wartosc takiego czy innego obiektu, a juz nie bedziesz musial sie go wyrzekac. Po prostu odpadnie to od ciebie. Ale oczywiscie,  jesli tego nie dostrzegasz, jesli nadal jestes zahipnotyzowany, to uwazasz, ze nie bedziesz szczesliwy bez tego czy tamtego. Jednym slowem - ugrzazles. Czego ci natomiast potrzeba? Bynajmniej nie tego, czego zada tak zwana "duchowosc", a mianowicie sklonienia cie do podejmowania ofiar i wyrzeczen. To nic nie da. Ciagle pograzony jestes we snie. Potrzeba ci nade wszystko rozumienia, rozumienia i jeszcze raz rozumienia. Jesli zrozumiesz, pozadanie po prostu zniknie. Innymi slowy: jesli sie obudzisz, to pragnienie przestanie ci dokuczac.

 

WYSLUCHAJ  I  ODUCZ SIE.

 

Niektorych z nas budza bardzo twarde doswiadczenia zyciowe. Cierpimy tak bardzo, ze sie budzimy. Ale ludzie wciaz na nowo zderzaja sie z zyciem. I kontynuuja swoj lunatyczny marsz. Nie budza sie nigdy. Nawet nie podejrzewaja, ze moze byc jakas inna droga. Do glowy im nie przyjdzie, ze moze istniec cos lepszego. A jednak,  jesli nawet nie zderzyles sie wystarczajaco z zyciem i nie nacierpiales sie dostatecznie, masz jeszcze jedna droge prowadzaca do przebudzenia. Po prostu naucz sie sluchac. Nie znaczy to, ze musisz sie ze mna zgadzac. To nie byloby sluchanie. Wierz mi, tak naprawde nie ma zadnego znaczenia to, czy zgadzasz sie ze mna czy nie. A to dlatego, ze zgoda i niezgoda odnosza sie do slow, koncepcji, teorii. Nie maja nic wspolnego z prawda. Prawdy nie da sie wyrazic slowami. Prawde dostrzega sie nagle,  jako skutek przyjecia okreslonej postawy. A wiec mozesz sie nie zgadzac ze mna, a jednak dostrzec prawde. Konieczna jest tu tylko otwartosc, chec odkrywania czegos nowego. I to tylko jest wazne, a nie to, czy zgadzasz sie ze mna lub nie. W koncu to, co tu przekazuje, to - nie da sie ukryc - teorie. Zadna teoria nie pokrywa sie calkowicie z rzeczywistoscia. A wiec moge ci mowic nie o samej prawdzie, ale o przeszkodach dotarcia do niej. Potrafie to opisac. Nie moge natomiast opisac prawdy. Nikt nie moze tego dokonac. Jedyne, co moge opisac, to blad - abys mogl go porzucic. Jedyne, co moge dla ciebie zrobic, to rzucic wyzwanie twej wierze i systemowi wierzen, ktore cie unieszczesliwiaja. Jedyne, co moge dla ciebie zrobic, to pomoc ci oduczyc sie. Oto na czym polega uczenie sie duchowosci; oduczanie sie prawie wszystkiego, czego cie nauczono. Jest to chec oduczania sie, umiejetnosc sluchania.

Czy sluchasz w taki sposob, jak czyni to wiekszosc ludzi, ktorzy sluchaja jedynie po to, aby sie utwierdzic w tym, co i tak wczesniej wiedza? Poobserwuj siebie wtedy, gdy do ciebie mowie. Czesto bedziesz wstrzasniety, moze zszokowany, zbulwersowany, zirytowany, sfrustrowany.

 

A moze powiesz: "Swietnie!"

 

Czy sluchasz jedynie po to, by potwierdzic swe dotychczasowe przekonania? A moze sluchasz, by odkryc cos nowego? To bardzo wazne, po co sluchasz. I jakze trudno spiacym to odroznic. Jezus glosil DOBRA nowine, a jednak odrzucono ja. Nie dlatego, ze nie byla dobra, ale dlatego, ze byla nowa. Nie cierpimy rzeczy nowych. Nienawidzimy ich. Im szybciej to sobie uswiadomisz, tym lepiej. Nie chcemy wiedziec rzeczy nowych, jesli nas niepokoja. Zwlaszcza, jesli wymagaja od nas zmiany nas samych. A najbardziej nie chcemy ich, gdy wymagaja od nas stwierdzenia: "Mylilem sie". Pamietam spotkanie z pewnym osiemdziesieciosiedmioletnim jezuita z Hiszpanii. Byl moim profesorem i rektorem w Indiach trzydziesci czy czterdziesci lat wczesniej.

 

- Powinienem ciebie uslyszec szescdziesiat lat temu - powiedzial. - Cos ci powiem. Przez cale zycie mylilem sie.

Boze, uslyszec cos podobnego! To jakby ujrzec jeden z cudow swiata. Panie i panowie, to jest wiara! Otwartosc na prawde, bez wzgledu na konsekwencje, bez wzgledu na to, dokad ona prowadzi, i nawet jesli nie wiadomo, dokad cie zaprowadzi. To jest wiara! Nie tyle zbior przekonan, co zawierzenie. Wiara daje nam olbrzymie poczucie bezpieczenstwa, zawierzenie natomiast jest niepewnoscia. Porzuc taka zadufana wiare. Przygotuj sie na to, by isc, i badz otwarty. Szeroko otwarty! Jestes gotow, by sluchac? Pamietaj jednak: byc otwartym nie oznacza bynajmniej, bys byl naiwny; nie jest to rownoznaczne z polykaniem wszystkiego, co mowia do ciebie. O nie! Musisz rzucic wyzwanie wszystkiemu, co mowie. Ale taki sprzeciw ma wyplywac z twojej otwartosci, a nie uporu. Sprzeciwiaj sie wszystkiemu. Przypomnij sobie wspaniale slowa Buddy, kiedy powiedzial:

"Mnichom i uczonym nie wolno akceptowac moich pogladow - z szacunku. Musza je analizowac tak, jak zlotnik sprawdza jakosc kruszca. Trac, skrobiac, pocierajac i topiac".

Jesli tak czynisz, sluchasz prawdziwie. Zrobiles nastepny wielki krok ku przebudzeniu. Pierwszym krokiem byla gotowosc przyznania sie do tego, ze nie chcesz sie obudzic, ze nie chcesz byc szczesliwy. Wiele w tobie opiera sie czemus takiemu. Drugim krokiem jest gotowosc rozumienia i sluchania, kwestionowania calego twojego systemu wierzen. Nie tylko wierzen religijnych, tylko politycznych, tylko spolecznych, tylko psychologicznych, ale ich wszystkich razem. Gotowosc do przebadania ich na nowo, jak w opowiesci Buddy.

A ja dam wam mnostwo okazji ku temu.

 

MASKARADA DOBROCZYNNOSCI.

 

Dobroczynnosc jest prawdziwa maskarada interesownosci przebranej za altruizm. Mowicie, ze trudno sie z tym zgodzic, bowiem jestescie uczciwi usilujac kochac i spelniac pokladane w was zaufanie. Postaram sie to wyrazic prosciej. Zacznijmy od przykladu ekstremalnego. Istnieja dwa rodzaje samolubstwa. Pierwszy polega na tym,  ze mam przyjemnosc w sprawianiu sobie przyjemnosci. Nazywamy to po prostu egocentryzmem. Z drugim mamy do czynienia wowczas,  gdy odnajduje przyjemnosc w sprawianiu przyjemnosci innym. Jest to nieco bardziej wyrafinowany rodzaj egocentryzmu.

Pierwszy typ samolubstwa sam narzuca sie ludzkim oczom, drugi natomiast jest ukryty, gleboko ukryty, dlatego tez nader niebezpieczny. Powoduje on bowiem, iz zaczynamy wierzyc, ze jestesmy naprawde wspaniali. Protestujesz przeciwko temu, co mowie. Swietnie!

 

Mowi pani, ze jest pani osoba samotna i wiele czasu poswieca pani pracy na probostwie. Ale prosze przyznac, ze robi to pani takze z egocentrycznych pobudek. Chce pani byc potrzebna - i wie jednoczesnie o tym, ze ta potrzeba wynika z pragnienia blizszego kontaktu ze swiatem. Ale utrzymuje pani, ze poniewaz inni potrzebuja pani pracy, to mamy tu do czynienia z wymiana dwustronna. Jest pani osoba madra. Powinnismy sie od pani uczyc. To prawda:

 

"Cos daje i zarazem cos otrzymuje".

Racja. Pomagam, daje, ale i w zamian dostaje. Pieknie. Prawdziwe to i uczciwe. Ale to nie jest dobroczynnosc, to po prostu oswiecona interesownosc.

A pan? Twierdzi pan, ze w takim razie Ewangelia Jezusa jest takze - w ostatecznym rozrachunku - nauka gloszaca chwale interesownosci. Przeciez osiagamy zycie wieczne poprzez dobre uczynki. "Chodzcie blogoslawieni mojego Ojca, gdy bylem glodny, nakarmiliscie mnie", i tak dalej... A wiec mowi pan, ze takie stwierdzenie idealnie przystaje do tego, co powiedzialem wczesniej. Patrzac na Jezusa, mowi pan, widzimy, ze jego dobre uczynki w koncowym rozrachunku sa interesowne, gdyz nastawione sa na wygranie duszy dla zycia wiecznego. I to wydaje sie panu glownym motorem i znaczeniem zycia; dbalosc o wlasne interesy poprzez dzialania dobroczynne. No dobrze. Ale widzi pan, jest w tym troche oszustwa, bowiem miesza pan w to religie. To, co pan mowi, jest uzasadnione. Jest prawdziwe. Ale o Ewangelii, Biblii i Jezusie bedziemy jeszcze mowic pod koniec tych rekolekcji. Teraz powiem jedynie cos, co jeszcze bardziej skomplikuje cala sprawe.

 

"Bylem glodny, a nakarmiliscie mnie, bylem spragniony, a napoiliscie mnie".

I jaka jest odpowiedz? -

"Kiedy? Kiedy to uczynilismy? Nie wiemy."

Nie byli tego swiadomi! Czasem nawiedza mnie wstrzasajaca wizja, w ktorej wladca mowi: "Bylem glodny, a nakarmiliscie mnie", zas ludzie po jego prawicy odpowiadaja: "To prawda, Panie, wiemy o tym". "Nie mowilem do was - rzecze krol. - To niezgodne z pismem, nie powinniscie o tym wiedziec"..

Czy to nie interesujace? Ale wy wiecie. Wy znacie uczucie glebokiej przyjemnosci plynacej z robienia dobrych uczynkow. Aha! To prawda! To dokladne przeciwienstwo sytuacji, w ktorej ktos stwierdza: "I coz jest takiego wspanialego w tym, co zrobilem? Cos zrobilem i cos otrzymalem. Nie mialem pojecia, ze uczynilem cos dobrego. Nie wiedziala lewica, co czyni prawica". Wiecie, ze dobro ma znaczenie wowczas, gdy czynione jest bezwiednie. Nigdy nie bedziecie lepsi niz wtedy, gdy nie wiecie, jak jestescie dobrzy. Albo jak powiedzialby wielki sufi: "Swietym jest sie tak dlugo, dopki sie o tym nie wie". Nieswiadomosc siebie! Tak, nieswiadomosc siebie!

 

Niektorzy z was z tym sie nie zgadzaja. Mowicie: "Czyz przyjemnosc plynaca z dawania nie jest zyciem wiecznym tu i teraz?" Nie wiem. Po prostu nazywam przyjemnosc przyjemnoscia i niczym wiecej. Przynajmniej na razie, dopoki nie zajmiemy sie religia. Chcialbym jednak, abyscie juz na poczatku cos zrozumieli: religia nie jest - powtarzam - nie jest koniecznie zwiazana z duchowoscia. A wiec na razie pozostawmy religie na boku. Zapytacie tu moze,  jaka jest sytuacja zolnierza, ktory padl na granat, aby nie zranil innych. Albo mezczyzny, ktory w ciezarowce pelnej dynamitu wjechal do amerykanskiego obozu w Bejrucie? Nikt z nas nie moze wykazac sie miloscia wieksza niz ta. Tyle, ze Amerykanie sa innego zdania. Postapil umyslnie. Zrobil cos strasznego. Prawda. Ale zapewniam was, ze wcale tak nie myslal. Sadzil, ze idzie do nieba. To prawda. Zupelnie tak, jak zolnierz zakrywajacy swym cialem granat.

 

Usiluje zarysowac wizerunek czynu, w ktorym brak jest ego. Czynu, ktorego dokonujesz juz jako przebudzony. Wowczas wlasnie ten czyn jest przez nas dokonywany. Twoj czyn w takim przypadku staje sie zdarzeniem.

 

"Niech mi sie to zdarzy". Nie wykluczam tego. Ale kiedy ty to czynisz, doszukuje sie egoizmu. Nawet wowczas, gdy sa to tylko zapewnienia typu: "Pozostanie po mnie pamiec jako o bohaterze" albo: "Nie moglbym zyc, gdybym tego nie zrobil, nie bylbym w stanie zyc ze swiadomoscia, ze stchorzylem". Pamietaj, iz nie wykluczam jednak innych mozliwosci. Nie twierdze, ze nie istnieja czyny pozbawione egoizmu. Byc moze sa. Matka ratujaca dziecko - swoje dziecko na przyklad. Ale jak to sie dzieje, ze nie ratuje dziecka sasiadow? Bowiem pojawia sie tu owo "moje". Oto zolnierz umierajacy za swoja ojczyzne. Zaniepokojony jestem wieloma takimi smierciami. Pytam wowczas samego siebie: "Czy przypadkiem nie sa one wynikiem prania mozgu?" Rowniez rozmaici meczennicy wzbudza ja we mnie przerozne podejrzenia. Sadze bowiem, ze nierzadko sa oni ofiarami prania mozgu. Meczennicy mahometanscy, hinduscy, buddyjscy, chrzescijanscy sa ofiarami prania mozgu!

 

Oto wbili sobie do glowy, ze musza umrzec, gdyz smierc jest czyms wspanialym. Nie sa w stanie pojac, w czym rzecz, wiec ida na to. Ale uwaga, nie wszyscy sa tacy. Nie twierdze bynajmniej, ze wszyscy - choc nie wykluczam i takiej mozliwosci.

 

Wielu komunistow, to rowniez ofiary prania mozgu. No coz, w to jest wam latwiej uwierzyc, prawda? Ich mozgi byly do tego stopnia wyprane, ze gotowi byli na smierc. Mysle sobie czaaem, ze za pomoca tych samych procesow stworzyc mozna na przyklad sw. Franciszka Ksawerego i terroryste.

 

Mozna odbyc trzydziestodniowe rekolekcje i wyjsc z nich z miloscia ku Chrystusowi, ale bez sladu jakiejkolwiek samoswiadomosci. Bez zadnego sladu. Przyniesc to moze wiele bolu. Osoba taka uwaza sie bowiem za wielkiego swietego. Nie chce tu znieslawiac Franciszka Ksawerego, ktory prawdopodobnie byl wielkim swietym, ale i byl tez czlowiekiem o trudnym charakterze. Byl bardzo kiepskim przelozonym. Naprawde. Spojrzcie na historyczne fakty, a przyznacie mi racje. Gdy tylko cos w nadgorliwosci swej zdzialal Ksawery, wszystko musial prostowac Ignacy (Loyola - przyp.red.). Lagodzil szkody, jakie ten dobry czlowiek wyrzadzil w swej nietolerancji. Trzeba naprawde byc bardzo nietolerancyjnym, by osiagnac to, co on zdolal osiagnac. Naprzod, naprzod i jeszcze dalej - niezaleznie od tego, ilu jeszcze polegnie po obu stronach drogi. Zwykl wykluczac uczestnikow swej wspolnoty, ktorzy pozniej odwolywali sie do Ignacego. A ten mial w zwyczaju mawiac: "Przyjedz do Rzymu, to porozmawiamy o tym". Ignacy w tajemnicy, cichaczem, przyjmowal ich ponownie do wspolnoty. Jaka role w postepowaniu Ksawerego odgrywala samoswiadomosc? Jakie mamy prawo, by osadzac innych? Nie wiem.

 

Nie twierdze, ze nie istnieje cos takiego, jak czysta motywacja. Mowie tylko, ze zazwyczaj wszystko, co robimy, przynosi nam jakies korzysci. Wszystko. Kiedy robisz cos, by zyskac milosc Chrystusa, czy to samolubnosc? Tak. Gdy podejmujesz zabiegi, by zdobyc czyjakolwiek milosc, zabiegasz o wlasne korzysci. Widze, ze bede ci musial jeszcze przejrzysciej to wyjasnic.

 

Zalozmy, ze mieszkasz w Phoenix (stolica Arizony, de Mello nawiazuje do Mormonow - przyp.tlum.) i musisz wykarmic ponad piecset dzieci dziennie. Czy z tego powodu czujesz sie dobrze? Jasne, ze tak. Jakze moglbys czuc sie zle, czyniac tak dobrze. Ale czasami nie jest ci najlepiej. A to dlatego, ze sa ludzie, ktorzy robia wszystko, by nie miec zlego samopoczucia. Swe zachowanie nazywaja dobroczynnoscia. Jednak u podstaw ich dzialania lezy poczucie winy. Nie czynia tego z milosci, lecz z poczucia winy. Ale dzieki Bogu, ty robisz to z milosci do ludzi. Odczuwasz przy tym radosc. Cudownie! Jestes zdrowa jednostka, kierujesz sie bowiem wlasnym interesem. I to jest zdrowe.

 

Pozwolcie, ze podsumuje to, co mowilem o dobroczynnosci bezinteresownej. Powiedzialem, iz istnieja dwa rodzaje interesownosci. Mysle, ze powinienem wymienic trzy. Pierwsza, kiedy czynie cos, co sprawia mi przyjemnosc albo raczej - gdy pozwalam sobie na doznawanie przyjemnosci. Druga, kiedy pozwalam sobie na przyjemnosc sprawiania przyjemnosci innym. Nie powinniscie byc z tego dumni. Nie sadzcie, ze z tego powodu jestescie wspaniali. Jestescie po prostu przecietnymi osobami, tyle ze o bardziej wyrafinowanym guscie. Macie dobry smak, ale nie swiadczy to bynajmniej o stanie waszego ducha. Jako dziecko lubiles coca-cole, teraz jestes dorosly i cenisz smak chlodnego piwa w upalny dzien. Masz wyrobiony smak. Jako dziecko uwielbiales czekolade, teraz jestes starszy i lubisz sluchac symfonii i czytac poezje. Masz tylko bardziej wyrafinowane gusta. Ale ciagle ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin