Dom Nocy 6; Kuszona - P.C. Cast, Kristin Cast.txt

(131 KB) Pobierz
P.C. Cast  +    K. Cast
Kuszona



Rozdział 1

Zoey
    Na nocnym niebie nad Tulsą świecił się magiczny sierp księżyca. Jego blask sprawiał, że lód pokrywający miasto i Opactwo Benedyktynów, gdzie dopiero co miał miejsce nasz pojedynek z nieśmiertelnymi i nieuczciwą Wyższą Kapłanką, migotał, tak, że wszystko wokół mnie wydawało się być dotknięte ręką naszej Bogini. Spojrzałam na skąpany w świetle księżyca krąg, który znajdował się przed grotą Maryi Panny, na miejsce mocy gdzie nie tak dawno Duch,  Krew, Ziemia, Ludzkość i Noc uosobili się, a następnie odnieśli zwycięstwo nad nienawiścią i ciemnością. Rzeźbiony wizerunek Maryi, otoczony Kamiennymi Różami, wysoko w grocie wydaje się być światłem dla srebrnego światła. Patrzyłam na posąg. Wypowiedź Maryi była pogodna, a jej policzki pokryte lodem lśniły jakby płakała w cichej radości. 
    Moje oczy podniosłam ku niebu.  Dziękuję. Wysłałam cichą modlitwę do pięknego półksiężyca, który symbolizował moje bóstwo, Nyx.  Żyjemy. Kalona i Neferet nie ma.
- Dziękuję – szepnęłam do księżyca.
Słuchaj wnętrza…
   Słowa przetoczyły się przeze mnie, subtelne i  słodkie jak liście dotknięte letnią bryzą, przeczesywały moją świadomość tak lekko, że mój budzący się umysł ledwo je zarejestrował, ale Nyx wyszeptała je mojej duszy niemalże drukując je na niej. 
   Byłam nie do końca świadoma, że wokół mnie było niewielu ludzi (dobrze, mniszki, dzieci i może kilka wampirów). Mogłam usłyszeć mieszankę krzyków,  rozmów, płaczu, a nawet śmiechu, która wypełniała noc, ale wszystko czułam odlegle, jak przez mgłę. W tej chwili tym co było prawdziwe dla mnie był księżyc na niebie i blizny, oraz bandaż zaczynający się na jednym ramieniu, owijający moją klatkę piersiową i kończący się na drugim ramieniu. Czułam mrowienie w  odpowiedzi na moje ciche modlitwy, ale nie było to mrowienie z bólu. To było znane mi ciepło, uczucie kłucia zapewniły mnie, że Nyx  Oznacza mnie ponownie. Wiedziałam, że gdybym zajrzała pod koszule i popatrzyła na szyję znalazłabym tam nowy tatuaż wykończeniowy, a zły wygląd blizny był by przyćmiony filigranowym, szafirowym Znakiem – i okazało by się, że jestem po właściwej stronie i nie zboczyłam ze ścieżki mojej bogini. 
   - Erik i Heath, znajdźcie Steve Rae, Johnnyego B, a następnie sprawdźcie Dallas w obwodzie Opactwa, aby być pewnym, że wszystkie Raven Mockers uciekły z Neferet i Kalonem! – Darius krzyknął polecenie wyrywając mnie z otaczającego mnie ciepła, a dźwięk jego głosu mnie zszokował, był jak I’Pod, zbyt wysoki jak na dźwięk i naraz zamieszanie wypełniło  moje zmysły. 
  - Ale Heath jest człowiekiem. Raven Mockers mogą go zabić w drugim… – słowa wyleciały z moich ust zanim zdążyłam je zamknąć, udowadniając ponad wszelkie możliwości, że nie jestem chora umysłowo tylko moje umiejętności są kretyńskie. Zgodnie z przewidywaniami, Heath nadęty jak ropucha uderzył.
- Zo, nie jestem cholernym kotkiem! 
Erik, wyglądał na bardzo wysokiego i dorosłego. 
- Skopie ci tyłek tak jak przystało na wampira – parsknął sarkastycznie do Heatha, a następnie dodał: 
- Nie, jesteś cholernym człowiekiem. Czekaj, to robi z ciebie kociaka! 
- Więc, my pokonaliśmy wielkie zło, a pięć minut potem Erik i Heath rzucają się na siebie uderzając w piersi – Afrodyta powiedziała swoim sarkastycznym, szydzącym, opatentowanym głosem i tak jak ona, dołączył do nas Darius., ale jej wyraz twarzy zmienił się, gdy odwróciła oczy ku Synowi Wojownika Erebusa. 
- Hej, Najgorętszy. Robisz dobrze? 
- Nie musisz się o mnie martwić – Darius zwrócił się do niej. Jego oczy spotkały jej, i praktycznie było czuć telepatycznie chemię między nimi, ale zamiast iść do niej jak zazwyczaj to robił i zamiast pocałować ją namiętnie, skoncentrował się całkowicie na Starku.  
  Spojrzenie Afrodyty wędrowało z Dariusa na Starka.
- Ok. Twoja klatka piersiowa jest bardzo chrupiąca. 
  James Stark stał między Erikiem a Dariusem. Ok, stanie nie było tym, co naprawdę robił. Stark kołysał się i patrzył bardzo niepewnie. 
  Erik odezwał się ignorując całkowicie Afrodytę. 
 - Darius, najprawdopodobniej powinieneś zabrać Starka do środka. Ja skoordynuję badania terenu ze Stevie Rae i upewnię się, że wszystko przebiega gładko. - Jego słowa były w porządku, ale swoim tonem głosu starał się udowodnić, że jest wielkim facetem i kiedy z przymusem kontynuował – Nigdy nie dam sobie pomóc na zewnątrz Heathowi – brzmiał jak bardzo napuszony tyłek. 
- Ty dasz mi sobie pomóc? – Heath w końcu nie wytrzymał i pękł. – Twoja mama pozwoli mi tobie pomóc. 
- Hej, który z nich ma być twoim chłopakiem? – zapytał mnie Stark. Jego głos był szorstki, a sam brzmiał przerażająco słabo, mimo to jego oczy błyszczały z humorem.
- Jestem! – Heath i Erik powiedzieli razem.  
- Oh, bzdura Zoey, oboje są idiotami – powiedziała Afrodyta. 
   Stark zaczął chichotać. Jego chichotanie zmieniło się w  kaszel. Ten natomiast wznowił ciężkie oddychanie. Jego oczy cofnęły się i upadł niczym kamień. Od bolesnego upadku uchroniła go jednak szybka akcja Syna Erebusa . Darius pochwycił go w ostatniej chwili. 
- Muszę go wziąć natychmiast do środka – powiedział. 
  Czułam, jakby moja głowa miała zaraz eksplodować. Darius cały czas trzymał chłopaka w swoich ramionach. Stark wyglądał, jakby był na dobrej drodze do śmierci. 
- Ja nawet nie wiem gdzie jest szpital – jąkałam.
- Nie ma problemu. Weźmie się pingwina by nam pokazał drogę – zabrzmiał arogancki głos Afrodyty. – Hej, ty! Zakonnico! – krzyczała do jednej z pobliskich czarno-białych sióstr, która uciekła z opactwa po nocy pełnej chaosu bitwy by się znaleźć w chaosie jej następstwa. 
  Darius pospiesznie poszedł po zakonnice, a Afrodyta podążyła za nim. Wojownik spojrzał na mnie przez ramie i skierował do mnie swoje pytanie. 
- Idziesz z nami, Zoey? 
- Jeśli tylko mogę – odpowiedziałam pospiesznie. Zanim zajmę się Heathem i Erikiem.
- Idź z Afrodytą i Dariusem, Z. Ja będę mieć oko na Głupiego i głupszego i upewnię się, że nie ma tutaj żadnych potworów. 
- Stevie Rae, jesteś najlepszą przyjaciółką z wszystkich najlepszych przyjaciółek na świecie – odwróciłam się i przytuliłam ją szybko, kochałam ją za to jak spokojnie i normalnie się przy niej czułam. Rzeczywiście, zdawało się więc rzeczą normalną, kiedy cofnęła się uśmiechając się do mnie i widziałam, jak gdyby po raz pierwszy szkarłatne tatuaże, które rozprzestrzeniają się począwszy od wypełnionego półksiężyca i w dół po obu stronach jej twarzy. Gwintowane taśmy wzbudziły we mnie niepokój. 
- Nie martw się o te dwa przygłupy. Użyję ich do odszarpnięcia od siebie. – dodała widząc mój niepokój i wskazała na taśmy.
  Gdy stałam się w nią wpatrując, jej rozpromieniony uśmiech nagle przygasł. 
- Hej, znasz swoją babcię, pamiętasz, ok.? Kramisha zabrała ją do środka tuż po tym jak Kalon został wygnany, a siostra Mary Angela właśnie powiedziała mi, że miała iść sprawdzić co z nią. 
- Tak, pamiętam Kramisha pomaga jej w jeździe na wózku inwalidzkim. Jestem tylko… - mój głos się zawiesił. Właśnie, co? Jak mogę wyrazić słowami, że jestem nawiedzona przez poczucie, że wszystko, co było nie do końca dobre było związane z moją najlepszą przyjaciółką i grupą dzieci, z którą jest spokrewniona, i jak ja mam to jej powiedzieć?  
- Jesteś po prostu zmęczona i martwisz się jeszcze o kilka innych rzeczy – powiedziała cicho Stevie Rae. Przez chwilę zdawało mi się, że widzę zrozumienie w jej oczach, ale nie byłam pewna czy nie było to coś innego, coś mroczniejszego. 
- Ja zaopiekuję się nimi, Z i będę dbać o rzeczy tutaj. Po prostu upewnij się, że ze Starkiem jest wszystko w porządku.  – przytuliła mnie jeszcze raz, a następnie popchnęła mnie w kierunku opactwa. 
- OK. Dzięki – powiedziałam szybko, po czym obrałam sobie za cel Opactwo i totalnie zignorowałam dwa przygłupy, którzy stali tam wlepiając wzrok we mnie. Stevie Rae powiedziała zaraz po mnie:
- Hej,  niech ktoś przypomni Dariusowi by kontrolował czas. Jest tylko godzina do wschodu słońca. Znasz mnie, ja i wszystkie inne czerwone pisklęta musimy się znaleźć wewnątrz, w jakimś chronionym od słońca miejscu by nie spłonąć. 
- Oczywiście, nie ma problemu. Będę pamiętała – zapewniłam ją. Problemem było to, że coraz trudniej i trudniej było mi zapomnieć o tym, co Stevie Rae musiała zrobić, by być tu razem z nami. 



Rozdział 2

Stevie Rae
- Dobrze, w dwoje, słuchać. Ja powiem to raz, a dobrze.  – czerwona adepta stała między dwoma mężczyznami. Położyła ręce na biodrach i spojrzała na Erika i Heatha. Nie odrywając od nich oczu krzyknęła donośnie 
- Dallas! 
   Niemal natychmiast dzieciak podbiegli  zwróciło się do niej.
- Co jest Stevie Rae? 
- Znajdź Johnyego B.  Powiedz mu, aby wziął ze sobą Heatha i oboje niech sprawdzą przednią część Opactwa  przy Lewis Street i niech się upewnią, że wszystkie Raven Mockers <Przedrzeźniacze kruków?> naprawdę zniknęły. Ty i Erik zajmiecie się sprawdzeniem południowej strony budynku. Ja natomiast pójdę wzdłuż rzędu drzew przy Dwudziestej-pierwszej by sprawdzić, czy żaden się tam nie schował. 
- Wszystko tak sama z siebie? – spytał Erik.
- Tak, sama z siebie – Stevie Rae pękła – Zapominasz. Mogę postawić swoją nogę nie tracąc gruntu pod stopami. Mogę także iść do ciebie i skopać twój zazdrosny tyłek. Więc myślę, że mogę iść i sprawdzić te drzewa sama.  
  Stojący obok niej Dallas roześmiał się i rzekł:
-  I myślę, że czerwona wampirzyca z połączeniem z ziemią przebija atuty niebieskiego wamp dramatu. 
Heath parsknął i zaczął się śmiać, a Erik przewidywalnie zaczął się kłaniać. 
- Nie! – Stevie Ray powiedziała zanim głupi chłopcy zaczęli rzucać się na siebie z pięściami. 
- Jeśli to wszystko i nie macie nic do powiedzenia, to zamknijcie się po prostu do cholery. 
- Czy mnie szukałaś? – powiedział Johnny B. stając koło niej. – Widziałem Dariusa zajmującego się tym postrzelonym d...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin