Gaarder Jostein Swiat Zofii 1.doc

(436 KB) Pobierz

Gaarder Jostein

Świat Zofii

Cudowna Podróż W Głąb Historii Filozofii

Przekład Iwona Zimnicka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Książka ta nie powstałaby bez wsparcia i zachęty Siri Dannevig.

Dziękuję także Maiken Ims za cenne komentarze po przeczytaniu rękopisu.

 

Szczególne podziękowania składam Trondowi Bergowi Eriksenowi za trzeźwe uwagi i wieloletnią fachową pomoc.


Komu trzy tysiące lat nie mówią nic,

niech w ciemności niewiedzy żyje z dnia na dzień.

Goethe

OGRÓD EDENU

...w końcu coś kiedyś musiało powstać z niczego...

 

Zofia Amundsen wracała ze szkoły do domu. Pierwszy odcinek drogi przeszła razem z Jorunn. Rozmawiały o elektronicznych robotach. Jorunn twierdziła, że mózg człowieka jest jak skomplikowany komputer, ale Zofia nie była pewna, czy się z nią zgadza. Człowiek musi być chyba czymś więcej niż tylko maszyną?

Rozstały się przy dużym sklepie spożywczym. Zofia mieszkała na obrzeżu rozległej dzielnicy willowej, do szkoły miała prawie dwa razy dalej niż Jorunn. Dom stał jakby na krańcu świata, bo za jej ogrodem nie było już innych zabudowań. Tu zaczynał się głęboki las.

Zofia skręciła w ulicę Koniczynową. Na końcu uliczka zataczała ostry łuk. Miejsce to często nazywano Zakrętem Kapitańskim. Ludzie chodzili tędy niemal wyłącznie w soboty i niedziele.

Był początek maja. W ogrodach, pod drzewami owocowymi kwitły gęste kępy żonkili. Brzozy pokryły się delikatnym zielonym welonem listków.

Czy to nie dziwne, że o tej porze roku wszystko tak po prostu zaczyna rosnąć? Co sprawia, że kiedy tylko robi się cieplej i znikają ostatnie resztki śniegu, z pozbawionej życia ziemi wyłaniają się tony zielonych liści?

Otwierając furtkę do swojego ogrodu Zofia zajrzała do skrzynki na listy. Na ogół było w niej mnóstwo reklam i kilka wielkich kopert do matki. Zofia zwykle kładła gruby plik poczt, na kuchennym stole, potem szła na górę do swojego pokoju i zabierała się do odrabiania lekcji.

Do ojca przychodziły jedynie od czasu do czasu jakieś zawiadomienia z banku, ale też i nie był on wcale, ot takim sobie, zwyczajnym ojcem. Ojciec Zofii był kapitanem wielkiego tankowca i większą część roku spędzał poza domem. Kiedy przyjeżdżał na kilka tygodni, przechadzał się po pokojach wolnym krokiem i uprzyjemniał życie Zofii i jej matce, ale gdy przebywał na morzu, stawał się bardzo daleki.

Dziś w skrzynce leżał tylko jeden nieduży list - i był do Zofii.

„Zofia Amundsen - głosił napis na małej kopercie - ul. Koniczynowa 3”. To wszystko, nigdzie nie podano, kto go wysłał. Nie było nawet znaczka.

Zofia szybko zatrzasnęła furtkę i zaraz otworzyła kopertę. W środku znalazła jedynie mały arkusik papieru, nie większy od samej koperty. Napisano na nim: Kim jesteś?

I nic więcej. Ani pozdrowień, ani podpisu, tylko te dwa odręcznie napisane słowa i duży znak zapytania.

Jeszcze raz obejrzała kopertę. No tak, list był do niej, ale kto wsunął go do skrzynki?

Zofia w pośpiechu otwierała drzwi do czerwonego domu. Jak zwykle kot Shere Khan zdążył chyłkiem przemknąć wśród krzewów, wskoczyć na schodki i prześlizgnąć się przez drzwi, zanim zamknęła je za sobą.

- Kici, kici, kici!

 

Gdy matka Zofii złościła się na to czy owo, zdarzało się, że nazywała dom, w którym mieszkali - menażerią. Menażeria to zbiorowisko rozmaitych zwierząt i prawdę powiedziawszy Zofia była bardzo zadowolona ze swego zwierzyńca. Najpierw dostała wazę ze złotymi rybkami: Złotowłosą, Czerwonym Kapturkiem i Czarnym Piotrusiem. Później przybyły papużki, Kruszyna i Okruszek, żółw Gowinda, a wreszcie żółtobrązowy jak pręgowany tygrys kot Shere Khan. Wszystkie zwierzaki miały stanowić swoistą rekompensatę za to, że matka późno wracała z pracy, a ojciec tułał się gdzieś po morzach i oceanach.

Zofia zrzuciła z ramion szkolny plecak i wystawiła dla Shere Khana miseczkę z kocim jedzeniem. Wreszcie klapnęła na kuchenny stołek z tajemniczym listem w dłoni.

Kim jesteś?

Skąd mogła wiedzieć? Oczywiście była Zofią Amundsen, ale kto to taki? Na razie jeszcze dokładnie tego nie wiedziała.

A gdyby nazywała się zupełnie inaczej? Na przykład Anna Knutsen? Czy wówczas byłaby kimś innym?

Nagle przypomniało jej się, że tata z początku chciał, by miała na imię Synneve. Zofia spróbowała wyobrazić sobie, że wyciąga rękę i przedstawia się jako Synn0ve Amundsen, ale nie, to nie było to. Przez cały czas przedstawiała się zupełnie inna dziewczynka.

Zeskoczyła na podłogę i nie wypuszczając z ręki niezwykłego listu przeszła do łazienki. Stanęła przed lustrem i głęboko zajrzała sobie w oczy.

- Jestem Zofią Amundsen - powiedziała.

Dziewczynka w lustrze nawet się nie skrzywiła. Bez względu na to, co robiła Zofia, i ona robiła to samo. Zofia starała się uprzedzić swe lustrzane odbicie wykonując błyskawiczny ruch, ale ta druga okazała się równie szybka.

- Kim jesteś? - zapytała.

I teraz także nie otrzymała żadnej odpowiedzi, ale przez moment poczuła, że sama zapędziła się w kozi róg, nie wiedziała bowiem, kto zadał pytanie, czy ona sama, czy też jej lustrzane odbicie.

Zofia przysunęła palec wskazujący do nosa w lustrze i powiedziała:

- Ty to ja.

Kiedy jej oświadczenie pozostało bez odzewu, odwróciła zdanie:

- Ja to ty.

Zofia Amundsen nie zawsze była zadowolona ze swojego wyglądu. Często słyszała, że ma piękne migdałowe oczy, ale z pewnością powtarzano jej to tylko dlatego, że miała za mały nos i za duże usta. W dodatku uszy tkwiły zbyt blisko oczu. A już najgorsze ze wszystkiego były proste, gładkie włosy, za nic nie dające ułożyć się w żadną fryzurę. Czasami ojciec gładził ją po głowie i mówił: „Moje ty dziewczę o włosach jak len”, nawiązując do utworu muzycznego Claude’a Debussy’ego. Mógł sobie tak mówić, nie był skazany na to, by przez całe życie zwisały mu z głowy proste czarne strąki. Na włosy Zofii nie działały ani pianki, ani żele.

Czasami własny wygląd zdawał jej się do tego stopnia dziwny, że zastanawiała się, czy przypadkiem nie jest kaleką. W każdym razie matka wspominała o trudnym porodzie. Ale czy to naprawdę sam poród decydował o wyglądzie człowieka?

Czy to nie dziwne, że nie wiedziała, kim jest? I czy nie bezsensowne, że sama nie może decydować o swoim wyglądzie? Został jej podany na tacy. Owszem, mogła wybierać sobie przyjaciół, ale samej siebie nie wybrała. Nie wybrała nawet tego, że jest człowiekiem.

Co to jest człowiek?

Zofia znów popatrzyła na dziewczynkę w lustrze.

- Chyba pójdę odrabiać biologię - oznajmiła, jakby chciała się usprawiedliwić. W następnej chwili była już na korytarzu.

Nie, raczej wyjdę do ogrodu, pomyślała.

- Kici, kici, kici!

Zofia wypchnęła kota na schody i zamknęła za sobą drzwi.

 

Stała na wysypanej żwirem alejce, trzymając w dłoni tajemniczy list, gdy nagle ogarnęło ją dziwne uczucie. Miała wrażenie, że jest lalką, która za dotknięciem czarodziejskiej różdżki stała się nagle żywą istotą.

Czy to nie dziwne, że znajdowała się teraz na świecie, że mogła przebywać w tak niezwykłej baśni?

Shere Khan lekkimi susami przeskoczył żwirowaną alejkę i wślizgnął się między gęste krzewy porzeczek. Prawdziwy, żywy kot; żywy od białych wąsów aż po ruchliwy ogon kończący gładkie, smukłe ciało. I kot także przebywał w ogrodzie, ale na pewno nie zdawał sobie z tego sprawy w taki sam sposób jak Zofia.

Kiedy Zofia coraz głębiej zastanawiała się nad tym, że istnieje, przyszło jej też do głowy, że nie zawsze tak będzie.

Jestem teraz na świecie, myślała. Ale pewnego dnia zniknę.

Czy istnieje życie po śmierci? I tego pytania kot był raczej nieświadomy.

Nie tak dawno temu zmarła babcia Zofii, matka ojca. Od ponad pół roku dziewczynka niemal codziennie rozmyślała o tym, jak jej brakuje. Czy to jest sprawiedliwe, że w pewnym momencie życie po prostu się kończy?

Zofia stała na żwirowanej alejce, zatopiona w myślach. Usiłowała skupić się na tym, że istnieje, by zapomnieć, że nie zawsze tak będzie. Okazało się to jednak niemożliwe. Kiedy tylko koncentrowała się na swym istnieniu, natychmiast pojawiała się myśl o końcu życia. Podobnie było, gdy próbowała myśleć odwrotnie: dopiero gdy świadomość, że pewnego dnia przestanie istnieć, stała się dostatecznie silna, naprawdę zdała sobie sprawę, jak nieskończenie cenne jest życie. To trochę tak, jak awers i rewers, dwie strony monety; monety, którą stale obracała w dłoni. Im większa i wyraźniejsza była jedna strona, tym większa i wyraźniejsza stawała się druga. Życie i śmierć były jak dwie strony tej samej sprawy.

Nie można przeżywać tego, że się istnieje, bez świadomości, że kiedyś się umrze, pomyślała. Tak jak niemożliwe jest myślenie o śmierci bez myślenia o tym, jak wspaniałe jest życie.

Zofia przypomniała sobie, że babcia powiedziała coś podobnego tego dnia, gdy dowiedziała się od lekarza o swojej chorobie. „Dopiero teraz rozumiem, jak wspaniałe jest życie”.

Czy to nie smutne, że większość ludzi musi zachorować, by zdać sobie sprawę z cudowności życia? A przynajmniej potrzeba im do tego tajemniczego listu w skrzynce!

Może powinna sprawdzić, czy w skrzynce nie leży coś jeszcze? Zofia pobiegła do furtki i uniosła zielone wieczko. Drgnęła przestraszona ujrzawszy identyczną kopertę. Czy wyciągając pierwszy list nie upewniła się, że skrzynka jest pusta?

Na tej kopercie także napisano jej nazwisko. Rozerwała ją i wyłowiła ze środka taki sam arkusik papieru jak poprzedni.

Skąd wziął się świat? - przeczytała.

Nie mam pojęcia, pomyślała Zofia. Tego chyba nie wie nikt? A mimo wszystko Zofia uznała, że pytanie jest w pełni uzasadnione. Pierwszy raz w życiu doszła do wniosku, że właściwie nie da się żyć na świecie, przynajmniej nie pytając, skąd się ten świat wziął.

Tajemnicze listy tak zamieszały Zofii w głowie, że postanowiła usiąść w Zaułku.

Zaułek był supertajną kryjówką Zofii. Przychodziła tu tylko wtedy, gdy była bardzo zła, bardzo smutna albo bardzo szczęśliwa. Tego dnia miała po prostu mętlik w głowie.

 

Czerwony dom stał w wielkim ogrodzie. Było tu wiele rabat z kwiatami, krzewów i rozmaitych drzew owocowych, rozległy trawnik z ogrodową huśtawką i nawet nieduża altana; dziadek, ojciec ojca, zbudował ją dla babci, kiedy straciła pierwsze dziecko, które zmarło zaledwie w kilka tygodni po urodzeniu. Biedactwo miało na imię Maria. Na jej nagrobku wyryto napis: „Mała Maria do nas przybyła, przywitała się i zawróciła”.

W jednym z rogów ogrodu, z tyłu, za malinami rosły gęste zarośla, które nigdy nie wydawały ani kwiatów, ani owoców. Właściwie był to stary żywopłot odgradzający ogród od wielkiego lasu, ale ponieważ przez ostatnie dwadzieścia lat nikt go nie pielęgnował, zmienił się w nieprzebyty gąszcz. Babcia opowiadała, że w czasie wojny żywopłot utrudniał przejście lisom, przychodzącym tu na polowanie, kiedy kury chodziły wolno po ogrodzie.

Dla wszystkich, poza Zofią, stary żywopłot był równie niepotrzebny co klatki dla królików w innym miejscu ogrodu, ale nikt nie znał tajemnicy Zofii.

Odkąd mogła sięgnąć pamięcią, Zofia znała wąskie przejście w żywopłocie. Czołgając się przez nie docierało się do wolnego miejsca otoczonego krzakami. Było tutaj jak w małej chatce. Mogła mieć pewność, że nikt jej tu nie znajdzie.

Ściskając w ręku dwie koperty Zofia pobiegła przez ogród do żywopłotu i na czworakach przecisnęła się przez gęstwinę. Zaułek był dość duży, mogła w nim stanąć prawie wyprostowana, ale teraz wolała przysiąść na grubych korzeniach. Stąd mogła wyglądać przez małe prześwity między gałęziami i liśćmi. Choć żaden z nich nie był większy od pięciokoronówki, miała widok na cały ogród. Kiedy była mała, lubiła stąd przyglądać się, jak matka czy ojciec szukają jej między drzewami.

Zofia zawsze uważała, że ogród tworzy odrębny świat. Za każdym razem, gdy słyszała o ogrodzie Edenu w historii o stworzeniu świata, miała wrażenie, że siedzi w Zaułku i wygląda na swój mały raj.

„Skąd wziął się świat?”

Nie, Zofia nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Wiedziała, że Ziemia jest tylko maleńką planetą zawieszoną w ogromnej przestrzeni kosmosu. Ale skąd wzięła się przestrzeń kosmiczna?

Można było, rzecz jasna, założyć, że kosmos istniał od zawsze, i wówczas nie trzeba było szukać odpowiedzi, skąd się wziął. Ale czy cokolwiek mogło istnieć od zawsze? W głębi jej duszy coś gwałtownie protestowało przeciwko takiemu twierdzeniu. Wszystko, co istnieje, musiało chyba mieć jakiś początek? A więc i przestrzeń kosmiczna musiała kiedyś powstać z czegoś innego.

Ale jeśli kosmos powstał nagle z czegoś innego, to i to coś innego musiało kiedyś powstać z czegoś jeszcze innego. Zofia zrozumiała, że zepchnęła tylko cały problem na dalszy plan. W końcu coś kiedyś musiało powstać z niczego. Ale czy to możliwe? Czy nie jest to równie nieprawdopodobne, jak wyobrażenie sobie, że świat istnieje od zawsze?

W szkole uczono ją, że świat został stworzony przez Boga, i Zofia usiłowała teraz uspokoić się myślą, że ta odpowiedź jest najlepsza. Zaraz jednak znów zaczęła się zastanawiać. Chętnie zgodzi się z twierdzeniem, że to Bóg stworzył przestrzeń kosmiczną, ale co z samym Bogiem? Czy on stworzył się sam, z niczego? Znów coś w niej ostro zaprotestowało. Nawet jeśli Bóg potrafił stworzyć to czy tamto, z pewnością nie zdołałby stworzyć samego siebie, zanim miał jakiegoś „siebie”, przy pomocy którego mógł tworzyć. Pozostawała więc tylko jedna możliwość: Bóg istnieje od zawsze. Ale przecież tę możliwość odrzuciła już na początku! Wszystko, co istnieje, musi mieć jakiś początek.

- Cholera!

Jeszcze raz otworzyła obie koperty.

Kim jesteś?

Skąd wziął się świat?

Podstępne pytania! I od kogo przyszły te listy? Pozostawało to równie wielką tajemnicą.

Kto wyrwał Zofię z codzienności i zmusił do szukania rozwiązań wielkich zagadek wszechświata?

 

Zofia po raz trzeci poszła do skrzynki.

Dopiero teraz listonosz przyniósł codzienną porcję poczty. Zofia wyłowiła pękaty plik reklam, gazety i parę listów do matki. Zauważyła też widokówkę z egzotyczną plażą. Odwróciła kartkę, zobaczyła, że przyklejono na niej norweskie znaczki. Na stemplu widniał napis: „Batalion ONZ”. Czy to kartka od tatusia? Ale przecież on miał znajdować się w zupełnie innym miejscu, a w dodatku to wcale nie jego pismo!

Zofia poczuła, że puls uderza jej szybciej, kiedy czytała, do kogo zaadresowana jest kartka: „Hilda Moller Knag, c/o Zofia Amundsen, ul. Koniczynowa 3...” Dalej adres się zgadzał. Przeczytała kartkę:

 

Kochana Hildo!

Najserdeczniejsze życzenia z okazji piętnastych urodzin! Jak pewnie rozumiesz, chciałbym Ci ofiarować prezent, który pomoże Ci dorastać. Wybacz, że wysyłam kartkę do Zofii Tak było najłatwiej.

Ucałowania, Tatuś

 

Zofia pędem wróciła do domu i wpadła do kuchni. Czuła, że wzbiera w niej burza.

Kim była ta Hilda, która kończyła piętnaście lat trochę ponad miesiąc przed jej piętnastymi urodzinami?

Zofia przyniosła z korytarza książkę telefoniczną. Sprawdziła. Wiele osób nosiło nazwisko Moller, było też sporo Knagów. Ale nikt w całym grubym tomie nie nazywał się Moller Knag.

Jeszcze raz zbadała tajemniczą pocztówkę. Tak, była prawdziwa, z prawdziwym znaczkiem i stemplem.

Dlaczego jakiś ojciec wysłał kartkę z życzeniami urodzinowymi pod adresem Zofii, jeśli jasne było, że przeznaczone są dla kogoś zupełnie innego? Jaki ojciec chciałby pozbawić własną córkę przyjemności z otrzymania urodzinowej kartki, wysyłając ją, ot tak sobie, gdzieś w świat? Dlaczego tak miałoby być „najłatwiej”? I przede wszystkim: w jaki sposób zdoła odnaleźć Hildę?

Zofii trafił się więc jeszcze jeden twardy orzech do zgryzienia. Spróbowała uporządkować myśli.

W ciągu kilku zaledwie popołudniowych godzin pojawiły się przed nią trzy zagadki. Pierwsza: kto wsunął dwie białe koperty do skrzynki na listy. Druga to owe trudne pytania zadane w listach. Trzecia zagadka brzmiała: kim jest Hilda Meller Knag i dlaczego Zofia otrzymała kartkę urodzinową przeznaczoną dla obcej dziewczynki.

Była przekonana, że wszystkie trzy zagadki muszą w jakiś sposób wiązać się ze sobą, bo do tego dnia wiodła całkiem zwyczajne życie.

CYLINDER

...zdziwienie jest tą przyczyną, dla której ludzie zaczęli filozofować...

 

Zofia przyjęła za pewnik, że osoba, która napisała do niej trzy anonimowe listy, ponownie się z nią skontaktuje. Postanowiła na razie nikomu o nich nie wspominać.

W szkole trudniej jej było skoncentrować się na lekcjach. Uznała nagle, że nauczyciel rozprawia tylko o rzeczach nieistotnych. Dlaczego nie mówił raczej o tym, czym jest człowiek albo czym jest świat i jak powstał?

Ogarnęło ją uczucie, którego nigdy dotąd nie doznała: i w szkole, i wszędzie dookoła ludzie zajmowali się sprawami mniej lub bardziej przypadkowymi. A przecież istniały poważne, trudne problemy, których rozwikłanie było ważniejsze niż zwykłe przedmioty szkolne.

Czy ktoś w ogóle znał odpowiedź na takie pytania? Zofia w każdym razie uważała, że zastanawianie się nad nimi jest ważniejsze niż wkuwanie odmiany czasowników.

Kiedy zabrzęczał dzwonek na koniec ostatniej lekcji, tak prędko opuściła dziedziniec szkoły, że Jorunn musiała biec, by ją dogonić.

Po chwili Jorunn zapytała:

- Zagramy wieczorem w karty?

Zofia wzruszyła ramionami.

- Chyba już mnie nie interesuje gra w karty.

Jorunn wyglądała, jakby właśnie spadła z księżyca.

- Nie? No to może zagramy w badmintona?

Zofia wbiła wzrok w asfalt, ale zaraz podniosła oczy na przyjaciółkę.

- Badminton też już mnie chyba nie interesuje.

- Ach tak!

Zofia usłyszała w głosie Jorunn ton goryczy.

- A może mogłabyś mi powiedzieć, co tak nagle stało się dla ciebie takie ważne?

Zofia ledwie widocznie potrząsnęła głową.

- To... to tajemnica.

- Phi! Na pewno się zakochałaś!

Dziewczęta przez dłuższą chwilę nie odzywały się do siebie ani słowem. Kiedy doszły do boiska, Jorunn oświadczyła:

- Idę przez boisko.

„Przez boisko” - to była najkrótsza droga dla Jorunn, ale chodziła tędy tylko wtedy, gdy musiała spieszyć się do domu, żeby zdążyć na jakieś spotkanie albo wizytę u dentysty.

Zofia czuła, że robi jej się przykro, ponieważ uraziła przyjaciółkę. Ale co mogła odpowiedzieć? Że nagle problem, kim jest i skąd wziął się świat, pochłonął ją do tego stopnia, że nie miała czasu zagrać w badmintona? Czy Jorunn by to zrozumiała?

Dlaczego tak trudno zajmować się pytaniami najważniejszymi, choć w pewien sposób najzwyklejszymi ze wszystkich?

Czuła, że serce mocniej uderza jej w piersi, kiedy otwierała skrzynkę, ale niestety znalazła tylko list z banku i kilka dużych żółtych kopert dla matki. A taką miała nadzieję na kolejną przesyłkę od nieznanego nadawcy.

Dopiero zamykając furtkę odkryła swoje imię na jednej z dużych kopert. Na odwrocie, w miejscu, w którym miała zamiar ją rozerwać, umieszczono napis: Kurs filozofii. Obchodzić się ostrożnie.

Zofia pobiegła żwirowaną alejką i zostawiła plecak na schodach. Pozostałe listy wsunęła pod wycieraczkę i pomknęła do ogrodu za dom. Postanowiła ukryć się w Zaułku. Ten list należało otworzyć właśnie tam.

Shere Khan długimi susami pomknął za nią, ale Zofia uznała, że to nie szkodzi. Była pewna, że kot nic nikomu nie piśnie.

W kopercie znalazła trzy kartki maszynopisu spięte spinaczem. Zaczęła czytać.

 

Co to jest filozofia?

 

Droga Zosiu!

Ludzie mają różne hobby. Są tacy, co zbierają stare monety albo znaczki, niektórzy lubią robótki ręczne, inni poświęcają wolny czas na uprawianie jakiejś dyscypliny sportu.

Wiele osób lubi także czytać, jednakże dobór ich lektur bardzo się różni. Jedni czytają tylko gazety albo komiksy, inni wolą powieści, a jeszcze inni książki z różnych dziedzin nauki, na przykład astronomii, życia zwierząt czy wynalazków technicznych.

Jeśli interesują mnie konie albo kamienie szlachetne, nie mogę żądać, aby wszyscy inni również się tym interesowali. Jeżeli z napięciem śledzę relacje sportowe w telewizji, muszę też tolerować zdanie tych, którzy uważają, że sport jest nudny.

Czy mimo wszystko jednak jest coś, co powinno interesować każdego bez wyjątku? Czy istnieje coś, co dotyczy wszystkich ludzi, bez względu na to, kim są i w jakim miejscu na świecie mieszkają? Tak, droga Zosiu. Istnieją pytania, które powinny zajmować wszystkich ludzi. Takich właśnie pytań dotyczyć będzie ten kurs.

Co jest najważniejsze w życiu? Jeśli zapytamy kogoś, kto głoduje, odpowiedź będzie brzmiała: jedzenie. Gdy takie samo pytanie zadamy komuś, kto marznie, odpowie: ciepło. A kiedy s...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin