040 Ekspedycja.pdf

(2151 KB) Pobierz
1034920699.001.png
1034920699.002.png
Rozdział I
Chociaż na górze słońce paliło ostro i rozgrzewało
powietrze do żaru, tutaj na dole panował chłód i pachniało
zgnilizną. Michał Jasiołd, który przez chwilę przyglądał się
Hance ustawiającej niwelator na brzegu wykopu opuścił
głowę, wyjął z kieszeni rozpiętej koszuli bloczek i paroma
kreskami narysował nogi dziewczyny, tuż nad nimi stanik
kostiumu kąpielowego, ledwie zaznaczył pochyloną głowę i
ręce wyciągnięte w stronę przyrządu. Ten skrót postaci
widzianej z dołu pod tak ostrym kątem warto było
zapamiętać. Schował bloczek, lekko strzelił palcami
odganiając rozleniwioną muchę, która łaziła po leżącym mu
na kolanach arkuszu papieru milimetrowego i wpatrzył się w
kratownicę wiszącą przed nim na ścianie. Kratownica
dotykała dna, to był ostatni profil.
Chwilę przyzwyczajał oślepione oczy do ciemniejszego
wnętrza wykopu, potem chwycił zieloną kredkę. Właściwie
nic prawie nie było już do rysowania. Ze ściany wystawały
niezbyt równo odpiłowane przekroje czterech belek, między
nimi tkwił jakiś kamień. To już narysował, została tylko
najniższa warstwa, czarnozielony gładki ił, jakby nieco tłusty.
Od trzech dni wydobywali z wykopu już wyłącznie to błotko,
od czasu do czasu trafiały się jeszcze jakieś kawałki ceramiki,
niewiele zresztą, po całym dniu kilkanaście sztuk w skrzynce.
Jasiołd wiedział, że stary był skłonny skończyć ten wykop już
wczoraj, a może nawet przedwczoraj, tym bardziej więc był
zły, że tkwi tu teraz owiązany w pasie liną, której drugi
koniec przymocowany jest do rosnącej na górze topoli, boi
się ruszyć, mimo, że nogi w gumiakach zanurzonych w
zimnym błocie pokrywającym dno niemal mu zdrętwiały, i
nie może nawet porozmawiać z Hanką, bo nie wolno się
głośno odzywać.
Jasiołd przyjechał do Lubczy nieco później niż cała ekipa,
zdecydował się nagle. Wybierał się właśnie na obóz
wędrowny w Bieszczady, kiedy pewnego wieczora odwiedził
go cioteczny brat, Marian Zakrzewski, z którym widywał się
ostatnio raczej rzadko. Nie można powiedzieć, żeby łączyło
ich coś ponad wspomnienia wspólnie spędzonego
dzieciństwa. Marian namawiał go na Lubczę, o której Michał
słyszał od znajomych, chwalących malowniczość i idealny
spokój panujący w tym miasteczku. Pamiętał też, że przed
wojną mieszkał w Lubczy czy też gdzieś w pobliżu jego wuj
Henryk Zakrzewski, jedyny w rodzinie — jak mówiła matka
— który dorobił się pieniędzy. Była to zresztą rzecz nie
sprawdzona, ponieważ wuj przepadł bez wieści w czasie
okupacji, to zaś, co po nim zostało, nie świadczyło
bynajmniej o fortunie.
To wszystko nie skłoniłoby Michała do wyjazdu, jednakże
Marian zaskoczył go dość niezwykłą propozycją pracy przy
wykopaliskach.
— A co ja tam będę robił?
— Będziesz rysował zabytki.
- Rysował? — zdziwił się. — Przecież tego już się nie robi,
po co komu rysunki, które nigdy nie będą tak dokładne jak
fotografia?
Wtedy Marian wytłumaczył mu, że przeciwnie, niezależnie
od fotografii podczas wykopalisk robi się także rysunki
zabytków, ponieważ chodzi o to, żeby utrwalić kontury, linie
tych przedmiotów, sposób łączenia poszczególnych części,
czego na ogół nie widać wyraźnie na fotografii, która jest
szara i zbyt wierna — oddaje wszelkie zmiany, jakie
poczyniło długie leżenie w ziemi, co sprawia, że sam
przedmiot niekiedy z trudem tylko daje się na niej
rozpoznać.
Rozmawiali jeszcze z godzinę, w ciągu której Jasiołd
dowiedział się, że w Lubczy rozpoczyna się właśnie trzeci
sezon wykopaliskowy, w czasie którego będzie się kończyć
dwa wykopy i zakładać trzeci, że roboty nie powinien mieć
wiele, bo prace posunęły się w zeszłym roku daleko i
pierwszy wykop byłby już na pewno skończony, gdyby nie
fatalna pogoda, która zmusiła ekipę do przerwania prac.
- I zostawiliście tak wszystko na zimę? — spytał Michał.
- Tak, to się czasem robi. Oczywiście jakoś się wykop
zabezpiecza, przeważnie dno przykrywa się papą.
- A co tam odkopali?
- Grodzisko wczesnośredniowieczne, a pod nim, w
ostatniej warstwie, umocnienia łużyckie o nie spotykanej
dotąd konstrukcji tak zwanej hakowej. To jest bomba, docent
Karpiak z Instytutu, który prowadzi te badania, miał referat
w zimie, czytałem go, bo był drukowany w materiałach z
kongresu. Wszyscy myśleli, że dopiero Mieszko I zaczął
budować wały hakowe, a tu się okazało, że były już i łużyckie.
- To dużo starsze?
- No, co najmniej o półtora tysiąca lat. Kultura łużycka
skończyła się kilkaset lat przed naszą erą, trudno dokładnie
powiedzieć ile, wiesz, na ogół to się nagle nie urywa, jedna
kultura przechodzi w drugą, ale w przybliżeniu ze czterysta.
Osada w Biskupinie na przykład jest z tej epoki.
— Dobra — przerwał Michał — a powiedz mi jeszcze, co to
są te zabytki, które ja mam rysować. Garnki? Skarby? Całe
chałupy czy jakieś kości?
Marian roześmiał się.
— Skarbów ci się zachciewa. Nie, to co my wydobywamy, to
przeważnie nie są skarby, przynajmniej w potocznym
znaczeniu. Owszem mówi się: skarb, jeśli w jednym miejscu
leży kilka czy kilkanaście przedmiotów, powiedzmy ozdób
albo narzędzi, ale to nie są rzeczy, które miałyby dużą
wartość nie dla badacza. Normalnie znajduje się sporo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin