Masterton Graham - Bohaterka.rtf

(65 KB) Pobierz
Bohaterka

Bohaterka

 

Oparł rower o ścianę „Psa i Kaczki” i wszedł do środka. W starym pubie, którego sufit podpierała konstrukcja z dębowych kolumn i belek, było gorąco, głośno i znacznie tłoczniej niż zazwyczaj. By dać załogom wytchnienie, a mechanikom czas na naprawę uszkodzonych samolotów, zawieszono naloty na dwa tygodnie. Przez gęsty dym papierosowy dostrzegł w głębi sali, przy tarczy do gry w strzałki, dwóch swoich ludzi: strzelca z wieżyczki obrotowej, McClunga, i nawigatora Marinettiego. Trzeci, jeden ze strzelców pokładowych, zabierał się właśnie ostro do rumianej dziewuchy z pobliskiego Bassingbourn.

Zaczął przebijać sobie łokciami drogę do baru. Zanim tam dotarł, potrącił dziewczynę w rdzawej tweedowej garsonce, wylewając trzymany przez nią w dłoni jabłecznik.

— Hej, ty! Uważaj! — krzyknęła odwracając się. Uniósł dłonie w przepraszającym geście.

— Przepraszam bardzo, to niechcący. Postawię pani nowego drinka.

— Nie ma sprawy — powiedziała z typowym dla spikerów BBC akcentem i wytarła poły garsonki chusteczką. — Już i tak dużo nie zostało.

— Mimo to niech pani pozwoli coś sobie postawić. Choćby dla utrzymania przyjacielskich stosunków.

— Nie mogę się na to zgodzić — oświadczyła przekornie. — Nie zostaliśmy sobie przedstawieni.

Machnął ręką na Toma, właściciela pubu, grubasa o specyficznym, powolnym sposobie mówienia, który zawsze przypominał mu Olivera Hardy’ego.

— Tom, znasz tę młodą damę?

— Tę obok ciebie? Oczywiście. To Anne Browne. Najmłodsza latorośl majora Browne’a.

Cliff ujął ją za rękę i powiedział:

— Miło panią poznać, miss Browne. Nazywam się Cliff Eager drugi, ale proszę mi mówić Cliff.

— Eager byłoby chyba odpowiedniejsze, nie sądzi pan? — odparła z uśmiechem*[1].

Cliff zamówił dla siebie duży kufel flowersa i szklankę jabłecznika dla Anne. Poczęstował ją lucky strike’em i podał ogień.

— Najmłodsza latorośl majora Browne’a, tak? — spytał. — A ile to ich jeszcze jest?

— Razem ze mną cztery.

— Same dziewczyny? Wszystkie takie ładne jak pani?

— Tak jakby, panie Gorliwy.

Dziewczyna była nie tylko ładna — była bardzo ładna i na pewno doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Miała bladą twarz w kształcie serca i szeroko rozstawione oczy o barwie odbijającego się w kałuży nieba. Jej krótki nos był lekko zadarty, pełne wargi pomalowała błyszczącą czerwoną szminką i nieustannie je wydymała, co sprawiało wrażenie, jakby właśnie przestała się całować. Skręcone w loki, błyszczące kasztanowe włosy przytrzymywały dwie spinki. Była drobnej budowy, nie mogła mieć więcej niż metr sześćdziesiąt pięć wzrostu. Spod siermiężnej służbowej garsonki wyglądał obszerny biały sweter z miękkiej wełny, który nie mógł jednak ukryć biustu, zbyt dużego jak na tak szczupłą dziewczynę.

— Ma pani ochotę usiąść? — spytał Cliff i kiedy kiwnęła głową, zaczęli się przepychać przez roześmiany tłum, aż znaleźli w rogu niewielki stolik, nad którym wisiała przedstawiająca scenę myśliwską litografia. Hałaśliwa grupa amerykańskich pilotów śpiewała Tramp, tramp, tramp, the boys are marching, wzbogacając tekst własnymi sprośnymi wstawkami.

— W jaki sposób tak szacowna dama trafiła do takiego gniazda rozpusty?

— Mam się tu spotkać z przyjacielem. Wyjeżdżam jutro i ma mi pożyczyć coś z ubrania.

— Wyjeżdża pani? Do jakiegoś ciekawego miejsca?

— Tylko do Torquay. Dostałam tam pracę w domu spokojnej starości.

— Będzie mi pani brakowało.

— Boże drogi, przecież mnie pan nie zna.

— Dlatego będzie mi pani brakowało. Spotykam najładniejszą dziewczynę w całej wschodniej Anglii i co się dzieje? Zostawia mnie i wyjeżdża do Torquay.

— Cóż, podejrzewam, że wkrótce znów będzie pan bardzo zajęty. Położył palec na usta.

— Ciii, nie wolno nam o tym mówić. Ale cóż, pewnie tak będzie. Dali nam chwilę przerwy po Piorunującym Tygodniu, jednak lada chwila zacznie się dawny kołowrót. Wstawanie, lot nad Niemcy, zrzut, powrót, mycie zębów, spanie.

Zaciągnęła się i obserwowała go uważnie zza chmury papierosowego dymu. W pewien toporny sposób był przystojny, jego szeroka twarz i wydatne kości policzkowe oraz głęboko osadzone, odrobinę skośne oczy spodobały się jej. Miał na sobie skórzaną kurtkę pilota z kołnierzem z baranka. Nie potrafiła go sobie wyobrazić w garniturze.

— Skąd pan pochodzi? Z amerykańskiego Południa? Dość mocno przeciąga pan zgłoski.

— Jestem z Memphis. No, z pobliża Memphis. Z miasteczka Ellendale. Jest tam sklep, kościół, kino i to wszystko.

— Założę się, że nie może się pan doczekać powrotu do domu.

— Zrobię to natychmiast, jak skończymy to, po co tu przyjechaliśmy.

Zamilkła. Po chwili, całkiem nieoczekiwanie, ujęła jego dłoń.

— Boi się pan śmierci? Ja się chyba boję. Uśmiechnął się.

— Ależ droga pani, nie musi się jej pani bać. Nic pani nie grozi przy opiekowaniu się staruszkami.

— Oczywiście, na pewno. Tylko mi tak przeszło przez myśl, to wszystko — odparła. Nie cofnęła ręki.

Cliff odczekał chwilę, po czym zaczął mówić:

— Jeśli tak to panią ciekawi, to owszem, boję się śmierci. W nocy przed lotem nigdy nie śpię, tylko się modlę. W powietrzu na szczęście nie ma za wiele czasu na myślenie. Człowiek jest zbyt zajęty dbaniem o to, by dolecieć na miejsce i wrócić szczęśliwie do domu, no i pilnowaniem, by nie wpaść na któryś z lecących obok samolotów. Pewnego razu dostaliśmy nad Emden z baterii przeciwlotniczej, straciliśmy cały przód i do dziś nie wiem, jak udało nam się sprowadzić nasz samolot do Bassingbourn. Widzi pani te siwe włosy tu z prawej strony? Spojrzałem po tamtej misji w lustro i okazało się, że już tam są.

Anne zdusiła niedopałek w wielkiej popielnicy z reklamą guinessa.

— Czy jeśli o coś zapytam, odpowie mi pan „tak” albo „nie”, a jeśli odpowiedź będzie przecząca, nie będziemy do tego wracać i będzie pan udawał, że nie zadałam pytania?

Cliff zaczął się uśmiechać, ale uświadomił sobie, że dziewczyna traktuje sprawę poważnie.

— Niech będzie — odparł. — Chyba sobie poradzę.

— Czy pójdziesz ze mną do łóżka?

Otworzył usta, zaraz je jednak zamknął. Rozejrzał się, by sprawdzić, czy ktoś poza nim usłyszał pytanie, nic na to jednak nie wskazywało. Wszyscy śpiewali Run, Rabbit, Run i tupali do taktu. Popatrzył na Anne, która w dalszym ciągu wpatrywała się w niego z napiętym wyrazem twarzy i tak mocno ściskała jego dłoń, że paznokcie wbijały mu się w skórę.

— Jesteś pewna, że tego chcesz? Skinęła głową.

— Nie masz chłopaka ani kogoś w tym rodzaju? Co na to powie ten twój przyjaciel?

— Nic. Jesteśmy tylko kumplami.

— Sam nie wiem… Anne, jesteś piękna, ale…

— Chodzi o twoją religię, prawda? Jesteś baptystą z Południa albo coś w tym stylu, prawda?

— Nie wiem, co powiedzieć.

— Jedyne co masz do powiedzenia, to „tak” lub „nie”. Czy to zbyt trudne?

Cliff wziął głęboki wdech. Po chwili powiedział:

— No dobrze, niech będzie. TAK. Może jestem głupi, ale nie na tyle.

Tom miał na piętrze „Psa i Kaczki” trzy pokoje. Dwa były zajęte — jeden przez komiwojażera sprzedającego środki na przeczyszczenie, drugi przez starsze, ale bardzo żwawe i wysportowane małżeństwo, które zamierzało spędzić wakacje na pieszych wędrówkach. Cliff widział ich kilka razy w salonie, kiedy studiowali przedwojenne mapy brytyjskiego urzędu kartograficznego i spierali się pełnymi napięcia, świszczącymi głosami:

— Nie, nie możemy iść przez… Little Eversden… To zmusi nasss do zboczenia… z trassy…

Trzeci pokój był najmniejszy, jego okno wychodziło na podwórze na tyłach budynku, gdzie piętrzyły się beczki i stała psia buda. Wyblakła tapeta w brązowe kwiaty była wątpliwą ozdobą ścian, a umeblowanie składało się z taniej lakierowanej komody i pojedynczego łóżka, przykrytego różową, wymiętą narzutą, na środku której była plama po herbacie w kształcie Irlandii. Nad łóżkiem wisiała litografia ukazująca żołnierza z pierwszej wojny światowej, żegnającego się z rannym koniem, zatytułowana „Żegnaj, stary przyjacielu”.

— Przyjemne — mruknął Cliff wskazując ruchem głowy litografię.

Anne roześmiała się nerwowo. Usiadła na skraju łóżka, splotła dłonie i patrzyła na niego z miną, której nie umiał nijak zinterpretować. Nie świadczyła o wstydliwości, nie była to jednak także mina, jakiej by się spodziewał po dziewczynie, która właśnie poprosiła całkiem obcego sobie mężczyznę, żeby się z nią przespał.

— Chyba nie myślisz, że robiłam coś takiego przedtem — powiedziała. Jej włosy lśniły w świetle nocnej lampki z przypalonym kloszem z imitacji pergaminu, na którym namalowano galeon.

— Nie zastanawiałem się nad tym — odparł Cliff. — Wiem za to na pewno, że jesteś bardzo piękną dziewczyną, a ja bardzo szczęśliwym facetem.

Zdjął zegarek na stalowej bransoletce i położył go na stoliku obok łóżka.

— Czy to nie śmieszne? — zauważyła Anne. — Zanim ludzie zaczną się kochać, zawsze zdejmują zegarki… jakby czas przestał się liczyć…

Cliff zdjął kurtkę i powiesił ją na haczyku na drzwiach.

— Chcesz zgasić światło? — spytał.

— Nie — szepnęła.

Usiadł obok niej na łóżku.

— Trochę dziwnie się czuję — przyznał. — Jeszcze się nawet nie pocałowaliśmy.

— No to się pocałujmy.

Objął ją, a ona przytuliła się do niego. Patrzył jej prosto w oczy, jakby to miało mu pomóc ją zrozumieć, widział jednak tylko tęczówki w kolorze niebieskoszarego deszczu i własne odbicie. Pocałował ją delikatnie w usta, ledwie je muskając, a potem pocałowali się znowu, znacznie zachłanniej. Wsunęła mu język do ust i polizała jego podniebienie i język. Zaczął ją całować po policzkach i nosie, po oczach i szyi i natychmiast poczuł, że członek zaczyna mu twardnieć.

Złapał skraj puszystego swetra Anne i podciągnął go jej nad głowę. Przez chwilę — z uniesionymi w górę ramionami i schowaną głową — wyglądała jak związana i gotowa do sadomasochistycznych igraszek, zaraz jednak znów zobaczył jej twarz — uśmiechniętą i lekko zaczerwienioną.

— Chodź… wstań — powiedział i postawił dziewczynę na nogi. Bez butów na wysokim obcasie sięgała mu do drugiego guzika koszuli.

Rozpiął jej rudą spódnicę i pociągnął w dół suwak, a potem zsunął z ramion Anne cienkie ramiączka satynowej koszulki, która ześlizgnęła się w ślad za spódnicą na podłogę. Anne obejmowała go za szyję, ubrana jedynie w biustonosz, satynowe majtki, pas do pończoch i przezroczyste jasnobrązowe pończochy. Stanik miała nieco za mały i piersi wylewały się po bokach. W głębokiej, miękkiej szczelinie między piersiami leżał niczym ptak w gnieździe srebrny medalion na cienkim łańcuszku.

Cliff miał duże dłonie i grube palce i nie mógł sobie poradzić z rozpięciem ciasnego stanika.

— Cholera, to trudniejsze od odwinięcia gumy do żucia w lotniczych rękawicach… — mruknął.

Anne roześmiała się i pocałowała go w nos, a potem sięgnęła obiema dłońmi za siebie i rozpięła stanik. Nagie piersi z dużymi bladoróżowymi otoczkami ,sutek wypłynęły z miseczek jak dwa ciepłe białe puddingi. Objął jedną pierś dłonią i delikatnie krążył kciukiem wokół sutka, aż stwardniał i zesztywniał.

Palcami drugiej ręki zjechał w dół, dotarł do wygięcia w dole pleców i nie zatrzymując się obwiódł dłonią wypukłość pośladków. Dziewczyna drgnęła i przytuliła się mocniej. Gdy dotknął jej krocza stwierdził, że majtki są śliskie i wilgotne. Złapał cienki elastyczny materiał i zaczął go ściągać w dół. Kiedy skończył, położył Anne na łóżku. Piersi opadły na boki, ale ujął je w dłonie i zaczął całować, ssąc delikatnie sutki i łaskocząc je szybkimi ruchami czubka języka.

Anne zaczęła mu rozpinać koszulę.

— Jesteś piękny — powiedziała do niego takim samym tonem, jak on niedawno do niej.

Zdjął koszulę, ściągnął skarpetki i rozpiął pasek. Kiedy był już całkiem nagi, ukląkł między jej błyszczącymi nylonem kolanami. Skórę miał bladą, ale był mocno umięśniony. Ciemne włosy na jego piersi wyglądały jak wytatuowany krzyż. Lewe ramię — w miejscu, gdzie nad Emden trafił go szrapnel — przecinała biała blizna. Brzuch miał tak płaski, że sztywny członek sprawiał wrażenie większego, niż był w rzeczywistości, choć zakończony purpurową żołędzia trzon, wzdłuż którego biegły nabrzmiałe żyły, wcale nie był mały.

Wyciągnęła rękę i dotknęła go delikatnie pomalowanymi na różowo paznokciami. Cliff nie mógł oderwać oczu od jej ręki, a kiedy przeciągnęła paznokciem po spodzie wyprężonego członka i lekko podrapała obkurczoną wokół jąder skórę, drgnął gwałtownie. Na czubku członka pojawiła się błyszcząca przezroczysta kropla i Anne zebrała ją palcami, jakby zbierała rosę z grzyba, po czym oblizała opuszki.

Badając smak tego, co miała na języku, rozłożyła uda i skrywane przez włosy łonowe wargi rozwarły się z cichym, ale wyraźnie słyszalnym mlaśnięciem, ukazując otoczony śluzem podniecenia jaskrawoczerwony otwór. W tym momencie Cliffa poraziła myśl: „A niech to jasna cholera — nie mam gumy!”.

Anne ujęła go za ramiona i przyciągnęła do siebie. Zawahał się i od razu to wyczuła.

— Co się stało? — szepnęła. — Nie mów tylko, że nie chcesz…

— Nie, ale nie mam gumy. To znaczy mam, tyle że w bazie. Może zejdę na dół i spytam któregoś z chłopaków, czy…

Uśmiechnęła się i pokręciła głową. Objęła dłonią członek i zaczęła przesuwać ją delikatnie w tę i z powrotem.

— Nie chcę, żebyś zakładał gumę. Chcę czuć w sobie twojego nagiego kutasa.

— Ale wiesz… Co będzie, jeśli zajdziesz w ciążę?

— Tym lepiej. Będzie to jeszcze jeden powód, by przeżyć.

Drugą ręką sięgnęła sobie między uda, jeszcze szerzej rozchyliła wargi sromowe i tak ułożyła członek, że jego czubek zatrzymał się u wejścia do pochwy. Cliff popatrzył na Anne — jeszcze nigdy w życiu nie był tak blisko wrót raju. W tym momencie wbiła mu paznokcie w pośladki i pchnęła go w siebie. Już nie stał u wrót raju, a wkroczył do niego.

Kochali się przez całą noc, Anne chciała go raz za razem. Poplamione dębowe wezgłowie łóżka waliło tak mocno o tapetę, że zjawił się Tom i kazał im odsunąć łóżko od ściany.

— Możecie się pieprzyć ile chcecie, ale ludzie nie mają ochoty tego słuchać.

Kiedy Cliff stracił resztę sił, Anne uklękła mu między nogami i zaczęła lizać i ssać miękki członek. Udało jej się wziąć w usta całą jego męskość — członek i jądra. Potem usiadła okrakiem nad jego twarzą, tak że własne nasienie skapywało mu z jej pochwy na czoło.

— Namaszczam cię — powiedziała uroczyście.

Przed świtem zasnęła przytulona do jego pleców, z palcem głęboko wsuniętym w jego odbyt. Cliff też wkrótce zasnął. Z powodu zaciemnienia uświadomili sobie, że jest rano, dopiero kiedy na podwórzu pod oknem załomotały rzucane na bruk beczki z piwem. Usiedli na łóżku i popatrzyli na siebie.

— Boże, już wpół do dziewiątej — jęknął Cliff. — O dziewiątej mam odprawę.

— A ja muszę złapać pociąg.

Wstali i Cliff odsunął zasłony. Był słoneczny poranek, tak jasny, że Cliff musiał podnieść dłoń, by osłonić oczy. Jego twarz była blada i opuchnięta, a plecy i uda pokryte czerwonymi zadrapaniami. Anne miała opuchnięte usta, a na jej udach, tuż nad brzegiem pończoch, widać było otarcia od szczeciny na twarzy Cliffa.

Podeszła i objęła go. Jej piersi zabujały się, sutki musnęły mu brzuch.

— Być może już się nie spotkamy, więc chcę ci podziękować.

— Daj spokój, spotkamy się — powiedział karcącym tonem, zaraz się jednak połapał, co mówi. — Nie wiem kiedy, nie wiem gdzie…

— Cóż, może…

— Jak to „może”? Zostaw mi adres w Torquay. Wkrótce dostanę trzy dni urlopu, to cię odwiedzę.

— Jeszcze nie wiem, gdzie będę mieszkać. Miejscowość nazywa się Sunnybank, ale nie znam ulicy.

— Chyba nie zamierzasz tak po prostu zniknąć i nie dać mi szansy skontaktowania się z tobą? Po takiej nocy?

— Nie chcę się angażować.

— Naprawdę? Zdawało mi się, że byłaś dość zaangażowana w to, co robiliśmy. Prawie cały czas.

Pocałowała go i wtuliła się w niego mocno, tak, jak jeszcze nigdy nie robiła tego żadna dziewczyna — jakby chciała stopić się z nim w jedność.

— Mój panie Gorliwy… nie chciałam tego robić, by się wiązać.

— A dlaczego?

— Proszę, nie pytaj… Nie chcę, by któreś z nas kiedykolwiek się tego dowiedziało.

Stali przytuleni przy oknie, patrząc na olbrzymie białe cumulusy płynące przez poranne powietrze, gotowe do przekroczenia Morza Północnego i lotu do Holandii, Niemiec i jeszcze dalej. Cliff nie mógł się pogodzić z myślą, że zaraz będą musieli się rozstać i być może już nigdy jej nie dotknie. W nocy ich intymna bliskość osiągnęła takie natężenie, że oboje stali się niemal jednością. Zrobili prawie wszystko, co może zrobić para kochanków.

W końcu Anne dotknęła palcami jego ust i powiedziała:

— Muszę iść. Piętnaście po dziewiątej przyjeżdża autobus z Royston i zaraz wraca.

— Masz czas na śniadanie? Jeśli Tomowi uda się zdobyć bekon, robi wspaniały smażony bekon, a jeśli zdobędzie jajka, to i jajka.

Pokręciła głową.

— Boję się, że się spóźnię.

— Nie będziesz mieć nic przeciwko temu, jeśli ja coś zjem?

Podniósł Anne i zaniósł na łóżko. Położył ją na skłębionych prześcieradłach, rozchylił jej nogi i zaczął ją lizać powoli i zmysłowo wokół łechtaczki. Wsunął czubek języka w ujście moczowodu, a potem, najgłębiej jak tylko mógł — w pochwę. Anne leżała bez ruchu, z dłonią na jego ramieniu i wpatrywała się w sufit.

Postanowili pożegnać się przed pubem. Choć dzień był bezchmurny, świeża bryza targała chustką Anne.

— No to cześć — powiedziała.

— Cześć.

Ujęła go za rękę i przykryła jego dłoń swoją drugą dłonią. Kiedy cofnęła ręce, zobaczył, że trzyma srebrny medalion, który miała w nocy na szyi. Obok nich przejechał listonosz na rowerze, po drugiej stronie ulicy rozgęgały się gęsi.

— Dlaczego mi go dajesz? — spytał.

— Na pamiątkę.

Medalion błysnął w słońcu, kiedy go podniósł do góry.

— Kto to jest?

— Święta Katarzyna. Święta, która się mną opiekuje.

— Łamano ją kołem czy coś w tym rodzaju, prawda?

— Zgadza się. Ale mimo że bardzo cierpiała, nie wyrzekła się wiary. Była bohaterką.

W oddali pojawił się kremowobiały autobus, przypominający pojazd — zabawkę z miasta dla lalek. Kiedy się do nich zbliżał, przemierzając rozległą, płaską okolicę, Anne nie odzywała się, jedynie uśmiechała, jakby wybierała się do Royston na godzinę lub dwie na zakupy.

Dopiero kiedy wsiadła do autobusu, ulokowała się na jednym z tylnych siedzeń i zakryła dłonią usta, Cliff zobaczył, że po jej policzkach spływają łzy.

 

Przez cztery pozostałe dni odpoczynku i regenerowania sił po Piorunującym Tygodniu Cliff pracował niemal tak ciężko jak w okresie, kiedy Ósmy Dywizjon Sił Powietrznych prowadził codzienne naloty w głębi Niemiec. Ponieważ stale się kręcił wokół hangarów, ekipa naziemna zaczęła go nazywać „Hangarowym Kręciołem”.

Robił co mógł, by mieć stale zajęcie i nie myśleć o Anne, nie potrafił jej jednak zapomnieć. Pamiętał, jaka była w dotyku, kiedy leżała w jego ramionach, czuł jej smak, miał w uszach jej śmiech. Zastanawiał się, dlaczego była tak żądająca i przy tym tak naiwna. Pojechała do Torquay pielęgnować starych ludzi, ale było tam z pewnością również mnóstwo młodszych mężczyzn. Dlaczego zachowywała się tak, jakby chciała w ciągu jednej nocy doznać tego wszystkiego, na co potrzeba całego życia?

Wszędzie zabierał ze sobą medalion ze świętą Katarzyną. Kiedy 379 Grupa Bombardująca wznowiła naloty na doki Kilonii, fabrykę Heinkla w Wamemiinde i zakłady Focke–Wulfa w Oschersleben, znajdujące się jedynie 150 kilometrów na południowy zachód od Berlina, medalion wisiał zawsze nad jego głową. Nie wiedział, czy to on przynosi mu szczęście, ale w trakcie jedenastu dziennych lotów nad Zagłębie Ruhry jego forteca doznała tylko jednego uszkodzenia — pocisk przeciwlotniczy przestrzelił prawą windę ładunkową.

W październiku pogoda się załamała i w ostatnich jego dniach wschodnią Anglię wciąż spowijał deszcz i opatulały brudne, nisko zawieszone chmury. Choć próbowano latać, bardzo wiele akcji odwoływano, ponieważ zachmurzenie nad Niemcami było jeszcze gorsze — czasem zaczynało się tuż przy ziemi, a kończyło na wysokości dziesięciu tysięcy metrów. Udało im się przeprowadzić jeden nalot na Oschersleben, ale większość czasu spędzali na czekaniu, aż się przejaśni. Niestety deszcz niemal bez przerwy bił o pleksiglasowe nosy stojących w bazie fortec.

Pewnego ciemnego czwartkowego popołudnia Cliff skończył pisać listy do matki i brata Paula, które wysyłał dwa razy w tygodniu, przekazał je cenzorowi i pojechał na rowerze do „Psa i Kaczki”, by coś przekąsić. Dolny pułap chmur był tak niski, że cały czas jechał przez wilgotną mgłę. Okolica była niemal zupełnie niewidoczna i Cliff czuł się tak, jakby wędrował przez mrożący krew w żyłach sen. Trawa na poboczu miała jaskrawy, nienaturalnie zielony kolor.

Dojechał do pubu i odstawił rower tam, gdzie zawsze — oparł go o ścianę. Wszedł do środka i stwierdził, że jest niemal pusto. Jedynymi gośćmi byli rumiany rolnik, który hodował kartofle i miejscową odmianę jarmużu, oraz brytyjski pilot, który palił zwijane ręcznie papierosy.

Na widok Cliffa Tom podszedł do kontuaru i spytał takim tonem, jakby pytał Stana Laurela, jakie ma szansę u jego przyrodniej siostry:

— Co będzie?

— Poproszę dużego flowersa. Masz coś do jedzenia?

— Ciasto wiejskie, chodź raczej bardziej wiejskie niż ciasto. — Oznaczało to, ż...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin