Star Trek - Samotna Planeta.doc

(964 KB) Pobierz
Samotna Planeta

Samotna Planeta

Autor: Shantara Chavez

 

CZĘŚĆ PIERWSZA - GAIL

 

Kapitan Janeway odpoczywała w swojej kwaterze. Voyager już od tygodnia nie napotykał na swej trasie żadnych planet. Na pokładzie panował spokój. Wszyscy zajmowali się swymi sprawami. Nikt nie spodziewał się niespodzianek. Jedynie Chakotay nie czuł się odprężony. Od kilku dni miał wizje. Ukazywał mu się duch ojca w towarzystwie pięknej młodej kobiety. Ojciec starał się mu coś powiedzieć, ale Chakotay go nie słyszał. Kobieta w wizji milczała. Kiedy jednak próbował się do nich zbliżyć wizje kończyły się.

Chakotay tego dnia dowodził Voyagerem. Mostek był jednak prawie pusty. Oprócz Chakotaya znajdowali się na nim tylko Tom Paris, Tuvok oraz Neelix. Tuvok uczył Neelixa pracy w ochronie. Z niemałym trudem zachowywał swą sławetną cierpliwość, podczas gdy Neelix zadawał mnóstwo nielogicznych pytań. Chakotay był tą sytuacją lekko rozbawiony. Tom również nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
Nagle jednak spoważniał.
- Coś wykryłem - oznajmił - to prawie niemożliwe, ale to planeta.
- Przecież tu nie ma żadnego układu - zaoponował Neelix.
- Ale tam naprawdę jest planeta - oznajmił Chakotay po sprawdzeniu skanerów.
- Fascynujące - mruknął Tuvok pod nosem.
- Powinniśmy ją zbadać - zasugerował Paris.
- Skoro to jedyna planeta w pobliżu - odparł po namyśle Chakotay - powinniśmy się jej bliżej przyjrzeć. Tuvok przygotuj grupę zwiadowczą. Kurs w stronę planety. Neelix proszę spróbować nawiązać kontakt. Ja powiadomię kapitan Janeway.

Jednak Chakotay nie zdążył nawet opuścić mostka. Naglę pokład zalała fala światła. Kiedy zniknęła mostek był pusty.
Chakotay ocknął się. Poczuł pod plecami ziemię. Ogarnięty złym przeczuciem poderwał się na nogi. Obok niego na ziemi leżał Tuvok. Dalej zaś kilku nieprzytomnych członków załogi. Zaczął ich cucić. Pierwszy ocknął się Tuvok potem kolejno pozostali. Byli wśród nich: B'Elanna Torres, Harry Kim, Neelix, Kes, świeżo przywrócona do człowieczego stanu Siedem z Dziewięciu, Tom Paris, doktor wraz ze swym przenośnym holoemiterem, Wildman, West - chorąży i członek ochrony.
- Co się stało? - zapytał Neelix otrząsając pył z ubrania.
- To dobre pytanie - stwierdził doktor - właśnie badałem mikroby znalezione przeze mnie jakiś czas temu w tych roślinach, z których nieostrożny pokładowy kucharz starał się zrobić coś, co nazywał specjalnym daniem Neelixa. Gdyby nie moja interwencja zatrułby całą załogę. Nagle jednak moja praca została przerwana i znalazłem się tutaj. Kapitan obiecała mi, że nie będę włączany i wyłączany bez mojej zgody, ale oczywiście nikt nie potrafi uszanować wagi mojej pracy.
- Gdyby był pan tak dobrym lekarzem jak pan o sobie mówi już dawno wiedziałby pan, że te mikroby nikomu nie zaszkodzą - oznajmił z przekąsem Neelix.
- Posiadam doświadczenia... - zaczął doktor, ale Chakotay przerwał mu mówiąc:
- Nie czas teraz na kłótnie. Musimy ustalić, co się wydarzyło. Czy ktoś ma jakieś podejrzenia?
- Chyba domyślam się gdzie jesteśmy - oznajmił Tuvok - To zapewne owa planeta, którą wykryliśmy.
- Bardzo sprytnie panie Tuvok - odezwał się kobiecy głos.
Wszyscy spojrzeli w kierunku, z którego dobiegał. Chakotay zamarł w bezruchu a serce poczęło mu szybciej bić. Oto przed nim ma tle czerwonej góry, w świetle przypominającym zmierzch, stała kobieta z wizji.
- Gail - cicho wyszeptał Paris.
- Witaj Tom - uśmiechnęła się dziewczyna.
- Znasz tą kobietę? - zapytał Chakotay.
- Tak, odparł Paris - Ale to nie może być ona.
- Dlaczego? - zapytał ponownie Indianin.
- Ponieważ Gail Vansen od kilku lat nie żyje - rzekł Tom - Widziałem jak umierała. Trzymałem na rękach jej martwe ciało. Nie może jej tu być.
- To nieprawda Tom - powiedziała dziewczyna - Jestem tu i żyje tak samo jak ty. Wtedy oni chcieli żebyś tak myślał. Twój ojciec wykorzystał swoje stanowisko. Wstrzyknięto mi jakiś środek. Przez jakiś czas znajdowałam się w stanie przypominającym śmierć. Oddano mnie na pokład statku badawczego. Miano nas rozdzielić. Ten statek wyruszał na 3 letnią misję do krańców alfy. Niestety wleciał w jakiś wir przestrzenny. Obudziłam się tu na tej planecie. Jestem tu od bardzo dawna. Z załogi naszego statku jedynie ja przeżyłam. Teraz mam was poprowadzić tą samą drogą, która zabiła załogę USS Galileo. Przedstawię wam zasady. Zostaliście porwani lub jak oni to określają wybrani przez Endorian. Jest to potężna rasa mająca wysoko rozwiniętą technologię. Endorianie żyją około 1000 lat i nudzą się w tym czasie okropnie. Dlatego wymyślili grę, w której pionkami są załogi statków, które znajdą się w ich przestrzeni. Wy nimi jesteście. Wasza kapitan znajduje się w ich..., Jak to nazwać?...czymś w rodzaju więzienia. Rozmawiałam z nią. Pozwoliła mi przyłączyć się d załogi. Sprawdziła też moje możliwości. Kapitan Janeway musiała wytypować trzy osoby spośród nas. Przy kolejnych etapach podróży kolejni spośród nas będą odpadać. Będą to ci najsłabsi. Na koniec zostanie jedna osoba. Jeśli będzie wśród osób wytypowanych przez kapitan wybrane osoby przeżyją. Jeśli będzie to ta osoba, którą kapitan typowała jako trzecią w możliwości przetrwania zginie cała pozostała na statku załoga. Jeśli druga z osób typowanych przez Janeway przeżyje umrze pięć osób, które pierwsze zawiodą w grze. Jeżeli to będzie pierwsza osoba przeżyją wszyscy. W pierwszych dwóch przypadkach kapitan ginie.
- Co będzie, jeśli przeżyje osoba nie typowana przez kapitan jako ta, która przetrwa? - zapytał Tuvok.
- Wtedy tylko ta osoba przeżyje - odparła Gail - Jeśli się nie zgodzicie na grę zginą wszyscy. Endorianie wybrali mnie na waszego dowódzce gdyż znam tą planetę. Będą mnie zabierać i kontaktować się ze mną. Przykro mi, że was to spotyka. Próbowałam was ostrzec, ale nie umiałam.
- Widziałem cię w wizjach - rzekł Chakotay. - Nie słyszałem jednak słów.
- Moje zdolności osłabły - rzekła - Tom pamięta jednak czasy, gdy byłam naprawdę zdolną telepatką.
- Gail to naprawdę ty - powiedział Tom ruszając w stronę dziewczyny.

Podszedł do niej i objął ją. Mocno uściskał swą starą znajomą. B'Elanna patrzyła na tę scenę z nieukrywanym niezadowoleniem. Tom tymczasem był zachwycony widokiem swojej znajomej z dawnych lat i nie zamierzał tego ukrywać. Gail zachowywała spokój podczas okazywania radości przez Parisa. Widać jednak było, że cieszy ją jego reakcja.
- Tom - powiedziała - nie mogę powiedzieć, że cieszę się widząc cię tutaj. Wolałabym byś nigdy tu nie trafił. Musisz jednak wiedzieć, że wielokrotnie zastanawiałam się jak ci się wiedzie. Nie pora jednak na powitania. Muszę zaprowadzić was do miejsca, gdzie spędzicie dzisiejszą noc. To niedaleko stąd. Ponieważ was nie znam dostaliśmy kilka godzin. Wy będziecie mogli się przespać. Ja będę musiała porozmawiać z każdym z was osobno. Kiedy już się poznamy ruszy wyprawa. Nasze przeszkody będą inne niż te, które pokonywała moja załoga. Od tamtej pory startowało już dwadzieścia załóg.
- Ilu się udało? - zapytał Neelix.
- Musimy iść - odparła Gail ignorując pytanie.

Powoli ruszyli. Przemieszczali się po czerwonej ziemi stanowiącej podłoże. Przed nimi majaczyły w oddali skały barwy krwi. Zbudowane były z nieznanych minerałów. Ich majestatyczna rzeźba sprawiała imponujące wrażenie. Malowały się na tle ognistego nieba niczym mityczne olbrzymy. Sam ich widok mógł napełniać grozą.
- Oto miejsce naszego postoju - oznajmiła Gail. - To także prawdopodobnie jedno z zadań jakie nas czekają. Przeprawa przez te góry to jedno z wyzwań.
- Mamy się wspinać na te olbrzymy? - z niedowierzaniem zapytał Neelix.
- Wspinaczka to najmilsza część zadania - usłyszał w odpowiedzi.

U podnóża skał czekały na załogę specjalne baraki. Wyglądały jak pomieszanie namiotu, szałasu i starodawnych chat.
- Co to jest? - zdziwił się Paris.
- Pomieszczenia mieszkalne. - wyjaśniła Gail - Tylko w niektórych etapach podróży udostępniony nam będzie ten luksu. Resztę nocy spędzimy w warunkach polowych. Zajmijcie poszczególne pomieszczenia. W każdym jest miejsce dla czterech osób. Proponuje aby Chakotay podzielił was na grupy. Ja zostanę zabrana. Po kolei każde z was będzie zabierane na rozmowę ze mną. Powodzenia.

Gail zaczęła oddalać się od grupy szybkim krokiem. Powoli zniknęła im z oczu. Załoga została sama na obcej planecie.
- Więc - przerwała ciszę Torres - Powinniśmy jej ufać? Przecież to może być obcy chcący zmylić naszą czujność.
- Nie znasz Gail- zaprotestował Tom - Poznałbym ją wszędzie. To ona jestem tego pewny. Poza tym statek, o którym mówiła naprawdę zaginą w tym czasie. Znała naszą historię. To Gail.
- B'Elanna ma rację - powiedział doktor - Może to jest pańska znajoma panie Paris. Znane są jednak przypadki współpracy czy zniewolenia umysłu przez obcych.
- Nie znacie Gail - powiedział Tom - Jej nie można do niczego zmusić. Wychowywała się wśród Klingonów. Nauczyła się odporności większej niż mieści się to w waszych umysłach. Jest najsilniejszą kobietą jaką znałem. Jej wytrzymałość zaskakiwała całą Akademię Floty. To jest Gail, mogę ręczyć głową.
- Poza tym ja też w to wierzę - powiedział Chakotay. - Czuję, że powinniśmy jej posłuchać. Ona jest naszą jedyną formą kontaktu z tymi istotami. Myślę, że możemy jej ufać. Możecie to traktować jako rozkaz. Teraz się podzielimy. Torres, Kes, Siedem, Wildman zamieszkacie w pierwszym pomieszczeniu od lewej.- widząc niezdecydowany ruch B'Elanny dodał - Bez dyskusji Torres. Wykonać. Neelix, Tuvok, West i Paris zamieszkają w pomieszczeniu po prawej stronie. Doktor, Kim i ja w środkowym. Wejść do środka i czekać na dalsze instrukcje.

Rozkazy Chakotaya zostały wykonane. Po jakimś czasie wyczerpani dyskusjami członkowie załogi zasnęli. Powietrze przepełniał miły słodkawy aromat. Wokół panowała cisza.

Gail siedziała na miękkim fotelu. Naprzeciwko niej na podobnym fotelu siedziała Katryn Janeway. Obie wyglądały na obolałe i zmęczone. Gail w niczym nie przypominała dziewczyny, która przed chwilą rozmawiała z załogą.
- Niech się pani trzyma Katryn - cicho powiedziała Vansen - Nie zawiodę pani zaufania. Dam radę. Pomogę wam.
- Wiem, że zrobisz co w twojej mocy. - odparła Janeway - Powodzenia.

Zapadła ciemność. Miejsce, w którym przed chwilą siedziały obie kobiety było puste. Nie było nawet foteli.

W samotnej celi na końcu długiego korytarza leżała wyczerpana kobieta. Jej mundur pokrywała warstwa brudu. Jej ręce były pokaleczone. Jej piękne włosy potargane. Powoli, z wielkim wysiłkiem uniosła się na rękach. Z trudem przekręciła się na plecy i bezwolnie opadła.
- Kim jesteście? - dobył się z ust kobiety słaby głos kapitan Voyagera.
- Mistrzami iluzji - usłyszała w odpowiedzi głos wewnątrz swojej głowy.

CZĘŚĆ DRUGA- PIERWSZE WYZWANIE

 

B'Elanna poczuła na twarzy intensywne światło. Powoli budziła się. Od razu wyczuła zagrożenie. Była gotowa, żeby się bronić. Przypomniała sobie wcześniejszy przebieg wypadków. Ostatnie, co pamiętała to coś przypominające łóżko i fakt, że na tym usiadła. Tamten mebel był twardy i niewygodny, teraz zaś siedziała na czymś miękkim. Nie była już w pomieszczeniu, w którym obca rasa ich umieściła. Przez półprzymknięte powieki ujrzała zarys jakiejś postaci. Przez moment rozważała jak silne może być zagrożenie. Potem gwałtownym ruchem poderwała się z fotela. Wydając przerażający Klingoński ryk rzuciła się na stojącą naprzeciw niej osobę. Zanim jednak zdążyła zadać cios poczuła silny ból i została gwałtownie odepchnięta. Znalazła się na ziemi. Zanim zdołała się zorientować w przebiegu zdarzenia, ktoś chwycił ją od tyłu za gardło.
- Spokój - usłyszała nad sobą znajmy głos - Przysięgam, że jeśli jeszcze raz mnie zaatakujesz to cię zabiję. Zrozumiałaś? Nic ci się nie stanie, jeśli będziesz spokojna. Znalazłaś się tutaj, ponieważ zostałam zobowiązana do rozmowy ze wszystkimi członkami załogi znajdującymi się na tej planecie. Ciebie wybrano jako pierwszą.
- Kto mnie wybrał? - przez zaciśnięte zęby wysyczała Torres.
- Ja - odparła Gail - Puszczę cię, jeśli przysięgniesz mi, że się opanujesz. Wiem, że jesteś zła i doskonale cię rozumiem. Musimy jednak współpracować dla dobra całej załogi. Uwolnię teraz uścisk a ty usiądziesz i porozmawiamy. Zgoda?
B'Elanna w odpowiedzi jedynie skinęła głową na znak akceptacji. Gail puściła szyję Torres. Po chwili siedziały naprzeciw siebie w fotelach. B'Elanna była jeszcze nie do końca uspokojona, za to Vansen wyglądała jakby się nic nie stało.
- B'Elanna Torres, porucznik, były członek Maquis, główny mechanik na Voyagerze - mówiła powoli Gail - Dwa lata spędziłaś w Akademii Gwiezdnej Floty, potem zrezygnowałaś. Nie dziwi mnie to Flota to nie miejsce dla Klingonów. Twój ojciec był jednak człowiekiem. Urodziłaś się na Kessik IV. Zostałaś opuszczona przez ojca w wieku dziecięcym. Kapitan Janeway bardzo sobie ciebie ceni. Twierdzi jednak, że trudno opanować twój temperament. Temu też się nie dziwię.
- Jaki jest cel tej rozmowy? - poczęła niecierpliwić się B'Elanna.
- Nie ufasz mi, prawda? - powiedziała Gail - To dobrze, że zachowujesz czujność. Kiedy mnie lepiej poznasz przekonasz się jednak, że jestem po waszej stronie. Nie musisz się też obawiać o Toma. Nie odbiorę ci go. Nigdy nie miałam takiego zamiaru. Zapytałaś o cel tej rozmowy. Nie mogę dowodzić ludźmi, których nie znam. Jeśli bym próbowała żadne z nas nie miałoby szans na przeżycie. Ja nie chciałam wami dowodzić. W tej grze jestem marionetką tak jak wszyscy. Wychowałam się wśród Klingonów. Moi rodzice zginęli z powodu awarii na ich promie. Mnie udało się przeżyć. Znalazł mnie pewien stary Klingon i zaopiekował się mną. Byłam ludzkim dzieckiem wśród Klingonów. Nie było mi łatwo. Gorzej jednak było po śmierci mego Klingońskiego ojca. Postanowiłam wtedy lecieć na Ziemię. Tam jednak czułam się jeszcze bardziej obco. Chcę żebyś zrozumiała, że nie jestem twoim wrogiem. Znam twój świat. Chcę wam pomóc. Muszę jednak wiedzieć czy mogę liczyć na twoją lojalność. Jesteś silną kobietą. Masz zdolności techniczne. Potrzebuję cię w załodze. Nie wiem, kogo Janeway wytypowała jako zwycięzcę, ale ja wybrałabym ciebie do trójki najlepszych. Mogę na ciebie liczyć?
- To prawda, że ci nie ufam. Dostałam jednak rozkaz od Chakotaya i nie zamierzam się mu sprzeciwiać. Możesz liczyć na moją lojalność wobec załogi. Będę jednak miała na ciebie oko. Jeśli zrobisz cokolwiek przeciwko nam wówczas.... - Torres nie zdołała skończyć gdyż Gail jej przerwała.
- Obserwuj, więc bacznie, a przekonasz się o mojej lojalności - powiedziała.

Po chwili fotel B'Elanny był pusty. Gail została sama. Ciężko westchnęła, rozmowa z Torres nie nastrajała jej optymistycznie. Spodziewała się tego. B'Elanna była do niej podobna. Jednocześnie różniły się zasadniczo. Z nich dwóch to Gail była mniej ludzka.
-Dajcie następnego - rzekła z westchnieniem Vansen.

West nigdy jeszcze nie znalazł się tak blisko centrum akcji. Jego młodzieńcze ambicje odezwały się z cała siłą. Nagle stał się równy z wyższymi oficerami. Był tam gdzie oni i miał takie same szanse jak reszta. Poczuł się ważny. Nie wiedział jednak jak niebezpieczne są uczucia, których doznawał. Głównie za ich przyczyną nie mógł zasnąć. Patrzył w ciemność przed sobą i wyobrażał sobie bohaterskie czyny, jakich dokona. Nagle całe pomieszczenie zalała fala światła. West poczuł dotkliwy ból oczu. Potem wokół niego zapanowała ciemność.

Kiedy się ocknął siedział w wygodnym fotelu. Naprzeciwko niego siedziała Gail. Lekko się do niego uśmiechała. Ze zdumieniem chłopak stwierdził, że nic go już nie boli.
- Witaj - powiedziała Vansen - Nareszcie się obudziłeś.
- Gdzie ja jestem? - zapytał chłopak - Co się stało?
- Przykro mi, że odbyło się to w taki sposób. -powiedziała Gail - Zostałeś tutaj zabrany, aby porozmawiać ze mną. Jesteś młodszym oficerem na USS Voyager. Ta misja była twoją pierwszą poważną wyprawą. Skończyłeś Akademię z wyróżnieniem. Nikogo to nie dziwiło byłeś wzorowym uczniem. Jesteś człowiekiem. Urodziłeś się na Ziemi. Tam też spędziłeś większość życia. Twój ojciec był lekarzem. Masz dwóch braci. Jesteś najstarszy. Na Ziemi została twoja narzeczona.
- Skąd to wszystko wiesz? - zapytał w końcu.
- Od kapitan Janeway i z komputera pokładowego Voyagera. - odparła - To twoje pierwsze takie zadanie. Nie będzie ci łatwo. Kapitan pokłada jednak w tobie wielkie nadzieje. Obydwoje jesteśmy trochę poza grupą. Pracujemy na ich zaufanie. Mam nadzieję, że mogę na ciebie liczyć. Tylko, jeśli cała grupa będzie współdziałać komuś z nas może się udać. Na tej planecie jednostka nie ma szans. Mogę liczyć na twą lojalność?
- Zrobię wszystko dla dobra załogi. -odpowiedział. - Inni ufają pani, więc ja również nie mam zastrzeżeń. Może Pani liczyć na moją lojalność.
- Dobrze to słyszeć. - powiedziała Gail - Nie jesteśmy jednak na okręcie. Nie musisz zwracać się do mnie "Pani". Tutaj nie liczy się dyscyplina, ale współpraca. Za chwilę zaśniesz i powrócisz do pomieszczenia, z którego cię zabrano.

Po kilku minutach West znikną jak wcześniej B'Elanna. Gail ponownie została sama. Czekał przez chwilę. Nic jednak nie następowało. W końcu przemówiła do ciszy:
- Co o tym mylicie? - powiedziała - Podoba się wam to. Czy to naprawdę konieczne? Przecież ten chłopak naprawdę uwierzył, że to jego szansa. Jak sądzicie ile zadań on wytrzyma?
- Wezwij następnych - usłyszała głos w swojej głowie. - Zrób to.
- Nie - krzyknęła Gail - To nieludzkie. Nie zrobię tego. Znajdźcie kogoś innego.
Szybko jednak ucichła. Poczuła nieznośny ból w całym ciele. Spojrzała na swoje ręce. Były poranione i pokryte warstwą zaschłej krwi. Poczuła, się bezsilna. Osunęła się w fotelu. Nie miała siły zrobić ruchu. Tylko zęby miała wciąż zaciśnięte. Głos wewnątrz jej głowy ponownie przemówił:
- Jeśli odmówisz oni skończą gorzej niż ty i kapitan Janeway.
Ostatkiem sił Gail podniosła głowę.
- Wezwijcie następną osobę - powiedziała.

Wildman śniła. W swym śnie była znowu małą dziewczynką. Niczym się nie martwiła. Była wolna i radosna. Biegła przed siebie nie znając celu, kiedy nagle ktoś szarpnął ją za ramię. Przebudziła się.
Ona również znalazła się w wygodnym fotelu. Nad nią stała Gail. Wyglądała już normalnie. Nie zostało ani śladu krwi na jej rękach. Przez moment patrzyły sobie w oczy. Nagle Wildman przebiegły po plecach dreszcze. Zobaczyła coś, czego nie umiała nazwać, ale ją to przeraziło. Gail jednak szybko urwała kontakt wzrokowy i usiadła w fotelu naprzeciwko.
- Witaj - powiedziała - Miałaś chyba przyjemny sen. Uśmiechałaś się. Przepraszam, że ci go przerwałam. Zanim mnie zapytasz gdzie jesteś i dlaczego pozwól mi wyjaśnić. Zostałaś zabrana na rozmowę, podczas której postaram się poznać cię bliżej. Znam już twoje stanowisko na Voyagerze. Kapitan opowiadała mi o tobie. Wiem też o dziecku. Zrobię wszystko, żebyś do niego wróciła. Kapitan bardzo ufa twoim możliwościom. Powiedziała mi, że zrobisz, co w twojej mocy, żeby wrócić na Voyager. Jedyną naszą szansą na przeżycie jest wzajemna pomoc i zaufanie. Janeway powiedziała, że na ciebie będę mogła liczyć. Wiem, że proszę o wiele ale potrzebuję waszego zaufania. Jeśli załoga da mi szansę pokazania mojej lojalności względem was, przekonacie się, że zasługuję na to zaufanie. Muszę jednak wiedzieć, na kim mogę polegać.
- Nie zawiodę kapitan Janeway - powiedziała Wildman - Wierzę również w pani dobre intencje. Będę posłuszna rozkazom. Przestanę ich słuchać, jeśli nas pani zdradzi, ale nie wcześniej.
- Ja zaś nie zawiodę ciebie. - rzekła Gail w odpowiedzi. - Myślę, że możesz wracać. Porozmawiam jeszcze z kilkoma osobami, ale już niebawem czeka nas pierwsze zadanie. Nie wiem jeszcze co nim jest. Początek nie jest jednak łatwy. Radzę ci się przespać. Czeka nas trudne wyzwanie.
Wildman poczuła wszechogarniającą senność. Nie mogła wytrzymać. Powoli zanurzyła się w krainę snu. Po kilku minutach fotel znów był pusty.
- Chyba wystarczy na dziś - powiedziała powoli Gail. - Mnie też czeka wyzwanie.
- Nie - usłyszała w odpowiedzi - Musisz jeszcze z kimś porozmawiać.
- Kto to ma być tym razem? - zapytała zmęczonym głosem.

Nagle widok dookoła niego się zmienił. Znalazł się w jakimś obcym miejscu. Przeszukał szybko swą pamięć. Nigdy wcześniej w tym miejscu nie był. Rozejrzał się. Nie odczuwał strachu, ale owa sytuacja wprawiała go w pewien dyskomfort. Nagle zauważył siedzącą naprzeciwko niego osobę.
- Witam doktorze - powiedziała Gail. - Proszę się nie denerwować jest pan bezpieczny. Zjawił się pan tu, ponieważ muszę zintegrować się z załogą. W jej skład wchodzi także pan. Jest Pan głównym oficerem medycznym na USS Voyager. Nie jest pan jednak człowiekiem.
- To prawda - przerwał jej doktor - Jestem awaryjnym holograficznym programem medycznym. Posiadam doświadczenie 47 lekarzy oraz wiedzę medyczną 3000 kultur.
- Wiem doktorze. Kapitan mi o panu opowiadała. - Gail nie pozwoliła mu kontynuować wypowiedzi - Wiem także, że ciągle pogłębia pan swoje umiejętności. Janeway zna o panu wiele historyjek. Nie to jest jednak celem naszego spotkania. Lekarz podczas tej misji będzie bardzo przydatny.
- Niestety nie posiadam żadnych urządzeń, które w razie potrzeby umożliwiłyby mi sprawne zdiagnozowanie i pomoc pacjentowi.
- Posiada pan olbrzymią wiedzę medyczną - odpowiedziała Gail - Jestem pewna,że pomimo braku środków medycznych i narzędzi poradzi sobie pan. Kapitan ma do pana olbrzymie zaufanie. Mnie zaś zależy żeby utrzymać pana jak najdłużej przy ekipie. Każdy musi sobie radzić sam, ale proszę pamiętać, że zawsze może pan liczyć na moje wsparcie. Muszę mieć jednak pewność, że dla dobra całej załogi będzie pan ze mną współpracował i nie muszę martwić się o pańską lojalność.
- Jestem absolutnie lojalny wobec załogi Voyagera i wyznaczonych mi dowódców. Jako lekarz zaś jestem zobowiązany udzielać pomocy medycznej wszystkim istotom żywym. - powiedział doktor.
- To na razie wystarczy. - uśmiechnęła się Gail - Mam jednak nadzieję, że z czasem nasze stosunki się ocieplą i nabierze pan do mnie zaufania takiego, jakim darzy mnie kapitan Janeway. Może pan wracać. Niech pan wypocznie.
Zanim doktor zdążył coś dodać był ponownie w pomieszczeniu mieszkalnym. Gail nie było już w pobliżu.

Gail siedziała w fotelu. Czekała na decyzję czy może już skończyć rozmowy z członkami załogi. Była zmęczona. Wiedziała, że następnego dnia będzie musiała stawić czoła trudniejszemu zadaniu niż reszta załogi. Ona nie tylko będzie musiała wykonać zadanie, ale dodatkowo pokonać nieufność załogi i zdobyć ich zaufanie. Czuła, że to zadanie ją przeraża. Nie wiedziała jak ustosunkuje się do tej sytuacji Chakotay. Miała jednak świadomość, że jego opinia jest decydująca. Jeśli on jej zaufa reszta załogi nie sprzeciwi się. Obawiała się trochę rozmowy z nim. Wiedziała jednak, że prędzej lub później będzie musiała ją przeprowadzić.
Gail westchnęła ciężko. Rozejrzała się po pomieszczeniu.
- Jak mam dziś rozmawiać z kimś jeszcze to dajcie go już tu - powiedziała.
Nie musiała długo czekać. Jej życzenie zostało spełnione natychmiast. W fotelu naprzeciwko niej pojawił się Neelix. Kiedy zorientował się, że jest w innym miejscu niż był przed chwilą zaczął jak opętany machać rękami. Wykrzykiwał przy tym na przemian słowa grozy, prośby o litość i pogróżki. Gail nieco rozbawiło jego zachowanie. W końcu postanowiła jednak mu przerwać.
- Spokojnie panie Neelix - powiedziała - Nic się panu nie stanie. Jest pan tu, ponieważ muszę z panem, podobnie jak z innymi członkami załogi, porozmawiać. Proszę się uspokoić. Jest pan bezpieczny.
Neelix zamilkł. Opuścił ręce i zaczął rozglądać się do dokoła. Powoli się uspokajał. W końcu popatrzył na Gail i zapytał:
- Jak się tutaj znalazłem?
- Endorianie mają swoje techniki - odparła Gail - Nie znam ich technologii. Większość czasu, jaki tu spędziłam byłam zamknięta w celi, takiej jak ta, w której teraz przetrzymywana jest wasza kapitan. Jestem więźniem tych istot już od bardzo dawna. Czasami żałuję, że to właśnie ja jako jedyna z załogi przeżyłam. Wy jesteście moją jedyną nadzieją na ratunek.
- Dobrze pani trafiła - uśmiechną się w charakterystyczny dla niego sposób Neelix - To bardzo dobra załoga. Jeśli ktoś może pani pomóc to na pewno ta grupa. Voyager i ludzie na nim żyjący to coś wyjątkowego.
- Nie wątpię - powiedziała Gail - Nie łatwo im jednak będzie zaakceptować moje dowództwo podczas wędrówki, jaka nas czeka.
- Nie docenia ich pani - zaoponował Neelix - Zaakceptowali mnie i Kes chociaż byliśmy przedstawicielami obcych ras. Przyjęli nas do załogi i dali nam nowy dom. Pani jest człowiekiem. Na pewno się przystosują. Poza tym to pani jedyna szansa na ratunek. Dlaczego mieli by pani nie ufać. To pani najbardziej zależy żeby nam się udało.
- Cieszę się, że pan tak myśli, Neelix. - powiedziała Gail z uśmiechem - Jest pan Talaksjaninem prawda? Była tu kiedyś Talaksjańska załoga. Niestety wszyscy zginęli podczas próby buntu. Endorianie nie znają słowa litość. Kapitan mówiła mi, że jest pan handlarzem. Przyłączył się pan do załogi po zniszczeniu stacji Opiekuna, istoty odpowiedzialnej za obecność Voyagera w tym kwadrancie. Był pan zakochany w niejakiej Kes.
- To nie do końca prawda - przerwał Neelix - Ja nadal kocham Kes. Jednak nasze wzajemne stosunki uległy zmianie.
- Wiem kapitan mówiła mi o tym - przytaknęła Gail - Janeway bardzo dobrze zna całą załogę.
- To bardzo dobry kapitan - Powiedział Neelix - Poza tym to wspaniała kobieta.
- Nie wątpię - zaśmiała się Gail - Bardzo mi pomogła. Jest pan oficerem moralnym, kucharzem, robi pan reportaże o wydarzeniach na okręcie. Jest pan ponoć nie zastąpiony przy kontaktach z obcymi cywilizacjami. Wprawdzie Endorianie nie nawiązują kontaktów w powszechnym rozumieniu tego słowa, ale sądzę, że może się pan okazać bardzo ważną postacią w ekipie podczas naszej wyprawy. Rozumie pan moją sytuację. Cieszę się, że mam pana w załodze i mogę liczyć na lojalność i zrozumienie. Poza tym podczas tej misji załoga będzie bardzo potrzebować moralnego wsparcia. Dziękuję za rozmowę. Może pan wracać.
Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć był już gdzie indziej. Znajdował się dokładnie w tym samym miejscu, z którego został zabrany na rozmowę.

Gail westchnęła ponownie. Tym razem dało się w tym wyczuć ulgę. Znalazł kogoś, kto opowiedział się po jej stronie. Od razu poczuła sympatię do Neelixa. Chwilę myślała, po czym zadała pytanie:
- Czy to już ostatnia osoba dzisiaj?
- Tak - usłyszała odpowiedź wewnątrz swojej głowy - Teraz pierwsze wyzwanie.
- Jakie ono jest? - zapytała głosem nie wyrażającym żadnych uczuć.
- Jesteście na dole - zabrzmiało w jej głowie - Musicie wznieść się wyżej. Musicie udowodnić, że dojdziecie tam gdzie nie prowadzi żadna droga. Pokażcie, że potraficie osiągnąć nieosiągalne. Czy rozumiesz na czym polega wyzwanie.
- Tak - powiedziała Gail - Wiem, co mamy robić. Czy nie za wcześnie jednak na to wyzwanie? To wyczerpujące i trudne. Nie powinniście zacząć od czegoś łatwiejszego?
- To jest pierwsze wyzwanie - powiedział głos wewnątrz głowy dziewczyny - Kto mu nie podoła nie ma szans w dalszym etapie gry.
- Co będzie, jeśli wszyscy podołają? - zapytała.
- Kolejne wyzwanie - brzmiała odpowiedź.

Gail chodziła od pomieszczenia do pomieszczenia. Musiała zebrać całą załogę. Na tej planecie dzień nie różnił się od nocy. Cały czas niebo miało barwę krwi. Nie było wschodów ani zachodów, gdyż nie było słońca.
Kiedy wreszcie udało się zebrać załogę Gail powiodła wzrokiem po zgromadzonych. Nie wyczuła już tak silnej niechęci jak przy ich pierwszym spotkaniu. Neelix nawet się uśmiechał. Próbował poprawić humor załodze. Nawet Torres nie pałała już taką nienawiścią. Paris wydawał się być nawet zadowolony z faktu, że ją spotkał. Chakotay zaś był bardziej otwarty niż się tego spodziewała. Kiedy go poprosiła o pomoc w przekazaniu załodze treści zadania bez żadnych sprzeciwów staną u jej boku.
- Słuchajcie wszyscy - krzyknęła Gail - Nadszedł czas na wyzwanie. Naszym zadaniem jest wspięcie się na tę górę. Nie otrzymamy żadnej pomocy. Nie wolno też nawzajem sobie pomagać. Każdy liczy na siebie. Jeśli ktoś komuś będzie pomagał obydwoje zostaną zabrani jako ci, którzy przegrali. Wtedy będziemy mieć o jedno wyzwanie mniej. To zadanie wyeliminuje jedno z nas. Jeżeli wszystkim się uda wspiąć wtedy niezwłocznie czeka nas dodatkowe zadanie. Kiedy któreś z nas zawiedzie nastąpi koniec wyzwania. Ci, którzy nadal będą się wspinać zostaną przeniesieni na górę. Ci, którzy jako pierwsi znajdą się na szczycie w wypadku dodatkowego wyzwania są od niego zwolnieni. Trudność tego zadania poleca na tym, że musimy się wspiąć na szczyt nie używając żadnego sprzętu. Mamy jedynie nasze ręce i nogi. Każdy musi się wspinać w innym miejscu skały. Nie można podążać czyimś śladem. W niektórych miejscach skała jest mniej stabilna niż w innych. Innymi słowy któreś z nas może mieć pecha. Zaczynamy wszyscy razem. Powodzenia. Do zobaczenia na szczycie. I... - Gail przez moment zawahała się się - ... Dzisiaj jest dobry dzień na śmierć.
Pierwszym, który zatrzymał Gail, był Tom. Podszedł do niej zaraz jak skończyła mówić.
- To szaleństwo - powiedział - Przecież to jest niewykonalne. Jak mamy się wspinać. Mamy wczepiać paznokcie w skały. One są twardsze od wszystkich nam znanych.
- Nie jako pierwsi będziemy to robić. -odparła - Ja też wolałabym inne zadanie, ale oni starają się wybrać to, czego nie robiłam ja i moja załoga. Poza tym każde następne zadanie będzie gorsze. Na tym polega ta ich chora gra. Przykro mi Tom. Wiem jednak, że ty dasz radę. Pamiętasz jak udaliśmy się razem na szaloną wyprawę. Nieraz się wspinaliśmy.
- Tak, ale tym razem nie mamy sprzętu - zaoponował Paris.
- Innym się udawało - powiedziała po chwili namysłu Gail - Wiem, że jest na to jakiś sposób, ale nie wiem jaki. Oni nie mówią mi nic więcej niż to co wam przekazuję. Uda się nam Tom.
B'Elanna podeszła do Chakotaya. Kiedy zaczynała mówić głos jej pełen był agresji.
- Nie możesz na to pozwolić - powiedziała - Jesteś odpowiedzialny za nas wszystkich. Ilu z nas przetrzyma to wyzwanie? Być może ja sobie poradzę. Ty pewnie też wyjdziesz z tego cało. Jednak reszta.... Zrób coś. Wydaj rozkaz.
- B'Elanna - przerwał jej Chakotay - Nie ty tutaj decydujesz. Żeby się wydostać z tej planety potrzebujemy czasu. Jeśli wykonywanie takich czynności nam go da, zrobimy to. Chcę was z tego wyciągnąć. Poza tym jako członek załogi okrętu Gwiezdnej Floty, były członek Maquis, a także w połowie Klingonka, powinnaś być gotowa na takie wyzwania.
- Więc zamierzasz się im poddać - z ironicznym uśmieszkiem odparła Torres - Wspaniale. Mamy być ich zabaweczkami. Cudownie. Owszem byłam Maquis i pozostała mi wola walki. Ty jednak chyba zmieniłeś się w szczenię Floty.
- W tej chwili dołącz do grupy albo oszczędź nam wszystkim trudów wspinaczki i poddaj się - wtrąciła się do rozmowy Gail - Myślałam, że masz, chociaż namiastkę honoru razem z namiastką Klingońskiej krwi. Chyba się jednak myliłam.
B'Elannie krew, aż wrzała ze złości. Mocno zaciskała zęby. Jej wzrok był dziki. Wszystkie pierwotne instynkty szukały w niej ujścia. Tylko jej ludzka część hamowała wybuch. Przez zaciśnięte zęby wysyczała:
- Śmiesz kwestionować mój honor?
- Udowodnij, że go masz - odparła Gail.
Z oczu Vansen biła niezwykła pewność siebie. Nawet przez moment nie gościł w nich strach.
- Wyzywasz mnie? - zapytała Torres.
- Nie ja - odparła Gail - Oni cię wyzywają. Jeśli nie przyjmiesz tego wyzwania pokażesz, że nie masz honoru. Decyzja należy do ciebie.
- Przyjmuję wyzwanie - po chwili wahania powiedziała B'Elanna.
- Dzisiaj jest dobry dzień na śmierć B'Elanno Torres - powiedziała Gail słysząc jej decyzję.
Do skał podeszli wszyscy razem. Neelix gorączkowo ściskał Kes za rękę. Wildman nawet nie skrywała przerażenia. Patrzyła na skały szeroko otwartymi oczami. West czuł przypływ adrenaliny. Odczucie to wydawało mu się nawet miłe. Doktor zrobił niewyraźną minę. Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował. Tom chwycił B'Elannę za nadgarstek. Popatrzyli na siebie znaczącym wzrokiem. Harry podszedł do, patrzącej nic nie mówiącym wzrokiem na skałę, Siedem z Dziewięciu. Łagodnym głosem powiedział:
- Nie jest tak źle. Skała nie jest zupełnie gładka. Może się udać. Nie ma się czego bać.
Siedem popatrzyła na niego wzrokiem bez wyrazu i oznajmiła:
- Nie odczuwam strachu. Jest on nieistotny.
Tuvok w myślach analizował ich szanse. Rzeczywiście skała nie była gładka. Liczne występy pozwalały na zaczepienie nogi lub chwycenie się. Jednak Tuvok daleki był od optymizmu. Chakotay stanął obok Gail. Przez moment patrzyli na siebie. Potem lekko skinął głową. Gail odpowiedziała takim samym gestem, po czym krzyknęła:
- Gotowi? Zaczynamy.
Chwycili się najbliższego występu. Każdy szukał oparcia dla rąk i nóg. Skały raniły wszystkim skórę dłoni. Wspinaczka szła powoli i mozolnie. Wszyscy jednak starali się dzielnie.
Gail od początku wysunęła się na prowadzenie. Ból, jaki musiała odczuwać nie przeszkadzał jej. Po skałach co jaki czas sączyła się cienka stróżka jej krwi. Zaciskała jednak mocno zęby. Stopniowo jej ręce zmieniły się. Stały się takie sam jak podczas rozmowy z Janeway. Oczy Vansen zaczęła zasnuwać lekka mgiełka. Ból stawał się nieznośny. Obok już powstałych pojawiały się nowe rany. Ona jednak zaciskała zęby i dalej chwytała skały.
Chakotay z przerażeniem obserwował ślady krwi na skałach. Nie mógł wręcz uwierzyć w siłę charakteru tej kobiety. Jego ręce też były poranione, ale w znacznie mniejszym stopniu. Nie spieszył się. Uważnie badał każdy kawałek skały zanim się go chwycił. Po raz kolejny żałował, że nie nauczył się bardziej obcować z przyrodą. Starał się skupić na myślach o ojcu żeby zagłuszyć ból, jaki odczuwał.
Tuvok z całych sił starał się lekceważyć ból. Dłonie miał w nienajgorszym stanie. Rany nie krwawiły zbyt mocno. Czuł jednak przenikliwy ból przy każdym uchwyceniu skały. Był jeszcze ostrożniejszy od Chakotaya. Kilkakrotnie badał i szacował wytrzymałość skały. Również uważał, o co opiera stopy. To zapobiegało ześlizgiwaniu się, które nękało niektórych członków załogi.
B'Elanna zaciskała zęby. Czuła ból jednak w głowie wciąż dźwięczały jej słowa Gail o honorze. Parła, więc dzielnie na przód ignorując ból i rany.
Siedem z Dziewięciu bardzo pomogły pozostałości po Borg na dłoni. Wspinaczka szła jej dosyć sprawnie. Ona również odczuwała ból. Jej ręka też była ranna. Jednak Siedem starała się nie zwracać na to uwagi. Czasami nogi zsuwały się jej z podłoża. Jednak dzięki opanowaniu nie traciła głowy. Jej chłodne podejście pchało ją ku szczytowi.
Pozostali członkowie załogi nie radzili sobie, aż tak dobrze. Tom nie mógł wytrzymać bólu. Co jakiś czas wydawał z siebie okrzyk. Skóra jego dłoni była poprzecinana w wielu miejscach. Prawie nie widział na oczy. Wiedział jednak, że musi iść dalej.
Harry miał kłopoty z utrzymaniem się. Nogi, co moment ześlizgiwały mu się ze skały. W takich momentach rozpaczliwie szukał dla nich oparcia. Już prawie nie myślał. Instynkt nakazywał mu walczyć o życie i iść dalej. Tylko to ratowało mu życie.
West był uparty. Mimo kłopotów z utrzymaniem się na skale, był już dosyć wysoko. Ambicje przesłaniały ból i rany. Chłopak traktował owo zadanie jak osobiste wyzwanie. Chciał pokazać się z najlepszej trony przed ważnymi oficerami. Widział w tym szansę na podniesienie swego prestiżu i uzyskiwanie w przyszłości ważniejszych zadań na Voyagerze.
Wildman czuła się strasznie. Ból niemalże ją zamroczył. Nie wiedziała jak wysoko jest i ile jeszcze wspinaczki zostało. Większość czynności wykonywała po omacku. Chwytała się tego, co w danym momencie wyczuła pod ręką. Chwilami zatrzymywała się. Wtedy jednak ból stawał się silniejszy. W ten sposób była zmuszana do dalszej wspinaczki.
Doktor również miał złudzenie potwornego bólu. Jego ręce nie były pokaleczone ze względów oczywistych. Jego doznania nie różniły się jednak od tych reszty załogi. Nie był do tego przyzwyczajony. Stanowił to dla niego nie lada wyzwanie. Radził obie z nim jak tylko mógł. Jednak wspinaczka nie wychodziła mu dobrze. Był dosyć nisko. Za nim pozostali już tylko Neelix i Kes.
Neelix czuł ból i zmęczenie. Bardziej dokuczało mu jednak inne uczucie. Bał się. Kes bardzo słabo radziła sobie z tym zadaniem. Myśl o utracie jej była nieznośna. Dlatego Neelix pozostawał z tyłu razem z Kes. Nie mógł jej pomóc w fizyczny sposób, więc chociaż mógł udzielać jej duchowego wsparcia. Sam trzymał się mocno skał. Przesuwał się powoli zgodnie z rytmem wspinaczki ukochanej Kes.
Kes nigdy w życiu nie czuła tak potwornego bólu. Nie wiedziała ile jeszcze wytrzyma. Zdawała sobie sprawę, że nie da rady wspiąć się na szczyt. Gdyby nie Neelix, który starał się nad nią czuwać, dawno dałaby za wygraną. Widziała jednak jego determinacje i dla niego starała się walczyć z bólem. Była jednak bardzo nisko....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin