Kroniki Amberu [07] Krew Amberu.pdf

(1182 KB) Pobierz
Zelazny Roger - Krew Amberu - Refleksje w kryształowej grocie
Roger Zelazny
Krew Amberu
Kronik Merlina tom II
Refleksje w kryształowej grocie
Klinga pękła, więc odrzuciłem rękojeść. Broń nie pomagała wobec błękitnego morza
ściany, nawet w miejscu, które uznałem za najcieńsze. U moich stóp leżało kilka drobnych,
kamiennych odprysków. Podniosłem je i potarłem. To nie było wyjście. Jedynym wyjściem
jest chyba droga, którą tu wszedłem, a ta została zamknięta.
Wróciłem do swojej kwatery, to znaczy tej części jaskiń, gdzie rzuciłem swój gruby,
brązowy śpiwór. Usiadłem na nim, odkorkowałem butelkę wina i napiłem się. Byłem spocony
po kuciu tej ściany.
Frakir poruszyła mi się na przedramieniu, częściowo rozwinęła i wpełzła na dłoń.
Skręciła się wokół dwóch niebieskich kamyków, które wciąż trzymałem, związała je sobą i
opadła, kołysząc się jak wahadło. Odstawiłem butelkę i patrzyłem. Płaszczyzna ruchu była
równoległa do tunelu, który teraz nazywałem domem. Frakir huśtała się chyba przez całą
minutę. Potem podciągnęła kamiemie i znieruchomiała na mojej dłoni. Ułożyła je u podstawy
serdecznego palca i wróciła na swą zwykłą, ukrytą pozycję.
Przyglądałem się. Uniosłem migotliwą lampę naftową i obserwowałem kamienie. Ich
kolor...
Tak.
Na tle skóry były całkiem podobne do kamienia w pierścieniu Luke'a, który kiedyś
odebrałem z New Line Motel. Przypadek? A może istnieje jakiś związek? Co chciał mi
powiedzieć mój dusicielski powróz? I gdzie jeszcze widziałem taki kamień?
Przy wisiorku na klucze Luke'a. Miał tam niebieski kamień w metalowej oprawie... A
gdzie mogłem spotkać jeszcze jeden?
Groty, w których byłem uwięziony, blokowały działanie Atutów i moją magię
Logrusu. Jeśli Luke nosił przy sobie kamienie z tych ścian, to musiał mieć jakiś szczególny
powód. Jakie jeszcze własności mogą mieć?
Przez godzinę próbowałem rozszyfrować ich naturę, lecz były odporne na moje
logrusowe sondy. Wreszcie, zniechęcony, wrzuciłem je do kieszeni, zjadłem trochę chleba z
serem i popiłem winem. Potem wstałem i zrobiłem obchód. Sprawdzałem swoje pułapki.
Tkwiłem tu uwięziony już chyba przez miesiąc. Szukając drogi na wolność, zbadałem
wszystkie tunele, korytarze i sale. Nigdzie nie znalazłem wyjścia. Czasami biegałem jak
wariat i rozkrwawiałem sobie kostki o zimne ściany. Kiedy indziej szedłem powoli,
rozglądając się za pęknięciami i szczelinami. Kilka razy próbowałem poruszyć głaz,
blokujący otwór wejściowy. Bezskutecznie.
Był zaklinowany i nie umiałem go podważyć. Wszystko wskazywało na to, że posiedzę
tu dłużej.
Moje pułapki...
Nie zmieniły się od ostatniej kontroli. Spadające głazy, które natura z właściwą sobie
niedbałością porozrzucała wokół. Teraz czekały podparte i gotowe, by stoczyć się w dół, gdy
tylko ktoś zaczepi o ukryty w mroku sznur, jakim były obwiązane paki w magazynie.
Ktoś?
Luke, oczywiście. Któż by inny? To on mnie tu uwięził. A jeśli wróci... nie jeśli. Kiedy
wróci, pułapki będą czekały. Przyjdzie uzbrojony. W wysoko położonym otworze wejścia
miałby sporą przewagę, gdybym zwyczajnie czekał na niego w dole. Nic z tego. Nie będzie
mnie tam.
Zmuszę go, by po mnie przyszedł... a wtedy...
Lekko zaniepokojony, wróciłem do swojej kwatery. Leżałem z rękami pod głową i
rozmyślałem nad swoim planem. Głazy mogą zabić, a ja nie chciałem zabijać Luke'a. Nie z
powodu sentymentu, choć do niedawna uważałem go za przyjaciela - to znaczy do chwili,
kiedy się dowiedziałem, że zabił wujka Caine'a i najwyraźniej zamierzał wykończyć moich
pozostałych krewnych w Amberze. A to dlatego, że Caine zabił ojca Luke'a, wuja Branda -
człowieka, którego pozostali też chętnie by zatłukli. Owszem, Luke - albo Rinaldo, jak mi się
przedstawił - był moim kuzynem i miał powody, by ogłosić rodzinną wendetę. Mimo to
polowanie na wszystkich wydało mi się odrobinę przesadzone.
Ale nie dla pokrewieństwa czy sentymentu powinienem zdemontować pułapki.
Chciałem go dostać żywego, ponieważ zbyt wiele było spraw, których nie rozumiałem. A
mogłem nigdy już ich nie zrozumieć, gdyby Luke zginął niczego nie tłumacząc.
Jasra... Atuty Zguby... metoda. dzięki której tak łatwo wytropił mnie w Cieniu... cała
historia jego kontaktów z tym szalonym okultystą Melmanem... wszystko, co wiedział o Julii i
jej śmierci...
Zacząłem od początku. Zlikwidowałem pułapki. Nowy plan był prosty i opierał się na
czymś, o czym Luke nie miał chyba pojęcia. Przeniosłem śpiwór na nowe miejsce, do tunelu
tuż obok komory, w której stropie zablokowany był otwór wejścia. Zabrałem też część
zapasów. Postanowiłem siedzieć tam możliwie bez przerwy.
Nowa pułapka była całkiem prymitywna: prosta i praktycznie nie do ominięcia. Kiedy
ją założyłem, pozostało mi już tylko czekać. Czekać i wspominać. I planować. Musiałem
ostrzec pozostałych. Musiałem postanowić coś w sprawie Ghostwheela. Powinienem
sprawdzić, co wie Meg Devlin. Powinienem... jeszcze wiele rzeczy.
Czekałem. Myślałem o sztormach Clenia, snach, niezwykłych Atutach i Pani z Jeziora.
Po długim okresie spokoju, w ciągu kilku dni moje życie nagle stało się pełne wydarzeń. A
potem znowu miesiąc, kiedy nic się nie działo. Na pocieszenie miałem tylko tyle, że ta linia
czasu prawdopodobnie wyprzedzała wszystkie inne, jakie były dla mnie ważne. Miesiąc tutaj
może być tylko dobą w Amberze. Albo jeszcze mniej. Jeśli w miarę szybko zdołam się stąd
uwolnić, ślady, jakimi chciałem podążać, nie zdążą jeszcze wystygnąć.
Później zgasiłem lampę i poszedłem spać. Przez kryształowe soczewki mojego
więzienia przenikało dość światła, jaśniejszego i ciemniejącego na przemian, by odróżnić
dzień od nocy. Dopasowałem swój skromny rozkład dnia do tego rytmu.
Przez kolejne trzy dni po raz drugi przeczytałem dziennik Melmana. Wskaźnik aluzji
miał dość wysoki, ale użytecznych informacji raczy niski. Pod koniec prawie zdołałem siebie
przekonać, że Zakapturzony, jak określał swego gościa i nauczyciela, to prawdopodobnie
Luke. Pozostało tylko kilka dziwnych odwołań do obojnactwa. Pod koniec natrafiłem na
uwagi o złożeniu w ofierze Syna Chaosu. Odnosiły się zapewne do mnie, skoro ktoś wystawił
Melmana, żeby mnie zabił. Lecz jeśli zrobił to Luke - jak wytłumaczyć jego dwuznaczne
zachowanie w górach Nowego Meksyku? Kazał mi zniszczyć Atuty Zguby i przepędził mnie
tak, jakby chciał mnie przed czymś uchronić. Poza tym przyznał się do wcześniejszych
zamacbów na moje życie, ale wyparł się tych późniejszych. Po co miałby to robić, gdyby też
był za nie odpowiedzialny? Co jeszcze wiąże się z tą sprawą? I kto? I jak? W łamigłówce
brakowało niektórych klocków, miałem jednak wrażenie, że nie są istotne.
Wystarczy najdrobniejsza informacja, najlżejsze poruszenie wzorca, a wszystko
wskoczy na miejsce. Pojawi się obraz czegoś, co powinienem odgadnąć już dawno.
Mogłem się domyślić, że wizyta nastąpi nocą. Mogłem, ale się nie domyśliłem.
Gdybym na to wpadł, zmieniłbym cykl snu czuwania i byłbym rozbudzony i czujny. Choć
byłem prawie pewien swojej pułapki, w naprawdę poważnych sprawach liczy się każda
drobna przewaga.
Spałem głęboko, a zgrzyt kamieni wydawał się bardzo odległy. Poruszyłem się lekko,
gdy dżwięk trwał ciągle, ale dopiero po kilku sekundach zaskoczyły właściwe obwody i
zrozumiałem, co to znaczy. Usiadłem, wciąż jeszcze zaspany, potem przykucnąłem pod
najbliższą wejścia ścianą komory. Rozcierałem oczy, przygładzałem włosy i na
odpływającym brzegu snu szukałem zagubionej czujności.
Pierwsze odgłosy towarzyszyły zapewne usuwaniu klinów, co najwyraźniej wymagało
przechylania czy podważania głazu. Dźwięki trwały nadal, stłumione, pozbawione echa...
zewnętrzne.
Zaryzykowałem rzut oka do komory. Nie zauważyłem otwartego przejścia,
ukazującego gwiazdy. Odgłosy kołysania ustąpiły przeciągłemu chrzęstowi i zgrzytaniu.
Przez półprzejrzysty strop jaskini widziałem kulę światła w rozmytej aureoli. Pewnie latarnia.
Jak na pochodnię świeciła zbyt równo. W tych okolicznościach pochodnia byłaby
niepraktyczna.
Pojawił się sierp nieba z dwoma gwiazdami w pobliżu dolnego rogu. Poszerzał się.
Usłyszałem głośne sapanie i stękanie chyba dwóch ludzi.
Poczułem mrowienie palców, gdy dodatkowa porcja adrenaliny wykonała swoją
biologiczną sztuczkę z organizmem. Nie sądziłem, że Luks kogoś przyprowadzi.
Mój głupoodporny plan mógł nie być odporny na taki fakt - co oznaczało, że to ja
jestem głupi.
Głaz odsuwał się coraz szybciej. Nie miałcm nawet czasu na przekleństwo. Myśli
pędziły szalcńczo, szukając wyjścia z sytuacji, aż wreszcie zajęły właściwe pozycje.
Przywołałem obraz Logrusu, a on uformował się przede mną. Powstałem, nadal
opierając się o ścianę, i zacząłem poruszać ramionami w zgodzie z pozornie chaotycznymi
ruchami dwóch widmowych gałęzi. Dźwięki na górze ucichły, nim uzyskałem właściwe
dostrojenie.
Wejście było odsłonięte. Po chwili ktoś podniósł światło i przysunął je do otworu.
Wkroczyłem do komory i wyciągnąłem ręce. Kiedy pojawili się dwaj mężczyźni, niscy
i ciemni, całkowicie zrezygnowałem z dawnego planu. Obaj trzymali w prawych dłoniach
nagie sztylety. Żaden nie był Lukiem.
Sięgnąłem logrusowymi rękawicami i złapałem ich za gardła. Scisnąłem, aź zawiśli w
moim uchwycie. Przycisnąłem jeszcze trochę i puściłem.
Upadli, znikając z pola widzenia, a ja zaczepiłem lśniące linie mocy o krawędź otworu
i podciągnąlem się do góry. Tuż przed wyjściem przystanąłem jeszcze, by zabrać Frakir,
owiniętą dookoła po wewnętrznej stronie. To była moja pułapka. Luke, czy ktokolwiek inny,
wchodząc musiałby przejść przez pętlę - pętlę gotową do zaciśnięcia, gdyby cokolwiek się w
niej Poruszyło.
Teraz jednak...
Ogniowa ścieżka biegła zboczem po prawej stronie.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin