Od kiedy jako dziecko na dobre zacząłem jarzyć że papu jest za pieniążki, a pieniążki nie leżą na ulicy - szarość schyłkowego socjalizmu wyryła w mym jestestwie stałe frazy, takie jak: kryzys, kartki, kolejka, mięso, mało mięsa, za mało mięsa, nie ma, nie ma, nie będzie itp. W małym czarno-białym telewizorku powtarzano co prawda, że jest i będzie, a kłopoty w zaopatrzeniu są chwilowe, ewentualnie spowodowane nieuzasadnionymi przerwami w pracy. Jednak nikt nie miał wątpliwości co do jednego: jest kryzys, l tak już zostało. Po latach znikły kartki, kolejki; mięsa i chleba jest pod dostatkiem, telewizory są duże i kolorowe, przerwy w pracy są uzasadnione, choć bezcelowe. Tylko kryzys jak był, tak jest, zawsze i niezmiennie, od pokoleń. Gdy dorosłem, to dowiedziałem się, a nawet zobaczyłem na własne oczy, że kryzysu może nie być, oczywiście nie u nas, ale np. w Niemczech, Francji, Ameryce. Zacząłem interesować się ekonomią, zwłaszcza w ostatnich latach. Byłbym szczęśliwy i spełniony jako polski obywatel i patriota, gdybym doczekał czasów, kiedy w Polsce nie będzie kryzysu - to znaczy, kiedy powiedzmy więcej niż trzy czwarte obywateli stwierdzi tak w referendum. Czy to w ogóle możliwe? Czy dożyję? Całkiem możliwe, zważywszy że obecne czterdziestolatki mają jeszcze żyć 110 lat...
Skąd w ogóle mamy wiedzieć, że już nie ma kryzysu albo jaki on jest duży? Kto nam powie, jakie są perspektywy polskiej gospodarki? Zajmuje się tym w Polsce m.in. Rządowe Centrum Studiów Strategicznych, prywatna CASE, założona przez Leszka Balcerowicza, liberalne Centrum Adama Smitha oraz zaprzyjaźniony z PO Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową. Jak widać, każdy z tych ośrodków ma jakiegoś sponsora lub program.
Jedynym miejscem debaty ekonomistów różnych szkół i poglądów jest Rada Strategii Społeczno-Gospodarczej przy Radzie Ministrów. Twór ten w 1994 r. powołał do życia wicepremier Grzegorz Kołodko. Członków Rady mianuje premier, a w jej skład wchodzą wybitni ekonomiści i analitycy wszelkich dziedzin gospodarki. Organizowane co miesiąc spotkania gromadzą około 100 osób. Ilekroć chcę usłyszeć prawdę o aktualnym stanie polskiego gospodarstwa, sięgam do bieżących raportów tejże bezstronnej, pluralistycznej Rady Strategii. Ponieważ prawda o gospodarce nie zawsze jest na rękę politykom, taki premier Buzek czy obecnie Belka wyraźnie ignorują podmiot stworzony po to, aby im służył, l tak na przykład Rada wyraźnie ostrzegała Buźka przed wprowadzaniem w jednym czasie wszystkich reform. Jak wiadomo, ten nie posłuchał, co zaowocowało drogą krzyżową narodu i dziesiątkami miliardów złotych strat w budżecie. Na debatach RSSG, na których zawsze jest obecny dziennikarz „FiM", premiera Belki nie uświadczysz lub wpada tam na pół godziny (spotkanie na temat bezrobocia). W kwietniu br. wiceminister spraw wewnętrznych i administracji Tadeusz Matusiak okłamał naukowców, że rząd pracuje nad projektem rozporządzenia likwidującego część powiatów... Ale do rzeczy.
Na ostatniej, październikowej sesji Rady poszukiwano odpowiedzi na pytanie, czy wzrost gospodarczy w Polsce ma charakter trwały, a więc czy po raz pierwszy od lat międzywojennych idzie na lepsze. Belka wysłał na sesję kompletnie nieprzygotowaną wiceminister gospodarki Irenę Herbst. Dlaczego? Dlatego, że Belka wie o kiepskiej kondycji polskiej gospodarki oraz posiada zegarek. Ten pokazywał mu, że do jego expose w sejmie i głosowaniu nad wotum nieufności dla rządu pozostały godziny. Premier olał więc negatywne opinie fachowców o wzroście gospodarczym, tak inne od tego, co przedstawił posłom, no i udało mu się. Występujący na ostatniej sesji Rady referenci, zarówno sympatycy prawicy (prof. Józefiak), jak i lewicy (prof. Fedor, Kabaj, Wełfe), określili jako mrzonki plany i zamierzenia rządu Belki dotyczące przyśpieszenia do poziomu 5 proc. wzrostu gospodarczego w 2005 r. Wymienię (za specjalistami) tylko parę najważniejszych powodów ich pesymizmu: bardzo niski wskaźnik inwestycji (obecnie ok. 3,4 proc., podczas gdy na 2004 rok planowano 7 proc., a Belka populistycznie założył 13 proc. na 2005 r.!), zwłaszcza wśród małych i średnich firm, które oferują najwięcej miejsc pracy; niespójność polityki fiskalnej (rząd) z polityką monetarną (NBP i Rada Polityki Pieniężnej). Eksport napędzający gospodarkę może wzrosnąć w 2005 r. najwyżej o 6 proc., a nie - jak zapewnia Belka - o 12 proc., ponieważ państwo i biedne firmy skandalicznie mało wydają na nowe technologie, a inwestorzy zagraniczni nie przeszczepiają ich do nas. Przy obecnej koniunkturze bezrobocie nie spadnie do 18,2 proc., jak chce tego Belka, lecz nawet nieznacznie wzrośnie do 20,7 proc. Konsumpcja rośnie o ok. 1 proc. rocznie, a tylko wzrost o 2-4 proc. gwarantuje zatrzymanie recesji i stabilizację wzrostu. Na domiar złego kredyty inwestycyjne są zbyt drogie, co ostatecznie powoduje, że spada aktywność gospodarcza Polaków. Wynosi ona około 50 proc. (ostatnie miejsce w Europie!), czyli zaledwie co drugi rodak ma pracę lub prowadzi działalność gospodarczą. Koniunktura na rynkach światowych też nie nastraja optymistycznie, zwłaszcza rosnące ceny ropy i gazu. Kolejne bu-S, dżety państwa coraz bardziej parali-** żuje obsługa zagranicznego (131 mld U 926 min zł) i krajowego (351 mld 903 min zł) długu i jeśli za kilka lat nie zaczniemy go spłacać, to nasze dzieci będą pracowały już tylko na spłatę odsetek. Widać więc jak na dłoni, że premier Belka - idąc za wzorem dawnych towarzyszy - uskutecznia propagandę sukcesu, czyli mówi narodowi, że „jest i będzie lepiej", a „trudności są chwilowe", podczas gdy kryzys ciągle się pogłębia.
Nie chcę wchodzić w meandry ekonomii, ale znawcy tematu z Rady Strategii Społeczno-Gospodarczej przy Radzie Ministrów dostrzegają dla Polski światełko w tunelu, czyli faktyczne i trwałe przyśpieszenie wzrostu gospodarczego. Tyle że zabłyśnie nam ono najwcześniej za 6-7 lat. Niestety, tak odległe perspektywy polityków w Polsce nie interesują. A szkoda, bo błysk tego światełka może być trwały i owocny tylko wtedy, jeśli zostaną spełnione określone warunki: ścisła współpraca rządu i NBP, ograniczenie deficytu budżetowego, agresywny marketing polskiej gospodarki, w tym zwiększenie eksportu do Rosji i Chin, stabilizacja polityki i prawa, wykorzystanie funduszy europejskich nie tylko na drogi, ale także na badania, wynalazki, technologie, rozwój. A teraz - uwaga! Przy zachowaniu tych warunków i sprzyjającej koniunkturze w UE i na świecie w 2010 roku możemy mieć 6-procentowy wzrost gospodarczy i 8-procentowe bezrobocie. Według prof. WeIfego, mamy szansę osiągnąć 70 proc. PKB Unii Europejskiej (z 2000 r.) już w 2025 r. i wówczas dogonić Portugalię, najbiedniejszą w starej Unii. Takie są realia. Natomiast niewłaściwa polityka gospodarcza może doprowadzić do zatrzymania się Polski na ostatnim miejscu w Unii. Czy temu ostatniemu służą doraźne rozgrywki polityków, rozdawanie kiełbasy na pół roku przed wyborami i okłamywanie społeczeństwa aby tylko utrzymać się przy rządach?. Z całą pewnością. Jonasz.
jozpod