Williams Cathy - Rezydencja w Szkocji(1).pdf

(501 KB) Pobierz
7321476 UNPDF
Cathy Williams
Rezydencja w Szkocji
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Wyglądasz na zmęczonego, James. Za ciężko
pracujesz. Ile razy ci mówiłam, że jeśli trochę nie
zwolnisz, skończysz jak jeden z tych... tych...
- Statystycznych?
- No i znów się ze mnie naśmiewasz. A ja jestem
tylko starą kobietą, która kocha cię bardziej niż
życie.
James uniósł ciemną brew, po czym wyciągnął
przed siebie swoje długie nogi. W ręku trzymał
szklaneczkę whisky.
Idealnie. Idealne popołudnie w idealnym miejs­
cu. Letnie słońce zaczęło już zachodzić i świat
nabrał ciepłych, bursztynowych kolorów. To była
Szkocja w swoim najpiękniejszym wydaniu. Za
ogromnymi oknami aż po horyzont rozciągał się
krajobraz szlacheckiej posiadłości. W oddali wzno­
siły się góry.
- Czy słuchasz, co do ciebie mówię, Jamesie
Dalgleish?
- Jak najbardziej, mamo. - Uśmiechnął się, na­
pił się whisky i spojrzał na piękną kobietę siedzącą
na krześle przy kominku.
Maria Dalgleish pomimo słów o swojej starości
6
CATHY WILLIAMS
była niezwykle żywiołową kobietą. Namiętność,
wynikająca z jej włoskich korzeni, sprawiała, że
miała w sobie iskrę, jakiej nie spotkał u żadnej innej
kobiety w swoim życiu.
Może, pomyślał leniwie, w wieku trzydziestu
sześciu lat wciąż jestem synem swojej mamusi?
Wolał jednak skończyć jako samotnik niż popełnić
jakąś fatalną w skutkach pomyłkę. Z własnego
doświadczenia wiedział, że kobiety lgną do pie­
niędzy jak ćmy do ognia. Wolał więc ograniczyć
swoje kontakty z nimi do częstych, acz krótkich
romansów.
- No, James, jak długo zostaniesz? Mam na­
dzieję, że nie zapomniałeś, że czekają tu na ciebie
obowiązki? Trevor chce porozmawiać o naprawie
dachu.
- Myślę, że tym razem zrobię sobie dłuższą
przerwę i zostanę jeszcze z tydzień przed wylotem
do Nowego Jorku.
- Nowy Jork, Nowy Jork. I to ciągłe latanie tam
i z powrotem. To nie jest dla ciebie dobre. Już nie
jesteś taki młody.
- Wiem, mamo. - Potrząsnął głową i przybrał
skruszony wyraz twarzy. - Starzeję się z każdą
sekundą i muszę znaleźć kobietę, która urodzi mi
tabun dzieci i będzie się mną opiekować.
Maria fuknęła. Przez chwilę się zastanawiała,
czy nie rozpocząć z synem jednej z tych rozmów,
które tak często prowadzili, ale z wyrazu jego
twarzy wywnioskowała, że nic nie osiągnie. W ten
REZYDENCJA W SZKOCJI
7
swój irytująco uparty i jednocześnie czarujący spo­
sób będzie się starał obrócić wszystko w żart.
- No dobrze - powiedziała. - Jutro wieczorem
Campbellowie zaprosili nas na kolację. Lucy wróci­
ła do Edynburga.
- Dobry Boże!
- Będzie miło. Wiesz, jak wszyscy się cieszą,
gdy mogą cię spotkać, kiedy już przylecisz.
- Jestem tutaj, żeby odpocząć, mamo, a nie po
to, żeby się dać złapać w gorączkowy wir życia
towarzyskiego.
- W tej części świata nic nie jest gorączkowe.
A jak masz spotkać jakąś miłą dziewczynę, jeśli nie
chcesz brać udział w życiu towarzyskim?
- Wychodzę w Londynie. Nawet za często, jeśli
chcesz wiedzieć.
- Ale z niewłaściwymi dziewczynami - wymru­
czała ponuro matka, nie zważając na błysk zniecier­
pliwienia w jego oku.
- Mamo - ostrzegł ją. - Zostawmy ten temat,
dobrze? Pogódźmy się z tym, że się nie zgadzamy.
Dziewczyny, z którymi się spotykam, są właśnie
takie, jakich potrzebuje moja umęczona dusza.
- Zostawię ten temat, James, na razie, chociaż
uważam, że jesteś zbyt młody, by być umęczonym.
Już późno, a poza tym... - Maria Dalgleish urwała
zagadkowo.
- Poza tym co?
- Jest coś, co mogłoby cię zainteresować.
- Tak? - James spojrzał na swój elegancki drogi
8
CATHY WILLIAMS
zegarek, a potem na matkę. - Jest już prawie dzie­
siąta. Za późno na zgadywanki.
- Ktoś się wprowadził do Rectory.
- Co takiego? - James usiadł prosto. Rozleni­
wienie znikło, ustępując miejsca uważnemu spoj­
rzeniu, które matka rzadko miała okazję oglądać.
- Ktoś się wprowadził do Rectory - powtórzyła,
strzepując niewidzialny kurz ze swojej kwiecistej
sukienki.
- Kto?
- Ktoś obcy. Właściwie to nikt nie jest pewien...
- Dlaczego Macintosh mi nie powiedział, że to
miejsce zostało sprzedane? Do diabła! - Wstał
i zaczął się przechadzać po pokoju, pomstując na
swojego prawnika. Miał oko na Rectory przez ostat­
nie trzy lata i przez ten czas robił wszystko, by
przekonać Freddiego, że posiadłość jest dla niego za
duża, a on kupi ją od niego po bardzo dobrej cenie.
Freddie zawsze się wtedy śmiał, nalewał do
szklanek whisky i wyjaśniał, że posiadłość nie jest
na sprzedaż i że plany Jamesa, żeby zamienić ogro­
mną posiadłość Dalgleishów w luksusowy hotel
i przenieść matkę do Rectory, by stamtąd mogła
wszystko nadzorować, będą musiały poczekać.
- Mam zamiar dożyć setki - mawiał, uśmiecha­
jąc się złośliwie - ale gdy się zdecyduję odejść,
może wtedy się dogadamy. Jeśli wciąż będziesz
zainteresowany. Chociaż nie wiem, co miałbym
zrobić z tymi pieniędzmi. Nie mam żadnej rodziny,
której mógłbym je zostawić. Ale nie jestem od tego,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin