Joyce Brenda - Ród de Warenne'ów 08 - Skradziona narzeczona.pdf

(1488 KB) Pobierz
189992404 UNPDF
BRENDA JOYCE
S KRADZIONA NARZECZONA
Tytuł oryginału: The Stolen Bride
0
189992404.282.png 189992404.293.png 189992404.304.png 189992404.315.png 189992404.001.png 189992404.012.png 189992404.023.png 189992404.034.png 189992404.045.png 189992404.056.png 189992404.067.png 189992404.078.png 189992404.089.png 189992404.100.png 189992404.111.png 189992404.122.png 189992404.133.png 189992404.144.png 189992404.155.png 189992404.166.png 189992404.177.png 189992404.188.png 189992404.199.png 189992404.210.png 189992404.221.png 189992404.232.png 189992404.243.png 189992404.254.png 189992404.256.png 189992404.257.png 189992404.258.png 189992404.259.png 189992404.260.png 189992404.261.png 189992404.262.png 189992404.263.png 189992404.264.png 189992404.265.png 189992404.266.png 189992404.267.png 189992404.268.png 189992404.269.png 189992404.270.png 189992404.271.png 189992404.272.png 189992404.273.png 189992404.274.png 189992404.275.png 189992404.276.png 189992404.277.png 189992404.278.png 189992404.279.png 189992404.280.png 189992404.281.png 189992404.283.png 189992404.284.png 189992404.285.png 189992404.286.png 189992404.287.png 189992404.288.png 189992404.289.png 189992404.290.png 189992404.291.png 189992404.292.png 189992404.294.png 189992404.295.png 189992404.296.png 189992404.297.png 189992404.298.png 189992404.299.png 189992404.300.png 189992404.301.png 189992404.302.png 189992404.303.png 189992404.305.png 189992404.306.png 189992404.307.png 189992404.308.png 189992404.309.png 189992404.310.png 189992404.311.png 189992404.312.png 189992404.313.png 189992404.314.png 189992404.316.png 189992404.317.png 189992404.318.png 189992404.319.png 189992404.320.png 189992404.321.png 189992404.322.png 189992404.323.png 189992404.324.png 189992404.325.png 189992404.002.png 189992404.003.png 189992404.004.png 189992404.005.png 189992404.006.png 189992404.007.png 189992404.008.png 189992404.009.png 189992404.010.png 189992404.011.png 189992404.013.png 189992404.014.png 189992404.015.png 189992404.016.png 189992404.017.png 189992404.018.png 189992404.019.png 189992404.020.png 189992404.021.png 189992404.022.png 189992404.024.png 189992404.025.png 189992404.026.png 189992404.027.png 189992404.028.png 189992404.029.png 189992404.030.png 189992404.031.png 189992404.032.png 189992404.033.png 189992404.035.png 189992404.036.png 189992404.037.png 189992404.038.png 189992404.039.png 189992404.040.png 189992404.041.png 189992404.042.png 189992404.043.png 189992404.044.png 189992404.046.png 189992404.047.png 189992404.048.png 189992404.049.png 189992404.050.png 189992404.051.png 189992404.052.png 189992404.053.png 189992404.054.png 189992404.055.png 189992404.057.png 189992404.058.png 189992404.059.png 189992404.060.png 189992404.061.png 189992404.062.png 189992404.063.png 189992404.064.png 189992404.065.png 189992404.066.png 189992404.068.png 189992404.069.png 189992404.070.png 189992404.071.png 189992404.072.png 189992404.073.png 189992404.074.png 189992404.075.png 189992404.076.png 189992404.077.png 189992404.079.png 189992404.080.png 189992404.081.png 189992404.082.png 189992404.083.png 189992404.084.png 189992404.085.png 189992404.086.png 189992404.087.png 189992404.088.png 189992404.090.png 189992404.091.png 189992404.092.png 189992404.093.png 189992404.094.png 189992404.095.png 189992404.096.png 189992404.097.png 189992404.098.png 189992404.099.png 189992404.101.png 189992404.102.png 189992404.103.png 189992404.104.png 189992404.105.png 189992404.106.png 189992404.107.png 189992404.108.png 189992404.109.png 189992404.110.png 189992404.112.png 189992404.113.png 189992404.114.png 189992404.115.png 189992404.116.png 189992404.117.png 189992404.118.png 189992404.119.png 189992404.120.png 189992404.121.png 189992404.123.png 189992404.124.png 189992404.125.png 189992404.126.png 189992404.127.png 189992404.128.png 189992404.129.png 189992404.130.png 189992404.131.png 189992404.132.png 189992404.134.png 189992404.135.png 189992404.136.png 189992404.137.png 189992404.138.png 189992404.139.png 189992404.140.png 189992404.141.png 189992404.142.png 189992404.143.png 189992404.145.png 189992404.146.png 189992404.147.png 189992404.148.png 189992404.149.png 189992404.150.png 189992404.151.png 189992404.152.png 189992404.153.png 189992404.154.png 189992404.156.png 189992404.157.png 189992404.158.png 189992404.159.png 189992404.160.png 189992404.161.png 189992404.162.png 189992404.163.png 189992404.164.png 189992404.165.png 189992404.167.png 189992404.168.png 189992404.169.png 189992404.170.png 189992404.171.png 189992404.172.png 189992404.173.png 189992404.174.png 189992404.175.png 189992404.176.png 189992404.178.png 189992404.179.png 189992404.180.png 189992404.181.png 189992404.182.png 189992404.183.png 189992404.184.png 189992404.185.png 189992404.186.png 189992404.187.png 189992404.189.png 189992404.190.png 189992404.191.png 189992404.192.png 189992404.193.png 189992404.194.png 189992404.195.png 189992404.196.png 189992404.197.png 189992404.198.png 189992404.200.png 189992404.201.png 189992404.202.png 189992404.203.png 189992404.204.png 189992404.205.png 189992404.206.png 189992404.207.png 189992404.208.png 189992404.209.png 189992404.211.png 189992404.212.png 189992404.213.png 189992404.214.png 189992404.215.png 189992404.216.png 189992404.217.png 189992404.218.png 189992404.219.png 189992404.220.png 189992404.222.png 189992404.223.png 189992404.224.png 189992404.225.png 189992404.226.png 189992404.227.png 189992404.228.png 189992404.229.png 189992404.230.png 189992404.231.png 189992404.233.png 189992404.234.png 189992404.235.png 189992404.236.png 189992404.237.png 189992404.238.png 189992404.239.png 189992404.240.png 189992404.241.png 189992404.242.png 189992404.244.png 189992404.245.png 189992404.246.png 189992404.247.png 189992404.248.png 189992404.249.png 189992404.250.png
PROLOG
Askeaton, Irlandia czerwiec 1814 r.
W zywało go nieznane. Był rozdrażniony, czuł nieodparte pragnienie
przygody.
Sean O'Neill przystanął na dziedzińcu domu, który należał do jego
rodziny od niemal czterystu lat. Kamienne ściany odbudował własnymi
rękami. Pomagał rzemieślnikom z miasteczka usunąć pokryte złuszczoną
farbą framugi i zastąpić je nowymi. Klęczał na starych posadzkach,
wymieniając pęknięte płytki i naprawiając inkrustacje. Wraz ze służbą
czyścił każdą osmaloną klingę broni zdobiącej frontowy hol, całe rodzinne
dziedzictwo. Niestety nie zdołał ocalić ogromnego gobelinu, który
doszczętnie spłonął.
I orał zgliszcza, sczerniałe pola za siedzibami dzierżawców O'Neillów,
dzień po dniu, tydzień po tygodniu, aż ziemia znów stała się brązowa i
żyzna. Nadzorował zakup i transport bydła i owiec, które zastąpiły stada
wybite przez brytyjskie wojska pamiętnego lata 1798 roku. Teraz, gdy stal
przy wierzchowcu obładowanym podróżnymi sakwami, na wzgórzach za
domem jagnięta hasały wokół swoich mam w pierwszych promieniach
brzasku.
Odbudował majątek własnym potem, własną krwią i własnymi łzami.
Odbudował Askeaton dla starszego brata, Devlina, kapitana marynarki
królewskiej, który walczył na morzach z Francuzami. Przed kilkoma dniami
Devlin wrócił do domu z amerykańską żoną i córką. Wystąpił ze służby i
zamierzał pozostać w Askeaton. Właśnie tak powinno być.
1
189992404.251.png
Seana ogarnęła gorączka. Nie był pewien, czego pragnie, wiedział
jednak, że zadanie już wykonał. Coś na niego czekało, coś dalekiego i
ogromnego, coś, co przyzywało jak syreny żeglarzy. Miał zaledwie
dwadzieścia cztery lata i uśmiechał się do wschodzącego słońca, radosny i
gotów na każdą przygodę, jaką ześle mu los.
- Sean! Zaczekaj!
Drgnął. To wołała Eleanor de Warenne. Powinien był przewidzieć, że
o tej porze może już być na nogach i dopadnie go, gdy będzie opuszczał
posiadłość. Podążała za nim jak cień od czasu, gdy jego matka wyszła za jej
ojca. Była wtedy dwuletnim dziewczątkiem, on zaś ośmiolatkiem o
ponurym usposobieniu. Biegała za nim jak szczeniak za nowym panem, co
go na przemian bawiło i irytowało. A kiedy harował, odbudowując rodową
siedzibę, zdzierała sobie na klęczkach kolana i palce, wyłuskując z posadzki
popękane kamienne płyty. W wieku szesnastu lat wysłano ją do Anglii,
gdzie przestała być małą Elle, którą znał tak dobrze.
Niechętnie odwrócił się ku niej. Zawsze kroczyła zamaszyście, nie
drobnym i wdzięcznym krokiem, jaki przystoi damie. To się nie zmieniło,
choć wszystko inne tak. Drgnął na jej widok, gdyż była bosa i w samej tylko
białej nocnej koszuli.
Po prostu nie znał kobiety, która wykrzyczała jego imię. Koszula
spowijała jej ciało, eksponując krągłości panny Eleanor, nie małej Elle.
- Dokąd jedziesz? Dlaczego mnie nie zbudziłeś? Pojadę z tobą!
Możemy się ścigać do kaplicy i z powro... - Zamilkła, uśmiech znikł,
zdumiona, patrzyła na podróżne sakwy. I już wiedziała.
Wciąż traktował Elle jak trochę niezdarne dziecko, tyczkowatą
dziewczynkę o szczupłej twarzy z warkoczami do pasa. Co się z nią stało
przez ostatnie dwa lata? Kiedy jej ciało nabrało tak nieskromnych,
2
189992404.252.png
kobiecych kształtów? I kiedy twarz się wypełniła, osiągając nieskazitelny
owal?
Odwrócił wzrok od dekoltu, który skandalicznie naruszał zasady
przyzwoitości. Potem od pełnych ust i bioder, które po prostu nie mogły
należeć do niej. Z tego wszystkiego zarumienił się.
- Nie powinnaś tak paradować w nocnej koszuli. Ktoś może cię
zobaczyć!
Poprzedniego dnia podczas kolacji zajmował przy stole miejsce
naprzeciw niej. Wtedy też czuł się niepewnie, ponieważ za każdym razem,
kiedy na nią spojrzał, uśmiechała się do niego, zmuszając, by nie uciekał
wzrokiem. Starał się więc nie zerkać w jej stronę.
- Przecież już setki razy widziałeś mnie w koszuli - odpowiedziała
niepewnie. - Sean, dokąd się wybierasz?
Zmusił się, by na nią spojrzeć. Przynajmniej oczy pozostały te same,
bursztynowe, w kształcie migdałów. Potrafił w nich czytać, rozumiał każde
drgnienie nastroju małej Elle, każdą myśl i uczucie. Teraz w tych oczach
wyczytał strach. Zareagował natychmiast uspokajającym uśmiechem.
Zawsze czuł się w obowiązku koić jej lęki.
- Muszę jechać, ale wrócę.
- Musisz? To znaczy... ? - wykrztusiła z niedowierzaniem.
Mała Elle też czytała w jego w myślach i tak już pozostało. Nie musiał
niczego wyjaśniać. Odrzekł jednak:
- Elle, coś tam jest - machnął ręką wokół, wskazał wszędzie i nigdzie -
i ja muszę to znaleźć.
- Co? Gdzie? Nie! Niczego tam nie ma. Ja jestem tutaj!
Wpatrywali się w siebie. Wiedział, tak jak i wszyscy, że go uwielbiała
beznadziejnie i głupio. Nikt nie pamiętał, kiedy, tak było to dawno, uznała,
3
189992404.253.png
że go kocha, i powtarzała z mocą, że zostanie jego żoną. Seana to dziecinne
paplanie tylko śmieszyło. Choć nie łączyły ich więzy pokrewieństwa,
uważał ją za siostrę. Była córką hrabiego i wiedział, że kiedyś poślubi tytuł
albo majątek. A może jedno i drugie?
- Elle... - Postanowił pominąć jej słowa. Nie jest już dzieckiem, na
pewno nie będzie się upierać przy tych bzdurach. - Askeaton należy do
Devlina. Mój brat wrócił do domu. Tu jego miejsce, a ja czuję, że gdzieś w
świecie coś na mnie czeka. Muszę jechać. Chcę jechać.
- Nie! Nie możesz! - Zbladła, jej krzyk był rozpaczliwy. - Co to w
ogóle znaczy? Co by miało na ciebie czekać? O czym ty mówisz? Twoje
życie jest tutaj! My tu jesteśmy, twoja rodzina, ja tu jestem! A Askeaton
należy tak samo do ciebie jak do Devlina!
Nie prostował, choć przed ośmioma laty Devlin kupił Askeaton od
hrabiego. Zawahał się, szukając właściwych słów, które by zrozumiała.
- Muszę jechać. Poza tym już mnie nie potrzebujesz. Jesteś przecież
dorosła. - Nie zdołał się uśmiechnąć. - Wkrótce wyjedziesz do Anglii i prze-
staniesz o mnie myśleć w tłumie kandydatów do twojej ręki. - Poniewczasie
uznał tę uwagę za niezbyt stosowną. - Wracaj do łóżka.
Oczy Elle zdradzały, że podjęła decyzję. Kiedy wbiła sobie coś do
głowy, nic nie mogło jej od tego odwieść. Spodziewał się najgorszego.
- Jadę z tobą, Sean.
- Wykluczone!
- Nawet nie myśl o tym, że beze mnie wyruszysz! Idę się ubrać.
Osiodłaj dla mnie konia! - Ruszyła biegiem do domu.
Dopadł ją, chwycił za ramię i gwałtownie przyciągnął. Kiedy poczuł
jej ciało, opuścił go na chwilę rozum. Z wrażenia odskoczył jak oparzony.
4
189992404.255.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin