Hassel Sven - General SS.doc

(894 KB) Pobierz

Sven Hassel

Generał SS

Książki Svena Hassela wydane przez Polski Instytut Wydawniczy

Widziałem, jak umierają Towarzysze broni Gestapo Monte Cassino Batalion marszowy

Sven Hassel

Generał SS

Tłumaczył z francuskiego Juliusz Wilczur-Garztecki

POLSKI INSTYTUT WYDAWNICZY

Tytuł oryginału General SS

Tłumaczenie

Juliusz Wilczur-Garztecki

© Copyright by Sven Hassel

© Copyright for the Polish translation by Juliusz Wilczur-Garztecki © Copyright for the Polish edition by Polski Instytut

Wydawniczy, Warszawa 2005

WYDANIE PIERWSZE

Polski Instytut Wydawniczy, Warszawa 2005

e-mail: info@strefaksiazki.net

www.strefaksiazki.net

ul. Chmielna 5/7, 00-021 Warszawa tel./faks (022) 826 92 96

ISBN 83-89700-17-4

Książka została wydana przy współpracy z:

L&L Sp. z o.o.

80-445 Gdańsk, ul. Kościuszki 38/3

e-mail: L&L@softel gda.pl

tel. (058) 520 35 57

Skład: Studio Wydawniczo-Typograficzne Typoscript Alicja Rulewicz 53-006 Wrocław, ul. Wojszycka 15

Druk i opravrnia Delta

50-444 Wrocław, ul. Pułaskiego 69-71 tel. (071)346 06 42 faks (071) 342 48 83

O świcie wielkie bagno śmierdziało.

Wpatrywały się w nas oczy martwe i zgniłe.

Nieopisany smutek płynął z czaszek o pustych

oczodołach,

Lecz mimo wszystko trawa łąkowa

rozrastała się wspaniale.

Dedykuję tę książkę memu synowi Michaelowi oraz jego młodym rówieśnikom, w nadziei, że ich życie służyć będzie ratowaniu ludzi, a nie ich unicestwianiu tak, jak to czyniło moje pokolenie i ja sam.

Niemcy miały to szczęście, że znalazły przywódcę, który umiał zjednoczyć wszystkie siły kraju dla dobra wspólnoty.

Daily Mail, Londyn, 10.07.1933

Sobota 3 czerwca 1934 r. była w Berlinie dniem najgorętszym od lat. Historia zaś uczyniła go jednym z naj-krwawszych. Na długo przed wschodem słońca miasto otoczył szczelny kordon oddziałów zbrojnych: wszystkich prowadzących do miast dróg strzegli ludzie generała Goeringa i Reichsfiihrera SS Himmlera.

O godzinie 5 rano wielki, czarny merdeces z napisem na przedniej szybie SA Brigadenstandarte został zatrzymany na szosie między Lubeka a Berlinem, jednym szarpnięciem wyciągnięto z niego i wrzucono do samochodu policyjnego generała brygady. Zaś jego kierowcy, Truppenfuhrerowi SA Horstowi Ackermannowi, poradzono, aby znikał natychmiast. Pognał więc na złamanie karku do Lubeki, gdzie złożył meldunek szefowi policji. Ten z początku nie chciał mu uwierzyć. Z czołem ociekającym potem przemierzał wielkimi krokami swój gabinet, potem wezwał swego starego przyjaciela, szefa policji kryminalnej. Obaj należeli do SA, starej gwardii narodo-wo-socjalistycznych oddziałów szturmowych, lecz w zeszłym roku, jak wszyscy oficerowie policji Trzeciej Rzeszy, zostali przeniesieni do SS. 9

- Griinert! To może być tylko pomyłka! Przecież nie można ot tak aresztować jednego z najsłynniejszych oficerów SA!

- Tak sadzisz? - zachichotał radca policji kryminalnej.

- Można zrobić o wiele więcej! Radzę ci odejść jak najda lej od telefonu i obserwować ulicę. Masz klucz od tylnych drzwi? Mam nadzieję, że nikt o tym nie wie? Co do mnie, od dawna przewidywałem nadejście tego dnia i przygoto wałem się do niego, obserwowałem objawy. Eicke nieźle sobie teraz daje radę, a obóz Bergemoor ewakuowano. Ale nie jest powiedziane, że ma pozostać pusty. To esesmani Eickego go przejęli, jego mordercy są gotowi.

Generał brygady Paul Hatzke został umieszczony w celi w dawnej szkole podchorążych w Gross Lichter-feld, obecnie to koszary ochrony Adolfa Hitlera. Więzień palił spokojnie siedząc na stosie cegieł, wyciągnąwszy przed siebie nogi w kawaleryjskich butach. Generał brygady Paul Hatzke, naczelny dowódca policji SA, złożonej z 50 000 ludzi, oraz ekskapitan gwardii Jego Cesarskiej Mości, nie miał żadnych powodów do obaw. W ogóle ich nie miał. Słychać było hałasy i to wszystko. Co chwila trzaskały drzwi, od czasu do czasu rozlegał się krzyk. Esesman, który odprowadził go do celi, mruknął słowo bunt. Co za idioci!

- Buntują sie członkowie SA? Wiedziałbym o tym!

- wrzasnął generał. - To potworna pomyłka!

- Oczywiście - potwierdzili esesmani. - Oczywiście, to zawsze pomyłka.

Generał podniósł wzrok na zakratowane okienko i otworzył czwartą paczkę papierosów.

-Bunt< z tego. SA nic miało n potrzebnej do tego broni. Co do tego był bardzo szczegó łowo poinformowany. Prawda, że ludzie w SA nic apro-

li)

bowali rewolucji z roku 1933. Nie dotrzymano żadnych obietnic, danych dwóm milionom członków SA, nawet tego, że zapewni się im pracę, czyli tego, czego żądało 90% z nich. Na pewien czas zrobiono z nich policję pomocniczą z nędznym uposażeniem, niższym, niż zasiłek dla bezrobotnych w czasach Republiki Weimarskiej. Prawie wszyscy zostali na lodzie. Niezadowoleni, to prawda, ale zbuntowani przeciw Fuhrerowi? Nigdy! Gdyby ludzie z SA podnieśli głowy, byłoby to przeciw starej Armii Rzeszy, wrogowi numer jeden ludzi pracy.

Nastawił uszu. Czyżby salwa? Silnik ciężarówki ryczał pełną mocą; strzelała rura wydechowa. Ciekawe. A przecież zdawało mu się, że słyszy strzał karabinowy. Ale jakżeż, salwy w samym środku Berlina, w czasie tej cudownej, letniej soboty? Gdy ludzie wyjeżdżają na niedzielne urlopy?

Dłonie mu zwilgotniały, jeszcze dwa strzały... Na Odyna i Thora! Tak, wystrzały. Silnik ciężarówki ryczał nieustannie. Czy po to, aby zagłuszyć inny hałas? Zadrżał. Co właściwie robi banda Himmlera? Przecież nie rozstrzeliwuje się ludzi z powodu zwykłego podejrzenia! Może u tych dzikusów południowych Amerykanów, ale nawet nie u Rosjan. Zrobili dobre wrażenie na nim ci Rosjanie gdy był na stażu oficera rezerwy w Moskwie, od 1925 do 1928 roku. Oficerowie radzieccy byli znakomici, instruktorzy również; znali się na walkach ulicznych i oficerowie niemieccy wiele im zawdzięczali.

Jeszcze jedna salwa! Czy to były ćwiczenia, czy też rzeczywiście było coś z prawdy w tym, co mu powiedziano? Zbuntowani ludzie z SA mogli być tylko szaleńcami. Z resztą stali się zbyt liczni, zwerbowano do SA członków konserwatywnego Stahlhelmu, którego głowę był książę. Co trzeba teraz zrobić z tą zemstą szlachty?

Silnik ciężarówki ryczał nieustannie. Zdjęty grozą generał pojął, że nie idzie o żadne ćwiczenia, sprawa stawała się poważna. Od kilku godzin strzelał pluton. Co u diabła kryło sie za tą hordą SS? Na przykład ów straszliwy, mały bibliotekarz z Monachium to człowiek śmiertelnie niebezpieczny, próżny i zgryźliwy, do tego, jak opowiadano, homoseksualista. A co zrobił Fiihrer z tego Himmlera, człowieczka chorobliwie podejrzliwego?

Hałas butów przed drzwiami jego celi. Skrzypnął zamek. W wejściu pojawił się Untersturmfuhrer SS i czterech esesmanów w błyszczących stalowych hełmach. Wszyscy należeli do dywizji

Totenkopf Eickego, która jako jedyna z esesowskich dywizji nie nosiła na kołnierzach wyhaftowanych liter runicznych SS, lecz trupie główki.

- Nareszcie! - warknął wściekły Paul Hatzke. - To wam się nie upiecze. Poczekajcie tylko, aż pogadam o tym z generałem Roehmem, ten wam zada bobu!

Nie dostał żadnej odpowiedzi, natomiast wypchnięto go brutalnie z celi, otoczyło go czterech esesmanów, z Untersturmfuhrerem idącym z tyłu, brzęczącym ostrogami. Miał ledwie dwadzieścia lat, wyraz młodzieńczej twarzy twardy jak granit, spod hełmu wystawały mu złotoblond włosy, oczy miał koloru niezapominajek. Twarz anioła z dolną szczęką tak zaciśniętą, że musiało go to boleć. Ale tacy byli esesmani. Roboty, dokładnie trzymające się regulaminu.

Blask słońca oblewał brudne budynki koszar. Szli po ostrych kamieniach, tych samych płytach, które oglądały ośmioletnie, ćwiczące tu musztrę dzieci. W tych koszarach przez całe lata przygotowywano mięso armatnie dla cesarskich armii, mięso armatnie z najlepszych niemiec-

\?

kich rodzin, chłopców zrodzonych do służby wojskowej. We wszystkich domach Rzeszy można było zobaczyć wyblakłe zdjęcia szesnastoletnich dzieci, w hełmach, w pięknych mundurach, wyruszających krokiem defiladowym ku polom Alzacji, pod ogień francuskich armat siedemdziesiątek piątek w 1914 roku. Nauczyli się umierać, to było zasadą w dobrych, pruskich rodzinach, a być może śmierć zdawała im się rajem po ośmiu latach nieludzkich ćwiczeń na kamiennym bruku Gross Lichter-feld.

Przeszli koło stajni w których roiło się od uzbrojonych po zęby żołnierzy, należących do ochrony Fiihrera i do dywizji Totenkopf.

Teraz bardzo wyraźnie słychać było warkot silnika. Generał brygady zatrzymał się.

- Co wy zamierzacie? Gdzie mnie prowadzicie? - zapytał nerwowo.

- Mam rozkaz zaprowadzenia pana do Standarten-fuhrera SS Eickego - kpiąco odparł podoficer. - Proszę nie robić trudności, to na nic się nie zda.

Uspokojony generał uśmiechnął się. Oczywiste było, że nie rozstrzeliwano bez sądu, tego rodzaju rzeczy nie wydarzały się w Niemczech. Tu panował porządek, dobry, pruski porządek i przecież to dzięki temu porządkowi sięgnęli po władzę. Sam Fiihrer powiedział to starym kombatantom: - Teraz koniec z demokratyczną paplaniną i nieporządkiem. Od tej chwili w Niemczech panuje porządek, a ci, którzy będą go sabotować, znikną.

Minęli stajnie i weszli na małe podwórko, całkowicie otoczone wysokimi murami. Było to niegdyś podwórko podchorążych, skazanych na karę aresztu. Stała tam ciężarówka, wielki diesel produkcji Kruppa. Za kierownicą siedział esesman w czarnym mundurze z odznakami

Totenkopf i spokojnie palił papierosa, spoglądając na nowo przybyłych.

Grupa oficerów w mundurach czarnych i wojskowych stała po środku podwórka. Na jego końcu stał dwunasto-osobowy pluton. Pierwszy szereg klęczał z karabinami trzymanymi pionowo, drugi stał za nimi z bronią u nogi. Po stronie stajni czekały dwa inne plutony, gotowe jako zmiana. Dwadzieścia egzekucji, a po nich zmiana. Ach, generał Paul Hatzke znał regulamin na pamięć!

Na ziemi leżał powalony człowiek w złocistobrązo-wym mundurze SA, z twarzą wciśniętą w czerwony od krwi piasek. Na jego ramieniu widniał złoty epolet Ober-gruppenfiihrera SA, można było też dostrzec czerwone, generalskie wyłogi. Paul Hatzke poczuł, że wzdłuż kręgosłupa spływa mu zimny pot, zbladł jak ściana i pomimo upalnego dnia zaczął się trząść.

Hauptsturmfuhrer SS z plikiem papierów w dłoni podszedł do małej grupy.

- Nazwisko? - krzyknął.

- Brigadenfiihrer SA Paul Egon Hatzke. Człowiek kiwnął głowa i przekreślił coś na swym

papierze. Dwaj esesmani wrzucili rozciągnięte na ziemi ciało na ciężarówkę.

- Naprzód! - warknął Hauptsturmfuhrer - Stańcie tam pod murem, i to natychmiast.

- Ale chcę się zobaczyć ze Standartenfilhrerem Eic-kem! - zawołał przerażony generał.

Ktoś pchnął go rewolwerem w nerki.

- Dość głupstw, to daremne. Wykonajcie rozkaz. Generał rozejrzał się rozpaczliwie. Kamienne twarze

o nieprzeniknionym wyrazie pod stalowymi hełmami z literami SS. Dalej, koło stajni, mur ociekał krwią i mały jej strumyczek płynął do ścieku.

i i

- Stań tam dobrowolnie, zdrajco jeden! - wrzasnął Hauptsturmfiihrer, machając płikiem papierów. - Albo zabijemy cię na miejscu1.

Generał poczuł uderzenie w twarz, długa rysa, z której krew spływała na złoty naramiennik, przecięła my twarz. Zrozumiał, że to koniec, koniec marzenia o państwie socjalistycznym i sprawiedliwym. Zrozumiał, że esesmani, Heydrich, Goering, wzięli górę, więc z rękami skrzyżowanymi na piersi, bardzo spokojny, stanął wyprostowany pod zakrwawionym murem.

Silnik ciężarówki zaryczał. Generał bez lęku i nienawiści wpatrywał się w wyloty luf esesmańskich karabinów. Był męczennikiem, bohaterem państwa socjalistycznego o którym śnił. Paul Hatzke uśmiechnął się do swej śmierci i z całej siły zawołał: - Niech żyję Niemcy, niech żyje Adolf Hitler! - i padł bezwładnie na piasek.

Następny oficer SA czekał na swoją kolej. Rzeź trwała przez cały dzień i prawie całą noc.

- Zabijajcie ich natychmiast po identyfikacji! - krzyknął Eicke gdy mu powiedziano, że jeden z jego starych kumpli chciał się z nim widzieć.

Ta orgia mordów trwała w całych Niemczech przez prawie tydzień, a masakry z 30 czerwca walnie przyczyniły się do umocnienia władzy Himmlera, Heydricha i Eickego. Himmler, niegdyś nikomu nieznany, drobny biurokrata, próżny jak paw; Heydrich, zdegradowany oficer i Teodor Eicke, alzacki karczmarz.

W kilka dni później żołnierze plutonów egzekucyjnych i wszyscy oficerowie z wyjątkiem czterech zostali wykluczeni z SS, W sumie 6 000 ludzi. Zlikn 3 500 z nich pod różnymi pretekstu i cem roku. Był to pomysł Eickego, który wielce ro szył Goeringa. Ci, którzy przeżyli, poszli gnić dv

Borgemoor. Ale minister Propagandy Goebbels ogłosił, że wszyscy ci ludzie zginęli w walce z buntem SA, a Rudolf Hess uczcił ich jako męczenników.

- To tak właśnie pisze się historię - stwierdził wesoło Eicke, stukając się kieliszkiem z Goeringiem w jego kwaterze głównej przy Leipziger Platz.

Plan tej rzezi został uzgodniony 24 czerwca z generałem armii Waltherem von Reichenau, członkiem Naczelnego Dowództwa Reichswehry. Goering i Heydńch usilnie nalegali, by Armia brała w tym udział, a generałowie przyłączyli się do SS. Natomiast Hitler, który wiedział o wszystkim, udał się na ten dzień do Essen, na ślub Gauleitera Terbouena. Godzina masakry wybiła w samym środku obchodów weselnych.

Rozdział 1

Partyzant

Przed nami można było odgadnąć zarysy Stalingradu. Wyszliśmy więc z czołgu, by popatrzeć na unoszącą sie nad miastem olbrzymią chmurę dymu. Płonęło, jak mówiono, od sierpnia, od pierwszych bombardowań lotnictwa niemieckiego.

Ale w rzeczywistości mogliśmy dostrzec tylko srebrną wstęgę Wołgi, odbijającą promienie jesiennego słońca. Za sobą mieliśmy wyczerpujący marsz i zaciekłe walki.

Od czterech miesięcy mieszkaliśmy wewnątrz czołgu. Tam jedliśmy i spaliśmy. Zatrzymywaliśmy się tylko dla nabrania paliwa i amunicji, gdy docierały do nas opancerzone ciężarówki z zaopatrzeniem. Nerwy nie wytrzymywały, kłóciliśmy się o byle co: Mały chciał rozwalić łeb Heidemu z powodu kawałka chleba, a ponieważ wzięliśmy stronę Małego, Heide musiał przez sto kilometrów wisieć przywiązany do tylnego wejścia. Dopiero gdy nałykał się do syta tlenku węgla i padł zemdlony, wciągnęliśmy go do środka.

Przez cały dzień czołg posuwał się ku Wołdze. O zachodzie słońca dostrzegliśmy inny czołg, unieruchomiony na skraju lasu. Jego dowódca siedział paląc na wieżyczce i wszędzie panował tak cudowny spokój, jakbyśmy byli na wielkich manewrach.

17

wMewasi;

- Nareszcie! - mruknął Stary z ulgą. - Otóż i mamy towarzystwo. Bałem się, że zabłądziłem, te rosyjskie mapy są nieprawdopodobne.

Uszczęśliwiony Porta zatrzymał się o kilka metrów od czołgu, my zaś otworzyliśmy wszystkie włazy, aby odetchnąć rześkim, jesiennym powietrzem, ocierając spocone i zakurzone twarze.

- Wszystko w porządku? - zawołał Stary. - Jesz cze trochę, a minęlibyśmy się! Gdzie jest dowódca kompanii?

Ale w chwili, gdy gotów był skoczyć na ziemię, dowódca tamtego czołgu wskoczył do włazu, zatrzaskując klapę.

- To Iwan! - wrzasnął Stary. - Na stanowiska bojowe!

Zanim radziecki czołg zdołał wycelować armatę, kumulacyjny granat podkalibrowy rozwalił mu wieżyczkę, która wybuchła jak wulkan ognia.

Objechaliśmy to miejsce wielkim łukiem i nagle, o kilka metrów przed nami, pojawiło się dziewięć stojących nieruchomi T 34, których armaty wycelowane były wzdłuż drogi naszego przybycia. Za późno, by wrzucić wsteczny bieg! Ale Rosjanie nas nie zauważyli i oni też cieszyli się spokojem wieczoru.

Ujrzawszy w peryskopie dziewięć potworów Porta mimo woli zahamował, ale Stary pozostał obojętny. Wystawił głowę przez właz, a z daleka jego hełm mógł się zdawać podobny do rosyjskiego.

- Pełny gaz naprzód! - szepnął do mikrofonu interkomu. - Jedyny ratunek, to ich ominąć.

Porta zaszarżował jak szalony. Pierwszy z brzegu idiota usłyszałby różnicę warkotu silnika, ale Rosjanie nie wykazywali żadnych oznak podejrze-

li

nia. Machali do nas przyjacielsko, na co Stary wesoło odpowiadał; minęliśmy ich, a w godzinę później po dwóch stronach drogi ukazały się domy. Na stacji stał pociąg towarowy, wypuszczając z gwizdem parę; obok cała wataha czołgów i roiło się od żołnierzy, ale skryły nas ciemności i nikt nic nam nie powiedział. Był też sztab w pełni aktywności. Odgonił nas żandarm, by zrobić przejście dla opancerzonego wozu jakiejś wysokiej szychy.

- Dawajl I to już! - zawołał, wymachując pałką.

Przez kawałek drogi jechaliśmy za stalinowskimi czołgami. Na jednym ze skrzyżowań, chronionym przez działa przeciwpancerne, skierowano nas w stronę Stalingradu i przejechaliśmy przed kolumną T 34, stojącą na poboczu drogi. Ich załogi spały za otwartymi pokrywami luków. Stary dał rozkaz otwarcia naszych, aby nie zwrócić na nas uwagi - żadna załoga czołgu nie podróżuje z zamkniętymi tylnymi klapami. Batalion piechoty zajmował całą drogę i gdy przepychaliśmy się naprzód, runął na nas deszcz przekleństw. Kolejny objazd. Unikając wjeżdżania do lasu dotarliśmy na koniec do naszych pozycji.

W trzy dni później znaleźliśmy się nad brzegiem Wołgi, o dwadzieścia pięć kilometrów na północ od Stalingradu. Wszyscy tutaj zbiegali pospiesznie z wysokiego brzegu, by napełnić manierki świeżą wodą. Każdy chciał pierwszy napić się wody z Wołgi, rzeki pięciokilometrowej szerokości, po której pchał się holownik, ciągnąc za sobą jak ogon wyładowane barki. Nagle odzywa się artyleria połowa, tryskają gejzery wody, a nieszczęsny holownik zygzakuje, by uniknąć trafienia. Nic z tego! Biorą go...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin