Marek Hłasko - Pętla.docx

(70 KB) Pobierz

Marek Hłasko - Pętla

Z dobrą kobietą - nie boli życie, 
od dobrego jadła - nie boli brzuch, 
od dobrego trunku - nie boli głowa... 
Jedno z przysłów. które są mądrością narodu

 


Obudził się O ósmej rano. Czuł jeszcze pewną ociężałość, lecz nie było to już owo dławiące, straszne uczucie, którego doznawał tak często - nie był to katzenjamer. Wstał 
i podszedł do okna. Dzień był szary, pełen zimnych i lepkich mgieł; późna jesień odarła miasto z kolorów i wdzięku. Oparty ręką o framugę okna, patrzył na mokre dachy domów; przypomniało mu się miasto, 
z którego pochodził, dzieciństwo, szkoła, pierwsza dziewczyna; posiadł ją w taki właśnie dzień, a przedtem długie dni chodził pod jej oknem - znał każdą szczelinę w asfalcie koło tego domu, gatunek tytoniu, który palił stróż, każdą cerę na brudnych firankach wiszących w oknie mieszkania na pierwszym piętrze.
- Dawno - powiedział cicho do siebie. - Boże, jak strasznie dawno...
W tym momencie zadzwonił telefon. Spojrzał na zegarek i uśmiechnął się. "Punktualna" - pomyślał. Podniósł słuchawkę i zapytał:
- To ty, Krystyno?
- Nie poznajesz?
- Nic przecież nie powiedziałaś - rzekł.
- Więc o szóstej?
- Tak - powiedział cicho. - Będę czekać w domu. Teraz jest dopiero wpół do dziewiątej. Strach mnie ogarnia, jak pomyślę, że to jeszcze tyle czasu. Siedzę tutaj sam... Boję się, że będą dzwonić... Chciałbym, żeby już było po wszystkim.
- Musisz siedzieć w domu - powiedział kobiecy głos. - Musisz siedzieć i czekać na mnie. Nie wolno ci zrobić nic z tego, co chcesz, rozumiesz?
- Rozumiem - rzekł. - Będę czekać w domu. Tylko chciałbym, żeby już była szósta.
- Kuba - powiedział kobiecy głos bardzo miękko i cicho. - Przecież ty wiesz, że cię kocham. Nie mogę myśleć o tym, co się z tobą dzieje. Mam ochotę zrobić z sobą coś złego, kiedy mi ludzie powtarzają o tobie rozmaite rzeczy.
- To się skończy.
- To się musi skończyć, Kuba. O szóstej przyjdę po ciebie i pójdziemy tam razem. Ale przedtem chcę ci coś jeszcze powiedzieć.
- Słucham.
- Jeśli mi zrobisz jakiś kawał, to naprawdę koniec z nami, Kuba. Tak już nie można dłużej. Przynajmniej ja nie mogę, doszłam do jakiegoś kresu, musisz to zrozumieć.
- Po co to mówisz?
- Chcę, żebyś o tym wiedział. Teraz do widzenia. Czekaj na mnie o szóstej. Do widzenia, Kuba.
- Do widzenia - powiedział i odłożył słuchawkę. Znów podszedł do okna i oparł głowę o chłodne szkło. Ulicą, kuląc się z zimna, przemykali ludzie. Stąd, z wysokości szóstego piętra, wyglądali tak smutno i przykro, że nie można było na nich dłużej patrzyć - nieuchronnie przywodzili na myśl krzątające się owady. Zabolała go ta myśl; usiadł na fotelu i wyciągnąwszy wygodnie nogi, marzył, aby nadeszła już godzina szósta.
Zadzwonił telefon. Drgnął; na twarzy jego odbiło się przerażenie. Stał chwilkę bez ruchu i szeptał do siebie:
"Przecież wczoraj nie piłem. Nigdzie się nie szwendałem, nigdzie nie piłem, nikt mnie nie widział..." Telefon zadzwonił po raz drugi, potem po raz trzeci. Wtedy zdecydował się nagle. Podszedł szybko i podniósł słuchawkę.
- Tak - powiedział; skurcze serca czuł w gardle.
- To ty, Kuba? - zaskrzeczał głos w słuchawce. -Serwus, tu Janek. Poznajesz mnie?
- Jasne.
- Cholerna pogoda dzisiaj - skrzeczał głos w słuchawce. - Zdaje się, że będzie lało. W nocy pewnie padało, co?
- Nie wiem - rzekł. - W nocy nie wychodziłem z domu.
- Nie wychodziłeś?
- Nie.
- A gdzie byłeś?
- W domu.
- W domu?
- Tak. W domu.
- To niemożliwe.
- Jednak.
Chwilę trwała cisza. Potem głos w słuchawce zaskrzeczał:
- Nie piłeś wczoraj?
- Nie.
- Nie wygłupiaj się!
- Daję ci słowo - powiedział. - Nie będę już więcej pić. Postanowiłem jeszcze raz spróbować. Albo się uda, albo nie. Jeśli nie, to też będę wiedział, co ze sobą zrobić. - Zaczął mówić coraz szybciej: - Już nie mogę tak dłużej. Pójdę na kurację. Albo pomoże, albo nie. Powinno pomóc, co?
- Niektórym pomaga.
- To mnie też pomoże. Będę brał pastylki; po takiej
pastylce nie wolno pić, bo człowieka może szlag trafić. Straszne rzeczy dzieją się z człowiekiem po takiej pastylce. Jeśli nie będę pił, to przez rok ludzie zapomną o mnie, co?
- Nie trzeba roku, aby zapomnieli o tobie.
- Ja też tak myślę - powiedział. - To dobrze. O szóstej przyjdzie po mnie Krystyna. Pójdziemy razem do tej przychodni. Ona tam weźmie dla mnie te pastylki. Mnie by samemu nie dali, rozumiesz? Baliby się, że nie będę ich połykał, że będę je wyrzucał. A tak ona weźmie i będzie mi je dawać. Przestanę pić; nie będę pił przez rok, a potem nie będę już czuł pragnienia. Ludzie zapomną, że byłem pijakiem. Tak?
- Tak - odpowiedział skrzeczący głos. - Życzę CI wszystkiego najlepszego. Do widzenia.
- Do widzenia - powiedział i odłożył słuchawkę. Przeszedł do kuchni; całe ciało wypełniało mu mocne, męskie szczęście. Patrzył w niebieski, wymykający się spod czajnika płomyk gazu i myślał o dniu, w którym na zawsze złamie się przeklęty krąg upokorzeń i wstydu, o dniu, w którym nigdy już nie poczuje pragnienia, nikt już nie nazwie go pijakiem, nikt nie odwróci się od niego na ulicy, nikt nie okaże mu współczucia, którego nienawidził, troski, którą się brzydził, i żalu, że jest zdolny, młody, zdrowy i pije. W tym momencie telefon zadzwonił po raz trzeci. Wrócił do pokoju i podniósł słuchawkę. Nie zdążył jednak powiedzieć słowa, gdyż głos człowieka z drugiej strony przewodu rozległ się szybciej, niż przypuszczał.
- To ty, Kuba - terkotała słuchawka. - Tu Wiśniewski, dzień dobry, złotko! Kochany, nie masz pojęcia, jak się diabelnie cieszę! Mój drogi, no, naprawdę! Nie wiesz, ile ja się gryzłem z tego powodu! Ach, mój Boże, jak to wspaniale!...
- Cóż się stało? - zapytał korzystając z krótkiej przerwy; widocznie człowiekowi z tamtej strony zabrakło tchu.
- Dzwonił do mnie Janek - skrzeczał głos z szybkością kulomiotu. - Mówił, że przestajesz pić. Czy to prawda?
- Prawda - rzekł. - Nie będę już pić od dzisiaj. Mam dosyć tego wszystkiego. Ty wiesz, jak mi się życie strasznie pokręciło przez wódkę. Nie mam bliskich ani przyjaciół; wszyscy się ode mnie odwrócili. Zacznę żyć inaczej. Musi mi się udać.
- Idziesz z Krystyną o szóstej po te pastylki, tak?
- Tak - odpowiedział. - Tak żeśmy właśnie z nią postanowili.
- Krystyna to wspaniała kobieta - terkotał głos. - I ona cię tak kocha. Tyle razy odchodziła od ciebie i zawsze wracała. Nie każda kobieta potrafiłaby to wszystko wytrzymać, Kuba. Mój Boże, jak dobrze, że zrozumiałeś to w końcu. Czy ona będzie brać dla ciebie te pastylki?
- Oczywiście - powiedział. - Mnie by przecież nie dali. Ktoś musi ze mną pójść, komu lekarze uwierzą. Przeważnie chodzą kobiety. Masz rację, że Krystyna mnie kocha. Nie każda kobieta by tam poszła. To nie musi być dla niej przyjemne, co?
- Oczywiście - potwierdziła słuchawka. - Ale Krystyna to dzielna kobieta. No, ja ci nie będę zawracał głowy. Powodzenia, słyszysz?
- Dziękuję.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
- Aha, słuchaj, jak się nazywają te pastylki?
- Jakie? - zapytał zdumiony, nie zrozumiawszy w pierwszej chwili.
- Te, które mają ci dawać.
- Antabus.
- Antabus? - powtórzył bezmyślnie głos w słuchawce. - Antabus... Antabus, autobus... Muszę sobie zapamiętać. No, to cześć!
- Cześć - powiedział.
Odłożył słuchawkę i przeszedł do kuchni. Nalał sobie herbaty i pijąc ją, myślał o wszystkim, co zniszczyła w jego życiu wódka. Przypomniał sobie kobiety, które porzuciły go, gdyż brzydziły się jego pijaństwem; przyjaciół, którzy odchodzili od niego, gdyż brakło im sił do perswazji; szanse, których nigdy już nie powtarzało życie; posady, które tracił; ukłony, na które nie odpowiadali ludzie -i nagle zimny strach zdławił jego mózg. Pomyślał: "Nigdy nie przestanę pić, jeśli będę wspominać tamte sprawy. Muszę o nich zapomnieć, nie wolno mi o tamtym wszystkim pamiętać. Wspomnienia przygniotą mnie; jeśli pozwolę, aby wracały, nie obronię się przed nimi. Nie wolno mi mieć tych wspomnień. W moim życiu musi być pusty plac, na który nie powinienem wracać..." Wypił duszkiem resztę herbaty i począł nalewać sobie następną szklankę. I wtedy zobaczył, że drżą mu ręce. "Nie wolno mi się denerwować - pomyślał. - Wszystko te złe myśli. Od dziś musi się to zmienić..." Tok jego rozmyślań przerwał ostry, natarczywy dzwonek telefonu.
Podszedł, podniósł słuchawkę i powiedział zmienionym głosem:
- Słucham.
- Jak się masz, Kuba! Dzień dobry, tu Ryszard. Wyobraź sobie, leżę jeszcze w łóżku, a tu dzwoni Malinowski. "Słyszałeś?" - pyta. "Niby co miałem słyszeć?" -ja mówię. A Malinowski mi mówi: " Wiesz, kto do mnie dzwonił? Wyobraź sobie, Wiśniewski. Znasz przecież Wiśniewskiego. Bracie, pojęcia nie masz, co on mi powiedział. Myślałem, że skonam!" "No, mów wreszcie -wołam w słuchawkę. - Co się stało. u diabła?" Malinowski chwilę milczał, potem mówi do mnie: "On - przestał pić. Tak mówił dzisiaj rano Wiśniewski; podobno dzwonił do niego. Ale chyba nie wytrzyma, co ?" "E, tam -mówię. - Dlaczego ma nie wytrzymać?" I proszę ciebie, zamknąłem mu twarz. Ale co, wytrzymasz?
- Wytrzymam.
- O to chodzi - zaryczała słuchawka. - Najgorsze te pierwsze dni. Ale potem już fraszka. Cha, cha, cha! Pamiętasz, jak się rozrabiało w "Kameralnej"? Tam był wtedy taki barman, pan Edzio. Niski, szczupły, jednym sztosem nalewał do sześciu kieliszków... Mój Boże, ale się piło! Pamiętam, jak pewnego razu obraziłeś żonę Miedzińskiego. Ona z tobą chciała poflirtować, a ty do niej: "Zamknij mordę, ty stara, ruda idiotko!" I potem skandal. Miedziński do ciebie, a ty go w pysk. Cha, cha, cha! A potem nas wszystkich zaprowadzili na komisariat, tam gdzieś na Bednarską. Straszna rozróba! Słuchaj, to po tym cię wywalili z partii?
- Tak. To było właśnie po tym...
- Ejże - powiedział z niedowierzaniem głos w słuchawce. - Czy to możliwe? Mnie się zdaje, że cię wtedy wywalili, ale z pracy, tam gdzie poprzednio pracowałeś. A z partii to wtedy, jak przyszło wezwanie do sądu; pobiłeś jakiegoś majora w mundurze kiedyś, tak? Cha, cha, cha! Mów, wtedy czy nie wtedy?
- Nie pamiętam - począł mówić śpiesznie, gorączkowo; czuł, iż wszystka ziemia ucieka mu spod nóg. -Niczego nie pamiętam. Nie chcę niczego pamiętać... -Nagle zawył: - Nie chcę, rozumiesz? O szóstej przyjdzie Krystyna i to się wszystko skończy.
- Czego krzyczysz? Ja do ciebie jak do człowieka, a ty jak do wroga... No, do widzenia! Wszystkiego najlepszego. Pozdrów ode mnie Krystynę. Swoją drogą to ona ma z tobą krzyż pański. Moja żona to czasem mówi: "Żeby
on jej tylko życia nie zmarnował przez to swoje picie. Dziewczyna niknie w oczach". No, do widzenia... do widzenia... Cha, cha, cha! Antabus, autobus... Cześć! Kuba odłożył słuchawkę i podszedł do lustra. Na czole miał grube krople potu, oczy lśniły mu dziko. Patrzył na swoją pobladłą twarz i nagle - objąwszy rękami ramę lustra - przytulił czoło do chłodnej tafli szkła. Serce trzepotało mu się bezładnie. "Żeby już była szósta" -pomyślał. Wypełniony nagle tym dręczącym pragnieniem, powtórzył raz jeszcze: "Szósta, szósta..."
Podszedł do biurka, wziął stamtąd fotografię dziewczyny i patrząc na nią, począł przemawiać do siebie takim głosem, jakim się mówi do małego dziecka, które wyjadło konfitury.
- Nie mogę tego zrobić - mówił. - Nie mogę zrobić tego, co bym chciał. O szóstej przyjdziesz i pójdziemy tam. A przedtem nie wolno mi niczego wypić. Nawet piwa; nawet gdybym wypił piwo, to po zażyciu tych pastylek mogłoby się to dla mnie źle skończyć. O szóstej przyjdziesz po mnie i pójdziemy tam razem. Poproszę ciebie i ty im powiesz, żeby o nic mnie nie wypytywali, żebym nie musiał odpowiadać na te wszystkie pytania, na które już tyle razy odpowiadałem. Może się nawet uda tak zrobić, abym nie wchodził do środka? Na rogu tej ulicy jest taka mała kawiarenka i tam mógłbym na ciebie poczekać. Ty tylko pójdziesz i weźmiesz te pastylki. Potem mi dasz i ja je zażyję; będę je zażywać co dzień i przestaną w końcu mówić, że jestem pijakiem. Tylko nie wolno mi tego zrobić, muszę zaczekać do szóstej... Kiedy znowu zadzwonił telefon, począł cicho płakać. Nie wypuszczając z rąk fotografii, podszedł do aparatu i stanął nad nim. Patrzył z nienawiścią na czarną lśniącą skrzynkę. Wyciągnął rękę, lecz cofnął ją z powrotem. Znów odezwał się dzwonek. Kuba czuł, że pot spływa mu już nie po czole, lecz po całym ciele - po piersiach, ramionach i nogach. Trząsł nim zimny strach; raz za razem wyciągał rękę w kierunku słuchawki i cofał ją. "Przestań - prosił w myślach nieznajomego rozmówcę. -Proszę cię, przestań. Odłóż słuchawkę, nie dzwoń. Odłóżcie słuchawki i zapomnijcie o mnie. O szóstej przyjdzie Krystyna i pójdziemy razem. Proszę cię, przestań..." Lecz telefon był nieubłagany; dzwonek powtarzał się raz po raz. Kuba patrzył na czarną skrzynkę aż do kłującego bólu w oczach: potem małpim, nagłym ruchem porwał słuchawkę i wykrzyknął:
- Pomyłka, to nie ten numer...
Rzucił ją na widełki; nie mógł wyłączyć aparatu, gdyż sznur był wmontowany w małe ebonitowe pudełeczko na ścianie. Poszedł do łazienki i stanął przed lustrem. Począł szybko namydlać twarz, wycisnąwszy na nią nieco kremu z tuby, lecz gdy usiłował osadzić żyletkę w maszynce, nie był w stanie, tak drżały mu ręce. Starł mydło z twarzy i zaczął ubierać się pośpiesznie. "Pójdę do fryzjera -myślał. - Ogolę się tam, może nawet każę umyć sobie głowę. Potem wrócę i nie ruszę się aż do szóstej, aż do chwili, kiedy przyjdzie Krystyna..." Wiążąc krawat, przyjrzał się swojej twarzy i nagle zobaczył, iż nie zachodzi żadna potrzeba golenia jej - zarost miał jasny, niemocny, jak to zwykle bywa u blondynów; wystarczyło, że golił się co drugi dzień. Przypomniał sobie także, że nie ma potrzeby mycia głowy; ostatni raz głowę mył przed trzema dniami - była zupełnie czysta. Lecz na dnie jego wszystkich myśli wylęgać się poczęło pragnienie, którego nie chciał sobie uświadomić zupełnie jasno, w całej ostrości -myśl o tym, co mogłoby się stać, ścięła mu oddech w gardle. Resztką woli postanowił, że nie wyjdzie z domu i tu czekać będzie na Krystynę. Lecz wtedy znów w ciszy pustego mieszkania rozległ się brzęk telefonu. "Szósta" -
pomyślał rozpaczliwie. Chwilę stał nieruchomo. Potem -podcięty nowym dzwonkiem - rzucił się do drzwi.

 

II

Na ulicy, przed domem, stał dozorca. Był to młody człowiek o dobrodusznej, tęgiej twarzy. Przypominał południowca - miał podłużne, gorące oczy, niebieski zarost, śniadą cerę i wspaniałe zęby. Kochały się w nim wszystkie ekspedientki okolicznych sklepów. Dozorca wkręcał żarówkę do trójkątnej lampy wiszącej nad emaliowanym szyldzikiem z numerem domu. Kiedy zobaczył wychodzącego Kubę, wypluł niedopałek, który trzymał mu się cudem w kąciku pulchnych ust, i powiedział:
- Szanowanie. Ale pogódka, co?
- Jesień.
- W tym roku będzie cholerna zima - rzekł dozorca i zmrużył oczy; były one jednak tak wspaniałe, iż powieki nie zdołały przesłonić blasku. - Tak podobnież zapowiadali przez radio. Ale oni się zawsze mylą... Nie można im wierzyć. Do roboty pan leci?
- Nie - powiedział Kuba. - Zrobiłem sobie dzisiaj urlop. Mam do załatwienia ważną sprawę.
Dozorca roześmiał się; odsłoniwszy w uśmiechu zęby, mrużył jednocześnie oczy - za to go właśnie tak kochały; miał w sobie beztroskę i wdzięk Cygana.
- Do kogo ta pieśń? - rzekł. - Ja też wczoraj trochę pochlałem i wstałem dzisiaj późno. Przyszedł do mnie szwagier; on butelkę, ja butelkę, on flaszkę, ja flaszkę i już gotowi... Warszawa w kwiatach, a my w rynsztoku. Pan zna Kostka, mojego szwagierskiego?
- Chyba nie... Nie przypominam sobie.
- On pana zna - powiedział piękny dozorca i uczynił uspokajający ruch ręką. - Nie bój się pan nic! On zawsze mówi do mnie: "Zenek, a co się dzieje z tym twoim lokatorem z szóstego piętra'? To inteligentny człowiek. Wiozłem go raz z "Kamery" i obrzygał mi wózek. Ale dał stówę, honorowo, inteligentnie..," Szwagier pana lubi. Jeździ na wózku, pan wie. Swój chłopak, mówię panu. Życiowy, przejściowy, podejściowy. Jak pan chce, to możemy kiedy do niego podskoczyć na flaszkę.
- Teraz chyba nie - powiedział usiłując się cwaniacko uśmiechnąć. - Nie będę miał czasu, panie Zenku.
- jak pan będzie miał czas - rzekł dozorca - to wpadnij pan do nas. Pan wie, jak to jest; trunkowy człowiek z trunkowym człowiekiem musi trzymać blat. Co pan taki cholernie blady? Może mi się zdaje? Ale nie, blady pan jesteś...
- Źle się czuję.
- Napij się pan kwaśnego mleka - poradził dozorca. -Najlepsze po chlaniu jest kwaśne mleczko. Potem zaprawka, zjeść na gorąco i można abarotno. Kwas z ogórków też dobrze robi... Poczekaj pan; skoczę do domu, może będzie jeszcze trochę.
- Nie - rzekł. - Dziękuję panu. Bardzo się śpieszę, załatwię to na mieście. Cześć!
Odszedł prztyknąwszy palcem w kapelusz. Szedł wolno; wirowało mu w głowie, dusiło go powietrze. "Szósta! -myślał. - Aby tylko do szóstej..." Zacisnął ręce aż do bólu paznokci. Musiał być istotnie bardzo blady, gdyż usłyszał za sobą rozmowę, którą prowadziło dwóch mężczyzn.
- Z samego rana gotów - mówił jeden.
- Ja go znam - rzekł drugi. - Mieszka w tym samym domu, gdzie krawiec. Kawał ochlapusa.
- Życie Romana na tle chryzantemy - uzupełnił pierwszy. - A dlaczego my trzeźwe jesteśmy Janek?
- Tak to bywa w życiu Warszawy - skomentował drugi.
Przystanął i odwrócił się. Jeden z mężczyzn był starszym człowiekiem w mundurze tramwajarza; drugi nie mógł mieć ponad dwadzieścia lat, blondynek z perkatym nosem.
- Czego chcecie, do cholery? - wykrztusił Kuba. -Przecież jestem trzeźwy...
Tramwajarz popatrzył na niego uważnie i powiedział: - No, no! Pijaczek! Przejdź pan dalej!
- I nie zaczepiaj pan nieznajomych - dodał blondynek; zadarty nos skurczył mu się ze złości. - Trzeba mieć trochę inteligencji. Na takich chuliganów, to ja kładę i dalej jadę...
Odsunęli go szorstko i przeszli. Patrzył za nimi z nienawiścią; gdyby miał władzę i mógł mordować, ci dwaj zostaliby przez niego zdeptani. Przymknął oczy i zobaczył ich zmasakrowane twarze z pustymi oczodołami. Pragnął przekazać im swoją nienawiść; pragnął, aby choć na chwilę odwrócili się. Tamci zniknęli za rogiem, a jemu zdawało się, że słyszy ich szyderczy śmiech. Machinalnie ruszył naprzód. Przechodzący obok niego mężczyzna rzekł do swej towarzyszki:
- Chodźmy szybciej. Już po dziesiątej...
Kuba przesunął ręką po czole i począł przemawiać do siebie w myślach: "Już dziesiąta. Muszę wytrzymać jeszcze osiem godzin. Nie mogę iść teraz wcześniej, bo musiałbym iść bez niej; musiałbym odpowiadać na wszystkie te pytania, które będą mi zadawać, musiałbym mówić o sobie wszystko... Kiedy zacząłem pić, dlaczego piję, ile piję, jak wiele muszę wypić, aby być pijanym... Nie pójdę sam. To tylko osiem godzin. Potem pójdziemy tam i nie będę już potrzebował bać się czasu. Dadzą mi ten proszeczek i koniec. Nie będzie mi już wolno więcej tego robić. Nawet, kiedy obudzę się w nocy i nie będę mógł zasnąć. Kiedy nie będę miał apetytu. Kiedy będzie mi się śnił pusty plac, pełen dołów z wapnem. Wtedy tak łatwo się napić. Ale ja już nie będę mógł. Ta pastylka będzie mnie trzymać; ja sam nie będę potrzebował nic robić, ona tego wszystkiego dokona za mnie. Będę musiał jej być posłuszny, gdyż inaczej zaczną dziać się ze mną straszne rzeczy. Szoki, zapaście, a przecież mam słabe serce, mogę nawet wykitować. - Ta myśl ucieszyła go szczególnie i powtórzył: - Mogę przecież wykitować przez to cholerne serce. A ja mam bardzo niedobre serce, lekarze mi to niejeden raz mówili. Może mnie naprawdę szlag trafić, jeśli po niej wypiję. Ona będzie mnie trzymać...
Rozpogodziło się nieco. Wiatr osuszył chodnik, rozgonił mgły i oczyścił niebo. Nad miastem ukazało się słońce; przechodnie unosili twarze i rozpinali kołnierze palt. Kuba szedł z rękami w kieszeniach i patrząc w kamienie chodnika, myślał: "Potem będzie już zupełnie inaczej. Jeśli w ogóle do czegokolwiek można wrócić, wrócę do życia. Nie wiem, czy będę szczęśliwy, ale może nie będzie mi najgorzej. Będę razem z ludźmi; to już dużo. Nie jako pijaczek. Jako normalny człowiek. Ci, którzy nie są chorzy, nie są pijakami, nie wiedzą, ile to naprawdę warte -byĆ normalnym człowiekiem. Takim, który odpowiadać musi za każdy swój czyn, za każde swoje słowo i gest. Takim, któremu wolno tylko tyle, co każdemu. Którego nie usprawiedliwia żadna wyjątkowość, żadne przeszłe życie, żaden nałóg i choroba. Ludzie tego nie rozumieją. Ale ja będę takim człowiekiem..."
Na skrzyżowaniu ulic przystanął. Stał razem z grupką ludzi, lecz tak bez reszty pochłonięty własnymi myślami, że nie rozumiał nic z tego, co się dzieje dookoła. W pewnym momencie podniósł wzrok i zobaczył, że czerwone światło pali się tak jak i przed kilkoma chwilami. Ktoś stojący za nim mruknął:
- Czego nie przepuszczają?
I ktoś drugi natychmiast odpowiedział:
- Nie widzi pan? Wypadek...
Kuba zobaczył, że na jezdni tłoczy się grupka ludzi. Nie dojrzał niczego więcej, gdyż gęsto zbite plecy ludzkie przesłaniały wszystko. Odwrócił się i zapytał człowieka z tyłu: - Co się właściwie stało?
Przyjemnie wyglądający oficer w mundurze lotnika odpowiedział mu:
- Nie mam pojęcia, proszę pana. Chodźmy, podejdźmy tam...
Przeszli przez jezdnię i podeszli do tłumu. Oficer zapytał któregoś ze stojących ludzi:
- Wypadek?
- Wjechał jeden na drugiego - odpowiedziała jakaś kobiecina patrząc zalotnie na oficera. - Ci kierowcy tak nieostrożnie jeżdżą, że aż strach przechodzić czasem przez jezdnię...
- Był zalany - uzupełnił twardo jakiś pan w cyklistówce. - Zalany?
- Ma się rozumieć. Kierowcy naród trunkowy.
- Kary na łobuzów nie ma...
Kuba stał w milczeniu. Wytrzeszczał oczy na ludzi i nie widział ich. Nagle szarpnął oficera za rękaw.
- Pijany był? - zapytał prawie szeptem.
- Skądże ja mogę wiedzieć - odparł zdumiony oficer, delikatnie uwalniając rękaw. - Jestem przechodniem tak jak i pan.
- Wszyscy jesteśmy przechodniami - powiedział Kuba. - Ale myślałem, że pan coś wie.
Oficer spojrzał na niego uważnie i mruknąwszy coś odszedł. Do Kuby zbliżył się jakiś pan o wyglądzie starego ziemianina i powiedział:
- Z tymi wypadkami samochodowymi to, melduję panu, już niemożliwe. Co dzień jakiś wypadek. Czytał pan ten artykuł w "Trybunie Ludu"? Melduję panu, proszę pana, że dziennie zdarza się kilka wypadków z powodu pijaństwa kierowców.
Dreptał koło Kuby i wymachując ogromnymi rękami, ryczał donośnym basem:
- Pijaństwo, melduję panu, to straszna rzecz. A najgorsze, że właśnie piją kierowcy. Pijany kierowca ma zmniejszony refleks i to z tego właśnie wszystko. Wie pan co? Ja napiszę otwarty list do "Trybuny Ludu"
z propozycją, aby wprowadzono karę śmierci dla kierowców, którzy po pijanemu zabiją człowieka. Inaczej, melduję panu, nie damy rady. Co dzień wypadki; przedwczoraj na Targówku pijany szofer wjechał przez płotek do jakiegoś ogródka i zabił dziecko leżące w kołysce. Tak! Albo wie pan co? Jesteśmy, melduję panu, obywatelami i zadziałamy w dobrej sprawie. Jest pan na pewno człowiekiem inteligentnym; napiszemy ten list wspólnie! Zaczniemy od słów: "Na ulicach miast codziennie giną niewinni ludzie..." Albo nie, inaczej: "Miasto pije. Co dzień widzimy tarzających się w zwierzęcym stanie ludzi..." I dalej w tym sensie! A postulat ostateczny: kara śmierci dla kierowcy, który po pijanemu zabije człowieka! Ot co, melduję panu!
Stary ziemianin wyglądał na człowieka uszczęśliwionego. Lecz nagle uśmiech zgasł na jego dobrodusznej twarzy. Zobaczył tuż przed sobą białe, nieprzytomne ze wściekłości oczy Kuby.
- Ścierwo! - zasyczał Kuba. - Odejdź, bo zabiję!.. Odszedł i znów odezwało się w nim owo pragnienie, przed którym musiał się rozpaczliwie bronić jeszcze przez kilka godzin. Każdy człowiek idący naprzeciwko niego ulicą mrużył - zdawało się - oko i mówił: "No, nie wygłupiaj się, wypij sobie kielicha. Wszystko przestanie
cię dręczyć, będzie inaczej. Pójdziesz tam jutro. Zdążysz. Zdążysz. Zacznij od jutra. Od jutra. Zdążysz. No, powiedz: zdążysz czy nie zdążysz? Wypijesz i skończą się twoje złe sny. Ten wypadek wyda ci się zabawny. Twój stróż- po prostu głupi. Twoi znajomi, którzy w koszmar zamienili ci poranek, wydadzą ci się godni politowania ze swoją głupią troską. Pójdziesz tam jutro. Zmarnowałeś już tak wiele dni, cóż ci pomoże ten jeden? No powiedz? Pomoże ci ten jeden dzień? Życia nie uda ci się odkupić tym jednym dniem, mój drogi! Temu kierowcy też się nie uda. Życie to wiele dni. Wiele dni ci jeszcze pozostało. Zdążysz; nie możesz tam pójść w takim stanie. Jesteś przecież zupełnie wykończony nerwowo..." Odpowiadał im: "Przechodźcie dalej. Muszę wytrzymać do szóstej. O szóstej ona przyjdzie. Gdyby była w mieście, poszedłbym teraz do niej. Ale ona wróci dopiero po piątej; jest teraz za miastem, jej pociąg przychodzi piąta siedem. Dlaczego mnie namawiacie? Przecież wiecie, że ona pojechała za miasto, że pojechała tam załatwić mieszkanie dla nas. Tam będziemy mieszkać - ona i ja. Będę z daleka od miasta. Od knajp. Od was. Będę tam razem z nią. Ona będzie się mną opiekować. Ona - i te pastylki. Wszystko to zacznie się od szóstej. Przechodźcie dalej, przechodźcie dalej..."
Ulica rozjątrzyła go, dygotał. Każda napotkana twarz budziła w nim pomieszane uczucie wściekłości i przerażenia. "Uciekać!" - pomyślał. Rozejrzał się nieprzytomnym spojrzeniem i zobaczył, że znajduje się w pobliżu kawiarni; o tej porze powinno być tam przyjemnie i cicho. "Kawa - pomyślał z ulgą. Oczywiście, kawa!" Wszedł i usiadł przy stoliku; pachniało dymem, kawą, pluszami -wszystkie te zapachy łączyły się w jeden dziwny, słodki i tak trudny do określenia zapach kawiarni.
- Duża - powiedział do kelnerki, młodej dziewczyny w jasnym fartuszku.
Duża powtórzyła. Uśmiechnęła się przyjemnie i odeszła.
Po chwili wróciła stawiając przed nim filiżankę dymiącego płynu.
- Tak szybko? -- powiedział zdziwiony.
Podjęłyśmy zobowiązanie -- oświadczyła. - Goście skarżyli się na nas. Teraz jest trochę lepiej .. . - Uśmiechnęła się figlarnie i dodała: - Nasza praca świadczy o nas.
- Co takiego?~ - rzekł rozbawiony Kuba. Nagle wrócił mu dobry humor. Zmrużył oko i powiedział do dziewczyny: Powinna pani nosić na szyi taką maleńką tabliczkę. Mogę pani przynieść srebrny łańcuszek..
Jaką tabliczkę?
-- Wie pani, taką, jakie co krok wiszą na mieście.
- U nas też wisi - rzekła.
-- Gdzie??
Nad bufetem. Niech pan popatrzy.
Kuba odwrócił głowę i spojrzał. Rzeczywiście, nad bufetem wisiało kilka tabliczek: "Nasza praca świadczy o nas", ,.Picie wódki nie zakupionej w lokalu wzbronione", "Osobom w stanie nietrzeźwym wstęp wzbroniony". "Psów do lokalu wprowadzać nie wolno".
- Dziękuję pani powiedział. - Śliczne tabliczki.
Ryła jeszcze jedna - rzekła kelnerka i znów uśmiechnęła się figlarnie do Kuby. - Widzi pan przecież, ta o psach jest inna od pozostałych. Dopiero wczoraj ją zmienili. Parę dni temu przyszedł ten pijak, malarz Lewandowski. i stłukł ją laską, bo powiedział. że zaraz po pier~w~szynn kupi sobie kaganiec, ale do tego czasu pić kawę, więc żeby mu nie robić trudności. Mówię panu, kino było. Pan zna chyba pana Lewandowskiego, Pan wie, ~jaki on ma głos: jak zaczął krzyczeć, to goście nie pouciekali...
Niech pani stąd ucieka -- powiedział brutalnie, zrzucając jej rękę ze stolika. - Proszę się wynosić do swoich tabliczek. Ale już!
Dziewczyna popatrzyła na niego chwilę i odeszła; plecy jej lekko drżały. Spojrzał za nią i uczuł coś w rodzaju satysfakcji; w myślach powtarzał najgorsze słowa pod jej adresem. Przymknął oczy i zobaczył tę dziewczynę oddającą się siedmiu mężczyznom naraz; i to ona była oczywiście pijana. Jak każdy pijak Kuba miewał plugawe wizje erotyczne; nawet kiedy leżał z kobietą, wystarczyło przymknąć oczy, a natychmiast wszystko wydawało mu się ohydne.
Wreszcie uspokoił się jako tako. Wyciągnął rękę po filiżankę z kawą, lecz cofnął ją zaraz - tak drżała, iż bał się, że rozleje wszystek płyn. "Spokój - mówił do siebie - spokój... Nic się nie stało. Głupi przypadek, ot i wszystko. Ta małpa też niczemu niewinna. Muszę ją przeprosić. Zrobię to zaraz, jak się tylko trochę uspokoję. Kupię jej jakieś kwiatki, koniecznie kwiatki. Powiem jej, że byłem zdenerwowany. - Natychmiast w głowie jego powstał plan kłamstwa. - Powiem jej - myślał -Że matka mi umarła albo coś takiego. Albo że mnie wywalili z pracy. Nie, lepiej matka... - Przymknął oczy i zobaczył siebie idącego w pochmurny jesienny dzień za trumną matki: nikogo oczywiście nie ma, tylko on sam; ma bladą twarz i podsinione oczy. - A może dziecko? -pomyślał. - ~Mała, trzyletnia córeczka? Nie, jednak lepiej matka..." Nagle rozczulony uspokoił się. Wziął do ręki filiżankę i pił parząc sobie wargi.
Do kawiarni weszła jakaś kobieta. Stanęła w drzwiach ; mrużąc oczy, rozglądała się po sali. Nagle spotkali się wzrokiem; na twarzy jej odbiła się radość i zdumienić. Szybko podeszła do stolika, ~przy którym siedział.
- To ty? - powiedziała nie dowierzając sobie jakby. -~Boże, co za spotkanie. ~Można~?
- Siadaj, oczywiście - wybełkotał unosząc się z krzesła. Był zdziwiony i uradowany jak i ona.
Kobieta usiadła. Chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, z owym szczególnym wyrazem zdziwienia i niedowierzania, jaki mają na twarzach ludzie spotykający się niespodziewanie po latach. Potem Kuba rzekł:
- Jesteś taka ładna jak i wtedy.
- Jesteś taki miły jak zawsze.
- Skąd wiesz? Nie widziałaś mnie tyle czasu.
- Są ludzie - powiedziała kobieta z uśmiechem -którzy potrafią oprzeć się temu wszystkiemu, co z innych czyni zgorzknialców.
- Naturalnie - bezmyślnie powiedział Kuba.
Znów zapadło kłopotliwe milczenie. Potem kobieta rzekła:
- Cieszę się, że cię spotkałam. - Położyła dłoń na jego ręce i powiedziała raz jeszcze: - Naprawdę, nawet pojęcia nie masz, jak się cieszę.
Uśmiechnął się. I nagle powróciło wszystko dobre, co przeżył kiedyś, będąc w tym samym mieście co i ona. Spojrzał na nią roziskrzonymi oczyma.
- Ja także diabelnie się cieszę - powiedział serdecznie i prawdziwie; wszystko, co przeżył dzisiejszego ranka, wydało mu się nikłe i nieważne. - Kiedy widzieliśmy się ostatni raz?
- Dawno - powiedziała. - Jakieś siedem lat temu. Potem wyjechałeś.
- Musiałem - rzekł ze smutkiem. - Nie mogłem wytrzymać w tej dziurze... Ty tam ciągle mieszkasz?
- Mieszkam. Ale tam się wiele zmieniło. Odbudowali stare miasto, jest kupa świeżych ludzi. Nie miałbyś ochoty wrócić?
- Trudno mi powiedzieć - odparł niezdecydowanie. -Miałem tam dobre chwile. Ale nie chciałbym wracać
tylko po to, aby się przekonać, że żadna z nich nie wróci... Czy ten stary kościół za rynkiem odbudowali?
- Częściowo - powiedziała zamyślonym głosem. - To był bardzo piękny kościół, trudno go doprowadzić do poprzedniego stanu. Powiedz, co u ciebie?
- Nie zadawaj takich zdawkowych pytań.
- Chciałabym się dowiedzieć.
- Pracuję. Mieszkam. Wszystko na ogół dobrze.
- Pamiętasz jeszcze coś z tamtych czasów?
- Wszystko.
- Mnie?
- Także.
- To dobrze - rzekła. - Chciałam, abyś o mnie pamiętał. Kobiecie jest to potrzebne. Ale wątpię, czy pamiętasz wszystko...
- Na pewno. Możesz mnie zapytać, o co chcesz. Chwileczkę milczała. Potem rzekła:
- Pamiętasz ten wieczór, kiedy mnie odprowadzałeś do domu po kinie?
- Wiele było takich wieczorów.
- Ale tamten był tylko jeden.
- Więc już wiem, który.
- Na jakim filmie byliśmy wtedy?
- Nie uda ci się. Mam dobrą pamięć. "Niepotrzebni mogą odejść". Pamiętam do dziś twarz tego aktora.
- James Mason.
- To genialny aktor. Nie widziałem już potem nic tak wielkiego.
- Ja też. A pamiętasz, którędy żeśmy szli wtedy do mnie?
- Nad Odrą. Było cicho i ciepło, skrzeczały żaby, rybacy już odchodzili. Miałaś jasną sukienkę bez rękawów. Miasto było jeszcze wtedy w proszku. Księżyc Pętał się nad ruinami.
- Dlaczego tak się czepiasz tamtych czasów?
- Kochałam wtedy.
- Milczałaś wtedy. Gdybyś powiedziała choć jedno słowo, wszystko byłoby inaczej .
- Bałam się - rzekła. - Bałam się tego, co mówią ludzie. Nie miałam odwagi. Teraz żałuję. Może rzeczywiście wszystko byłoby inaczej. Ale wtedy byłam tchórzem. Ludzie ostrzegali mnie i straszyli. Teraz dopiero widzę, że to było niesłuszne. Teraz żałuję. Tak zawsze bywa, jeśli pomiędzy dwoje ludzi wtrącają się życzliwi; życzliwi odchodzą, zostaje żal. Ale nie mówmy już o tym. Wypijemy tę kawę i pożegnamy się.
- Przed czym cię ostrzegali?
- Przed tobą.
- Jestem taki straszny czy co, do diabła?
- Przed wódką - powiedziała wolno, nie patrząc na niego. - Mówili, że za dużo pijesz, że możesz zostać pijakiem. Tego się bałam. Mój ojciec zmarnował mojej matce życie. Ciągle czekała na niego, ciągle obiecywał poprawę. Potem przychodził pijany. Nie mam dobrych wspomnień z dzieciństwa, Kuba. Wszystko, czym żyję, to tamte dni z tobą... - Zawahała się na moment, potem mówiła dalej: - Pamiętam, jak miałam dziesięć lat, pewnego wieczoru ojciec przyszedł pijany i stłukł matkę. Nie mogłam zasnąć. W środku nocy wstałam, podeszłam do niego i rąbnęłam go nożem. Byłam zbyt słaba, aby mu co zrobić; skończyło się na pogotowiu i wrzaskach. Ale ja tej nocy nie mogę zapomnieć do dziś. Tego się bałam Kuba; bałam się, że możesz przychodzić pijany i przypominać mi tamtą noc... Zresztą po co ja to wszystko mówię? Chciałam tylko, żebyś wiedział, że cię wtedy kochałam. I że ogromnie żałuję, że nie jestem z tobą. Możesz zresztą nie pamiętać tego. Jak ci będzie wygodniej.
Odpowiedział po chwili:
- Zapomnij o tym wszystkim i nie żałuj niczego.
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin