Rozdział 27.doc

(50 KB) Pobierz

Rozdział dwudziesty siódmy

Kiedy policjanci wyszli, znów rozbiliśmy się na małe grupki i na pozór wszystko wróciło do normy. Zauważyłam, że nikt nie wyłączył lokalnej stacji. Gwiezdne wojny trzeba było odłożyć co najmniej na następny wieczór.

-W porządku? – zapytał troskliwie Erik. Objął mnie ramieniem, a ja przytuliłam się do niego.

-Chyba tak. Przynajmniej tak mi się wydaje.

-Czy gliniarze mają jakieś wieści na temat Heatha? – chciał wiedzieć Damien.

-Nic poza tym, co my już wiemy – odparłam. – W każdym razie mnie nie powiedzieli nic nowego.

-Co możemy zrobić? – zapytała Shaunee.

Pokręciłam głową.

-Posłuchajmy wiadomości o dziesiątej, może powiedzą coś więcej.

Zgodzili się ze mną i w oczekiwaniu na wiadomości zaczęli oglądać powtórkę Pary nie do pary. Patrzyłam w ekran, ale głowę miałam zaprzątniętą Heathem. Czy w związku z nim miałam złe przeczucia? Z pewnością tak. Ale czy takie same jak w przypadku Chrisa Forda i Brada Higeonsa? Nie, chyba nie. Nie widziałam jak to wyjaśnić. Coś mi w środku mówiło, że Heath znajduje się w niebezpieczeństwie, ale nie grozi mu śmierć. Jeszcze nie.

Im dłużej o nim myślałam, tym większy ogarniał mnie niepokój. Zanim zaczęły się ostatnie wiadomości, niemal nie mogłam usiedzieć w miejscu, słuchając don doniesień na temat śnieżycy w Tulsie i okolicy, oglądając widoki śródmieścia i autostrady, które wyglądały niczym po wybuchu bomby atomowej albo po uderzeniu meteorytu.

Żadnych nowych informacji na temat Heatha, z wyjątkiem ubolewania, jak to śnieżyca utrudniła penetrację terenu.

-Wychodzę – oświadczyłam, wstając, mimo że nie miałam pojęcia, dokąd to chcę wyjść i jak mam się tam dostać.

-Gdzie chcesz pójść, Zoey? – zapytał Erik.

Moja myśl zatoczyła krąg, zanim znalazła miejsce, które było może nie wyspą szczęśliwości, ale azylem z dala od zamętu, stresu i niepewności tego świata.

-Idę do stajni – oświadczyłam. Erik tak jak pozostali popatrzył na mnie nierozumiejącym wzrokiem. – Leonobia powiedziała mi, że mogę czyścić Persefonę, kiedy tylko zechcę. – Wzruszyłam ramionami. – To działa uspokajająco, a właśnie teraz to by mi się przydało.

-Dobrze. Czemu nie. Lubię konie. Chodźmy oporządzić Persefonę – powiedział Erik.

-Chcę być sama. – Słowa te zabrzmiały znacznie bardziej szorstko, niżbym chciała, więc usiadłam z powrotem obok niego i wzięłam go za rękę. – Przepraszam. Chodzi tylko o to, że potrzebuję chwili skupienia, bym mogła spokojnie zebrać myśli. A do tego niezbędna jest samotność.

Popatrzył na mnie smutno, ale uśmiechnął się.

-Więc może odprowadzę cię do stajni, a potem tu wrócę i będę słuchał wiadomości, żeby ci je przekazać, kiedy już skończysz rozmyślania.

-Dobry pomysł.

Bardzo nie lubię, kiedy moi przyjaciele są czymś zmartwieni, ale niewiele mogłam zrobić, by go pocieszyć. Wychodząc, nie wzięliśmy wierzchnich odkryć, stajnie nie były daleko. Zimo nie zdąży nam dokuczyć.

-Niesamowity jest ten śnieg – zauważył Erik, kiedy już przeszliśmy kawałek drogi. Ktoś musiał go już odgarnąć, bo na chodniku było znacznie mniej śniegu niż na drodze, ale padało tak obficie, że odgarnianie go nie nadążało za nowymi opadami. Brnęliśmy w zaspach, które sięgały nam już do pół łydki.

-Nie przypominam sobie takiej śnieżycy od czasu, kiedy miałam może sześć czy siedem lat. Było to podczas ferii bożonarodzeniowych i pamiętam, jak żałowaliśmy, że nie możemy mieć odwołanych zajęć szkolnych z tego powodu.

Erik, jak to chłopak, burknął coś zdawkowego w odpowiedzi, dalej szliśmy już w milczeniu. Zazwyczaj milczenie między nami nie wydawało się niezręczne czy krępujące, tym razem jednak było inaczej. Nie wiedziałam, co powiedzieć, bo poprawić nastrój.

Erik odkrząknął.

-Nadal ci na nim zależy, prawda? – zapytał. – To znaczy, on jest dla ciebie czymś więcej niż tylko byłą sympatią.

-Tak – odpowiedziałam. Erik zasługiwał na moją szczerość. Poza tym dość już miałam kłamstw.

Doszliśmy do stajni i zatrzymaliśmy się w żółtym świetle latarni gazowej. Wejście osłaniało nas od zadymki, staliśmy więc tam jak w kloszu znajdującym się wewnątrz śnieżnego globu.

-A ja? – zapytał Erik.

Spojrzałam na niego.

-Ty też mnie obchodzisz. Chciałabym jakoś to ułatwić, sprawić, by to co złe minęło, ale nie mogę. I nie chcę cię okłamywać co do Heatha. Wydaje mi się, że jestem z nim Skojarzona.

Dostrzegłam zdziwienie w oczach Erika.

-Od tego jednego razu na murze? Z, byłem tam, przecież ledwie spróbowałaś jego krwi. On po prostu nie chce z ciebie zrezygnować, stąd ta jego obsesja. Nawet mu się specjalnie nie dziwię – dodał, uśmiechając się kwaśno.

-Spotkaliśmy się jeszcze raz.

-Co?

-Kilka dni temu. Nie mogłam spać, więc poszłam sama do Starbucksa na Utica Square. Tam go zobaczyłam, jak rozlepiał ogłoszenia o zaginięciu Brada. Nie zamierzałam się z nim spotykać i gdybym wiedziała, że tam będzie, w ogóle bym stąd nie wychodziła. Naprawdę.

-Ale się z nim spotkałaś.

Skinęłam głową.

-I piłaś jego krew?

-Tak. Jakoś tak wyszło. Nie chciałam, ale sam się skaleczył. Celowo. A ja nie mogłam się powstrzymać. – Patrzyłam mu w oczy, w myślach błagając go, by mnie zrozumiał. Teraz, kiedy istniała obawa, że zerwiemy ze sobą, uświadomiłam sobie, jak bardzo bym tego nie chciała, co tylko jeszcze bardziej pogłębiło mój stres i zamęt, jaki miałam w głowie, bo Heath mnie nadal obchodził. – Erik, bardzo mi przykro z tego powodu, nie chciałam, by tak się stało, ale się stało, coś zaszło między mną i Heathem i nawet nie wiem, co mam z tym zrobić.

Westchnął ciężko i strzepnął trochę śniegu z moich włosów.

-Okay, w porządku, ale między tobą a mną też coś się wydarzyło. I kiedyś, jeżeli uda nam się przejść Przemianę, będziemy podobni do siebie. Nie stanę się pomarszczonym staruszkiem, który umrze na wiele lat przed tobą. Jeżeli zostaniesz ze mną, inne wampiry nie będą o tym szeptać pa kątach, a ludzie nie zaczną cię za to nienawidzić. Nasz związek będzie czymś naturalnym. Całkiem w normie.

Otoczył mnie ramieniem, przyciągnął i mocno pocałował. Jego pocałunek miał zimny, ale i słodki smak. Objęłam go i też pocałowałam. Początkowo chciałam wynagrodzić mu przykrość, jaką mu wyrządziłam, ale wkrótce zaczęliśmy się całować coraz mocniej, przywarliśmy do siebie. Nie ogarnęło mnie gwałtowne pożądanie jego krwi, tak jak było to z Heathem, ale zrobiło mi się przyjemnie ciepło i trochę beztrosko. Do diabła, nie da się zaprzeczyć, że on mi się podoba. Do tego miał rację, mówiąc, że stanowilibyśmy normalną parę, nie budzącą żadnych kontrowersji, podczas gdy z Heathem tak by nie było.

Gdy przestaliśmy się całować, obydwojgu nam brakowało tchu. Ujęłam w dłonie jego policzki i powiedziałam:

-Jest mi naprawdę bardzo przykro.

Erik odwrócił moją dłoń i pocałował jej wnętrze.

-Coś wymyślimy – obiecał.

-Mam nadzieję – szepnęłam bardziej do siebie niż do niego. I już z ręką na antycznej żelaznej klamce dodałam: - Dziękuję, żeś mnie odprowadził. Nie wiem, kiedy stąd wyjdę, więc nie czekaj na mnie. – Zaczęłam otwierać drzwi.

-Z, jeśli rzeczywiście Skojarzyłaś się z Heathem, powinnaś móc go znaleźć – powiedział Erik. Odwróciłam się do niego. Rysy miał napięte, minę nieszczęśliwą, ale nie wahał się, by mi wszystko wytłumaczyć. – Kiedy będziesz czyścić klacz, myśl o nim przez cały czas. Wołaj go. Jeśli będzie mógł, to przyjdzie. Jeśli nie, a twoje Skojarzenie z nim jest wystarczająco mocne, domyślisz się, gdzie on może być.

-Dziękuję ci bardzo.

Uśmiechnął się, ale nie miał zadowolonej miny.

-Tymczasem, Z.

Odszedł i wkrótce straciłam go z oczu.

Wnętrze ciepłej stajni, pachnącej przyjemnie sianem, stanowiło duży kontrast wobec zimna i zamieci panującej na zewnątrz. W stajni oświetlonej mdłym światłem kilku lamp gazowych słychać było monotonny odgłos końskiego przeżuwania. Niektóre konie posapywały przez nos, lekko chrapiąc. Poszukałam wzrokiem Leonobii, otrzepując ze śniegu bluzkę i włosy, a gdy jej nie zobaczyłam, poszłam w stronę siodlarni, choć wydawało się mało prawdopodobne, by oprócz koni jeszcze ktoś tu się znajdował.

Dobrze. Potrzebna mi siła chwila samotności, bym w niezakłóconej niczym ciszy mogła spokojnie zebrać myśli, a nie tłumaczyć się, skąd się tu wzięłam w środku nocnej zamieci.

No więc tak: powiedziałam Erikowi prawdę na temat Heatha, a on nie zerwał ze mną. Oczywiście może jeszcze to zrobić, zależy, co się stanie z Heathem. Jak niektóre dziewczyny mogą się umawiać naraz z wieloma chłopakami? Umawianie się z dwoma jest już niesłychanie męczące. Przez głowę przemknęło mi wspomnienie seksownego uśmiechu Lorena i jego niesamowitego głosu. Odezwało się we mnie poczucie winy. Złapałam zgrzebło i zagryzając wargi, wzięłam się do oporządzania klaczy. W pewnym sensie flirtowałam z trzema facetami, co było absurdalnym wariactwem. Wtedy powzięłam postanowienie, że nie będę mnożyła kłopotów i przestanę sobie zawracać głowę problematycznymi flirtami z Lorenem. Ciarki mnie przechodziły na samą myśl o tym, że Erik mógłby się dowiedzieć, jak się obnażyłam przed Lorenem, pokazując mu swój tatuaż. Gotowa byłam się biczować z tego powodu. Postanowiłam, że od tej pory zacznę traktować Lorena jak swojego profesora, czyli: koniec z flirtami. Teraz musze tylko wymyślić, co zrobić z Erikiem i Heathem.

Otworzyłam boks Persefony i powiedziałam jej, że śliczna z niej dziewczynka, na co klacz prychnęła trochę zdziwiona, po czym polizała mnie po twarzy, a ja odwzajemniłam się całując ją w nozdrza. Westchnęła i o oparta na trzech kopytach pozwoliła, bym ją wyczesała.

No cóż, jeśli chodzi o umawianie się z Erikiem i Heathem, to nie mogłam powziąć żadnej decyzji, dopóki Heath się nie odnajdzie. (Nie chciałam nawet myśleć o tym, że mógłby nigdy się nie odnaleźć żywy). Zaczęłam więc przerabiać ten temat na wszystkie strony. Prawdę mówiąc, Erik nie musiał mi mówić, że mogę odnaleźć Heatha. Przecież to właśnie zaprzątało moje myśli przez całą noc. Niemiła prawda natomiast była taka, że bałam się – tego, co mogę znaleźć, jak i tego, czego nie będę mogła znaleźć, oraz że nie będę w stanie znieść jednego czy drugiego. Śmierć Stevie Rae podłamała mnie, nie byłam pewna, czy po tym doświadczeniu potrafię ocalić kogokolwiek.

A jednak nie miałam wyboru.

Bezwiednie zaczęłam wspominać Heatha… Pamiętam, jaki fajny był z niego chłopaczek w szkole podstawowej. W trzeciej klasie miał jaśniejsze włosy niż teraz, niesforne kosmyki sterczały mu we wszystkie strony jak kacze piórka. Właśnie w trzeciej klasie po raz pierwszy powiedział, że mnie kocha i że kiedyś się ze mną ożeni.

Ja wtedy chodziłam do drugiej klasy, więc nie traktowałam go poważnie. Mimo że byłam od niego dwa lata młodsza, przewyższałam go chyba o trzydzieści centymetrów. Wprawdzie fajny, był jednak chłopakiem, czyli mógł być dokuczliwy.

Owszem, może nawet i był dokuczliwy, ale przecież wyrósł z tego. Między trzecią a jedenastą klasą zaczęłam go traktować poważnie. Pamiętam, jak po raz pierwszy pocałował mnie i jak wtedy się czułam, trochę mi to pochlebiało, ale i trochę podniecało. Pamiętam, jaki był kochany – nawet gdy byłam okropnie przeziębiona i miałam czerwony olbrzymi nos, przy nim czułam się jak skończona piękność. Zawsze dobrze wychowany, prawdziwy dżentelmen – od kiedy skończył dziewięć lat, nosił za mnie książki i przepuszczał przodem.

Potem przypomniałam sobie nasze ostatnie spotkanie. Nie podawał w wątpliwość faktu, że nadal jesteśmy ze sobą, i do tego stopnia się mnie nie bał, że sam się skaleczył i zaofiarował mi swoją krew. Zamknęłam oczy i przytuliwszy się do miękkiego boku Persefony, oddałam się wspomnieniom, które jak sceny z filmu przepływały pod powiekami. W pewnym momencie obrazki przeszłych z chwil ustąpiły wrażeniu ciemności, wilgoci i zimna; strach przejął mnie do szpiku kości.

Westchnęłam, nadal nie otwierając oczu. Chciałam na nim skoncentrować myśli, tak jak wtedy, gdy zobaczyłam go w wyobraźni jak leży w swoim łóżku, tyle że teraz moje myślenie o nim było inne. Mniej wyraźne, przesycone raczej mrocznymi uczuciami niż radosnym pożądaniem. Postarałam się skupić jeszcze bardziej i jak radził mi Erik, zawołałam Heatha.

Głośno zawołałam:

-Heath, przyjdź do mnie! Wołam cię. Chcę, żebyś teraz przyszedł. Gdziekolwiek jesteś, wyjdź stamtąd i przyjdź do mnie! – Wszystko we mnie, całe moje jestestwo przywoływało go, nie tylko mój głos.

Cisza. Żadnej odpowiedzi. Żadnego znaku. I żadnego innego wrażenia poza tym zimnym strachem. Zawołałam raz jeszcze:

-Heath, przyjdź do mnie! – Tym razem poczułam przypływ rozpaczy i żadnego obrazu. Wiedziałam, że nie może przyjść, ale nie widziałam, gdzie się znajduje.

Dlaczego przedtem mogłam bez trudu zobaczyć go w wyobraźni? Jak to robiłam? Myślałam o nim tak samo jak teraz. Myślałam o…

Właśnie, o czym myślałam? Gdy sobie uświadomiłam, co mnie w nim pociągało, poczułam, jak oblewa mnie fala gorąca. Bo nie myślałam, jaki z niego fajny chłopak ani jak dobrze się czułam w jego obecności. Myślałam tylko o tym, by napić się jego krwi, pożywić się nią… To pożądanie przywoływało jego obraz.

Cóż, w takim razie…

Wzięłam głęboki oddech i pomyślałam o jego krwi. Miała niesamowity smak, to była esencja pożądania, gorąca, gęsta, wciągająca. Sprawiała, że moje ciało wyrwało się do życia, tam gdzie przedtem wykazywało zaledwie lekkie podniecenie. Chciałam pić jego krew, podczas gdy on zaspokajałby moją tęsknotę za jego ciałem, dotykiem, smakiem…

Rozproszony obraz, jaki przedtem niewyraźnie rysował mi się przed oczami, nagle stał się bardzo ostry. Nadal było ciemno, ale to nie stanowiło dla mnie żadnej przeszkody. Początkowo nie bardzo rozumiałam, co to jest. Pomieszczenie było takie dziwne. Przypominało bardziej fragment tunelu albo ciasną altankę niż zwykły pokój. Na zaokrąglonych ścianach wykwitały ślady wilgoci. Zawieszona na zardzewiałym haku latarnia dawała skąpe światło. Reszta pogrążona była w całkowitej ciemności. Najpierw zauważyłam kupkę szmat, które poruszyły się i jęknęły. Tym razem widziałam wszystko wyraźnie, a nie jak przez zasłonę dymną. Unosiłam się w powietrzu, jakbym płonęła. Kiedy posłyszałam jęk, zbliżyłam się do miejsca, skąd dochodził.

Leżał na poplamionym materacu. Ręce i nogi miał spętane taśmą, z jego ramion i szyi, na których widoczne były skaleczenia, sączyła się krew.

-Heath! – zawołałam bezgłośnie, on jednak poderwał gwałtownie głowę, jakbym na niego wrzasnęła.

-Zoey, to ty? – Szeroko otwartymi oczami rozglądał się wokół. – Zoey, idź stąd! Oni są nienormalni. Zabiją cię, tak jak zabili Brada i Chrisa. – Zaczął się wyrywać, czyniąc rozpaczliwe wysiłki, by zerwać krępujące go więzy, ale osiągnął tylko tyle, że poranione przeguby zaczęły jeszcze bardziej krwawić.

-Heath, daj spokój. Mnie nic nie jest. Fizycznie nie ma mnie tutaj.

Przestał się szamotać i wytężył wzrok, starając się wypatrzeć mnie spod przymrużonych powiek.

-Ale ja ciebie słyszę.

-Słyszysz mnie w swojej głowie. Właśnie tam. To dlatego, że zostaliśmy Skojarzeni i przez to związani ze sobą.

Uśmiechnął się.

-To fajnie, Zo.

W wyobraźni wzniosłam oczy do nieba.

-Dobrze, Heath, skup się teraz. Gdzie jesteś?

-Nie uwierzysz, Zo, ale jestem pod Tulsą.

-To znaczy.

-Pamiętasz lekcje historii z Shadoxem? Opowiadał nam o tunelach, które zostały wydrążone pod Tulsą w latach dwudziestych z powodu tych zakazów alkoholu.

-Prohibicji – podpowiedziałam.

-No tak. Więc jestem w jednych z tych tuneli.

Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Z trudnością sobie przypomniałam, że uczyliśmy się na lekcjach historii o tunelach, zdumiało mnie, że Heath – wcale nie taki znowu pilny uczeń – tak dobrze to zapamiętał.

Jakby domyślając się powodów mojego wahania, wyjaśnił z uśmiechem:

-Podobało mi się to, bo chodziło o szmuglowanie gorzały.

Znów wzniosłam oczy ku górze.

-Powiedz mi tylko, Heath, jak mam tam dojść.

Potrząsnął głową i na jego twarzy pojawił się dobrze mi znany wyraz uporu.

-W żadnym razie. Oni by cię zabili. Idź na policję i powiedz, żeby przysłali tu grupę antyterrorystyczną albo coś w tym rodzaju.

Właśnie chciałam to zrobić. Sięgnąć do kieszeni po wizytówkę detektywa Marxa, zadzwonić do niego i niechby zadziałał.

Niestety, obawiałam się, że nie będę mogła tak postąpić.

-Kto to są ci „oni”? – zapytałam.

-Co?

-Ludzie, którzy cię tu zabrali. Kim są?

-To nie ludzie. Wampiry też nie, chociaż piją krew, ale nie są podobni do ciebie. Oni są… - przerwał i wzdrygnął się. – Są kimś innym. Złymi istotami.

-Czy pili twoją krew? – zapytałam. Już sama myśl o tym przyprawiała mnie o wściekłość, którą z trudem okiełznałam. Miałam ochotę krzyczeć: „On jest mój!”. Wzięłam kilka głębokich oddechów, podczas gdy Heath odpowiadał.

-Owszem, pili – powiedział niechętnie. – Ale narzekali, że im nie smakuje. Pewno głównie dlatego jeszcze żyję. – Przełknął z trudem, a jego twarz pobladła. – Z tobą, Zo, jest zupełnie inaczej. Sprawia mi przyjemność, kiedy ty ją pijesz, ale kiedy oni to robią, jest to obrzydliwe. Oni są obrzydliwi.

-Ilu ich jest? – zapytałam przez zęby.

-Nie jestem pewny. Zawsze panuje tutaj mrok, a oni za każdym razem przychodzą w grupie, jakby bali się chodzić osobno. Z wyjątkiem może trzech. Jeden nazywa się Elliott, druga Venus (czy to nie dziwne?), a trzecia Stevie Rae.

Poczułam uścisk w żołądku.

-Czy ta Stevie Rae ma krótkie, kręcone jasne włosy? – zapytałam.

-Tak. I jest jakby najważniejsza z nich.

Heath potwierdził moje obawy. Nie mogłam zawiadomić policji.

-Słuchaj, Heath. Zamierzam cię stąd wyciągnąć. Powiedz mi, jak trafić do tego tunelu.

-Czy zawołasz policję?

-Tak – skłamałam.

-Nieprawda. Kłamiesz.

-Nie kłamię!

-Zo, ja widzę, że kłamiesz. Czuję to. To kwestia naszego Skojarzenia. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu.

-Heath, nie mogę zawiadomić policji.

-W takim razie nie powiem ci, gdzie jestem.

Odgłos na końcu tunelu skojarzył mi się z odgłosem wydawanym przez doświadczalne szczury szukające dróg wyjścia z labiryntu, który wykonywaliśmy na dodatkowych zajęciach z biologii. Uśmiech zniknął z twarzy Heatha, a policzki znów stały się blade jak na początku.

-Heath, nie ma czasu do stracenia. – Zaczął potrząsać odmownie głową. – Słuchaj co mówię! Mam szczególne zdolności. A te… - tu zawahałam się, nie wiedząc, jak nazwać tę grupę, w której, o ironio, znajdowała się moja najlepsza zmarła przyjaciółka. – Te „rzeczy” nie mogą mi zrobić krzywdy.

Heath nic na to nie odpowiedział, a tymczasem odgłos szczurów zdawał się dochodzić z coraz mniejszej odległości.

-Mówisz, że z powodu więzów, które nas łączą, potrafisz powiedzieć, kiedy kłamię. Powinno to zadziałać w obie strony. Możesz w takim razie poznać, kiedy mówię prawdę. – Zobaczyłam, że się waha, więc dodałam: - Pomyśl uważnie. Powiadasz, że niewiele pamiętasz z tej nocy, kiedy znalazłeś mnie u Philbrooka. Tamtej nocy ja cię ocaliłam. Nie policjanci, nie dorosłe wampiry, tylko ja. I mogę to zrobić raz jeszcze. – Zadowolona byłam, że mówię tonem bardziej przekonującym, niż wskazywałoby na to moje samopoczucie. – Powiedz mi, gdzie jesteś.

Chwilę się namyślał i już byłam gotowa na niego nakrzyczeć (znowu), kiedy wreszcie się odezwał:

-Wiesz, gdzie w śródmieściu są stare magazyny?

-Tak, widać je z Centrum Teatralnego, dokąd poszliśmy w zeszłym roku na moje urodziny obejrzeć Upiora.

-Aha. Zabrali mnie do piwnicy znajdującej się pod tym centrum. Weszli tam przez zakratowane drzwi. Są pordzewiałe i stare, ale dają się całkiem łatwo odemknąć. Tunel zaczyna się w miejscu, gdzie są kraty odpływowe.

-Dobrze…

-Czekaj, to nie wszystko. Tam jest bardzo dużo tuneli. Są jak jaskinie. Wcale nie są fajne, jak myślałem na lekcjach historii. Są ciemne, wilgotne i obrzydliwe. Pójdź pierwszym w prawo, a potem dalej trzymaj się prawej strony. Ja jestem na końcu jednego z nich.

-Dobrze. Przyjdę tam najszybciej, jak będę mogła.

-Uważaj na siebie, Zo.

-Dobrze. Ty też uważaj.

-Spróbuję. – Do dotychczasowych szczurzych odgłosów doszło jeszcze syczenie. – Ale lepiej się pospiesz.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin