Rozdział 26.doc

(63 KB) Pobierz
26

26.

 

- Zoey, przepłucz tym usta, to ci dobrze zrobi. – Nie patrząc, co mi daje Erin, wzięłam od niej kubek wypełniony, co z ulgą stwierdziłam, czystą wodą. Wyplułam wodę do miski z wymiocinami.

- Fuj, zabierzcie to – skrzywiłam się, z trudem opanowując mdłości na widok miski. Najchętniej ukryłabym twarz w dłoniach i serdecznie popłakała, wiedziałam jednak, że wszyscy na mnie patrzą, więc powoli się wyprostowałam i zatknęłam wilgotne kosmyki włosów za uszy. Nie mogłam sobie pozwolić na luksus poddania się rozpaczy. W głowie powstawał już plan, co powinnam zrobić, by ratować Heatha. On teraz był najważniejszy, a nie moja potrzeba ulżenia napiętym nerwom. – Muszę zobaczyć się z Neferet – powiedziałam stanowczo i wstałam zaskoczona, jak mocno już trzymam się na nogach.

- Pójdę z tobą – zaofiarował się Erik.

- Dziękuję, ale najpierw muszę umyć zęby i włożyć jakieś buty (miałam na nogach tylko grube skarpety, w których zeszłam na dół, by pooglądać telewizję. Uśmiechnęłam się do niego, w ten sposób wyrażając swoją wdzięczność. – Skoczę do pokoju i zaraz wrócę. – Zobaczyłam, że Bliźniaczki już się szykują,  by za mną podążyć. – Nie martwcie się o mnie. Zaraz wracam. – Odwróciłam się i pobiegłam na górę.

              Nie zatrzymałam się przy swoim pokoju, tylko pobiegałam dalej przez hol, skręciłam w prawo i stanęłam przed pokojem numer sto dwadzieścia trzy. Już miałam zapukać, gdy drzwi się otworzyły.

- Pomyślałam, że to ty. – Afrodyta spojrzała na mnie chłodno, ale cofnęła się. – Wejdź.

              Weszłam do środka zdziwiona stonowanymi kolorami, w jakich wnętrze zostało urządzone. Chyba spodziewałam się, że będzie dominowała w nim czerń i że prędzej zobaczę zwieszającą się pajęczynę czarnej wdowy.

- Masz może jakiś płyn do ust? – zapytałam. – Właśnie wymiotowałam, strasznie się pochorowałam.

              Ruchem głowy wskazał na apteczkę umieszczoną nad umywalką.

- Tam go znajdziesz. Szklaneczka na umywalce jest czysta.

              Popłukałam usta, starając się przez ten czas zebrać myśli. Potem spojrzałam jej prosto w oczy. Nie tracąc czasu na dyrdymały, przeszłam od razu do sedna.

- Jak odróżnić wizję od snu?

              Usiadła na jednym z łóżek i odrzuciła do tyłu swoje jasne, wspaniałe włosy.

- Czujesz to w środku. Wizja nie jest ani łatwa, ani przyjemna, nie ukazuje się w girlandzie kwiatów, jak to nieraz można zobaczyć na kretyńskich filmach. Czujesz się do dupy. Ogólnie mówiąc, jeśli czujesz się sponiewierana, najprawdopodobniej przeżywasz wizję. – Spojrzała na mnie uważnie. – A więc masz wizje?

- Zeszłej nocy miałam sen, właściwie był to koszmar senny, dziś jednak wydaje mi się, że to była wizja.

              Kąciki jej ust lekko się uniosły.

- W takim razie czujesz się do dupy.

              Zmieniłam temat.

- Co się właściwie dzieje z Neferet?

              Twarz Afrodyty przybrała obojętny wyraz.

- O co konkretnie ci chodzi?

- Myślę, że dobrze wiesz, o co mi chodzi. Coś z nią jest nie tak. I chciałbym wiedzieć co.

- Jesteś jej adeptką. Jej pupilką. Jej złotą dziewczynką. Co ty sobie wyobrażasz, że przy tobie obrzucą ją błotem? Jestem wprawdzie blondynką, ale nie idiotką.

- Jeżeli rzeczywiście tak uważasz, to dlaczego ostrzegłaś mnie, żebym nie brała jej lekarstwa?

              Afrodyta odwróciła wzrok.

- Moja pierwsza współmieszkanka umarła sześć miesięcy po tym, jak tu nastała. Wzięłam wtedy lekarstwo. I trwale na mnie podziałało.

- Jak to? W jaki sposób?

- Zaczęłam dziwnie się czuć. Jakby lekko oderwana od rzeczywistości. Przestałam też mieć wizje. Nie na zawsze, ale na kilka tygodni. A potem nawet nie pamiętałam dobrze, jak ona wyglądała. – Przerwała na chwilę. – Wenus. Nazywała się Wenus Davis. – Nasze spojrzenia znów się spotkały. – To przez nią nazwałam się Afrodytą. Byłyśmy bliskimi przyjaciółkami i wydawało nam się, że tak będzie fajnie. – W jej oczach malował się smutek. – Nie chciałam zapominać o Wenus, domyślam się, że ty też pragniesz zachować w pamięci Stevie Rae.

- Tak. Chcę o niej pamiętać. Jestem ci wdzięczna.

- Powinnaś już iść. Dla żadnej z nas nie będzie dobrze, jeśli ktoś zobaczy, jak rozmawiamy – powiedziała Afrodyta. Pomyślałam sobie, że ma rację, toteż zaczęłam zmierzać do wyjścia, ale Afrodyta chciała jeszcze coś powiedzieć więc się zatrzymałam.

- Ona chce, żebyś myślała, że jest dobra. Ale nie jest dobra. Nie zawsze to co jasne jest dobre i nie wszystko co ciemne jest złe.

              Ciemność nie zawsze oznacza zło, tak jak światłość nie zawsze niesie dobro. Słowa wypowiedziane przez Nyks tego dnia, w którym zostałam Naznaczona, odbiły się echem w ostrzeżeniu Afrodyty.

- Innymi słowy, mam uważać na Neferet i nie ufać jej – skonstatowałam.

- Tak, ale ja tego nie powiedziałam.

- Czego? Przecież nawet ze sobą nie rozmawiałyśmy.

              Zamknęłam za sobą drzwi i pobiegłam do swojego pokoju, gdzie umyłam twarz, żeby, ciągnęłam buty, po czym wróciłam do świetlicy.

- Jesteś gotowa? – zapytał Erik.

- My też z tobą pójdziemy – zaoferował się Damien, wskazując na Bliźniaczki, Jacka i Drew.

              Już chciałam im odmówić, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Prawdę mówiąc, ucieszyłam się, że stoją przy mnie i odczuwają potrzebę połączenia sił i czuwania nad moim bezpieczeństwem. Przez długi czas obawiałam się, że nadzwyczajne zdolności, jakimi obdarzyła mnie Nyks wraz z odmiennym Znakiem, będą mnie wyróżniały na tle reszty, sprawią, że będę traktowana jako odmieniec, co mi nie przysporzy przyjaciół. Tymczasem wyglądało na to, że jest akurat odwrotnie.

- Dobra. Idziemy.

              Skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Nie wiedziałam dokładnie, co powiem Neferet, wiedziała jednak na pewno, że nie chcę dalej milczeć i że mój koszmar senny najprawdopodobniej był wizją oraz że bardziej objawił mi się duch niż duchy. A najbardziej bałam się, że zabiorą za sobą Heatha. Obecność wśród nich i rola Stevie Rae przeraziły mnie, nie zmienił to jednak faktu, że Heath zniknął, przy czym wydawało mi się, że wiem, kto (lub co) go porwał.

              Nie zdążyliśmy dojść do drzwi, kiedy raptownie się otworzyły i ukazała się w nich Neferet, którą jakby wmiótł powiew wiatru ze śniegiem. Za nią pojawili się detektywi Marx i Martin. Ubrani byli w niebieskie kurtki puchowe zapięte szczelnie pod szyją. Na czapkach mieli śnieg, nosy czerwone. Neferet jak zawsze wyglądała bez zarzutu, zadbana, opanowana.

- A, Zoey, dobrze, że tu jesteś, zaoszczędziłaś mi czasu na szukanie ciebie. Panowie przynoszą niedobre wiadomości, poza tym chcieliby zamienić z tobą  kilka słów.

              Nie zaszczyciwszy Neferet spojrzeniem, zwróciłam się bezpośrednio do policjantów, co w widoczny sposób jej się nie podobało.

- Już słyszałam o tym, co się stało, wiem, że Heath zaginął. Jeżeli tylko mogę się na coś przydać, bardzo proszę.

- Czy możemy i tym razem przyjść do biblioteki? – zapytał detektyw Marx.

- Oczywiście – zgodziła się Neferet bez mrugnięcia okiem.

              Zaczęłam iść za nią i policjantami, ale zatrzymałam się, by spojrzeć jeszcze na Erika.

- Będziemy tu czekali – obiecał.

- Wszyscy – dodał Damien.

              Skinęłam głową. Z nieco lepszym samopoczuciem weszłam do biblioteki. Ledwo tam się znalazłam, a detektyw Martin zaraz zaczął mnie przesłuchiwać.

- Zoey, czy możesz nam powiedzieć, gdzie przebywałaś między szóstą trzydzieści a ósmą trzydzieści dziś rano?

              Potaknęłam.

- Byłam na górze w swoim pokoju. Mniej więcej w tym czasie rozmawiałam przez telefon ze swoją babcią, a potem Heath i ja wymieniliśmy kilka SMS-ów. – Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam komórkę. – Nie usunęłam tych widomości. Jak pan chce, to może pan je zobaczyć.

- Nie musisz im dawać swojego telefonu – zauważyła Neferet.

              Zmusiłam się do uśmiechu.

- Nie ma sprawy. Mnie to nie przeszkadza.

              Detektyw Martin wziął moją komórkę i zaczął przeglądać SMS-y, zapisując je w notesiku.

- Widziałaś się dzisiaj rano z Heathem? – zapytał detektyw Marx.

- Nie. Pytał, czy może przyjść i zobaczyć się ze mną, ale odpowiedziałam mu, że nie.

- A ja tu widzę, że zamierzałaś spotkać się z nim w piątek – zwrócił uwagę detektyw Marx.

              Poczułam na sobie ostre spojrzenie Neferet. Nabrałam powietrza głęboko do płuc. Najlepszym sposobem, aby przejść przez to, było trzymać się jak najbliżej prawdy.

- Tak, zamierzałam się z nim spotkać w piątek po meczu.

- Zoey, wiesz przecież, że zgodnie ze szkolnym regulaminem spotykanie się z ludźmi z poprzedniego etapu życia jest surowo wzbronione – powiedziała Neferet z niesmakiem w głosie, zwłaszcza kiedy wypowiadała słowo „ludzie”.

- Wiem. Przepraszam. – Mówiłam prawdę, tyle że nie wspominałam o smakowaniu jego krwi i okolicznościach naszego Skojarzenia ani o utracie zaufania do Neferet. – Chodzi o to, że od dawna wiele nas łączyło i trudno mi było całkowicie z nim zerwać, tak byśmy nawet nie rozmawiali ze sobą, chociaż wiedziałam, że tak właśnie powinnam zrobić. Pomyślałam, że łatwiej będzie spotkać się z nim i otwarcie mu powiedzieć, że nie możemy się dłużej widywać. Nie mówiłam ci o tym, bo chciałam sama załatwić tę sprawę.

- Więc nie spotkałaś się z nim dziś rano? – powtórzył pytanie detektyw Marx.

- nie. Po tym jak wymieniliśmy SMS-y, położyłam się spać.

- Czy ktoś może poświadczyć, że w tym czasie przebywałaś w swoim pokoju i spałaś? – zapytał detektyw Martin, oddając mi komórkę.

              W głosie Neferet pobrzmiewały igiełki lodu, gdy się odezwała do policjantów:

- Panowie, już wam tłumaczyłam, jaką ciężką stratę poniosła zaledwie wczoraj. Umarła jej współmieszkanka. A zatem jak ktokolwiek mógłby zaświadczyć, że w tym czasie przebywała…

- Przepraszam, Neferet, ale w rzeczywistości nie spałam sama. Moje przyjaciółki, Erin i Shaunee, uznały, e nie powinnam zostać sama w pokoju, więc przyszły do mnie i spały razem ze mną. – Nie wspomniałam o Damienie. Po co biedaka w to mieszać?

- Och, jak to miło z ich strony. – Neferet błyskawicznie przestroiła się z groźnej wampirzycy w stroskaną mamuśkę. Wolałam nie myśleć o tym, jak się ustrzec przed nią i nie dać się zwieść jej nieszczerości.

- Czy pan się nie domyśla, gdzie może się podziewać Heath? – zapytałam detektywa Marxa (z nich dwóch ten mi się bardziej podobał).

- Nie. Jego ciężarówka została znaleziona w pobliżu szkolnego muru, ale pada tak gęsty śnieg, że na pewno zasypał ewentualne ślady.

- No cóż, zamiast tracić czas na przepytywanie mojej adeptki, policja powinna raczej zająć się przeszukiwaniem rynsztoków, by znaleźć tego młodzieńca – powiedziała Neferet tonem tak lekceważącym, że chciało mi się krzyczeć z oburzenia.

- Tak, proszę pani…? – zapytał wyczekująco detektyw Marx.

- Dla mnie jest jasne, co się wydarzyło. Chłopak próbował raz jeszcze zobaczyć się z Zoey. Zaledwie miesiąc temu on i jego dziewczyna wspięli się na szkolny mur, bo chcieli wyciągnąć ją ze szkoły. – Machnęła pogardliwie ręką. – Wtedy był pijany i pod wpływem narkotyków, przypuszczalnie dziś też był pijany i pod wpływem narkotyków. Do tego jeszcze tyle śniegu napadało, więc pewnie wpadł gdzieś do rynsztoka. Tam właśnie lądują pijacy, prawda?

- Proszę pani, przecież to młody chłopak, a nie pijak. Poza tym jego rodzice i koledzy twierdzą, że nie pije od miesiąca.

              Cichy śmiech Neferet dowodził, że nie uwierzyła policjantowi. Marx jednak ku mojemu zdziwieniu zignorował ją, mnie zaś przyglądał się uważnie.

- A co ty co o tym powiesz, Zoey? Chodziliście ze sobą od kilku lat, zgadza się? Jak myślisz, gdzie on mógł pójść?

- nie tutaj. Gdyby jego ciężarówka zginęła spod domu przy Oak Grave Road, szukałabym tam, gdzie się odbywa piwne party. – Nie zamierzałam żartować, zwłaszcza po kąśliwych uwagach Neferet, ale śledczy usiłował powstrzymać się od uśmiechu, co sprawił, że natychmiast wydał mi się miły, a nawet przystępny. I zanim mogłabym się rozmyślić, wypaliłam: - Ale miałam nad ranem dziwny sen, który może nie był jedynie snem, tylko swego rodzaju wizją związaną z Heathem.

              Wszyscy umilkli zdumieni, ale zaraz w tę ciszę wdarł się ostry głos Neferet:

- Zoey, przecież ty nigdy nie objawiałaś żadnej skłonności ku wizjom czy przepowiedniom.

- Wiem. – Świadomie nadałam swojemu głosowi ton niepewności, sprawiłam wrażenie lekko przestraszonej(co nawet nie było taką mistyfikacją). – Ale czy to nie dziwne, że śniło mi się, jak Heath znajduję się w pobliżu szkolnego muru i tam zostaje porwany?

- Zoey, kto go porwał? – zapytał niecierpliwie detektyw Marx. Przynajmniej on traktował mnie całkiem serio.

- Nie wiem. – I to na pewno nie było kłamstwem. – Wiem tylko, że to nie byli adepci ani wampiry. W moim śnie cztery zakapturzone postaci odciągnęły go na bok.

- Czy widziałaś, dokąd poszli?

- Nie, obudziłam się, wołając Heatha. – Nie musiałam udawać, że łzy stanęły mi w oczach. – Może powinniście przeszukać dokładnie cały teren wokół szkoły. Gdzieś w pobliżu, ale nie tutaj. Nikt z nas tego nie zrobił.

- Oczywiście, ze nikt z nas. – Neferet podeszła do mnie i matczynym gestem zaczęła mnie poklepywać po placach. – Panowie, wydaje mi się, że Zoey ma dość smutnych przeżyć jak na jeden dzień. Może poznam panów teraz z Shaunee i Erin, które potwierdzą alibi Zoey.

Alibi!... Na dźwięk tego słowa przeszły mnie dreszcze.

- Jeśli coś ci się przypomni albo będziesz miała jeszcze jakiś dziwny sen, zaraz się ze mną skontaktuj, o każdej porze dnia i nocy – powiedział detektyw Marx.

              Wręczył mi swoją wizytówkę, już po raz drugi. Łatwo się nie poddawał, to pewne. Wzięłam wizytówkę i podziękowałam mu. A kiedy Neferet wyprowadzała policjantów z biblioteki, zawahał się i wrócił jeszcze do mnie.

- Piętnaście lat temu moja siostra bliźniaczka została Naznaczona i przeszła Przemianę – powiedział łagodnie. – Przez cały ten czas mamy ze sobą bliski kontakt, mino że miała zapomnieć o swoich ludzkich korzeniach. Kiedy więc mówię, ze możesz do mnie zadzwonić o każdej porze, to rzeczywiście tak jest. I możesz mieć do mnie zaufanie.

- Panie oficerze? – zawróciła się do niego nagląco Neferet, stojąc już w drzwiach.

- Chciałem jeszcze Ra podziękować Zoey i powiedzieć, jak mi przykro z powodu śmierci jej współmieszkanki – rzekł bez zająknięcia i wymaszerował.

              Niw ruszyłam się z miejsca, starając się zebrać myśli. Więc jego siostra stała się wampirem? No cóż, w końcu co w tym dziwnego? Dziwne było to, że on nadal ją kochał. Może rzeczywiście powinnam mu zaufać.

              Z zamyślenia wyrwał mnie lekkie szczęknięcie drzwi. W wejściu stała Neferet i bacznie mi się przyglądała.

- Czy Skojarzyłaś się z Heathem? – zapytała.

              Oblał mnie zimny pot. Przecież ona potrafi czytać w myślach. Nijak nie mogłam się równać ze starszą kapłanką. Ale zaraz poczułam delikatny powiew wiaterku… ciepło niewidocznego ognia… świeżość wiosennego deszczu… zieloność traw na żyznej łące… i wlewającą się w moją duszę moc pochodzącą od żywiołów. Uzbrojona w nową siłę spojrzałam w oczy Neferet.

- mówiłaś, że się nie Skojarzyliśmy. Powiedziałaś, że to co zaszło między nami wtedy, na murze, nie wystarczyłoby na Skojarzenie. – Starałam się robić wrażenie niepewnej i zmieszanej.

              Widać było, że odetchnęła z ulgą.

- Uważałam, że wtedy się z nim nie Skojarzyłaś. Zatem powiadasz, że od tamtej pory się z nim nie widziałaś? Nie karmiłaś się znów jego krwią?

- Znów?! – zawołałam, udając oburzenie, choć myśl o tym była równie pociągająca jak niepokojąca. – Przecież ja nie karmiłam się jego krwią, prawda?

- No nie, na pewno nie – zapewniła mnie Neferet. – To co zrobiłaś, było mało znaczące, to właściwie drobiazg. Jedynie twój sen naprowadził mnie na myśl, że może się powtórnie widziałaś ze swoim chłopakiem.

- Byłym chłopakiem – poprawiłam ją niemal automatycznie. – Nie, ale on tyle razy do mnie ostatnio dzwonił i esemesował, że pomyślałam sobie, iż najlepiej będzie, jak się z nim spotkam i osobiście spróbuję mu wytłumaczyć, że nie możemy się dłużej widywać. Przepraszam, że ci o tym nie powiedziałam, ale naprawdę chciałam to sama załatwić. Chodzi o to, że sama narobiłam sobie bigosu, więc sama chciałam z tego wyjść.

- No cóż, szanuję twoje poczucie odpowiedzialności, ale dać policjantom do zrozumienia, ze twój sen był proroczą wizją, to nie było mądre.

- Wydawał się tak realny – powiedziałam.

- Wierzę, że tak było. Powiedz mi, czy wzięłaś to lekarstwo, które wczoraj miałaś zażyć?

- Ten mleczny płyn? Tak, Shaunee mi go przyniosła. – Owszem, przyniosła, ale wylałam to świństwo do umywalki.

              Neferet wydawała się jeszcze bardziej odprężona.

- Jeśli nadal będziesz miała takie męczące sny, przyjdź do mnie, to dam ci mocniejszą miksturę. Po niej nie powinnaś już mieć koszmarów, bo teraz chyba przeliczyłam się z dawką, która rzeczywiście by ci pomogła.

              W sowich szacunkach przeliczyła się nie tylko co do dawki lekarstwa.

- Dziękuję, Neferet, jestem ci wdzięczna – powiedziałam z uśmiechem.

- Chyba powinnaś już wrócić do przyjaciół. Są bardzo opiekuńczy, więc pewnie martwią się teraz o ciebie.

              Pokiwałam głową i skierowałam się do wyjścia, ale odprowadziła mnie Az do wietlicy, gdzie ostentacyjnie mnie uściskała jak troskliwa mamusia. W gruncie rzeczy Neferet postępowała tak samo jak mamusia, moja mamusia, Linda Heffer. Kobieta, która zdradziła mnie dla mężczyzny, która dbała bardziej o siebie niż o mnie. Podobieństwo między nią a Neferet stawało się coraz większe.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin