Rozdział 11.doc

(70 KB) Pobierz

Rozdział jedenasty

-Skąd pan to ma? – zapytała Neferet. Starała się panować nad głosem, ale pobrzmiewały w nim ostre gniewne tony, których nie sposób było ukryć.

-Ten naszyjnik został znaleziony przy zwłokach Chrisa Forda.

Otworzyłam usta, ale nie wydałam z siebie żadnego dźwięku. Poczułam bolesne skurcze w żołądku, krew odpłynęła mi z twarzy.

-Panno Redbird, pewnie rozpoznajesz ten naszyjnik? – Detektyw Marx musiał powtórzyć to pytanie.

Odchrząknęłam, by pozbyć się nagłej suchości w gardle.

-Tak. To naszyjnik przewodniczącej Cór Ciemności.

-Cór Ciemności?

-Córy i Synowie Ciemności to ekskluzywna szkolna organizacja skupiająca najlepszych uczniów – wyjaśniła Neferet.

-Należysz do tej organizacji?

-Jestem jej przewodniczącą.

-Czy mogłabyś pokazać nam swój naszyjnik?

-Nie mam go przy sobie. Jest w moim pokoju. – Kręciło mi się w głowie.

-Czy panowie oskarżają o coś Zoey? – zapytała Neferet. Nadal mówiła spokojnym głosem, ale pobrzmiewały w nim groźne tony i hamowana wściekłość, co zjeżyło mi włos na głowie.

Obaj policjanci wymienili spojrzenia, w których widać było, że i na nich ton Neferet zrobił wrażenie.

-Po prostu zadajemy jej pytania.

-W jaki sposób Chris umarł? – zapytałam słabym głosem, który jednak wtargnął w śmiertelną ciszę, jaka zapanowała w bibliotece.

-Z powodu licznych ran i upływu krwi – odpowiedział Marx.

-Czy ktoś poranił go nożem? – Z informacji podawanych w telewizji wynikało, że został pokąsany przez jakieś zwierzę, czułam jednak, że musze zadać to pytanie.

Marx pokręcił głową.

-Rany nie wyglądały za zadane nożem. Raczej były skutkiem pokąsania przez zwierzę, o czym też świadczą ślady zostawione przypuszczalnie przez szpony.

-Uszła z niego prawie cała krew – dodał Martin

-I przyszli panowie tutaj, bo wygląda to na atak wampira – dokończyła Neferet ponuro.

-Próbujemy znaleźć odpowiedzi na pytania, które się tu nasuwają, proszę pani – powiedział Marx.

-Proponuję, by zrobiono test na zawartość alkoholu w krwi zabitego chłopca. Z tego, co wiem na temat nastolatków w ludzkim środowisku, którzy stanowili grupę jego przyjaciół, byli oni niemal ustawicznie pijani. Niewykluczone, że pod wpływem odurzenia alkoholowego wpadł do wody i utonął. Poranił się, spadając na skały. Całkiem możliwe też, że rany zostały spowodowane przez zwierzęta. Nieraz widzi się mad brzegiem rzeki kojoty, nawet o obrębie Tulsy.

-Owszem, proszę pani, testy na zawartość alkoholu zostały wykonane. Mimo że niewiele krwi pozostało w jego ciele, mogą być wiele mówiące.

-To dobrze. Jestem pewna, ze spośród licznych informacji, które wam dostarczą, będzie i ta, że chłopiec był pijany, i to zapewne mocno pijany. Wydaje mi się, że panowie powinni szukać bardziej prawdopodobnych przyczyn jego śmierci niż atak wampira. Teraz, jak się domyślam, panowie już skończyli?

-Jeszcze jedno pytanie, panno Redbird – Detektyw Marx powiedział to, nie patrząc na Neferet. – Gdzie byłaś w czwartek między ósmą a dziesiątą?

-Wieczorem? – zapytałam.

-Tak.

-W szkole. Tutaj. Na lekcjach.

Martin spojrzał na mnie bardzo zdziwiony.

-W szkole? O tej porze?

-Może powinien pan się przygotować, zanim zabierze się pan do odpytywania moich uczniów. Lekcje w Domu Nocy zaczynają się o ósmej wieczorem i trwają do trzeciej nad ranem. Wampiry od dawna wolą funkcjonować nocą. – Nadal dało się słyszeć groźny ton w głosie Neferet. – Zoey była w szkole na lekcjach, kiedy chłopiec umarł. Czy teraz panowie już skończyli?

-Na razie skończyliśmy zadawać pytania pannie Redbird. – Marx przewrócił kilka kartek notesu, w którym zrobił notatki, i dodał: - Musimy jeszcze porozmawiać z Lorenem Blakiem.

Usiłowałam nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie zrobiło na mnie to imię, ale poczułam, jak oblewa mnie gorąco.

-Przykro mi, ale wczoraj wieczorem Loren odleciał stąd szkolnym samolotem. Udał się do jednej ze szkół na Wschodnim Wybrzeżu, by wspierać naszych uczniów, którzy biorą tam udział w finale międzynarodowego konkursu na najlepiej wygłoszony monolog Szekspira. Oczywiście przekażę mu, kiedy wróci w niedzielę, że panowie chcą się z nim widzieć – obiecała Neferet, zmierzając do drzwi i dając im w ten sposób jednoznacznie do zrozumienia, że ich wizyta jest skończona.

Ale Marx nie ruszył się z miejsca. Nadal nie spuszczał ze mnie wzroku. W końcu powoli sięgnął do kieszeni, skąd wyciągnął swoją wizytówkę i wręczył mi ją ze słowami:

-Jeśli uznasz, że jakakolwiek informacja, która przyjdzie ci do głowy, mogłaby nam pomóc w odnalezieniu zabójców Chrisa, zadzwoń do mnie. – Następnie skinął głową w stronę Neferet. – Dziękuję, że poświęciła nam pani swój czas. Wrócimy tu w niedzielę, by porozmawiać z panem Blakiem.

-Odprowadzę panów – powiedziała Neferet. Ścisnęła mnie za ramię i śmignęła do drzwi, by jak najszybciej je zamknąć za policjantami.

Usiadłam, próbując zebrać myśli. Neferet kłamała, świadomie przemilczając incydent, w którym piłam krew Heatha, oraz to, że omal nie zginął podczas obchodów święta Samhain. Skłamała też, mówiąc o Lorenie. Nie wyjechał on ze szkoły poprzedniego dnia przed świtem. O brzasku był ze mną pod szkolnym murem.

Zacisnęłam mocno dłonie, próbując opanować ich drżenie.

Położyłam się spać dopiero o dziesiątej (oczywiście rano). Damien, Bliźniaczki i Stevie Rae chcieli wiedzieć wszystko na temat wizyty policjantów. Nie miałam nic przeciwko temu, by im opowiedzieć. Pomyślałam, że odtwarzając szczegółowo przebieg tego dziwnego spotkania, odnajdę klucz do zagadki, zrozumiem, co się dzieje. Ale myliłam się. Nikt z nas też nie domyślał się, dlaczego naszyjnik przywódczyni Cór Ciemności znalazł się przy zwłokach zabitego chłopca. Sprawdziłam swój; spoczywał bezpiecznie w kasetce na biżuterię. Erin, Shaunne i Stevie Rae uważały, że za podrzuceniem gliniarzom naszyjnika, a nawet za zabiciem Chrisa kryje się Afrodyta. Ale Damien i ja nie już nie byliśmy tego tak pewni. Afrodyta nienawidziła ludzi, ale znaczyło to, by miała się posunąć do uprowadzenia i zabicia świetnie zbudowanego piłkarza, którego nie dałoby się przecież schować w jej bajeranckiej torbie Coach. Ponad wszelką wątpliwość nie zadawała się z ludźmi. A co do naszyjnika, to owszem, miała go, ale tylko do dnia, w którym Neferet jej go zabrała, by mi przekazać jako symbol przywództwa nad Córami i Synami Ciemności.

Zostawiwszy nierozwikłaną zagadkę naszyjnika, mogliśmy tylko zgadywać, że to Kayla, ta szmata, jak nazywały ją Bliźniaczki, musiała powiedzieć gliniarzom, że ja zabiłam Chrisa. W ten sposób mściła się na mnie za to, że Heath nadal za mną szalał. Najwyraźniej gliny nie miały poważnych podejrzeń, skoro poszły tropem oskarżeń zazdrosnej nastolatki. Jasne, że moi przyjaciele nie wiedzieli nic o kwiopiciu. Nadal nie mogłam się zdobyć na to, by im wyznać, że piłam (czy lizałam, wszystko jedno) krew Heatha. Podałam więc im tę samą ocenzurowaną wersję, jaką miałam dla detektywów. O historii z krwią (oprócz samego Heatha i tej szmaty Kayli) wiedziała jeszcze Neferet i Erik. Neferet wiedziała to ode mnie, Erik natomiast był świadkiem tej sceny i stąd znał prawdę. A skoro o Eriku mowa, to – nagle za nim zatęskniłam, zwłaszcza że ostatnio byłam tak zaabsorbowana, że nawet nie miałam czasu na tęsknotę; teraz chciałabym, aby już wrócił, wtedy mogłabym opowiedzieć o wypadkach komuś, kto nie był starszą kapłanką.

Tuż przed zaśnięciem pomyślałam, że Erik powinien wrócić w niedzielę. Tego dnia Loren także powinien być z powrotem. (Nie, nie chciałam zastanawiać się nad tym, do czego mogło między nami dojść, wolałam też odpędzić od siebie myśl, że to on stanowił przynajmniej część mojego „zaabsorbowania”, które nie dało mi zatęsknić za Erikiem). Ale dlaczego do cholery policjanci chcieli porozmawiać z Lorenem? Tego nikt z nas się nie domyślał.

Westchnęłam i spróbowałam się odprężyć. Nie znoszę, kiedy jestem śpiąca i nie mogę zasnąć. Nie potrafiłam jednak wyłączyć myśli. Nie tylko sprawa Chrisa Forda i Brada Higeonsa nie mogła mi wyjść z głowy, ale także czekająca mnie misja wystąpienia w roli terrorystki kontaktującej się z FBI. Do tego perspektywa utworzenia kręgu i prowadzenia uroczystości obchodów Pełni Księżyca, których jeszcze nie zaplanowałam w szczegółach. Wszystko to przyprawiało mnie o koszmarny ból głowy.

Spojrzałam na budzik. Dochodziło wpół do jedenastej. Za cztery godziny powinnam wstać i zatelefonować do FBI. A to dopiero początek, bo będę musiała jeszcze jakoś przetrwać następne godziny, zanim podadzą w wiadomościach informacje o moście (oby udało się nie dopuścić do wypadku) i o odnalezieniu Higeonsa (oby żywego), oraz jakoś wyobrazić sobie scenariusz obchodów Pełni Księżyca (oby nie doszło do mojej kompromitacji).

Stevie Rae, która potrafiłaby zasnąć, stojąc na głowie w środku zamieci śnieżnej, teraz pochrapywała leciutko po drugiej stronie pokoju. Nala, zwinięta w kłębek, umościła się na mojej poduszce. Nawet on przestała na mnie narzekać i pomrukiwała teraz pogrążona w swoich kocich snach. Przez chwilę myślałam, czy nie powinnam zrobić jej testu uczuleniowego, tak często przecież kichała. Ale uznałam, że wymyślam nowe zmartwienia, pogłębiając tylko swój stres. Kocina była utuczona niczym świąteczny indyk. A brzuch miała taki, jakby miała w nim zmieścić małe kangurzątko. Pewnie dlatego tak sapała i kichała. Noszenie takiej ilości tłuszczu to dla kota nie lada wyzwanie.

Zamknęłam oczy i zaczęłam liczyć owce. Dosłownie. To podobno pomaga. Wyobraziłam więc sobie pastwisko i bramki, przez które przeskakiwały wełniste owieczki (bo chyba tak się liczy owce przed zaśnięciem). Po pięćdziesiątej szóstej kolejne liczby zaczęły mi się mieszać, tak że w końcu zapadłam w krótki sen, w którym owce miały na sobie klubowe biało-czerwone dresy drużyny Union. Ich pastuszka zaganiała je do bramek (przypominających miniaturowe bramki na boisku do gry w piłkę nożną), które owieczki zręcznie przeskakiwały. Ja we śnie unosiłam się nad tą owczą sceną niczym bohaterska zwyciężczyni. Nie widziałam twarzy owej pastuszki, ale nawet oglądała z tyłu wydawała się wysoka i piękna. Miedziane włosy sięgały jej do pasa. Jakby wyczuwając, że jest obserwowana, odwróciła się i spojrzała na mnie oczami koloru zielonego mchu. Uśmiechnęłam się do niej. Jasne, że Neferet stała nad tym wszystkim, nawet w moim śnie. Pomachałam jej, ale zamiast odpowiedzieć mi tym samym, zmrużyła groźnie oczy, obróciła się gwałtownie i skoczyła. Warcząc jak dziki zwierz, złapała owieczkę, uniosła ją i paznokciem mocnym i długim jak szpon przecięła ofierze gardło wprawnym gestem, po czym przyssała się do krwawiącej rany zwierzęcia. Patrzyłam na to przerażona i zafascynowana zarazem. Chciałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam. Wkrótce ciało owieczki zaczęło lekko falować jak powierzchnia zaczynającej się gotować wody. Kilka razy zamrugałam i owieczka przeistoczyła się w Chrisa Forda, który szeroko otwartymi martwymi oczami patrzył na mnie z wyrzutem.

Przerażona wstrzymałam oddech, w końcu oderwałam wzrok od całej tej krwawiącej sceny ze snu, ale straszna wizja jeszcze się nie skończyła, bo oto Neferet przeistoczyła się w Lorena Blakea i to on pił teraz krew sączącą się z gardła Chrisa. Spoglądał na mnie z uśmiechem. Znów nie mogłam odwrócić wzroku. Patrzyłam jak zahipnotyzowana.

Drżałam w swoim śnie, gdy znajomy głos unosił się w powietrzu i płynął do mnie. Najpierw był to tylko szept, tak cichy, że nie mogłam rozróżnić słów, ale gdy Loren wypił ostatnią kroplę krwi, jego słowa stały się nie tylko słyszalne, ale i widzialne. Pląsały wokół mojej głowy otoczone srebrną poświatą, równie znajomą jak jego głos.

…Pamiętaj, ciemność nie zawsze oznacza zło, tak jak światło nie zawsze niesie dobro.

Z trudem rozwarłam powieki, usiadłam gwałtownie na łóżku, ciężko dysząc. Osłabiona, czując mdłości, spojrzałam na zegarek: dwunasta trzydzieści. Jęknęłam. Oznaczało to, że spałam tylko dwie godziny. Nic dziwnego, że czułam się podle. Cichutko poszłam do łazienki, którą dzieliłam ze Stevie Rae, tam ochlapałam sobie twarz, usiłując zmyć z siebie senność. Niestety nie udało mi się zmyć przygnębiającego wrażenia, jakie pozostawił po sobie koszmar senny.

Na pewno już bym nie zasnęła. Bezszelestnie podeszłam do okna i rozsunęłam lekko zasłony, by wyjrzeć na dwór. Szarość zwiastowała ponury dzień. Nisko zwieszające się chmury całkowicie przesłaniały słońce, a ustawiczna mżawka zacierała wszystkie kontury. Pogoda akurat odzwierciedlała mój nastrój, ponadto sprawiała, ze mogłam znieść światło dzienne. Od jak dawna nie oglądałam światła dnia? Uświadomiłam sobie, że nie licząc z rzadka oglądanych świtów, to już miesiąc. Wstrząsnął mną dreszcz. Poczułam, że ani minuty dłużej nie mogę zostać wewnątrz tego pomieszczenia. Ogarnęła mnie klaustrofobia, czułam się jak w grobie.

Weszłam raz jeszcze do łazienki, gdzie otworzyłam słoiczek z kremem, który mógł bez śladu pokryć cały tatuaż. Na samym początku pobytu w Domu Nocy myślałam z przerażeniem, że nigdy, ale to nigdy przedtem nie widziałam adepta. Wobec tego, wyobrażałam sobie, że adepci są trzymani w zamknięciu czterech ścian budynku szkolnego przez cztery lata nauki. Wkrótce odkryłam prawdę – adepci cieszą się sporą wolnością, ale jeśli wychodzą poza teren szkoły, muszą przestrzegać dwóch bardzo ważnych zasad. Jedna to obowiązek maskowania Znaku, tak by pozostawał całkowicie niewidoczny, i nie noszenie żadnych insygniów świadczących o przynależności do danej rasy.

Druga zasada, moim zdaniem ważniejsza, to konieczność pozostawania adepta w bliskości dorosłego wampira. Proces podlegania Przemianie jest dziwny i skomplikowany, nawet obecnie nauka nie wszystko potrafi ująć i wyjaśnić. Jedno natomiast jest pewne; jeśli adept pozostanie przez dłuższy czas pozbawiony kontaktu z dorosłym wampirem, proces Przemiany zastaje zatrzymany i adept umiera. Zawsze tak się dzieje. Tak więc wolno nam opuścić szkołę, pójść na zakupy czy coś w tym rodzaju, ale jeśli nasza nieobecność potrwa dłużej niż kilka godzin, organizm zacznie odrzucać Przemianę, co kończy się śmiercią. Nic dziwnego więc, że zanim została Naznaczona, myślałam, że nigdy nie widziałam adepta. Prawdopodobnie widziałam, ale po pierwsze: Znak był całkowicie przesłonięty, i po drugie: każdy adept wie, że nie może się włóczyć jak pozostałe nastolatki. Czyli byli wśród ludzi, ale zamaskowani i spieszący się do swoich praw.

Zrozumiałe, dlaczego się maskowali. Przecież nie chodziło im o to, by wmieszać się w tłum i szpiegować ludzi, jak to sobie ci niemądrzy wyobrażali.  Prawdą natomiast jest, że ludzie i wampiry współistnieją na zasadach kruchego pokoju. Rozgłaszanie, że adepci właśnie wyszli ze szkoły i wybrali się na zakupy czy do kina jak normalne dzieciaki, byłoby niepotrzebnym szukaniem guza. Bez trudu mogę sobie wyobrazić, co by powiedzieli ludzie pokroju mojego koszmarnego ojciacha. Pewnie to, że gangi młodocianych wampirów włócząc się po okolicy, dopuszczając się rozmaitych przestępstw. Och, straszny z niego dupek. Ale nie tylko on tak myśli. Bez wątpienia reguły wprowadzone przez wampiry miały głęboki sens.

Bez wahania zaczęłam wklepywać krem w policzki i czoło, by ukryć przed światem swój Znak, po którym by mnie rozpoznano. Zdumiewające, jak dokładnie krem przykrywał Znak. Kiedy stopniowo znikał z mej twarzy ciemniejący półksiężyc i girlanda niebieskich spiralnych linii okalających mi oczy, obserwowałam, jak pojawia się dawna Zoey, co wywołało we mnie mieszane uczucia. Owszem, wiedziałam, że zmieniłam się nie tylko zewnętrznie, czego potwierdzeniem był tatuaż, ale zniknięcie Znaku Nyks okazało się szokujące. Poczułam, ze czegoś mi brakuje, i zrobiło mi się z tego powodu żal.

Kiedy przypomniałam sobie tę chwilę, wiem, że powinnam była posłuchać swojego wahania i wrócić do łóżka, choćby z książką w ręku.

Tymczasem popatrzyłam na swoje odbicie i powiedziałam do niego: „Wyglądasz młodo”. Następnie wciągnęłam dżinsy i czarny sweter. Jeszcze przez chwilę grzebałam w szafie (ostrożnie, by nie zbudzić Stevie Rae ani Nali, bo każda chciałaby mi towarzyszyć) w poszukiwaniu starej bluzy z kapturem i napisem Borg Invasion 4D, włożyłam ją na siebie, do tego wygodne czarne adidasy, kapelusz z emblematami OSU *(skrót od Ohio State University)*, bajeranckie okulary od słońca firmy Maui Jim i już byłam gotowa do wyjścia. Zanim zdążyłabym się rozmyślić (co byłoby mądrym posunięciem), złapałam torebkę i wymknęłam z pokoju.

W głównej Sali internatu nie było nikogo. Pchnęłam drzwi, wzięłam głęboki oddech, by się uspokoić przed poważnym krokiem, i wyszłam na zewnątrz. Oczywiście legendy o tym, jak wampir wystawiony na działanie światła dnia spala się na popiół, to wierutne kłamstwo, prawdą jest natomiast, że dorosłemu wampirowi jasność dnia sprawia przykrość. Mnie jako adeptce „zaawansowanej” w niezwykły sposób w proces Przemiany światło dzienne również dawało uczucie dyskomfortu, zacisnęłam jednak zęby i pełna determinacji weszłam w przesiąknięty mżawką świat.

Kampus sprawiał wrażenie opuszczonego. Niecodzienny to widok, po drodze nie spotkałam żadnego ucznia ani dorosłego wampira na chodniku okalającym główny budynek (który nadal przypominał zamek) i prowadzącym na parking. Bez trudu znalazłam swojego volkswagena garbusa, rocznik 1966, który kontrastował z eleganckimi autami, w jakich gustowały wampiry. Jego niezawodny silnik zawarczał i zaraz zaskoczył, jakby był nowy, prosto z fabryki.

Żeby otworzyć garaż, nacisnęłam guzik breloczka, który dała mi Neferet zaraz po tym, jak Babcia przyprowadziła tutaj mój samochód. Żelazna kuta brama otworzyła się bezszelestnie.

Mimo, że światło dzienne raziło mnie w oczy i powodowało swędzenie skóry, humor poprawił mi się od razu, gdy tylko przekroczyłam szkolne ogrodzenie. Nie świadczy to o tym, bym nie lubiła Domu Nocy, nic takiego. W gruncie rzeczy szkoła i koledzy stali się dla mnie domem i rodziną. Tego dnia jednak potrzebowałam czegoś więcej. Chciałam poczuć się normalnie, jak przed Naznaczeniem, kiedy największym moim zmartwieniem była kartkówka z geometrii, w moim jedynym talentem umiejętność wypatrzenia ładnych butów na wyprzedaży.

Właśnie, zakupy to niezły pomysł. Utica Square znajdował się w odległości mniejszej niż jedna mila od Domu Nocy, a ja przepadałam za znajdującym się tam sklepem American Eagle. Od kiedy zostałam Naznaczona, w mojej szafie przeważały rzeczy w ciemnych kolorach, jak fiolet, czerń czy granat. Zapragnęłam mieć czerwony sweter.

Zaparkowałam w mniej uczęszczanym sektorze parkingu, za szeregiem sklepów, wśród których American Eagle zajmował centralne miejsce. Więcej tu rosło starych drzew, które dawały głębszy cień, co mi akurat odpowiadało, a poza tym mniej tu przychodziło ludzi. Wiedziałam ze swojego odbicia w lustrze, że na zewnątrz wyglądam jak pierwsza lepsza ludzka nastolatka, wewnętrznie jednak nadal czułam się Naznaczona i podenerwowana swoją pierwszą samodzielną wyprawą do dawnego świata.

Nie spodziewałam się wpaść na kogoś znajomego. Dawne koleżanki uważały mnie za dziwaczkę, ponieważ wolałam robić zakupy w śródmiejskich eleganckich sklepach niż w hałaśliwych centrach handlowych, gdzie rozchodził się zapach Fast foodów. To dzięki Babci Redbird nabrałam upodobania do takich miejsc. Zabierała mnie nieraz do Tulsy na cały dzień, bym zakosztowała miejskich rozrywek. Mogłam się nie obawiać, że tu, na Utica Square, spotkam Kaylę czy znajomych z Broken Arrow. Poczułam nęcący zapach American Eagle, którego magia znów zaczęła na mnie działać. Kiedy płaciłam za ładny czerwony sweterek, żołądek przestał mnie boleć, a mimo że prawie nie spałam, ból głowy też minął.

Tyle że bardzo chciało mi się jeść. Vis-a-vis American Eagle znajdował się Starbucks z narożnym ogródkiem usytuowanym wewnątrz niewielkiego placyku. W taką pogodę trudno było się spodziewać, że ktoś zechce usiąść na zewnątrz przy jednym z żelaznych stoliczków ustawionych na szerokim chodniku pod rosnącymi na jego skraju drzewami. Mogłabym sobie zamówić smaczne cappuccino i jagodziankę, które tu osiągały gigantyczne rozmiary. Siedząc nad tymi smakołykami, mogłabym z powodzeniem uchodzić za normalną studentkę college’u.

Wyglądało to na całkiem rozsądny plan. Miałam rację: w ogródku kawiarnianym nikogo nie było, spokojnie więc usiadłam pod rozłożystą magnolią i przystąpiłam do obfitego słodzenia swojego cappuccino i powolnego rozkoszowania się jagodzianką.

Nie pamiętam chwili, w której poczułam jego obecność. Zaczęło się od lekkiego swędzenia na skórze. Zmieniłam pozycję, próbując skupić się na lekturze recenzji filmowych i zastanawiając się, czybym nie mogła namówić Erika na wyskoczenie do kina na któryś z najnowszych filmów w najbliższy weekend. A jednak nie dane mi było skupić się na recenzjach. Podskórne wrażenie czegoś dziwnego nie dawało mi spokoju. Zdenerwowana uniosłam głowę i zmartwiałam.

Nie dalej jak piętnaście stóp ode mnie pod latarnią stał Heath Luck.

 

 

 

 

Przepisywaniem tej książki, zajmuje się właściciel chomika mika2100, więc proszę: jeśli ktoś chce zachomikować to rozdziały do swojego chomika, proszę wysłać do mnie wiadomość z informacją i umieścić informację w folderze od kogo zostały one zachomikowane, czyli w tym przypadku od chomika mika2100.

Przepisywanie tej książki zajmuje bardzo dużo czasu i chcę, aby praca ta i wysiłek zostały docenione i uszanowane. Dziękuję.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin