Higgins Clark Mary - Gdy moja śliczna śpi.pdf
(
548 KB
)
Pobierz
Higgins Clark Mary - Gdy moja s
Mary Higgins Clark
GDY MOJA ŚLICZNA ŚPI
Przełożyła Danuta Górska
Tytuł oryginału:
WHILE MY PRETTY ONE SLEEPS
Wydanie polskie: 2001
Wydanie oryginalne: 1989
Dla moich najmłodszych wnuków:
Courtney Marilyn Clark
i
Davida Fredericka Clarka zawsze z miłością, radością i
czułością
l
Jechał ostrożnie autostradą w stronę Morrison State Park.
Ponad pięćdziesięciokilometrowa wyprawa z Manhattanu do okręgu
Rockland okazała się koszmarem. Chociaż minęła szósta, nic nie
wskazywało na bliskość świtu. W nocy zaczął padać śnieg i sypał coraz
mocniej, uparcie zalepiając przednią szybę. Chmury na niebie, ciężkie
i szare, przypominały ogromne balony napompowane tak mocno, że prawie
pękały. Prognoza zapowiadała pięć centymetrów opadów śniegu
„słabnących po północy”. Jak zwykle synoptycy się pomylili.
Zbliżał się już jednak do bramy parku, a podczas zamieci nie
powinien napotkać żadnych autostopowiczów czy biegaczy. Kwadrans
wcześniej minął samochód policji stanowej, który pędził z migającymi
światłami, pewnie do jakiegoś wypadku. Gliny z pewnością nie miały
żadnego powodu, żeby interesować się zawartością jego bagażnika, nie
miały powodu podejrzewać, że pod stertą bagaży spoczywał plastikowy
worek ze zwłokami znanej sześćdziesięciojednoletniej pisarki, Ethel
Lambston, upchnięty w zwodniczo ciasnym zakamarku obok koła
zapasowego.
Skręcił z autostrady i krótkim podjazdem dotarł na parking.
Zgodnie z jego oczekiwaniami było tu prawie pusto, stało tylko parę
samochodów pokrytych śniegiem. Jacyś cholerni głupcy obozują pod
gołym niebem, pomyślał. Cała sztuka w tym, żeby na nich nie wpaść.
Wysiadł z samochodu i rozejrzał się uważnie. Nikogo. Nawiany
śnieg tworzył zaspy. Po jego odjeździe zakryje ślady, zamaskuje
miejsce, gdzie zamierzał ukryć ciało. Przy odrobinie szczęścia
niewiele z niej zostanie, zanim zostanie odnaleziona.
Najpierw sam ruszył do tego miejsca. Słuch miał wyczulony.
Teraz jeszcze bardziej nastawiał uszu, starając się przeniknąć
westchnienia wiatru i skrzypienie już obciążonych gałęzi. Stąd w dół
prowadziła stroma ścieżka. Za nią na pochyłym stoku wznosiło się
skalne rumowisko, pełne ciężkich obluzowanych kamieni. Bardzo
nieliczni porywali się na wspinaczkę w tym miejscu. Nie wpuszczano
tutaj amatorów jazdy konnej właściciele stajni nie chcieli, żeby
gospodynie domowe, stanowiące ich główną klientelę, łamały sobie
karki.
Rok wcześniej akurat to miejsce zaciekawiło go dostatecznie,
żeby tam wejść. Odpoczywał na głazie, ręka mu się ześliznęła i wyczuł
otwór za skałą. Nie wylot jaskini, ale naturalny przesmyk
przypominający wejście. Już wtedy przyszło mu do głowy, że to
wspaniałe miejsce, żeby coś ukryć.
Wspinaczka po zlodowaciałym śniegu była wyczerpująca, ślizgał
się i obsuwał, ale wreszcie dotarł do celu. Szczelina wciąż tam była,
trochę mniejsza niż pamiętał, ale mogła pomieścić ciało. Następny
krok był najgorszy. Wracając do samochodu, musiał zachować największą
ostrożność, żeby nikt go nie zauważył. Zaparkował pod takim kątem, że
żaden przypadkowy przybysz nie mógł dokładnie zobaczyć, co wyciągał z
bagażnika. Zresztą czarna plastikowa torba sama w sobie nie powinna
wzbudzać podejrzeń.
Za życia Ethel była zwodniczo smukła, lecz kiedy dźwignął
trupa w plastikowym całunie, uświadomił sobie, że te kosztowne stroje
ukrywały masywny kościec. Próbował zarzucić sobie worek na ramię, ale
w ciele Ethel, równie przekornej po śmierci jak za życia,
najwyraźniej rozpoczął się już proces rigor mortis. Zwłoki nie
chciały ułożyć się w dogodnej pozycji. W końcu na wpół zaniósł, na
wpół zawlókł worek aż do podnóża stoku, a dalej czysta adrenalina
pomogła mu wciągnąć ciężar po stromych, śliskich skałach.
Początkowo zamierzał zostawić ją w worku, ale w ostatniej
chwili zmienił zdanie. Ci cholerni kryminolodzy robili się zbyt
sprytni. Potrafili znaleźć ślady na wszystkim: włókna z odzieży,
dywanów lub ludzkich włosów, niedostrzegalne gołym okiem.
Porywisty wiatr chłostał go po twarzy, czoło i policzki pod
ukłuciami igiełek śniegu zmieniały się w bryłę lodu. Nie zwracając
uwagi na zimno, umieścił worek nad szczeliną i próbował go rozerwać.
Plastik nie ustępował. Podwójna grubość, pomyślał ponuro,
przypominając sobie wszystkie reklamy. Szarpnął gwałtownie i zacisnął
zęby, kiedy plastik poddał się wreszcie i odsłonił ciało Ethel.
Krew poplamiła białą wełnianą garsonkę. Kołnierzyk bluzki
utkwił w ziejącej ranie na gardle. Jedno oko było lekko otwarte. W
świetle wstającego dnia wydawało się raczej zamyślone niż ślepe.
Usta, które za życia Ethel nie znały wytchnienia, były ściągnięte,
jakby mialy wygłosić kolejną z jej rozwlekłych kwestii. Ostatnia,
którą wypluły, okazała się fatalnym błędem, pomyślał z ponurą
satysfakcją.
Nawet w rękawiczkach wzdragał się przed dotknięciem ofiary.
Ethel nie żyła prawie od czternastu godzin i zdawało mu się, że jej
ciało wydziela słaby słodkawy fetor. Z nagłym obrzydzeniem zepchnął
zwłoki w dół i zaczął przykrywać je kamieniami. Szczelina była
głębsza, niż przypuszczał, kamienie spadały prosto na ciało.
Przypadkowy wspinacz ich nie strąci.
Zadanie zostało wykonane, a sypiący mocno śnieg zakrył już
odciski stóp. Dziesięć minut po jego odejściu znikną wszelkie ślady
obecności człowieka i samochodu.
Zgniótł podarty plastik w kulę i pośpieszył z powrotem do
samochodu. Teraz chciał jak najszybciej odjechać, oddalić się od
zdradliwej kryjówki. Na skraju parkingu odczekał chwilę. Te same
samochody stały na miejscu, nieruszone. Nie widział żadnych świeżych
śladów.
Pięć minut później znowu jechał autostradą. Zakrwawiony,
podarty worek, który posłużył Ethel za całun, tkwił wciśnięty pod
zapasowe koło. Teraz w bagażniku zrobiło się dużo miejsca na jej
walizki, neseser i torebkę.
Szosa była oblodzona, zaczynał się poranny ruch, ale za kilka
godzin kierowca powróci do Nowego Jorku, do rzeczywistego, normalnego
życia. Zatrzymał się po raz ostatni nad zapamiętanym z wcześniejszych
podróży jeziorem, niezbyt odległym od autostrady, obecnie zbyt
zanieczyszczonym dla wędkarzy. Dobre miejsce, żeby wyrzucić torebkę i
bagaże Ethel. Jezioro było głębokie, a wszystkie cztery walizki
ciężkie. Wiedział, że zatoną i utkną w zwałach śmieci spoczywających
na dnie. Ludzie topili tam nawet stare samochody.
Rzucił rzeczy Ethel jak najdalej i patrzył, gdy znikały w
ciemnoszarej wodzie. Teraz pozostało mu tylko pozbyć się
wystrzępionego, zakrwawionego plastiku. Postanowił zatrzymać się obok
pojemnika na śmieci przy wyjeździe z West Side Highway. Worek zniknie
w górze śmieci wywożonych każdego ranka.
Powrót do miasta zabrał mu trzy godziny. Jazda zrobiła się
niebezpieczna, starał się jednak zachowywać dystans do innych
samochodów. Nie potrzebował wgiętego zderzaka. Przez następne
miesiące nie wolno mu się zdradzić, że dzisiaj wyjeżdżał z miasta.
Wszystko poszło zgodnie z planem. Na ułamek sekundy
przystanął na Dziewiątej Alei i wyrzucił plastikowy worek.
O ósmej odstawił auto z powrotem na stację benzynową przy
Dziesiątej Alei, gdzie również wypożyczano stare samochody. Tylko za
gotówkę. Wiedział, że nie prowadzą księgowości.
O dziewiątej, odświeżony prysznicem i przebrany, siedział w
swoim mieszkaniu, popijając czystego burbona i próbując opanować
nagły atak lodowatej paniki. W myślach odtwarzał każdą chwilę, która
upłynęła, odkąd wczoraj stał w mieszkaniu Ethel i wysłuchiwał jej
drwin, szyderstw i pogróżek.
A potem już wiedziała. Zabytkowy sztylet z jej biurka w jego
dłoni. Oczy Ethel pełne strachu, gdy zaczęła się cofać.
Radość poderżnięcia jej gardła, patrzenia, jak kobieta
zatacza się do tyłu przez łukowate drzwi kuchni i pada na kafelkową
podłogę.
Wciąż był zdumiony, wspominając, jak spokojnie się zachował.
Zaryglował drzwi na wypadek, gdyby przez jakiś szaleńczy zbieg
okoliczności zjawił się dozorca albo przyjaciel posiadający klucz.
Wszyscy wiedzieli, jak ekscentrycznie czasami postępuje Ethel. Gdyby
ktoś z kluczem odkrył, że drzwi są zaryglowane, na pewno pomyślałby,
że gospodyni nie życzy sobie żadnych gości.
Potem rozebrał się do bielizny i nałożył rękawiczki. Ethel
planowała wyjazd, żeby napisać książkę. Gdyby ukrył ciało, ludzie
zakładaliby, że sama wyjechała. Nie szukaliby jej przez całe
tygodnie, może miesiące.
Teraz, przełykając haust burbona, wspominał, jak wybrał
ubrania z szafy, zdjął z ciała zabitej przesiąknięty krwią kaftan,
naciągnął jej rajstopy, wsunął ramiona w bluzkę i żakiet, zapiął
spódnicę, zabrał biżuterię, wcisnął stopy Ethel w pantofli Zamrugał
wspominając, jak podźwignął ją i przytrzymał, żeby krew spłynęła na
bluzkę i garsonkę. Ale to było konieczne. Kiedy ją znajdą, jeśli w
ogóle znajdą, powinni myśleć, że zginęła w tym ubraniu.
Pamiętał, żeby obciąć metki, które doprowadziłyby do
natychmiastowej identyfikacji. Znalazł w szafie długi plastikowy
worek, w którym pewnie odesłano wieczorową suknię z pralni. Wsunął
ciało do worka, potem wyczyścił plamy krwi z orientalnego chodnika,
umył kuchenne kafelki cloroksem, spakował do walizek ubrania i
drobiazgi, gorączkowo walcząc z czasem...
Ponownie napełnił kieliszek po brzegi burbonem, wspominając,
jak zadzwonił telefon. Automatyczna sekretarka włączyła się i
usłyszał szybko wymawiane słowa Ethel: „Zostaw wiadomość. Oddzwonię,
kiedy i jeśli zechcę”. Nerwy odmówiły mu posłuszeństwa. Dzwoniący
rozłączył się, a on wyłączył sekretarkę. Nie chciał zostawiać zapisu,
kto dzwonił i później mógł przypomnieć sobie spotkanie, które się nie
odbyło.
Ethel mieszkała na parterze w trzypiętrowym budynku z
piaskowca. Jej osobne wejście znajdowało się na lewo od pochyłej
rampy, która prowadziła do głównego holu. W rezultacie jej drzwi były
zasłonięte przed wzrokiem ulicznych przechodniów. Jedyny
niebezpieczny odcinek stanowiło dwanaście schodków od drzwi do
krawężnika.
W mieszkaniu czuł się stosunkowo bezpiecznie. Najtrudniejsza
chwila nadeszła, kiedy ukrywszy pod łóżkiem szczelnie owinięte ciało
Ethel i bagaże, otworzył frontowe drzwi. Powietrze było ostre i
wilgotne, zanosiło się na śnieg. Wiatr wdarł się zimnym tchnieniem do
wnętrza mieszkania. Natychmiast zamknął drzwi. Było dopiero kilka
minut po szóstej i ulice roiły się od ludzi wracających z pracy.
Odczekał jeszcze prawie dwie godziny, a potem wymknął się z
mieszkania, dwukrotnie przekręcił klucz w zamku i poszedł do taniego
punktu wynajmu pojazdów. Podjechał samochodem pod dom Ethel.
Szczęście mu sprzyjało, znalazł miejsce do parkowania prawie
dokładnie przed kamienicą. Zapadł zmrok i ulica była pusta.
W dwóch nawrotach przeniósł bagaże do samochodu. Trzeci etap
był najgorszy. Postawił kołnierz płaszcza, nałożył starą czapkę,
którą znalazł na podłodze wynajętego auta, i wyniósł z mieszkania
plastikowy worek z ciałem Ethel. W chwili, kiedy zatrzasnął bagażnik,
po raz pierwszy poczuł, że zdoła zapewnić sobie bezpieczeństwo.
Okropny był powrót do mieszkania, żeby się upewnić, że nie
zostały tam żadne ślady krwi, żadne oznaki czyjejś obecności. Każdy
nerw jego ciała wprost krzyczał, żeby pędzić do parku stanowego i
pozbyć się zwłok, ale on wiedział, że to szaleństwo. Policja może
zauważyć, że ktoś próbuje dostać się do parku w nocy. Zamiast tego
zostawił samochód na ulicy sześć przecznic dalej, powrócił do
codziennych zajęć, a o piątej rano wyruszył w drogę razem z falą
najwcześniej dojeżdżających do pracy...
Już w porządku, powiedział sobie. Jestem bezpieczny!
Dopiero kiedy przełknął ostatni rozgrzewający łyk burbona,
uświadomił sobie, że popełnił jeden straszliwy błąd. Zrozumiał
natychmiast, kto niemal na pewno go zdemaskuje.
Neeve Kearny.
2
Radio włączyło się o szóstej trzydzieści. Neeve wyciągnęła
prawą rękę i po omacku szukała guzika, żeby wyciszyć natrętnie wesoły
głos spikera. Potem znieruchomiała, kiedy znaczenie jego słów dotarło
do jej świadomości.
Na miasto spadło w nocy dwadzieścia centymetrów śniegu.
Prosimy wyjeżdżać samochodem tylko w razie absolutnej konieczności.
Parkowanie na ulicy zawieszone. Szkoły ogłoszą przerwę w nauce.
Według prognozy śnieg będzie padał aż do późnego popołudnia.
Wspaniale, pomyślała Neeve. Opadła na poduszki i podciągnęła
kołdrę pod brodę. Nie znosiła opuszczać porannego biegu. Potem
skrzywiła się na myśl o przeróbkach, które dzisiaj trzeba skończyć.
Dwie szwaczki mieszkają w New Jersey, więc chyba nie dojadą. Wobec
tego powinna wcześnie pójść do sklepu i sprawdzić, ile roboty można
zwalić na Betty, jedyną pozostałą krawcową. Betty mieszkała na rogu
Osiemdziesiątej Drugiej i Drugiej Alei, więc mogła przejść piechotą
sześć przecznic do sklepu bez względu na pogodę.
Z niechęcią opuściwszy przytulne ciepło łóżka, odrzuciła
kołdrę, przebiegła przez pokój i sięgnęła do szafy po stary frotowy
szlafrok, zabytek z czasów wypraw krzyżowych, jak twierdził jej
ojciec Myles.
— Gdyby kobiety, które wyrzucają tyle pieniędzy na twoje
kreacje, zobaczyły cię w tej szmacie, znowu zaczęłyby robić zakupy u
Kleina.
Kleina zamknęli dwadzieścia lat temu, a zresztą, gdyby nawet
zobaczyły mnie w tej szmacie, uznałyby mnie za ekscentryczkę —
odparła. Wizerunek sklepu tylko by na tym zyskał.
Zawiązała pasek w talii, jak zwykle doznając przelotnego
żalu, że nie odziedziczyła po matce patykowatej figury zamiast
solidnej, barczystej sylwetki celtyckich przodków, i odgarnęła do
tyłu kruczoczarne kędzierzawe włosy, znak firmowy rodziny Rossettich.
Miała również oczy Rossettich, tęczówki barwy sherry, ciemniejsze na
krawędziach, tak że odcinały się ostro od białek, wielkie i pytające
pod ciemnymi rzęsami. Lecz mlecznobiała cera z garstką piegów na
prostym nosie stanowiła dziedzictwo Celtów, a szerokie usta i mocne
zęby pochodziły od Mylesa Kearny’ego.
Sześć lat wcześniej, kiedy skończyła studia i przekonała
Mylesa, że nie zamierza się wyprowadzać, nalegał, żeby przerobiła
swoją sypialnię. Po wyprawach do Sotheby’s i Christie’s zgromadziła
eklektyczną kolekcję: mosiężne łóżko, antyczną szafę i komodę,
wiktoriański szezlong i stary perski dywan, barwny niczym płaszcz
Józefa. Narzuta, poduszki i falbanki przy łóżku były śnieżnobiałe;
tapicer pokrył szezlong turkusowym aksamitem w tym samym odcieniu,
który przewijał się przez dywan; śnieżnobiałe ściany stanowiły tło
dla cennych obrazów i sztychów, otrzymanych od rodziny matki.
„Women’s Wear Daily” sfotografował ją w tym pokoju i nazwał to
pogodną elegancją w niezrównanym stylu Neeve Kearny.
Neeve wsunęła stopy w ciepłe kapcie, które Myles nazywał jej
papuciami, i podniosła roletę. Stwierdziła, że synoptyk nie musiał
być geniuszem, żeby zapowiadać zamieć śnieżną. Z okna pokoju w Schwab
House na rogu Siedemdziesiątej Czwartej Ulicy i Riverside Drive miała
widok prosto na rzekę Hudson, ale teraz ledwie dostrzegała zarysy
budynków na drugim brzegu, w New Jersey. Trasa Henry Hudson Parkway
była zaśnieżona i już wypełniona ostrożnie pełznącym strumieniem
samochodów. Nieszczęśnicy dojeżdżający do pracy bez wątpienia
wyruszyli dzisiaj wcześniej.
Myles był już w kuchni i nastawił kawę. Neeve pocałowała go w
policzek i powstrzymała się od uwagi, że wygląda na bardzo
zmęczonego. To znaczyło, że znowu źle spał. Gdyby tylko ustąpił i od
czasu do czasu wziął pigułkę nasenną, pomyślała.
— Jak tam legenda? — zagadnęła. Odkąd w zeszłym roku
przeszedł na emeryturę, prasa uparcie nazywała go „legendarnym
nowojorskim komisarzem policji”. Nie cierpiał tego.
Udał, że nie słyszy pytania i popatrzył na nią z pozornym
zdumieniem.
— Tylko mi nie mów, że nie zamierasz biegać po Central Parku!
— zawołał. — Co znaczy pół metra śniegu dla nieustraszonej Neeve?
Przez lata biegali razem. Teraz, kiedy już nie mógł tego
robić, martwił się jej wyprawami do parku o świcie. No, ale
podejrzewała, że ojciec zawsze będzie się o nią martwił.
Sięgnęła do lodówki po dzbanek soku pomarańczowego. Bez
pytania napełniła wysoką szklankę dla niego, mniejszą dla siebie i
zaczęła robić grzanki. Myles dawniej lubił obfite śniadania, teraz
jednak bekon i jajka wykluczono z jego posiłków. Tak samo ser i
wołowinę oraz, jak to ujmował, „połowę potraw, które uprzyjemniają
życie”. Poważny atak serca ograniczył jego dietę i zakończył karierę.
Siedzieli w przyjaznym milczeniu, na zasadzie niepisanej
umowy dzieląc się porannym „Timesem”. Lecz kiedy Neeve podniosła
wzrok, zauważyła, że ojciec nie czyta. Wpatrywał się w kolumny
niewidzącym wzrokiem. Grzanka i sok stały przed nim nietknięte. Tylko
kawy spróbował. Neeve odłożyła drugą część gazety.
No dobrze — powiedziała. — Wyrzuć to z siebie. Czujesz się
parszywie, tak? Na litość boską, miałam nadzieję, że na tyle
zmądrzałeś, żeby nie zgrywać cichego męczennika.
— Nie, nic mi nie jest — odrzekł Myles. — Przynajmniej nie
mam bólów w klatce piersiowej, jeśli o to pytasz. — Rzucił gazetę na
podłogę i sięgnął po kawę. — Nicky Sepetti wychodzi dzisiaj z
więzienia.
Neeve gwałtownie wciągnęła powietrze.
Myślałam, że w zeszłym roku odmówiono mu warunkowego
zwolnienia?
W zeszłym roku apelował po raz czwarty. Odsiedział pełny
wyrok, skrócony za dobre sprawowanie. Dzisiaj wieczorem wraca do
Nowego Jorku.
Twarz ojca stwardniała od zimnej nienawiści.
— Tato, przejrzyj się w lustrze. Rób tak dalej, to dostaniesz
następnego ataku serca.
Neeve spostrzegła, że drżą jej ręce. Chwyciła mocno krawędź
stołu w nadziei, że Myles nic nie zauważy i nie pomyśli, że ona się
boi.
— Wszystko jedno, czy Sepetti się odgrażał, kiedy go skazali.
Przez lata próbowałeś znaleźć jego powiązania z... — Głos ją zawiódł,
ale po chwili podjęła: — I nie odkryto ani jednego strzępka dowodu na
jego związek z tą sprawą. Na litość boską, nie zamartwiaj się o mnie
tylko dlatego, że wyszedł na wolność.
Jej ojciec był właśnie tym prokuratorem, który wsadził za
kratki Nicky’ego Sepettiego, głowę mafijnej rodziny Sepettich. Po
ogłoszeniu wyroku zapytano skazanego, czy ma coś do powiedzenia.
Wskazał Mylesa: „Słyszałem, że tak świetnie się spisałeś w mojej
sprawie, że zrobili cię komisarzem policji. Gratulacje. Fajny był ten
artykuł w «Post» o tobie i twojej rodzinie. Dobrze pilnuj żony i
Plik z chomika:
ssaaggaa
Inne pliki z tego folderu:
Higgins Clark Mary i Carol - Regan Reilly 02 - Przybierz swój dom ostrokrzewem.pdf
(584 KB)
Higgins Clark Mary - Zatańcz z mordercą.pdf
(533 KB)
Higgins Clark Mary - Udawaj że jej nie widzisz.pdf
(510 KB)
Higgins Clark Mary - Śmierć wśród róż.pdf
(581 KB)
Higgins Clark Mary - Na ulicy gdzie mieszkasz.pdf
(625 KB)
Inne foldery tego chomika:
Haasler Robert
Haggard Henry R
Haidan Tom
Hailey Arthur
Haith Gary
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin