Francine Rivers
Egzotyczny kochanek
Rozdział I
January czuła się okropnie zażenowana. Od czasu śmierci jej męża żaden mężczyzna nie patrzył tak na nią, tak zuchwale i prowokująco, jak ten kruczowłosy pilot, który siedział pod przezroczystą czaszą helikoptera i przez cały czas, zafascynowany, uporczywie wlepiał w nią wzrok. Czuła się coraz bardziej spięta.
Kierowca limuzyny, który dowiózł dziewczynę na prowizoryczny pas startowy, zatrzymał się tuż przy helikopterze. Waśnie schyliła głowę, by zmniejszyć uderzenie powietrza, napędzanego w jej stronę przez ryczącą maszynę, kiedy gwałtowny podmuch zadarł jej spódnicę wysoko w górę.
Z okrzykiem zawstydzenia January podjęła walkę z niesfornym materiałem, jakby buntującym się przeciw jej woli. Wreszcie, zebrawszy fruwające wokół kolan fałdy spódnicy, ruszyła szybko naprzód. Ukradkowe zerknięcie upewniło dziewczynę, że pilot ani na chwilę nie odwrócił od niej gorącego spojrzenia.
- Tutaj, pani Templar - zawołał kierowca, otwierając drzwi. Wśliznęła się pospiesznie do wnętrza helikoptera.
Jednakże świadomość, że siedzi tuż obok mężczyzny, przyglądającemu się w tak prowokujący sposób, przyprawiła January o zawrót głowy. Dzieliła ich niewielka odległość. Pilot był przystojnym mężczyzną i z tego powodu dziewczyna poczuła się jeszcze bardziej zawstydzona.
- Różowy to zdecydowanie pani kolor, pani Templar.
- Głos mężczyzny zabrzmiał głośniej niż huk pracujących wirników maszyny.
Zaskoczona spojrzała na rozbawionego sąsiada. Czy miał na myśli kolor jej policzków, czy jedwabnej bielizny?
Pilot patrzył na nią błyszczącymi oczyma o odcieniu zielonych fal oceanu opływającego białe plaże Hawajów. Delektował się widokiem zmysłowej blondynki siedzącej tuż obok niego.
Poczuła suchość w ustach i ucisk w żołądku.
- Gdzie są pozostali? - zapytała prędko.
- Nie przyjdą - przekrzyczał hałas. Sięgając poprzez nią, wyjął słuchawki, które jednak zamiast jej podać, sam z widoczną przyjemnością nałożył dziewczynie. Musnął palcami pasmo jej długich jasnych włosów, zanim umieścił mały mikrofon przed ustami January.
- Teraz może pani ze mną rozmawiać.
- Czy nikt z nami nie poleci? - Chyba nie miał zamiaru zabierać tylko jej?
- Pewna czteroosobowa rodzina odwołała swoją rezerwację - wyjaśnił, sprawdzając zegary i pozostałe przyrządy. - Lecimy tylko my dwoje - pochwycił jej spojrzenie. - Moim zdaniem, na szczęście.
- Piękna wycieczka i do tego taka galanteria! - rzuciła z pozorną swobodą, patrząc jak pilot szczupłą, ale silną, brązową dłonią dotyka przełączników. Kiedy ujął drążek umieszczony między siedzeniami, żołądek dziewczyny po raz drugi skurczył się gwałtownie. Potem poczuła dziwny, przejmujący dreszcz, gdy cofnął ster.
, Dwa dni wcześniej, w Honolulu, January obserwowała grupę prawie nagich mężczyzn o błyszczących, brązowych ciałach, tańczących w świetle ogniska, ale żaden z nich nie działał na nią tak, jak ten całkowicie ubrany Hawajczyk. Jego hipnotyczne spojrzenie i bliskość sprawiały, że czuła się jak dziewica oczekująca niecierpliwie pana młodego.
- Brał cię już ktoś? - usłyszawszy to pytanie, otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
- Słucham?
- Do helikoptera - dodał tonem zarazem niewinnym, jak i porozumiewawczym.
January znów poczuła, że ciemny rumieniec zabarwił jej policzki, kiedy wyjaśniła z zakłopotaniem:
- Nie. To mój pierwszy raz.
- A więc powinien być czymś specjalnym - zaznaczył pilot, z błyskiem w swych niewiarygodnie zmysłowych oczach.
- Obym tylko wróciła cała i zdrowa - rzuciła chłodno.
- Jeśli się pani boi, to proszę się pocieszyć, że pani upadek będzie także i moim.
- To mnie ogromnie pokrzepiło - zakpiła. Pilot roześmiał się, a potem ujął drążek. Helikopter wolno uniósł się w górę, wzbijając tumany czerwonego wulkanicznego kurzu. W miarę oddalania się ziemi, rosło podniecenie January.
- No i jak? - zapytał mężczyzna.
- Czuję się zupełnie bezbronna i niewiarygodnie lekka - odparła, ściskając kurczowo fotel.
- W takim razie należy odetchnąć głęboko - doradził jej miękkim, seksownym głosem. Usłuchała, ale niewiele to pomogło.
- A tak w ogóle to nazywam się Maleko Hawkbryn. January domyśliła się, że pilot stara się swobodną rozmową uspokoić jej nerwy. Na nic jednak to się nie zdało.
- Miło mi - rzuciła zdawkowo.
- Zaraz poczuje się pani lepiej. Jeszcze mi się nie zdarzyło, abym zgubił po drodze pasażera, słowo honoru.
- Biuro turystyczne „Ważka" to bardzo trafna nazwa - zauważyła January. W dole rozciągał się oszałamiający widok rozkołysanych palm i lśniących wód oceanu koloru lapis lazuli.
Nagle helikopter obniżył lot. Dziewczyna poczuła wibracje w okolicach żołądka i mocniej chwyciła oparcie fotela.
- Jak tylko zdoła się pani odprężyć, polubi pani latanie. To taka sama jazda jak każda inna - usłyszała głos pilota i znów odczuła jego obezwładniającą zmysłowość. Co się z nią działo? Od lat nie miała takich doznań, to znaczy od śmierci Jonniego. A przecież flirt jest grą starą jak świat. Dlaczego nie mogła pozwolić sobie na chwilę odprężenia? Uśmiechnęła się niepewnie.
- Zaraz będzie lepiej. - Starał się dodać jej odwagi i niespodziewanie nakrył jej dłoń swoją.
- O ile przestaniesz się na mnie gapić - mruknęła do siebie spłoszona, starając się uniknąć wzroku Maleka i wsuwając niesforne pasmo włosów pod słuchawki. Usłyszawszy chichot, zrozumiała po chwili, że słowa, dzięki małemu mikrofonowi umieszczonemu przed jej ustami, dotarły do niego. Zbiło ją to zupełnie z tropu.
- Dopiero wystartowaliśmy, obiecuję, że na pewno będzie pani zadowolona. - Kilkoma zręcznymi ruchami odwrócił maszynę i zanurkował.
- Miałam podziwiać widoki, a nie umierać ze strachu tylko dlatego, że chce mi pan zademonstrować swoje umiejętności - zaprotestowała January.
- Dobra, zaczniemy od prostych rzeczy i stopniowo dojdziemy na szczyt. - Uśmiech mężczyzny sugerował, że nie chodzi mu jedynie o zwiedzanie.
- Na przykład? - dopytywała się zduszonym głosem.
- Turyści przyjeżdżają do nas zazwyczaj dla szczególnej atmosfery panującej na tych wyspach.
- Sprzyjającej romansom, czyż nie? - roześmiała się z udawaną nonszalancją.
Helikopter wzbił się wyżej.
- Nigdzie nie znajdzie pani miejsca tak nabrzmiałego namiętnością jak Kauai (Najbardziej „zielona" z wysp archipelagu hawajskiego, zwana „Ogrodem na Wyspie" [przyp. tłum.].): powietrza o zapachu kwiatów, bujnej roślinności, ciszy przerywanej jedynie śpiewem ptaków - zwrócił ku niej płonący wzrok - ani takiego spokoju z jakim tu wszystko robimy.
January przełknęła ślinę. Dlaczego analizowała jego wypowiedzi pod kątem dwuznacznych podtekstów? Dlaczego nie odczuwała złości tylko podniecenie?
- To brzmi tak, jakby pan czytał folder - zarzuciła mężczyźnie.
- Chyba tak. - Roześmiał się. - No dobra, wahine, jeśli chodzi pani o widoki, proszę bardzo. Czym byłby raj na wyspie bez wodospadu? - Wskazał przed siebie. Zachwycona January westchnęła, gdy Maleko obniżył lot i znaleźli się nad kaskadą rwącej przezroczystej wody, która spadała z poszarpanych czarnych skał do głębokiego, zielonego jeziorka, otulonego pnączami, paprociami i różnokolorowymi liśćmi. Zamglone kolory zlewały się razem, przybierając niepowtarzalne kształty.
- Tęcza! - zawołała dziewczyna, pochylając się do przodu. - O! I jeszcze jedna!
- Podwójna tęcza. Stara hawajska legenda mówi, że gdy mężczyzna i kobieta razem zobaczą taką tęczę, zostaną kochankami.
Odwróciwszy się gwałtownie, spojrzała na niego, zaskoczona tym, co powiedział. Pilot ponownie spojrzał w dół.
- Widzi pani? Mamy dwie pięknie splecione tęcze.
- Co do pana, to ogląda je pan wiele razy dziennie, więc musi pan być bardzo zajętym mężczyzną.
- Aby legenda stała się prawdą, musi dojść do spotkania - dodał z uśmiechem.
- Oczywiście: mężczyzny i kobiety...
- Musi istnieć niewidzialna więź między nimi.
- Niewątpliwie potrafi pan ją stworzyć na zawołanie. - Kpina stanowiła jej jedyną obronę.
Potrząsnął przecząco głową.
- Pani już odczuła tę szczególną atmosferę między nami - zauważył poważnie.
Speszona dziewczyna zmieniła temat, niezdolna wytrzymać spojrzenia Maleka.
- Będziemy tu sterczeć cały dzień, czy zobaczę klif i kilka plaż?
- Cokolwiek pani zechce, pani Templar - sposób, w jaki powiedział te słowa, nadawał im dwuznaczności.
- Może nieczynny wulkan? - podsunęła.
- Nie nieczynny, wygasły.
- Mniejsza z tym.
Uśmiech igrał w zniewalających oczach mężczyzny.
- Już nie pamiętam, kiedy to ostatni raz widziałem dorosłą kobietę rumieniącą się.
Uwaga ta wywołała jeszcze większą falę gorąca.
- Trzymać się - szepnął i gwałtownie poderwał maszynę w górę. Helikopter wykonał zwrot i pomknął ponad falującymi palmami, wzdłuż krętej rzeki, ku wybrzeżu.
- Twierdził pan, że Hawajczycy robią wszystko powoli, nie spiesząc się - zauważyła.
- Sprawia pani wrażenie kobiety panującej nad uczuciami. Sprawdzam tylko reakcje.
„A ja ujawniam więcej, niżbym chciała" - pomyślała przestraszona.
- To nazywa się z pewnością lotem trąby powietrznej - stwierdziła chłodno.
- Jak się pani podoba?
- Zapiera dech! - Helikopter poszybował nad skalistą linią brzegową i wzniósł się ponad ogromne poszarpane urwiska, pozostałość po wygasłym wulkanie. Niesamowicie białe fale przelewały się przez rafy koralowe, mieniąc się tysiącami barw. January wydała lekki okrzyk, kiedy Maleko skierował maszynę prosto na skały.
- Pani Templar, za każdym razem, kiedy zamyka pani oczy, coś pani traci - zażartował.
„Należy do tych mężczyzn, którzy wolą kochać się w blasku dnia albo w świetle zapalonych lamp w sypialni" - pomyślała zaszokowana tym, co przyszło jej do głowy.
- Wolę nie patrzeć, w co się pakuję - stwierdziła.
- Wiem, co robię.
- Musi pan bardzo uważać?
- Byłem tu tysiące razy. Nie ma się czym martwić.
- Pilotuje pan z pamięci?
Roześmiał się w odpowiedzi. January spojrzała w górę.
- Tam leci helikopter!
- A drugi poniżej nas. O tam, na prawo.
- O Boże!
- Spokojnie. Mam wystarczającą ilość miejsca do manewrów.
- Nie sądzi pan, że powinniśmy zawrócić? Robi się tu zbyt ciasno.
Maleko wybuchnął salwą śmiechu.
- Wiem już o pani dwie rzeczy, pani January Templar. Zamyka pani oczy w krytycznych momentach i lubi pani pouczać kierowców.
Obrzuciła go wściekłym spojrzeniem.
- Jeśli będzie pan chciał się dowiedzieć czegokolwiek na mój temat, proszę pytać. Zaoszczędzi mi to nerwów.
Maleko uniósł brwi.
- O cokolwiek bym chciał?
- Czy moglibyśmy kontynuować rozmowę po opuszczeniu wulkanu?
- Martwi się pani, że nie patrzę na trasę? - droczył się z January.
- Coś w tym rodzaju. - Odetchnęła z ulgą, gdy pozostawili za sobą stoki wulkanu i znów wznieśli się nad ocean.
- Powinna pani, korzystając z okazji, trochę tu pospacerować.
- Czy to oznacza, że kończy się paliwo? - zażartowała.
- Kiedy zawodzą inne sposoby, zostaje tylko ten stary chwyt.
...
LLolitaa