Palmer Michael - Z przyczyn naturalnych.pdf

(715 KB) Pobierz
50353417 UNPDF
michael
PALMER
z przyczyn naturalnych
Przełożył PIOTR ROMAN
Tytuł oryginału: NATURAL CAUSES
Prolog
Przez pierwsze dwie godziny jazdy skurcze Connie Hidalgo były jak drobne
ukłucia, kiedy jednak minęli zjazd z 1-95 na New London, napięcie w jej wnętrzu
zaczęło rosnąć.
— Billy, chyba coś się dzieje.
— Daj mi spokój. Powtarzasz to od cholernego miesiąca, a jeszcze jeden przed
nami.
— Powinnam była zostać w domu.
— Powinna.ś była zrobić dokładnie to, co robisz, czyli jechać do Nowego Jorku
pomóc mi sfinalizować transakcję.
— Mogłeś wziąć mercedesa. To siedzenie mnie dobija. Connie wiedziała, że
wzięcie ślicznego 500SL nie wchodziło
w rachubę. Ostatnią rzeczą, na jakiej zależało Billy'emu Molinarze, było
zwracanie na siebie uwagi oraz zainteresowanie złodziei samochodów. Nigdy nie
zmieniał nawyków — zwłaszcza gdy sprawy dobrze się miały. Zawsze jeździli na
Manhattan poobijanym fordem kombi i dzięki temu szczęśliwie stamtąd wyjeżdżali.
Mowy nie było, by tego wieczoru zgodził się na inne rozwiązanie. Nie powiedział,
ile pieniędzy jest w dwóch torbach, które wepchnął w zapasową oponę, zdawała
sobie jednak sprawę, że dużo. Więcej niż kiedykolwiek przedtem.
Zaczęła się niespokojnie wiercić — zbliżał się kolejny skurcz. Wyglądała przez
okno, próbując zagubić się w uciekających do tyłu światłach i mignięciach znaków
drogowych. Była drobna — Billy mawiał, że składa się z samego brzucha — miała
szeroko rozstawione, ciemne oczy i delikatne, jakby sztucznie wygładzone rysy, a
twarz taką, że większość mężczyzn miała na nią ochotę. W wieku czternastu lat
urodziła dziewczynkę, którą oddała, praktycznie ani razu się jej nie
przyglądając, a teraz, dziesięć lat później. Bóg dał jej drugą szansę. Tym razem
nic złego się nie stanie. Nic.
— kocham cię, Billy — powiedziała łagodnie.
— W takim razie przypal mi.
Wyciągnął spod fotela grubego skręta z marihuany, fachowo go polizał i pochylił
się ku Connie.
— Nie, Billy. To niedobre dla dziecka.
— Crack jest niedobry dla dziecka. Dlatego nie pozwoliłem ci brać od chwili,
gdy dowiedzieliśmy się, że jesteś w ciąży. Nikt nigdy nie stwierdził, że jest
coś złego w trawie. Zaufaj mi.
— No dobrze, ale otwórz okno.
Connie zapaliła skręta i wbrew rozsądkowi, kiedy Billy wydmuchiwał dym, głęboko
go wdychała. Jak zwykle Billy miał rację. W czasie pierwszej ciąży paliła co
dzień — papierosy i marihuanę — a dziecko urodziło się tłuste i doskonałe.
— Posłuchaj mnie teraz — powiedział Billy. — Manny Diaz to śmieć, ale po
wszystkich handlach, jakie wspólnie robiliśmy, dość mu ufam, zwłaszcza mając
ciebie za tłumacza, jeśli nie będzie chciał gadać po angielsku. Ten deal jest
większy od wszystkiego, co robiliśmy, i musimy przedsięwziąć szczególne środki.
Chcę, żebyś siedziała w samochodzie przed bramą, z zapalonym silnikiem. Trzymaj
drzwi zamknięte, aż wyjdę i powiem, że wszystko w porządku. Gdyby cokolwiek
wyglądało nie tak — cokolwiek — wiej, gdzie pieprz rośnie, i zawiadom kuzyna
Richiego z Newarku. Jasne?
— Jasne. Wszystko jasne.
Przeszył ją ból kolejnego skurczu. Connie zagryzła zęby i przycisnęła szczupłe
palce do brzucha. W ostatnich dwóch tygodniach dwukrotnie wydawało się jej, że
już zaczyna się poród. Miała nadzieję, że i tym razem to fałszywy alarm.
Popatrzyła na zegarek Billy'ego. Jeżeli .skurcze w dalszym ciągu będą
nieprzyjemne, zacznie mierzyć czas między nimi.
Jeszcze się przekonywała, że to nic, czym należałoby się martwić, kiedy poczuła
nowy ból, tym razem w czubkach palców. Z początku trudno było to nazwać bólem.
Raczej drętwiała skóra, dość nieprzyjemnie ginęło czucie. Przy Stamford
odrętwienie zrobiło się jednak stałe — przypominało przepływ prądu i pogarszało
się, gdy uciskała opuszki palców, i nie znikało, gdy unosiła je w powietrzu.
Kuląc się w ciemności, sprawdziła palce po kolei. Bolał każdy.
To tylko nerwy, na pewno tylko nerwy, pomyślała. Billy ponownie przypalił
skręta. Jeden mach na pewno jej nie zaszkodzi, a prawdopodobnie bardzo pomoże.
Connie przyciągnęła do siebie rękę Billy'ego, przycisnęła usta do wilgotnego
papieru i wciągnęła dym w płuca. Minęło niemal pół roku od dnia, w którym po raz
ostatni była trochę napalona. Jeden mach na pewno nie zaszkodzi dziecku. Biorąc
pod uwagę, co ich czeka, malec prawdopodobnie potrzebował dyma bardziej od niej.
Przy New Rochelle skończyła skręta — sama. Ból w opuszkach palców nie osłabł, a
skurcze pojawiały się mniej więcej co pięć minut, ale przestało ją to aż tak
przejmować.
— Billy, czuję się lepiej.
:— Wiedziałem, że tak będzie, skarbie.
Po kilku kilometrach poczuła świdrujący ból w palcach stóp. Przerażona, zapaliła
kolejnego skręta.
— Hej, zostaw to!
— Myślę, że dziecko zaczyna się rodzić.
— Mam nadzieję, że jest na tyle mądre, by zaczekać, aż załatwimy handel.
Potrzebuję cię za kółkiem. Jeżeli spieprzymy sprawę, lepiej dla dzieciaka, żeby
wcale nie wychodził.
— Billy, mówię poważnie.
— A ty myślisz, że ja co, udaję króla dowcipu? — Popatrzył nerwowo na zegarek.
— Dokładnie według planu. Robimy ten interes, mała, i wchodzimy do pierwszej
ligi. Uwierz mi. To test, z którym Dominie czekał, żeby mi go dać. Nic, kurwa,
tego nie może spieprzyć.
Connie wyraźnie usłyszała dobitny ton w głosie kochanka i zacisnęła zęby, by
pokonać drętwienie dłoni i stóp. Gra szła nie tylko o pieniądze, ale o ich
przyszłość. Kiedy była młodsza, gruba i nieatrakcyjna, mężczyźni chcieli od niej
wyłącznie seksu. Kiedy się zmieniła i stała piękna, mężczyźni, którzy ją
podrywali, mieli więcej wyczucia — zabierali ją w ładniejsze miejsca, lecz w
dalszym ciągu chcieli tego samego. Dopiero Billy okazał się inny. Zrobił z niej
swoją dziewczynę i od samego początku traktował z szacunkiem. Teraz mieli mieć
dziecko i obiecał, że kiedy tylko deal zostanie zamknięty, wezmą ślub.
Bez względu na to, co będzie musiała dziś wieczór zrobić, by pomóc Billy'emu,
zrobi to. Gdyby tylko ból zelżał... choć odrobinę.
Było tak źle, że omal wybuchła łzami. Sięgnęła do sufitu i zapaliła światło w
kabinie.
— Hej, co robisz? — krzyknął Billy.
— Chcę... chcę poszukać jakiejś kasety.
Popatrzyła na swoje dłonie, po czym szybko zgasiła światło i schowała ręce tak,
by nie mógł ich zobaczyć. Wszystkie palce — od pierwszych kostek po czubki —
były niemal czarne. Środki dłoni nabrały matowoszarej barwy.
— No i?
— Co no i?
— Jaką taśmę wzięłaś?
— O... myślę, że lepiej sobie trochę odpocznę.
Proszę Cię, Boże, myślała, pozwól mi wytrzymać jeszcze godzinę. Jeszcze tylko
jedną godzinę.
Północ minęła, gdy byli na Harlem River Drive. Skręcili w Stoszesnastą Ulicę.
Connie martwiły nie tyle gwałtowne skurcze w brzuchu, ile fakt, że kiedy dotrą
na miejsce, nie utrzyma kierownicy, nie wspominając o prowadzeniu samochodu.
Lewa dłoń — unieruchomiona w szponiastej pozycji — była praktycznie
bezużyteczna. Choć mogła poruszać palcami prawej, już najlżejszy ruch powodował,
że całe ramię przeszywał silny ból.
Boże, proszę...
— No, to jesteśmy, mała — stwierdził Billy i zatrzymał się obok latarni
stojącej przy bramie rozpadającej się kamienicy. — Ci goście srają w gacie na
myśl o Dominicu, nie spodziewam się więc kłopotów. Nigdy jednak nie zaszkodzi
dmuchać na zimne, zwłaszcza przy tak dużym interesie. Czekaj więc i miej
zamknięte drzwi i zapalony silnik. Wejdę na górę i .sprawdzę towar. Jeżeli
wszystko będzie dobrze, zrobimy wymianę tu, na ulicy. Okej? Connie, spytałem,
czy wszystko okej.
Connie Hidalgo, której dłonie i stopy drżały jak w febrze, zagryzła wewnętrzną
stronę wargi i czekała, aż minie boleśnie przeszywający, szczególnie silny
skurcz. Kiedy napięcie osłabło, poczuła zbierającą się między udami wilgoć.
Odchodziły wody.
— Pppośpiesz się — wyjąkała. — Dziecko zaraz zacznie wychodzić. Chyba... musimy
jejechać do szpitala.
Billy chwycił zestaw do badania jakości towaru i poprawił kaburę pod lewą pachą.
— Trzymaj się w jednym kawałku, aż skończymy — warknął. — Jasne? — Zauważył
malujący się na jej twarzy ból i mina mu zrzedła. — Connie, skarbie, wszystko
będzie dobrze. Obiecuję. Załatwię interes z Diazem, najszybciej jak się da. A
potem, jak zechcesz, dostaniesz najlepszego lekarza w Nowym Jorku.
— Ale...
— Teraz skup się: miej drzwi zamknięte i trzymaj się z dala od kłopotów. Kocham
cię.
— Ja też cię kocham — powiedziała Connie, lecz Billy'ego już nie było.
Z wielkim trudem wślizgnęła się za kierownicę i zamknęła drzwi od strony
kierowcy. Przekonywała się rozpaczliwie, że odejście wód to nie powód do
niepokoju. Pielęgniarka ze szkoły rodzenia stale to powtarzała. Minęło pięć
minut. Potem następne pięć. Skurcze stały się bolesne jak cholera.
Chcąc odwrócić uwagę i ponownie sprawdzić palce, Connie zapaliła światło w
kabinie. Szare, zimne dłonie z poczerniałymi czubkami palców wyglądały jak
element stroju na Halloween. Spojrzała na siebie we wstecznym lusterku. Coś było
nie tak z twarzą. Umysł potrzebował kilku sekund, aby zarejestrować ciemne
strużki krwi, które zaczęły wyciekać z nosa i wijąc się, spływały w dół i wzdłuż
górnego brzegu warg ściekały ku kącikom ust.
— Proszę, Billy... pośpiesz się...
Nieporadnie przeszukiwała torebkę, by znaleźć chustkę do nosa, gdy zauważyła
ciemnoczerwoną plamę rozlewającą się w kroku i po nogawkach jasnobeżowych
ciążowych spodni. Nie był to przezroczysty ani lekko zabarwiony płyn, o którym
mówiła pielęgniarka. To była krew! Connie kręciło się w głowie, była
zdezorientowana. Spróbowała zetrzeć to, co wyciekało z nosa, wpływało do ust i
rozpryskiwało się na bluzce. Lewe ramię było jak z ołowiu.
— Proszę... niech ktoś mi pomoże... — Po chwili dotarło do niej, że słowa
kołaczą się jedynie we wnętrzu jej głowy i nie jest w stanie ich wyartykułować.
Obraz przed oczami zamazywał się, lewa część ciała odrętwiała. Ogarnęło ją
przerażenie, jakiego do tej pory nie znała.
Nagle przednia szyba forda eksplodowała do środka i obsypał ją deszcz okruchów
szkła. W ułamku sekundy z jej czoła trysnęła krew, zalewając oczy. Zaczęła je
trzeć grzbietem prawej dłoni i na chwilę odzyskała widzenie. Ciało Billy'ego
było rozciągnięte na masce, roztrzaskana głowa i jedno nieruchome ramię dyndało
martwo nad fotelem pasażera. Connie zaczęła bezgłośnie wyć.
Przez strzaskaną przednią szybę dostrzegła kilku mężczyzn zbliżających się do
samochodu. Odruchowo położyła dłoń na
dźwigni zmiany biegów i pchnęła ją, przerzucając z pozycji „parkowanie" na
„jazda". Ford skoczył do przodu, potrącił jednego z mężczyzn, odbił się od
parkujących samochodów i pomknął przed siebie. Kiedy wjechał na Trzecią Aleję,
ciało Billy'ego spadło z maski. Connie, bardziej martwa niż żywa, spojrzała
odruchowo w lewo i ujrzała na wysokości oczu światła reflektorów i maskę
autobusu.
Przez krótką chwilę słyszała straszliwy zgrzyt, któremu towarzyszył ból, jakiego
jeszcze w życiu nie czuła. Potem, tak samo nagle, nastąpiła ciemność i...
ogarnął ją spokój.
Rozdział 1
1 lipca, Dzień Przemiany
Z mieszkania Sarah Baldwin w North End do Bostońskiego Centrum Medycznego było
niemal jedenaście kilometrów. Ulice były suche, wilgotność powietrza niska, a o
szóstej rano ruch na ulicach praktycznie jeszcze się nie rozpoczął.
Sarah zmrużyła oczy i popatrzyła w poranną jaskrawość, by wyczuć „ducha" dnia.
— Dziewiętnaście minut czterdzieści pięć sekund — przewidziała.
Usiadła na siodełku dwunastobiegowego roweru, poprawiła kask i wyzerowała
stoper. Dopuszczała margines jedynie piętnastu sekund, a jednak częściej
„wygrywała", niż „przegrywała". Przez dwa lata, od kiedy jeździła do pracy na
rowerze, znacznie poprawiła dokładność, wkałkulowując w czas jazdy wszystkie
najdziwniejsze zmienne, jakie była w stanie skojarzyć z konkretnym dniem.
Wtorek czy czwartek? Dodaj trzydzieści sekund. Zwykła kawa na śniadanie czy
bezkofeinowa? Odejmij czterdzieści pięć. Dwie noce pod rząd bez dyżuru przy
telefonie? Odejmij minutę albo i więcej. Dziś tak skalkulowała czas, że będzie
musiała pedałować na tyle mocno, że poczuje, iż uczciwie ćwiczyła, ale nie na
tyle, żeby się mocno spocić.
Popatrzyła na szereg ciekawych architektonicznie domów, ciągnących się wzdłuż
wąskiej uliczki, przy której mieszkała, wcisnęła guziczek stopera i odepchnęła
się od krawężnika. Kiedyś niemal fanatycznie ćwiczyła różne metody fitness, w
którymś jednak momencie zrezygnowała z chodzenia na salę. Wolała zmuszać się do
maksymalnego wysiłku na rowerze, potem brała w szpitalu prysznic, przebierała
się w kitel i szła na obchód. Dziś nie był
jednak zwykły dzień. W Bostońskim Centrum Medycznym —jak w większości
kształcących lekarzy szpitali w kraju — 1 lipca był Dniem Przemiany.
Dla każdego lekarza — niezależnie od specjalności — to, co się dzieje się
podczas Dnia Przemiany, stanowi jeden z najważniejszych rytuałów zawodowych.
Tego dnia świeżo upieczeni absolwenci uczelni wkraczają w mury szpitali jako
pierwszoroczni rezydenci, a dotychczasowi pierwszoroczni stają się w ciągu
minuty rezydentami drugorocznymi. Dla Sarah „przemiana" miała oznaczać
zakończenie drugiego roku rezydentury na oddziale ginekologii i położnictwa i
uzyskanie prawa do określania się rezydentem trzeciorocznym. Wiąże się to z
gwałtownym wzrostem odpowiedzialności. Z dnia na dzień osoba taka zyskuje prawo
do pracy pod znacznie mniejszym nadzorem, traci jednak sporo okazji do
zasięgania fachowych porad u kierownika szkolenia — zwłaszcza na sali
operacyjnej. Świadomość tego pozwalała Sarah z nieco innej perspektywy traktować
odczuwane napięcie i inaczej radzić sobie z lękiem, z którym musiała się uporać
w Dniu Przemiany rok czy dwa lata temu, a który był jeszcze gorszy.
Jeżeli wszystko przebiegnie właściwie, za rok, po następnym Dniu Przemiany,
Sarah zostanie naczelnym lekarzem rezydentem swojego oddziału. Od tego dnia w
większości wypadków podstawowe znaczenie będą miały jej decyzje, jej ocena
kliniczna. Myśl ta była krzepiąca. Choć stanowisko naczelnego rezydenta w tak
skromnym ośrodku jak BCM nie dało się porównać do pracy w White Memoriał czy
innym olbrzymim ośrodku uniwersyteckim, to jednak robiło wrażenie — zwłaszcza że
niecałe siedem lat wcześniej nawet przez myśl jej nie przeszło, że zostanie
lekarzem.
Wrzuciła trzeci bieg, by wspiąć się na Beacon Hill, po chwili wjechała w Back
Bay. Kilka przecznic dalej, na samym rogu, stał olbrzymi budynek z czerwonawego
piaskowca; mieścił się w nim kiedyś Instytut Leczenia Holistycznego Ettingera.
Jak zwykle, kiedy przejeżdżała niedaleko, myślała o Peterze Ettingerze i o tym,
dlaczego nigdy nie oddzwonił ani nie odpisał na żaden z jej listów. Ożenił się?
Był szczęśliwy? Co się działo z Annalee, dziewczynką z Afryki Zachodniej, którą
adoptował, kiedy była dzieckiem? Gdy Sarah odeszła, Annalee miała piętnaście lat
i były ze sobą bardzo blisko. Jeszcze ciągle napawało ją smutkiem, że ich
związek nie przetrwał.
Przed trzema laty, kiedy wróciła z Włoch z dyplomem lekarskim, zatrzymała się
przy instytucie. Miejsce, które kiedyś było dla niej domem i punktem, wokół
którego skupiało się jej życie, zostało
podzielone na sześć luksusowych apartamentów. Wśród mieszkańców nie znalazła
nazwiska Petera. Kilka miesięcy później dowiedziała się o Xanadu, holistycznej
komunie Petera, mieszczącej się na wzgórzach na zachód od miasta. Postanowiła,
że kiedyś tam pojedzie. Uznała, że jeśli spotkają się twarzą w twarz, może uda
im się wyprostować kilka spraw.
Nigdy do niego nie pojechała.
Zdekoncentrowana, przejechała przecznicę na żółtym świetle, prowokując wulgarny
gest ze strony taksówkarza, który zamierzał wykorzystać ostatnią sekundę
zielonego światła.
Uważaj! — skarciła się w myśli. Bądź ostrożna! Ostatnim miejscem, w którym
lekarz mógłby się znaleźć w Dniu Przemiany, była izba przyjęć na chirurgii
urazowej.
Kiedy skręciła z Veteran's Highway w drogę dojazdową do BCM, .spojrzała na
zegarek. Od wyjazdu z domu minęło ponad dwadzieścia minut. Zsiadła z roweru, by
przejść ostatnie kilkaset metrów na piechotę. Nigdy nie stwierdziła, że wynik
prowadzonych ze sobą wyścigów rowerowych ma wartość przepowiadającą, mimo to
zanotowała w myśli, że Dzień Przemiany rozpoczęła od przegranej.
Tuż przed budynkiem szpitala drogę dojazdową pikietowali demonstranci, gwiżdżąc
na przychodzący do pracy personel i od czasu do czasu wybuchając chaotycznie
skandowanymi okrzykami. DCM przeżyło ostatni tydzień bez demonstracji — był to
najdłuższy spokojny okres, jaki Sarah sobie przypominała — teraz jednak kolejna
grupa weszła na ścieżkę wojenną. Sarah próbowała się domyślić, kto protestuje
tym razem. Pielęgniarki (ze związków RN i LPN), dział techniczny, transport,
ochrona, żywienie, administracja, fizykoterapia, sanitariusze, nawet lekarze —
każda grupa prowadziła w którymś momencie swoją akcję płacową, oblegając
szpital. Dziś przyszła kolej na dział techniczny.
PRECZ Z GLENNEM PARISEM! BCM = BARDZO CIĘŻKIE
MIEJSCE. LEPIEJ KIEROWAĆ, NIŻ WIĘCEJ OBIECYWAĆ!
BCM — NIE! UBEZPIECZENIA ZDROWOTNE — TAK!
Plakaty były w większości zrobione profesjonalnie. Hasła na nich sięgały od
ironicznych po jednoznacznie agresywne.
CZY PARIS PŁONIE? CZEMU NIE? PŁAĆCIE ALBO RÓBCIE
WSZYSTKO SAMI! UFASZ TEMU MIEJSCU NA TYLE,
BY ODDAĆ TU POD OPIEKĘ SWOJE ŻYCIE?!!!
Sarah przeszło przez myśl, że niezależnie od natury sporu działu technicznego z
dyrekcją za akcją muszą stać spore pieniądze.
— Ładny dzień na demonstrację, prawda?
Tuż obok niej pojawił się Andrew Truscott, naczelny rezydent z oddziału
chirurgii naczyniowej. Pochodził z Australii i byl zgryźliwym dowcipasem. Jego
dowcip stawał się dosłownie morderczy wskutek specyficznego akcentu, który
potrafił dozować słuchaczom od niemal niezauważalnego po dominujący. Liczył
sobie trzydzieści sześć lat i był jedynym rezydentem w wieku Sarah. Trudno się
było z nim zaprzyjaźnić — miał sztywne, tradycyjne poglądy, był zadufany w sobie
i zbyt często frywołny, ale był także znakomitym chirurgiem. Poznali się w dniu,
w którym Sarah przybyła do BCM, i szybko się porozumieli. Z początku Sarah miała
nadzieję, że to, co ich łączy, a co określała mianem „braterstwa broni", sprawi,
iż ich kontakt przemieni się w rzeczywistą przyjaźń, okazało się jednak, że
„braterstwo broni" to najbliższy stopień kontaktu, jaki Andrew dopuszcza w
stosunku do osób z BCM.
Sarah mimo to lubiła z nim rozmawiać i nieraz korzystała z jego wiedzy fachowej.
Po jakimś czasie przyznała się też wobec samej siebie, że gdyby Andrew Truscott
nie byl żonaty, z przyjemnością odkurzyłaby swój zbiór kobiecych sztuczek i
spróbowała przełamać jego rezerwę. Na razie nie znalazła rozwiązania palącego
problemu, jak stać się kompetentnym chirurgiem bez całkowitego zduszenia w sobie
potrzeby miłości, towarzystwa, seksu i innych spraw wiążących się z życiem poza
murami szpitala.
— Czym byłby Dzień Przemiany w BCM bez kilku pikiet? — spytała swego
towarzysza.
— No tak... Dzień przemiany w Bostońskim Centrum Medycznym... W skrzydle
wschodnim mamy szereg profesjonalnych pigularzy, ogłupiających nowych rezydentów
książkowymi opowiastkami o przesuwaniu się kamienia nerkowego albo wypadaniu
dysku, a w zachodnim rozczarowanych pracowników działu technicznego, chcących
wydusić z tego szpitala kilka kolejnych dolców. Czyż medycyna nie jest
wspaniała?
— BCM nie, ubezpieczenia zdrowotne tak... — powiedziała Sarah. — Od kiedy
służby techniczne zajmują się polityką szpitalną?
— Prawdopodobnie od czasu, kiedy ktoś im powiedział, że może wyduszą trochę
dolców, jeżeli Evenvell przejmie to miejsce.
— To nigdy nie nastąpi.
Truscott uśmiechnął się.
— Powiedz to im.
Przez kilka lat ambitny (niektórzy powiedzieliby skąpy) Zakład Prywatnej Opieki
Zdrowotnej Everwell czekał przyczajony niczym polujący kot i obserwował, jak BCM
drży pod ciężarem problemów podatkowych, niepokojów pracowniczych oraz
kontrowersji wynikających z oficjalnego podkreślania chęci łączenia
niekonwencjonalnych metod leczenia z medycyną i chirurgią akademicką. Statut
zakładał, że w wypadku odpowiedniego głosowania członków zarządu szpitala
(jeżeli wyrazi na to zgodę stanowa Komisja Zdrowia Publicznego) można
przetworzyć tę jednostkę w instytucję komercyjną, więc każda akcja strajkowa i
każde wydarzenie, które stawiało BCM w negatywnym świetle, zbliżało ten
wyjątkowy ośrodek do upadku.
— Nic takiego się nie stanie, Andrew — stwierdziła Sarah. — Odkąd Paris przejął
stanowisko, z roku na rok sytuacja się poprawia. Wiesz o tym tak samo dobrze jak
i ja. Dzięki naszym metodom przyjeżdżają do nas ludzie z całego świata. Nie
możemy pozwolić, by Everwell czy ktokolwiek inny to zrujnował.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin