Palmer Michael - Piąta fiolka.pdf

(1053 KB) Pobierz
28993963 UNPDF
Michael Palmer
Piąta Fiolka
(The Fifth Vial)
Przełożył Zygmunt Halka
Dla
Zoe May Palmer, Benjamina Milesa Palmera
i Clemmy Rose Prince.
Dorastajcie w świecie pokoju.
I jak zwykle dla Lukę’a
PODZIĘKOWANIA
Przyjaciele, rodzina i źródła zostali na tej stronie wymienieni w kolejności
nieodzwierciedlającej doniosłości ich roli... z wyjątkiem dwóch pierwszych.
Jane Berkey, założycielka Jane Rotrosen Agency, jest od ponad dwudziestu pięciu lat siłą
napędową mojego pisarstwa.
Jennifer Enderlin, moja redaktorka w St. Martin’s Press, prowadziła Piątą fiolkę przez cały
okres tworzenia, przekształcania i publikacji, nie tracąc z oka mojej wizji książki.
Pozostali to:
Sally Richardson, Matthew Shear, George Witte, Matt Baldacci i wszyscy inni w St.
Martin’s Press.
Don Cleary, Peggy Gordijn i ferajna w agencji.
Eileen Hutton, Michael Snodgrass i ich personel w Bril-iance Audio.
Matt Palmer, Daniel James Palmer i Luke Palmer. Miło byłoby znaleźć się kiedyś razem na
liście „Timesa”.
Doktorzy Joe Antin i Geoff Sherwood, asystenci Robin Broady, Mimi Santini-Ritt, doktor
Julie Bellet, prywatny detektyw Rob Diaz i strażak Cindi Moore.
Bill Hinchberger z BrazilMax.com, „przewodnik po Brazylii dla hipisów” i humorystka
Alexandre Raposo.
Profesor Nancy Scheper Hughes, założycielka Organs Watch i kierownik programu
antropologii medycznej na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley.
Różni eksperci w dziedzinie donacji narządów, którzy woleli zostać anonimowi.
Bill Wilson z East Dorset w stanie Vermont i doktor Bob Smith z Akron w Ohio.
Przypuszczam, że wiecie, dlaczego was wymieniłem.
Wszystkim wam dziękuję!
PROLOG
W każdej sprawie początek to rzecz najważniejsza.
Platon, Państwo, Księga II
– Chcę do domu! Zawieźcie mnie do domu, błagam! Proszę, bardzo proszę!
Lonnie wyskoczył z łóżka, wczepił palce w metalową siatkę i kopnął w zamknięte drzwi.
Wiedział, czym są koszmary senne. Kiedy jeszcze jako mały chłopiec zaczął co noc budzić się
z krzykiem, matka tłumaczyła mu, że to był tylko zły sen. Ale klatka, w której się obudził, nie
była koszmarem sennym.
Była prawdziwa.
– Błagam!
W tym momencie furgon wszedł w zakręt, rzucając Lonniem o ścianę i sprawiając, że
chłopiec rozbił sobie głowę i bark. Upadł z krzykiem, po czym poczołgał się z powrotem do
łóżka.
Furgon był domem na kołach, takim samym, jaki mieli wujek Gus i ciocia Diane. Ich
kamper zamiast klatki miał jednak piękną kabinę z wielkim łóżkiem i toaletą. Przed pięciu laty,
na szesnaste urodziny Lonniego, wujostwo zabrali go tym Wozem do Yellowstone i podczas
całej wyprawy pozwolili spać w tym łóżku. Tapczan w klatce był dla niego za mały, a materac
za twardy. W pobliżu tapczanu znajdowały się jeszcze krzesło, dzbanek z wodą na stojaku
przytwierdzonym do ściany i kilka papierowych kubków. Na krześle leżał magazyn „MAD”,
zawierający mnóstwo dowcipów rysunkowych, lecz – jak dla Lonniego – ze zbyt dużą ilością
tekstu do czytania, i pilot do telewizora zawieszonego na ścianie poza klatką. To było
wszystko.
Lonnie nie przestawał myśleć o matce i ojcu, a także o robotnikach pracujących na farmie.
Ludziach, którzy wiedzieli, jak bardzo lubi cukierki M&M’s i zawsze mieli je przy sobie dla
niego, kiedy przychodził na pola, żeby ich odwiedzić, a czasem nawet pomóc w pracy.
– Wypuśćcie mnie! Nie róbcie mi krzywdy! Tylko mnie puśćcie!
Ściany furgonu stanowiły trzy boki klatki. Czwarty tworzyła przegroda z takiej samej
drucianej siatki, z jakiej zrobiony był kojec dla kur za stodołą przy domu Lonniego. Kamper nie
miał okien, jedynym oświetleniem była lampka w suficie, znajdująca się poza klatką. Za siatką
była łazienka, a dalej składane drzwi do pomieszczenia zajmowanego przez Vincenta i Connie.
Zdesperowany Lonnie wstał i kopnął w drucianą przegrodę. Przypuszczał, że siedzi w
klatce od trzech, może nawet czterech dni. Kamper niemal przez cały czas był w drodze.
Nie było mu zimno, czuł się jednak zmarznięty, przestraszony i samotny.
– Zawieźcie mnie do domu! Błagam!
Głos miał bardzo słaby.
Choć ani Vincent, ani Connie nie zrobili mu dotąd żadnej krzywdy, prócz ukłuć igłą. kiedy
dawali mu zastrzyk albo pobierali krew, czuł, że go nie lubią. Patrzyli na niego tak samo jak
pan i pani Wilcox mieszkający w sąsiedztwie farmy, a raz, kiedy był w toalecie, usłyszał, jak
Vincent nazywa go „pierdolonym debilem”.
– Wypuśćcie mnie! Chcę do domu. Błagam, to nie w porządku z waszej strony.
Furgon zwolnił i się zatrzymał. Chwilę później w drzwiach za toaletą ukazał się Vincent.
Był potężnym mężczyzną, o żółtych, kędzierzawych włosach – ale nie tłustym, tak jak Lonnie,
tylko po prostu ogromnym. Na przedramionach powyżej przegubów miał wytatuowane okręty
wojenne. Z początku był miły dla chłopca, Connie również. Lonnie szedł właśnie na boisko,
kiedy zatrzymali obok niego furgon i spytali o drogę na farmę. Powiedzieli, że są kuzynami
jego matki. Gdyby nie to, nie wsiadłby do ich samochodu. Matka przestrzegała go, żeby nie
zadawał się z obcymi. Ale ci dwoje nie byli obcymi. Byli kuzynami, którzy wiedzieli, jak
Lonnie ma na imię, znali imiona jego ojca i matki, tylko po prostu jeszcze nigdy nie byli u nich
na farmie.
Vincent stał obok drzwi do toalety z rękami opartymi na biodrach. Zanim się jeszcze
odezwał, Lonnie już wiedział, że mężczyzna jest wściekły.
– Co ci mówiłem o wydzieraniu się?
– Że... żebym tego nie robił.
– Więc czemu się drzesz?
– Bo... boję się.
Lonnie czuł, że wbrew jego woli łzy napływają mu do oczu. Zaledwie parę dni wcześniej
matka powiedziała, że jest z niego dumna, gdyż płacze teraz rzadziej, a tymczasem znów
zbierało mu się na łzy.
– Powiedziałem ci, że nie masz się czego bać. Jeszcze jeden dzień i cię wypuścimy.
– O... obiecujesz?
– Dobrze, obiecuję. Ale jeśli dalej będziesz wrzeszczał albo sprawisz nam jakikolwiek
kłopot, cofnę obietnicę i odbiorę ci pilota.
– Telewizor i tak nie działa dobrze.
– Co?
– Nic, już nic.
– Żadnych hałasów więcej. Pamiętaj, co ci powiedziałem.
Obrócił się i wyszedł, zanim chłopiec zdążył cokolwiek powiedzieć.
Wytarłszy oczy wierzchem dłoni, Lonnie okrył się kocem i zwinął w kłębek z twarzą
odwróconą ku tylnej ścianie klatki. „Jeszcze jeden dzień i cię wypuścimy”. Obietnica Vincenta
powracała echem w jego głowie. Powinien był wymusić na mężczyźnie, żeby ten dał słowo.
„Jeszcze jeden dzień”... Mimo że usiłował powstrzymać się od łez, chłopiec się rozpłakał.
Szloch stopniowo cichł, przechodząc w niespokojny sen.
Kiedy Lonnie się zbudził, samochód stał. Na skutek upadku chłopak miał obolały bark i
piekącego guza nad okiem. Powoli przekręcał się na łóżku, czując, że musi iść do toalety, żeby
się wysiusiać. Zobaczył za siatką przyglądającą mu się nieznajomą kobietę. Miała na sobie taki
Zgłoś jeśli naruszono regulamin