Nachalnik Urke - Życiorys własny przestepcy.pdf

(2393 KB) Pobierz
706634934 UNPDF
Wydawnictwo Łódzkie
Urke-Nachalnik
Życiorys własny
przestępcy
706634934.003.png
Wszystkim tym, których los zepchnął
w otchłań wyrzutków społeczeństwa, a którzy dążą
ku poprawie, pracę tę poświęca
Autor
706634934.004.png
„Trzeba mieć więcej odwagi do przyznania się
do zła niż do popełnienia go".
Nim przystąpię do opowiadania historii mego życia, która jest jedną
z najsmutniejszych, uważam za niezbędne choćby w streszczeniu powiedzieć,
jakie okoliczności sprowadziły mnie z drogi uczciwej. Jednak proszę Czy-
telnika o wybaczenie, że opis tych okoliczności rozpocznę od wizji
mego przyjścia na świat.
Oto widzę jak przez mgłę małe miasteczko, rozrzucone nad brzegiem
Nanyi. W centrum tego miasteczka, w samym prawie rynku stoi murowany,
piętrowy dom, który ze swego powierzchownego wyglądu odznacza się od
innych, podobnych jemu domów tym, że posiada ganek z dwiema ławkami
przy wejściu do sklepu. Nad sklepem widnieje napis: „Targowla muki"
na nazwisko kobiece N.N.
Właścicielem tego domu jest mężczyzna wysokiego wzrostu, mający
lat trzydzieści, o zdrowym wyglądzie i łagodnych, rozbrajających oczach.
Przymioty te cechują zwykle ludzi posiadających nadzwyczajną siłę. Żona
jego to kobieta lat dwudziestu pięciu, o inteligentnym wyglądzie, typowa
blondynka. Ta poniekąd dobrana para należy do żydowskiej inteligencji
tego małego miasteczka.
W jednym z pięknych dni czerwca 1897 r. w domu tym, widzę w wyobraźni,
sklep jest zamknięty z powodu narodzin pierwszego syna. Widzę panującą
tam nie do opisania radość. Krewni i znajomi składają rodzicom życzenia.
Widzę, jak w sypialnym pokoju leży na łóżku matka, cała w bieli, a trium-
falny uśmiech macierzyński igra na jej twarzy, nieco przybladłej, ja leżę
w powijakach przy jej prawym boku. Ojciec zaś stoi na środku pokoju
i przyjmuje życzenia. Jest poważny i zamyślony. W oczach zaś jego widać
blask szczęścia.
Widzę oczyma wyobraźni, jak ludzie do tego domu wchodzą i wy-
chodzą, a na każdej z tych twarzy spostrzegam szczere czy też dobrze
udane zadowolenie.
706634934.005.png 706634934.006.png
nastu pędraków ubranych różnobarwnie.-zależnie od zamożności tych,
którzy przyczynili się do ich istnienia.
Jesteśmy schyleni nad książką i wykrzykujemy różnymi głosami.
Na środku chederu, na brudnej, z gliny ubitej podłodze, siedzi
w rozmaitych pozach kilka dziewczynek. Bawią się one, każda na
swój spospb. W kącie chederu, wśród dymu przebija sylwetka żony
rebego, która coś pod nosem gdera na męża. Izba to nieduża, miesz-
cząca się w suterenie. Nigdy nie była wietrzona. Stale zapełniający ją
uczniowie oddychali dymem i wyziewami. Dym niemiłosiernie gryzł
w oczy, a przy tym było tam duszno i gorąco nie do wytrzymania.
Nad tą gromadką dzieci królował rebe, stojąc w środku chederu,
wyprostowany, nieomal groźny. W prawej ręce trzymał swoje berło
dziesięcioramienne, wszechwładny kańczug. Od czasu do czasu pró-
bował rebe swej nieograniczonej władzy, śmigając po plecach bliżej
siedzących chłopców, więcej dla wprawy, niż z. potrzeby. Wszyscy
zbijaliśmy się w kupkę, tak że szpilki nie zdołałby nikt między nas
wcisnąć. Rebe, chcąc nas rozłączyć, śmigał kańczugiem po głowach
i wywijał nim groźnie w powietrzu.
Tak wyglądał przybytek wiedzy, któremu ojciec był przeciwny,
a gdzie jednak z powodu mej zgody, wydobytej za pomocą podar-
ków, musiałem przebywać codziennie od godziny ósmej rano do
dziewiątej wieczorem. Jeden dzień był podobny do drugiego: żadnych
zmian. Rebe nigdy nie pozwalał otwierać okien, twierdząc, że może
postradać głos, którym upiększał co sobotę nabożeństwo w bóżnicy.
Słońce także nigdy do naszego chederu nie zajrzało, albowiem
w pobliżu stał chlew; w którym rebe trzymał swój żywy inwentarz,
składający się z dwóch kóz i czterech koźląt. Kozy rebego były istną
plagą dla całego miasteczka. Wieśniacy okoliczni, przyjeżdżając do ko-
śuola lub do miasta po sprawunki, nie mogli się opędzić przed ty-
mi żarłokami. Wszędzie było ich pełno; nieraz i nasze śniadanie, któ-
re przynosiliśmy z domu, porywały z okna, rebe bowiem życzył sobie,
żebyśmy je tam kładli; czy robił to z rozmysłem, nie wiadomo. Dla
kóz jedn.ik ułatwiało to sytuację. Pomagały nam w spożyciu śniadania.
Rebe zaś twierdził, że na całym świecie nie ma poczciwszego stworzenia
nad kozę. — Karmić nie trzeba, a smaczne mleko daje.
Bek tych kóz i krzyk dzieci tak mi nieraz dokuczał, że chętnie uciekłbym
z tego raju tam, gdzie pieprz rośnie, ale strach przed rebem był większy,
niż wszystko, i to przykuwało mnie do miejsca. Bywały jednak i takie dni,
że swobodnie oddychaliśmy na świeżym powietrzu. Bawiliśmy się wówczas nn
podwórzu, a słońce otaczało nas swą opieką, rzucając na nas swoje ciepłe
promienie. Niestety takich dni było niewiele. Zależały one od ilości tra-
706634934.001.png
dycyjnych ślubów, w których rebe brał udział, odgrywając w nich większą
rolę: mianowicie śpiewał nowożeńcom jako „badchon" *.
W takie dni uwalniał nas od swego towarzystwa, pozwalając bawić
się na podwórku chederu. Nosiło ono cechy śmietnika, ale dla nas było miłe,
bo posiadało wszystko, czego nam było potrzeba do zabawy. Nic więc
dziwnego, że uważnie śledziliśmy za nowymi ogłoszeniami zaręczyn.
Wówczas to, mimo młodego wieku, w naszych dziecięcych głpwach
stawało już pytanie, na co ludzie się żenią. Każdy z nas tłumaczył to zagadnie-
nie na swój sposób, aż syn szewca, jako najstarszy, a liczył dziesiąty rok życia,
wystąpił naprzód i zaczął opowiadać, że on wie, dlaczego ludzie się żenią,
opierając się na spostrzeżeniach u swych rodziców. Opowiadał, jak to ojciec
i matka zachowywali się po nocach. Co do mnie, stanowczo temu zaprze-
czyłem i ogłosiłem go kłamcą. Srulek, tak było mu na imię, nie dał za wygraną
i przyszedł zaraz nam pokazać, jak się to robi. OH, rzecz jasna, mianował się
„tatem", a na „mamę" wybrał jedną z dziewczynek. Tu jednak zaszła
pewna przeszkoda: chcąc bowiem się żenić, trzeba mieć koniecznie łóżko.
Tak przynajmniej twierdził Srulek. Widząc jego niepewność bez łóżka,
jednogłośnie uznaliśmy, że połamany kufer, stojący przy oknie, śmiało
może zastąpić łóżko. Dziewczyna wszakże, nie mając najmniejszego pojęcia,
o co chodzi, odmówiła posłuszeństwa i do kufra nie weszła. Wówczas Srulek
ujął ją wpół i siłą pakował do kufra, czemu dziewczyna broniła się zajadle,
a widząc przewagę nad sobą, wybuchła takim przerażającym płaczem, jak
gdyby nas wszystkich wzywała na pomoc. Bez chwili namysłu stanąłem w jej
obronie, co spowodowało bójkę między mną a Srulem. W rezultacie zostałem
zwycięzcą i zabawa nie doszła do skutku.
Gdy rebe powrócił i dowiedział się o zajściu, wyliczył mi dziesięć kań-
czugów w taką część ciała, od czego, jak mówił, głowie nic się nie stanie,
a nawet jeszcze rozumu nabierze.
To małe zdarzenie do dnia dzisiejszegA tkwi w mojej pamięci, gdyż
dziewczynka owa odegrała pewną rolę w mym późniejsr^m życiu, o czym
dalej wspomnę.
III
#
W chederze mimo wszystko uczyłem się dobrze. Rebe chwalił mnie
przed matką i ręczył, że wyrośnie ze mnie „wielki człowiek", a biedna
matka była tego pewna i święcie mu wierzyła. Tak samo i matki wszystkich
Bad c li o n, (Badhen) — hebrajskie imię pospolite, oznaczające rodzaj komika, występu-
jącego na uroczystości weselnej.
706634934.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin