Sarah Kane - 4,48 Psychosis.rtf

(81 KB) Pobierz
SARAH KANE

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SARAH KANE

 

 

 

4:48

PSYCHOSIS

 

 

 

 

przekład: Klaudyna Rozhin

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Klaudyna Rozhin
Glebe Cottage

Cloisters Rd

Winterbourne

BS36 1QP Bristol

UK
tel. 00441454774599

mobile: 0044 7775556729

Premiera sztuki odbyła się w Royal Court Jerwood Theatre Upstairs w Londynie 23 czerwca 2000, w następującej obsadzie:

 

Daniel Evans

Jo McInnes

Madeleine Potter

 

Reżyseria: James Macdonlad

Scenografia: Jeremy Herbert

 


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nota od tłumacza:

 

Układ tekstu na stronie odzwierciedla układ tekstu w oryginale i powinnien być zachowany przy powielaniu skryptu. Nawiasy zwykłe ( ) wprowadzone zostały przez autorkę i tekst w nich zawarty jest integralną częścią sztuki. Słowa w nawiasach pochyłych / /, wprowadzonych przeze mnie, mogą być pominięte. Za pomocą / oznaczam również alternatywne formy rodzajów.


             

 

              (Bardzo długie milczenie.)

 

- Przecież masz przyjaciół.

 

              (Bardzo długie milczenie.)

 

              Masz wielu przyjaciół.

              Co dajesz im od siebie? Musi dawać im coś od siebie skoro tak się o ciebie troszczą.

 

              (Długie milczenie.)

 

              Co dajesz im od siebie?

 

              (Długie milczenie.)

 

              Co dajesz?

 

              (Cisza.)

 

 

-------------------

 

 

skonsolidowana świadomość zamieszkuje mroczną salę bankietową gdzieś pod sufitem umysłu którego podłoga rozpełza się jak dziesięć tysięcy karaluchów gdy snop światła wdziera się do środka wszystkie myśli jednoczą się w ułamku chwili ciało nie broni się bo karaluchy stanowią prawdę, której nikt nigdy nie wypowiada.

 

Pewnej nocy wszystko zostało mi wyjawione.

Jak mogę teraz mówić?

 

rozdarty hermafrodyta który ufał tylko samej sobie[i] znajduje miejsce w płynnej rzeczywistości i  błaga, by nigdy nie zbudzić się z koszmarnego snu

 

i byli tam wszyscy

wszyscy co do jednego

i znali me imię

a ja uciekałam w panice jak chrabąszcz po oparciach ich krzeseł

 

Pamiętaj o światłości i wierz w światłość

 

Chwila jasności nim zapadnie wieczna noc

 

 

 

nie pozwól mi zapomnieć

 

 

--------------------

 

 

Jest mi smutno

Przyszłość jest beznadziejna i nic tego nie zmieni

Jestem znudzona i zniechęcona wszystkim

Jestem nieudolna, wszystko robię źle

Jestem winna, spotyka mnie kara

Pragnę odebrać sobie życie

Kiedyś potrafiłam płakać lecz teraz nie jestem już w stanie

Straciłam zainteresowanie innymi ludźmi

Nie jestem w stanie podejmować decyzji

Nie mogę jeść

Nie mogę spać

Nie mogę myśleć

Nie potrafię poradzić sobie ze swoją samotnością, strachem, obrzydzeniem

Jestem gruba

Nie mogę pisać

Nie potrafię kochać

Mój brat umiera, Osoba którą kocham1[ii] umiera, zabijam ich obydwoje

Zmierzam w kierunku śmierci

Panicznie boję się leków

Nie mogę się kochać

Nie mogę się pieprzyć

Nie potrafię być sama

Nie potrafię być wśród ludzi

Moje biodra są zbyt szerokie

Nienawidzę moich organów płciowych

 

 

O 4:48

gdy odwiedzi mnie desperacja

powieszę się

wsłuchana w oddech Osoby którą kocham

 

Nie chcę umierać

 

Wpadłam w tak głęboką depresję wywołaną faktem własnej śmiertelności, że zdecydowałam się popełnić samobójstwo

 

Nie chcę żyć

Jestem zazdrosna o mojego śpiącego ukochanego i pożądam jego stanu sztucznie wywołanej nieświadomości

 

Kiedy się zbudzi będzie zazdrościł mi bezsennej nocy myśli i mowy nie rozmytej lekami

 

Pogodziłam się z tym, że umrę w tym roku

 

Jedni nazwą to pójściem na łatwiznę

(mają szczęście, że nie znają prawdy)

Inni zrozumieją prosty fakt bólu

 

 

Staje się to moją codziennością

 

 

 

-------------------------

 

 

 

 

 

100

 

                                                        84                                                                      91

 

                                                                                                                              81

72

                                                                      69

 

58

                                          44

                                                                              37                            38

              42

                                                              21

                                                        12                                                                                    28

 

7

 

 

--------------------------

 

 

To nie trwało długo. Nie byłam tam długo. Piję gorzką czarną kawę i nagle czuję ten znajomy szpitalny zapach w chmurze starego tytoniu i coś dotyka we mnie tego miejsca, które ciągle łka i rana sprzed dwóch lat otwiera się jak trup i długo skrywany wstyd zieje ochydnym, gnijącym smutkiem.

 

Pokój pełen twarzy bez wyrazu wgapiających się tępo w mój ból, tak zupełnie pozbawionych znaczenia, że muszą mieć złe intencje.

 

Doktor Ten i Doktor Tamten i Doktor Jakiśtam, który właśnie przechodził i pomyślał sobie że też wpadnie się pośmiać. Spalam się w gorącym tunelu przerażenia, moje upokorzenie pełne; drżę bez powodu, potykam się o słowa i nie mam nic do powiedzenia na temat swojej 'choroby' która objawia się jedynie tym, że wiem, że nic nie ma sensu bo i tak umrę. Sparaliżował mnie łagodny psychiatryczny głos rozsądku, który mówi mi, że istnieje obiektywna rzeczywistość, w której moje ciało i umysł są jednością. Ale mnie tu nie ma i nigdy nie było. Doktor Ten zapisuje co mówię, Doktor Tamten sili się na pomruk mający wyrażać współczucie. Obserwują mnie, oceniają, wąchają obezwładniającą klęskę sączącą się z porów mej skóry, desperacja wbija się we mnie pazurami i wszechograniający strach przesiąka mnie na wylot gdy z odrazą patrzę na świat i nie wiem dlaczego wszyscy dookoła uśmiechają się i spoglądają na mnie tak jakby znali tajemnicę mego krwawiącego wstydu.

 

Wstyd, wstyd, wstyd.

Utop się w swoim pierdolonym wstydzie.

 

Lekarze nieprzenikalni, lekarze rozsądni, lekarze-świry, lekarze, którzy myślałbyś, że są kurwa mać pacjentami, gdybyś nie wiedział, że jest odwrotnie, zadają w kółko te same pytania, wkładają mi w usta słowa, proponują leki na trwające od zawsze boleść i udrękę i chronią własne dupy, aż chce mi się krzyczeć, chce mi się wołać ciebie, jedyny lekarzu2[iii], który dotykałeś mnie z własnej woli, który patrzyłeś mi w oczy, który śmiałeś się moich wisielczych żartów opowiadanych głosem ze świeżo-wykopanego grobu, który nabijałeś się ze mnie gdy ogoliłam głowę, który kłamałeś i mówiłeś, że miło mnie widzieć. Który kłamałeś. I mówiłeś, że miło mnie widzieć. Ufałam ci, kochałam cię i boli mnie wcale nie to, że cię straciłam, ale twoje pierdolone, bezczelne zakłamanie, skrywane pod postacią lekarskich notatek.

 

Twoja prawda, twoje kłamstwa, nie moje.

 

Podczas gdy ja wierzyłam, że jesteś inna i że być może nawet czujesz tę troskę, której cień czasem przemknął ci przez twarz, ty też broniłaś własnej dupy. Tak jak każda inna głupia śmiertelna pizda.

 

Moja świadomość mówi mi, że to zdrada. I to moja świadomość jest tematem tych zabłąkanych fragmentów.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin