Jerzy Kochan- Wolność w klasycznej filozofii niemieckiej.pdf

(393 KB) Pobierz
28381646 UNPDF
Jerzy Kochan
Wolność w klasycznej filozofii niemieckiej
Wolność w klasycznej filozofii niemieckiej
J e prends mon bien où je le trouve , mawiał Molier w odpowiedzi na stawiane mu zarzuty plagiatu.
Powtórzmy w tym miejscu to samo: „Biorę moją własność, gdziekolwiek ją znajdę”.
Rozpoczynamy bowiem wyprawę w świat klasycznej filozofii niemieckiej po swoje. Nie jest to
tylko staranna klasyczna rekonstrukcja poglądów na temat wolności u Kanta, Fichtego czy Hegla.
Wycieczka w stronę filozofii niemieckiej przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku wynika z
dwóch przesłanek: po pierwsze, z doceniania roli klasycznej filozofii niemieckiej w historii
filozofii; po drugie, z przekonania, że staranne przeanalizowanie sposobu obecności problematyki
wolności u tych właśnie filozofów da podstawę do powiedzenia czegoś nowego także i
współcześnie na temat wolności.
Zbudowanie nowoczesnej koncepcji wolności w wyniku archeologicznych zabiegów wokół
klasycznej filozofii niemieckiej – pomysł sam w sobie chyba nie bardzo egzotyczny, zwłaszcza po
sięgnięciu przez Michela Foucaulta do Kanta przy konstruowaniu konceptu „życia jako osobistego
dzieła sztuki” – musi zakładać jednak specjalne podejście, i to nie tylko w tym sensie, że należałoby
uwzględnić przedstawione wcześniej wymiary i uwarunkowania. Chodzi przede wszystkim o
uczynienie osią naszej analizy problematyki wolności, o odejście od postaciowego ujmowania
filozofii, zakładającego integralny, spójny charakter poglądów danego filozofa i świadomą ich
fragmentaryzację, dekonstrukcję pozornej monolityczności i zupełności, ukazanie ich
tymczasowości i chwilowości, założenie, że tylko w pewnym aspekcie, albo w formie aluzyjnej,
wysublimowanej, zastępczej, mogą one tworzyć coś nowego, przekraczać potoczność, pokonując
okropny opór stwarzać przesłanki alternatywnych rozwiązań [1].
Biorę moją własność, gdziekolwiek ją znajduję – oznacza jednak zawsze niebezpieczeństwo daleko
posuniętej subiektywności, arbitralności, pokusę nadinterpretacji, która wykorzystuje tylko
„wielkich” historii filozofii do swoistej „popularyzacji” własnych poglądów. Sposobem obrony
przed subiektywizmem analizy jest właśnie zakotwiczenie badanej filozofii w social preconditions,
ogranicza to przesadną łatwość wyciągania wniosków i snucia porównań. Badanie teorii w tak
ścisłym związku z rzeczywistością praktyki społecznej, nie spłaszczonej płaskim empiryzmem,
nadaje w większej mierze „bytowy charakter myśli”, pozostaje też w zgodzie z założeniem,
mówiącym o tym, że teoria stanowi, jakby napisał Niklas Luhmann, swego rodzaju historyczno-
polityczną „semantykę” systemu społecznego, czy też formę jego specyficznej samodefinicji [2].
I. Immanuel Kant
Że Bóg istnieje, to jest tak pewne jak to, że dwa kąty przeciwległe, tworzone przez przecięcie dwu
linii prostych są sobie równe. John Locke
O dnoszenie do Immanuela Kanta problemów kształtowania się ideologii, zastępowania przez nią w
funkcji społecznej religii, partykularności i arbitralności filozofii, zdaje się popadać w generalną
sprzeczność z uniwersalizmem imperatywu kategorycznego, rozumem w różnych jego wcieleniach,
28381646.001.png
projektem pokoju wieczystego i powszechnego – założoną i deklarowaną powszechnością filozofii
transcendentalnej [3]. Sięgnięcie jednak do konkretu, na przykład do pracy Kanta zatytułowanej
Religia w obrębie samego rozumu , pracy późnego, „pokrytycznego” Kanta (1793), wprowadza nas
w samo jądro konfrontacji, do której ustosunkowanie się jest dla autora o tyle pilne, że umieszcza je
już we wstępie swego dzieła [4].
O czym pisze Kant na początku swej rozprawy poświęconej religii?
Przedmiotem jego zainteresowania jest relacja między teologią i filozofią, zależności między
teologią biblijną i teologią filozoficzną, duchownym i filozofem. Chodzi o zależności kształtujące
się w ramach universitas, ale również w ramach prawnego i instytucjonalnego porządku
państwowego. Punktem wyjścia dla Kanta jest odrzucenie etyki heteronomicznej, religijnej, nie
opierającej się na rozumie:
Etyka (die Moral) – o ile opiera się na pojęciu człowieka jako istoty wolnej, lecz dlatego zarazem
istoty, która sama siebie przez swój rozum wiąże bez-warunkowo prawami – nie potrzebuje ani idei
jakiejś innej, wyższej od człowieka istoty dla poznania swego obowiązku, ani pobudki innej niż
samo prawo dla przestrzegania obowiązku. Jeżeli w człowieku znajduje się taka potrzeba, to jest to
najwyżej jego własna wina, ale potrzeby tej nie może zaspokoić nic innego, bowiem to, co nie
wypływa z samego człowieka i jego wolności, nie stanowi substytutu niedostatku jego moralności.
Zatem moralność sama dla siebie (zarówno i obiektywnie, gdy chodzi o chcenie, jak i subiektywnie,
gdy chodzi o możność [realizacji]) w żadnym wypadku nie potrzebuje religii, lecz na mocy czystego
praktycznego rozumu wystarcza sama sobie . [5]
Moralność opiera się więc na rozumie i tylko na rozumie. Nie potrzebuje w ogóle żadnej
materialnej podstawy determinowania wolnej woli . A jeśli ktoś potrzebuje idei jakiejś innej,
wyższej od człowieka istoty, to jest to najwyżej jego własna wina [6] . Jednak takie stanowisko Kanta
nie likwiduje problemu religii. Religia jest pochodną wobec etyki formą uświadamiania sobie sensu
podporządkowania obowiązkowi, dobra najwyższego , formą zakładającą również przyjęcie
wyższej, moralnej, najświętszej i wszechmocnej istoty . Czy oznacza to jednak, że Kant przyjmuje
etyczne uzasadnienie istnienia Boga, że tworzy etyczny dowód na istnienie Boga, jak próbuje się to
czasem uzasadniać? Oczywiście: absolutnie nie! W rozumieniu Kanta istnienie religii jest,
jakbyśmy to dziś powiedzieli, faktem empirycznym i motywacja religijna działań ludzi nie jest
możliwa do podważenia. Domaga się ona natomiast wyjaśnienia w kontekście ogólnego prawa
mówiącego o rozumowym charakterze etyki.
Religijna motywacja jest formą określoną przez subiektywny cel jednostki, jakim jest własna
szczęśliwość. To troska o własną szczęśliwość zmusza do definiowania tego co etyczne przez cel
związany z ludzką indywidualną szczęśliwością. Prawo moralne jest bowiem samo w sobie
nieczułe na skutek:
Prawa te nakazują bowiem po prostu, ich skutek jest zupełnie obojętny, ba, gdy idzie o
poszczególny czyn, to zmuszają nawet do abstrahowania od skutku. Tym samym czynią one
obowiązek przedmiotem najwyższego szacunku nie przedkładając i nie zadając nam żadnego celu
(także celu ostatecznego), który miałby stanowić ich rekomendację i pobudkę do wypełniania
naszego obowiązku. Wszystkim ludziom mogłoby to wystarczyć, gdyby (tak jak powinni) trzymali się
jedynie [danych] w prawie czystego rozumu [7].
Ale wszystkim ludziom nie wystarcza. Nie wystarcza im świadomość spełnionego obowiązku w
oderwaniu od skutków, zwłaszcza od skutków związanych z własną szczęśliwością. Do nadania
sensu działaniom moralnym potrzebny im jest między innymi „koniec wszystkich rzeczy” i „Sądny
Dzień”.
Przyjmowanie konieczności końca świata rozumie Kant jako konstrukcję z istoty swej głęboko
uwarunkowaną moralnie. Wiara w Sądny Dzień zakłada koniec istnień czasowych, a więc ich
egzystencję tylko moralną; ten ponadzmysłowy charakter bytu jest więc związany z moralnym
charakterem całej konstrukcji. Sama idea sądu, obudowana mrożącymi krew w żyłach szczegółami
– „spadek gwiazd z nieba jako sklepienia, runięcie samego nieba (lub zniknięcie tegoż jak
zwiniętego zwoju), spłonięcie obydwu, stworzenie jakiegoś nowego nieba i jakiejś nowej Ziemi na
siedzibę dla błogosławionych i piekła dla potępionych[8]” – jest związana tylko z osądem
moralnym i nie bierze pod uwagę żadnych innych aspektów życia ludzkiego. Sąd Ostateczny jawi
się jako obiektywny i straszny w swym wyrazie pomocnik wyrzutów sumienia:
[...] heroiczna wiara w cnotę zdaje się subiektywnie nie mieć tak powszechnie oddziałującego
wpływu na nawrócenie dusz jak wiara w przerażające sceny, o których mniema się, że poprzedzą
rzeczy ostatnie [9] .
Kant przy okazji wskazuje na, w gruncie rzeczy, nieprzewidywalność własnych czynów. Nie chodzi
tu po prostu o ocenę czynów ze względu na intencje, lecz o znacznie bardziej zasadniczą
konstatację generalnej niemożności przewidzenia skutków własnych działań. Kant nie rozważa, co
prawda, wpływu „nosa Kleopatry” na historię powszechną ani znaczenia lotu barwnego motyla w
puszczy brazylijskiej dla dziejów świata, ale w lapidarnym stwierdzeniu odsłania substytutywną
wobec poznawczych koncepcji etycznych rolę etyki obowiązku. Sens religii polega na
ugruntowaniu etyki obowiązku: „Chrześcijaństwo ma za cel: wspierać w ogóle miłość do sprawy
wierności swym obowiązkom” [10].
Ludziom „powinno” wystarczać działanie zgodnie z obowiązkiem, winni się oni pogodzić z tym, że
w życiu doczesnym szczęśliwość i godność, będące następstwem działania zgodnie z obowiązkiem,
być może nigdy się nie zejdą. Kantowi nie chodzi przy tym o jakąś abstrakcyjną powinność. Takie
jest po prostu osobiste stanowisko królewieckiego filozofa: jemu wystarcza! Jest to bardzo istotny
moment odczytywania filozofii Kanta, historia nieporozumień i nadużyć jest bowiem w tej kwestii
prawie kryminalna.
Powinność, o której pisze Kant z całą powagą, nie jest abstrakcyjna, a dystans między powinnością
i rzeczywistością nie ma charakteru uniwersalistycznego i nie odnosi się do „jednostki ludzkiej”,
lecz przypisać mu należy charakter raczej socjologiczny i uznać, że oddaje on różnicę między tym,
co racjonalne, ale dostępne rozumowi występującemu elitarnie, i tym, co powszechne czy
dominujące, dające się racjonalnie wyjaśnić, a biorąc pod uwagę realnie niesione dominujące treści
etyczne, praktycznie zaakceptować. Religia i religijność są do przyjęcia dlatego, że ich etyczna
lustracja odnajduje, w tych określanych przez „nieuniknione ograniczenia człowieka” formach,
„oswojoną” praktycznie, by nie rzec ludowo, etyczność. „Religia – pisze Kant – jest poznaniem
wszystkich naszych obowiązków jako Bożych przykazań [...]”[11] . Co więcej, odkrycie przez
jednostkę w swym wnętrzu zobowiązania jest właściwie odpowiednikiem tego, co zwykło się
nazywać wiarą religijną. Tylko w tym sensie „etyka prowadzi nieuchronnie do religii” [12].
Każda inna interpretacja stosunku Kanta do religii jest po prostu sprzeczna z jego poglądami, nie
pozwoli nam także zrozumieć jego kłopotów z cenzurą, zakazu wykładania poglądów Kanta na
religię w królewieckim uniwersytecie etc., etc.
Kant osobiście „nie potrzebował – pisał znający go osobiście R.B. Jachman – środków
zewnętrznych, by ugruntować swoją moralność [...]. Dla Biblii zachował wielkie poszanowanie,
traktował jako księgę dla ludu ułożoną przez prostaczków bez udziału mądrości greckiej” i dlatego
też „nie chodził do spowiedzi jak Rousseau i nie powoływał się na Lutra jak Lessing, ale gdy cały
uniwersytet z okazji uniwersyteckich uroczystości do kościoła zdążał, on sprzed drzwi kościelnych
zawrócił, obszedł kościół dookoła i poszedł do domu” [13].
Można powiedzieć nawet więcej: przebogata w formy swej obecności religia tylko o tyle jest przez
Kanta akceptowalna, o ile nadrzędna wobec niej etyka wyda jej świadectwo moralności. W
przedmowie do pierwszego wydania Religii w obrębie samego rozumu Immanuel Kant podnosi tę
kwestię w trochę innej formie. Rozważania dotyczą konieczności podporządkowania się prawu
państwowemu przez prawdziwie moralnego autora rozprawy o religii. Kant twierdzi, że o
podporządkowaniu można mówić tylko wtedy, gdy weźmie się pod uwagę całość prawa i szacunek
do niego, a nie jedno izolowane rozporządzenie. Siebie, jako autora rozprawy o religii, traktuje jako
teologa i uczonego zarazem, reprezentanta uniwersytetu, instytucji powołanej do obrony nauki
przed spustoszeniami, jakie może czynić cenzura teologiczna, nie związana z nauką i
uniwersytetem. Kieruje się ona bowiem „zdrowiem duszy”, podczas gdy teolog-uczony
uniwersytecki – „zdrowiem duszy” i „zdrowiem nauki” jednocześnie. Teolog duszy musi być więc
w sprawach cenzury podporządkowany teologowi-uczonemu:
Jeżeli odstąpić od tej zasady, to w końcu musi dojść do tego, co zresztą miało już miejsce (np. w
czasach Galileusza) – teolog opierający się tylko na Biblii, aby poniżyć godność nauk, a sobie
oszczędzić związanego z nimi wysiłku, mógłby ważyć się na wtargnięcie nawet w astronomię, albo
w inne nauki, np. w starożytną geologię; mógłby – podobnie jak narody, które nie znajdują w sobie
dość siły lub też dość powagi, by bronić się przed niepokojącymi je napadami, wszystko wokół
siebie zamieniają w pustynie – zakwestionować wszelkie eksperymenty ludzkiego intelektu [14].
Teologii filozoficznej zakazane jest jedynie wyciąganie wniosków ze swoich badań i aplikowanie
ich teologii opartej na Biblii, a więc próba interwencji w obszar autonomicznej religijności. Poza
tym wyjątkiem musi się ona „cieszyć pełną wolnością rozszerzania się tak dalece, jak pozwala na to
jej naukowość”. Oczywiście, teolog filozoficzny to po prostu filozof, między innymi sam Immanuel
Kant, podejmujący jako filozof właśnie problematykę religijną i żądający respektu od cenzury – w
ten sposób sam staje się niepartykularnym ucieleśnieniem uniwersalnego rozumu. Teolog
filozoficzny zachowuje dystans wobec poszczególnych religii, traktuje je jako określane przez
historyczne okoliczności „wiary” lub „wyznania”, zróżnicowane nieistotnościowo formy obecności
„prawdziwej religii”: „Istnieje tylko jedna (prawdziwa) religia, ale może być wiele rodzajów
wiary”[15] .
Niewystępowanie religii w czystej formie „religii rozumu”, przebranie jej w historyczny strój – nie
jest bez konsekwencji. Jego rezultatem jest upośledzenie przyswajania moralności. Kult dogmatów,
które nie są traktowane jako środki upowszechniania moralności, lecz zajmują centralne miejsce w
religii, przez co wiara w nie staje się probierzem wiary religijnej w ogóle, sprzyja obudowywaniu
religii „marzycielskimi urojeniami”, „urojeniami religijnymi” urągającymi rozumowi.
Antropomorfizacja boga zamienia religie w rytuały służące przypodobaniu się uczłowieczonej
istocie najwyższej, substytutywne i konkurencyjne wobec moralnego wymiaru wiary.
Ucudownienie religii, bazujące na modlitwach, czarach, cudach, objawieniach, mistycyzmie i temu
podobnych zjawiskach, prowadzi do jej irracjonalizacji, a przecież „marzycielskie urojenie religijne
stanowi moralną śmierć rozumu, a bez rozumu nie może istnieć żadna religia” [16].
Zagrożeniem dla „religii rozumu” są też występujące historycznie formy jej instytucjonalizacji,
próby sprawowania władzy religijnej, odwołujące się chętnie do nakazu, dyscypliny czy wreszcie
władzy państwowej i przymusu państwowego, co grozić może nawet klerykalizacją państwa.
Niebezpieczeństwo polega na możliwości naruszania wolności moralnego wyboru wiernych,
generowaniu warunków sprzyjających ogólnej destrukcji moralności, hipokryzji, nieuczciwości,
tworzeniu świata pozorów.
Krytyka Kanta jest rozbudowana i gruntowna, nie ma jednak charakteru totalnego. Chodzi mu
raczej o to samo, co uwidoczniło się w ustalaniu relacji między różnymi rodzajami teologii – o
28381646.002.png
respektujące konieczność zróżnicowanie arsenału środków stanowienia moralności oraz o
funkcjonalne podporządkowanie istniejących religii „religii rozumu”, czyli moralności. „Religia
rozumu” nie jest więc kultem rozumu, sięgającym do oprzrządowania rytuałów istniejących
kościołów, lecz opartą na rozumie moralnością, uznającą (ze względu na – jak byśmy to dziś
powiedzieli – zróż-nicowany poziom audytorium) istniejące religie i kościoły za historycznie
wytworzone i skuteczne s w o j e medium.
Stan taki nie jest możliwy bez konfliktów i napięć. Interwencja Kanta w tę materię nie pozostawia
najmniejszych co do tego wątpliwości. Co więcej, Kant jest wojującym uczestnikiem konfliktów,
które się tu rozgrywają, uczestnikiem, którego znaczenie nie ogranicza się tylko do Niemiec i końca
osiemnastego i początków dziewiętnastego stulecia. Konfrontacja, którą możemy tu obserwować,
jest konkretno-historyczną, wczesną formą realizacji przedstawionego wcześniej procesu
wchodzenia na arenę historii powszechnej ideologii i ideologów. Tu nie chodzi o jakąś wersję
awerroizmu, uznającą równoprawność nauki i religii, istnienie dwóch prawd, nie mamy tu również
do czynienia z odtworzeniem jakiegokolwiek dualizmu w widzeniu świata w stylu Franciszka
Bacona, separującego to, co naukowe, filozoficzne, od tego, co teologiczne i boskie, czy też w stylu
Kartezjusza, u którego prawda ufundowana jest na uczciwości boskiej. Koncepcja Kanta całkowicie
i z o l u j e naukę od religii oraz i n s t r u m e n t a l i z u j e religie i kościoły wobec etyki i nauki o
społeczeństwie.
Określenie „nauka o społeczeństwie” jest określeniem oczywiście na wyrost. Nauki społeczne na
przełomie osiemnastego i dziewiętnastego stulecia są w stanie daleko odbiegającym na przykład od
Kronik Galla Anonima (można je chyba przy odrobinie życzliwości uznać za przejaw „nauk
społecznych” czasów Bolesława Krzywoustego), żywią się myślą starożytną i renesansową, ale ich
Ziemia Obiecana to wiek dziewiętnasty i przygotowywana, także przecież przez Kanta, eksplozja
nauki uniwersyteckiej. Centralna poniekąd rola etyki w filozofii Kanta jest przecież również
funkcją takiego stanu rzeczy. Etyka odgrywa tu w dużym stopniu rolę substytutywną wobec
pozytywnej wiedzy o społeczeństwie. Immanuel Kant uchodzi za twórcę teorii etycznej, filozofa,
który wydobył etykę z objęć psychologizmu, naturalizmu, ale i myśliciela konstytuującego to co
etyczne jako wyróżnione pole badawcze. Cała dotychczasowa tradycja mieszała zazwyczaj w
ramach etyki wszystkie kwestie praktycznego życia. Również i Kant nie jest wolny od takich
skłonności. Zawarte w Projekcie wieczystego pokoju rozważania koncentrują się wokół spraw
międzynarodowych i są wyprowadzaniem w ostateczności konsekwencji z imperatywu
kategorycznego, konsekwencji dotyczących stosunków międzynarodowych, problemu wojny i
pokoju, ale przecież także rozumienia państwa, jego ustroju, kolonializmu, relacji między polityką i
moralnością, ba, pojawia się tu nawet kategoria praxis , w sensie jakże bliskim jej późniejszym
miłośnikom . Teoria etyczna filozofa z Królewca jest, w przeciwieństwie do utopii renesansowych,
p r a k t y c z n ą próbą zrewolucjonizowania świata, porównywalną z samą Rewolucją Francuską,
wolną jednak od jej okrutnych, strasznych i przypadkowych konsekwencji. Nie oznacza to jednak
jej nieistotności. Przypomnijmy w tym miejscu słowa Heinricha Heinego z 1835 roku, napisane do
francuskich czytelników:
Powiada się, że duchy ciemności ogarnia przerażenie, kiedy spostrzegają miecz kata – jakże więc
muszą się bać, kiedy pokazuje się im Krytykę czystego rozumu Kanta. Ta książka jest mieczem,
którym w Niemczech dokonano stracenia deizmu. Mówiąc uczciwie, wy Francuzi, w porównaniu z
nami, Niemcami, jesteście łagodni i umiarkowani. Mogliście co najwyżej zabić jednego króla, ten
zresztą stracił już głowę, zanim mu ją ścięto. A przy tym musieliście tak głośno bić w bębny,
krzyczeć i tupać, że cała kula ziemska się trzęsła. Naprawdę zbyt wielki zaszczyt wyświadcza się
Robespierrowi porównując go z Immanuelem Kantem [18].
Immanuel Kant – pisze dalej Heine – „zaatakował niebiosa, całą załogę wyciął w pień, a władca
świata pozbawiony dowodu egzystencji spływa własną krwią"[19] .
Zgłoś jeśli naruszono regulamin