Wibracje.rtf

(215 KB) Pobierz
W i b r a c j e

W i b r a c j e

 

 

PRINCESS MAHA mozolnie wspinała się w górę Nilu, pod prąd – nadspodziewanie bystry, jak na ogrom i potęgę rzeki. Młodzi stali w dziobowej części pokładu spacero­wego, wysoko nad lustrem wody zmarszczonej drobną falą. Byli sami.

Agata czuła lekkie drżenie stalowej konstrukcji pod stopami i w dłoniach, którymi od-ruchowo trzymała się relingu, chociaż statek płynął spokojnie, bez kołysania. Na bez-księżycowym niebie nieprawdopodobnie wielkie gwiazdy świeciły jasno; nie mrugały i nie migotały. W rozproszonym świetle można było dostrzec sylwetki palm porasta­jących brzegi rzeki nie kończącym się szpalerem. Młoda kobieta spojrzała na swego towarzysza, który pogrążony w zadumie patrzył przed siebie.

    Grosik za twoje myśli! — odezwała się do niego cicho.

Piotr wolno zwrócił twarz w jej stronę i uśmiechnął się miękko. Zerknęła ponownie w jego stronę, kiedy przez chwilę zwlekał z odpowiedzią.

    Nie wiem... Jest ich tyle... Nieustająco myślę o tobie. O tym, jak mi z tobą dobrze. To już jest bardziej świadomość niż aktywne myślenie.

    Stałam się więc już tłem dla innych myśli? Nie, Piotr! To nie jest wyrzut. Jest w tym coś z błogiego spokoju. Czy w każdej chwili myśli się o swoim sercu, o każdym jego uderzeniu? Ja też noszę ciebie w sobie. Jak serce!

    Nie sposób piękniej tego ująć! Spokój o to, co najważniejsze, pozwala myślom pląsać po innych sprawach. Te ogromne gwiazdy przypomniały mi, że podobnie mocno i jasno świeci słońce – tu, bliżej równika. Woda i słońce! Czy to nie jest niewyczerpalne źródło czystej ekologicznie energii? Gdyby tak zaprząc słońce do rozkładania wody na tlen i wodór, a wodór rozprowadzać po świecie jak teraz gaz ziemny i ropę!...

    Dla wielu biednych krajów w pasie między zwrotnikami byłaby to wielka szansa rozwojowa! Piotr! To wydaje się takie proste! Takie genialnie proste! Dlaczego nic się w tym kierunku nie dzieje?!

    Może są problemy techniczne, o których nie wiemy. Niewątpliwie decydującą rolę odgrywają względy ekonomiczne. Pewnie pomysł taki blokowaliby zgodnie producenci węgla, ropy, gazu ziemnego i elektrowni atomowych. A poza tym ludzie, nie wiem dlaczego, niesłychanie skrupulatnie przypatrują się finansowej opłacalności przedsięwzięć technicznych, które mają służyć im samym, a równocześnie marnotrawią ogromną część środków na rzeczy tak bezsensowne, kosztowne i wyniszczające jak zbrojenia!

    Może jednak nie są tak pozbawieni skrupułów, jak nam się wydaje? W końcu wybudowali kanał Sueski i przegrodzili Nil gigantyczną tamą!

    ... A ta zatrzymuje muł, który wcześniej spływał z wodą rzeczną i użyźniał pola tą wodą nawadniane! Rolnictwo wzdłuż Nilu marnieje podobno!

Umilkli. Dotknęli spraw wykraczających tak poza ich wiedzę, jak i zdolność pojmowania według kryteriów zwykłego zdrowego rozsądku.

Piotr patrzył z boku na twarz dziewczyny. Z przymrużonymi oczami poddawała się pieszczotom ciepłego powietrza wplątującego się powiewami się w jej długie, proste, wyzwolone teraz z gumowej pętli i puszczone luzem włosy. Położył rękę na jej ramieniu i przesunął ją w dół po plecach. Przez cienką tkaninę sukni czuł ciepło skóry.

Nie narzucał Agacie nigdy swojego gustu w sprawie strojów, wiedziała jednak, że przez naturalny jedwab lubi ją dotykać prawie tak bardzo jak zupełnie obnażoną. Dla-tego jedwabne ubiory należały do nielicznych luksusów, na które sobie pozwalała i zakładała je zawsze – bez względu na nakazy aktualnej mody – kiedy pragnęła, aby ją dotykał i aby robił to z jak największą przyjemnością. A że pragnęła tego bezustan­nie – w efekcie prawie stale była spowita w jedwab.

Zwróciła się w stronę Piotra z uśmiechem, przysunęła się bliżej i przylgnęła do niego całym ciałem, kiedy ją do siebie przygarnął.

Kochał w tej dziewczynie wszystko. Ponad wszystko uwielbiał naturalną szczerą go­towość, nieustającą i nieskrywaną radość, z jaką przyjmowała jego czułości, świado­mą i śmiałą pieszczotę jej piersi, bioder i ud, którymi do niego przywierała, kiedy ją brał w ramiona.

Podała do pocałunku wilgotne miękkie usta. Oczekiwała w bezruchu na dreszcz roz­koszy, który ją przeniknie, kiedy jego język wślizgnie się i będzie delikatnie łaskotał jej rozchylone wargi; kiedy poczuje na łonie wzmagający się ucisk ciała jej mężczyz­ny ogarnianego przypływem pożądania. Nie czekała długo i tym razem. Kiedy to się stało, przytuliła się do niego jeszcze mocniej i otarła się o niego biodrami, tak aby i on doznał wzruszenia i przedsmaku zbliżenia.

Wiedzieli, że nadszedł moment, w którym muszą się opanować, że muszą znaleźć odpowiednie miejsce dla tego, czego obydwoje tak mocno zapragnęli.

Aga zbliżyła usta do ucha Piotra.

    Piotr!, Piotr! Ja też chcę! Bardzo chcę! Pójdziemy do kabiny i będziemy kochali się do nieprzytomności!... — szepnęła gorąco i zawiesiła głos.

    Tak, Aginko! Tak będzie! Ale ty chcesz mi jeszcze coś powiedzieć, prawda? Moja dziewczyna ma jakiś pomysł!

    Chłopcze mój! Słodki mój! Jak ty mnie znasz!... Kiedy zamkną się za nami drzwi rzucisz się na mnie jak dzikie rozbuchane zwierzę na swoją samiczkę, a ja tego właśnie pragnę, ja tak samo pragnę ciebie w sobie, jak ty siebie we mnie. I tak jest dobrze, wspaniale...

    Ale? Teraz nastąpi jakieś “ale”, prawda?

    Przypomnij sobie te kolosalne, niebotyczne kolumny, które oglądaliśmy dzisiaj w Karnaku, święte jezioro... Spojrzyj w szeroko otwarte oczy gwiazd nad nami, na rzekę... Czy odgadujesz, co chcę powiedzieć?

Piotr podniósł wzrok na rozgwieżdżone niebo. Wchłaniał w siebie nastrój chwili, wspominał wrażenia ze spotkania ze świadkami historii tysięcy lat.

    Myślę, że wiem. Nie mów. I ja nie powiem. Nie będzie mi łatwo...

    I mnie też. Ale ja pomogę troszkę tobie, a ty mnie i będzie nam znów cudownie! Jak zawsze!...

    Jak zawsze?...

    Jak zawsze inaczej, ale jak zawsze cudownie!

Zeszli do kabiny. Była jakby do połowy zanurzona w wodzie. Okno wychodziło na rzekę, tuż nad lustrem wody mieniącej się odbiciem gwiazd, świateł statku i mijanych nabrzeżnych latarń. Aga zapaliła słabą lampkę przy łóżku.

Piotr wyciągnął do niej obie ręce. Zamiast jednak jak zawsze wtulić się w objęcia, ujęła jego dłonie w swoje, podniosła do piersi i ponad tą barierą ucałowała go prze-lotnie w usta. Nie powiedziała nic, popatrzyła mu jednak w oczy jak gdyby pytając:

    Co teraz będzie? Będzie jak zechcesz, kochany mój! Ale... jak chcesz?

Zrozumiał zarówno nieme pytanie jak i zgodę na każdą odpowiedź. Oddał pocałunek i odstąpił od Agaty. Wydobył z szafki szklaneczki i pękatą ciemną butelkę i ustawił wszystko na szafce obok tapczanu. Nalał macedońskiego czerwonego wina i podał szklankę dziewczynie. Milcząc pili powoli, krótkimi łykami, patrząc sobie w oczy.

Młoda kobieta zdjęła obuwie i stanęła przed Piotrem. Odnalazł na jej plecach suwak zameczka. Aga tymczasem rozpięła zapięcie w talii, z czym nigdy nie umiał sobie po-radzić, i strząsnęła na podłogę suknię razem z krótką koszulką, którą zakładała przez wzgląd na prześwitujący jedwab sukni prowokujący spojrzenia obcych mężczyzn łakomie oglądających ją pod światło.

Stała przed nim w skąpych gładkich figach i wąskim staniczku bez żadnych wkładek i usztywnień. Odwróciła się, aby ułatwić mu dostęp do zapięcia i biustonosz sfrunął za sukienką na podłogę. Piotr nie mógł się oprzeć pokusie i w obie ręce ujął niewiel­kie twarde piersi dziewczyny. Aga odwróciła się jednak łagodnie twarzą do Piotra, położyła mu ręce na ramionach i znów pocałowała go delikatnie.

Ciepło zalśnił ciemny, prawie czarny naszyjnik. Ciężkie podłużne kamienie agatu uk­ładały się wokół jej szyi wianuszkiem jak płatki słonecznika. Piotr kupił naszyjnik od handlarza pamiątek w Dolinie Królów, kiedy dostrzegł, jak dziewczynie zaświeciły się oczy na widok cacka przypominającego klejnoty władczyń Egiptu. Łakome spojrzenie kobiety dostrzegł także handlarz i Piotr potrzebował dłuższej chwili, aby zbić cenę do przyzwoitej granicy w pobliżu połowy żądanej kwoty.

    Nie chcemy, aby nam się agaty rozsypały, prawda? — zaimprowizowała Agata kalambur z frywolnym podtekstem. — Żal mi bardzo, ale lepiej zdejmij je, dobrze?

    Jak moja królowa Nefertiti każe! Zdejmiemy... wszystko zdejmiemy!

Przykląkł przed dziewczyną i powoli, bardzo powoli zsunął z niej majteczki. Była teraz całkiem naga. Tuż przed sobą miał jej wąskie, lecz wspaniale zaokrąglone biodra, płaski brzuch i trójkącik ciemnych włosów znikający w zakątku między zwartymi udami długich smukłych nóg.

Zamiast normalnego w tej sytuacji przypływu pożądania i namiętności ogarnął go og­romny podziw i zachwyt dla nieskazitelnej sylwetki jego dziewczyny. Ze wzruszeniem i głęboką radością uświadomił sobie, że to skończone piękno należy do niego, wyłą­cznie do niego! Że może sięgnąć po nie i nigdy nie spotka się z odmową.

Piotr doznał niepojętej zmiany nastroju. Wydawało mu się, że oto bierze udział w tajem­niczym misterium, że klęczy przed wspaniałą boginią i kapłanką w jednej osobie. Nie-omal ze czcią ucałował łono dziewczyny. Ta, podniecona w sposób bardziej zmysło­wy, w krótkim odruchu namiętności rozchyliła uda i przygarnęła głowę chłopca do swego ciała, ale coś musiało jej przemknąć przez myśl, bo zaraz opanowała się.

    Piotr! — rzekła cicho. — Piotr! Wejdźmy pod prysznic, dobrze?... Razem! — do-dała szeptem widząc, że propozycja zrazu nie wzbudziła w nim entuzjazmu.

    Dobrze! Jak moja bogini każe, tak niechaj się stanie!

Agata zaczęła rozpinać guziki koszuli Piotra i pasek u dżinsów.

    Puszczę wodę i czekam na ciebie! — powiedziała i znikła za drzwiami łazienki.

Znalazł ją po chwili pod strugami letniej wody. Włosy starannie okryła foliowym kaptu­rem i dodatkowo turbanem z ręcznika. Piotr wszedł pod prysznic i namydlił się.

    A ja?... — dopraszała się Aga, która nie potrafiła odmówić sobie dobrze znanych pieszczot masażu z mydlanym poślizgiem.

Piotr namydlił ją całą miękką gąbką, a następnie począł gładzić śliskimi dłońmi. Dro­czył się z dziewczyną, starannie omijając jej piersi z malinkami wysoko już wzniesio­nymi, rozbudzonymi pożądaniem.

    Piotr, Piotr! Nie bądź taki! One chcą też! One ci uschną!— poddała się wreszcie, dopraszając się intensywniejszych pieszczot.

    Chętnie służę, ale widzę tu tylko ciebie i nikogo innego! Kto to jest “one”? — nie ustępował.

    Nie widzisz?! Ty niedobry satrapo! Te dwie! Twoje pokorne branki! Twoje cycusz­ki! — uchwyciła jego ręce i położyła sobie na piersiach.

    Ach, one! Niech będzie. Dotknę sierotek w łaskawości mojej. Sam nie wiem, skąd jej tyle we mnie, tej łaskawości — żartując starał się łagodzić własne podniecenie.

Piotr stanął za dziewczyną. Ugniatał i gładził jędrne, śliskie piersi tańczące w jego rękach, wymykające się. Po chwili jego ręka powędrowała w dół. Wplątał palce w mo­kre włosy na podbrzuszu. Dziewczyna poczuła zmianę na swoich pośladkach.

    Ciasno tu jakoś się robi! Coś mi się widzi, a raczej czuje, że przepełnia cię nie tylko łaskawość... — próbowała jeszcze żartować.

Agata sięgnęła ręką za siebie, delikatnie masowała nabrzmiałe ciało mężczyzny. Ogarniało ją rosnące pożądanie, przed którym broniła się resztką sił.

    Piotr! Mój! Popieść mnie troszeczkę! Tylko troszeczkę! — prosiła.

Rozchyliła uda, naprowadziła jego rękę na miejsce tych pieszczot najbardziej sprag­nione i zakołysała prowokująco biodrami.

    Aaa! — zawoła nagle i zamachała rękami w powietrzu.

Nie był to jednak okrzyk wywołany osiągnięciem szczytu rozkoszy. Aga straciła rów­nowagę na śliskich kafelkach podłogi. Piotr przytrzymał ją mocno, a drugą ręką, szu­kając na ścianie oparcia, trafił na dźwignię baterii łazienkowej. Przypadkowo pchnął ją w stronę zimnej wody, która spłynęła zaraz obfitym deszczem.

Wstrząs spowodowany grożącym upadkiem i chłodna woda płynąca teraz z sitka zrobiły swoje. Napięcie zmysłów zelżało, opadło i młodzi roześmieli się. Objęli się i pocałowali spokojniej już.

...

Na wpół leżeli na tapczanie, pod cienką kołdrą, przytuleni do siebie, oparci o spię­trzone poduszki. Sączyli ze szklaneczek czerwone wino. Delektowali się nastrojem i chwilowo stonowanym, lecz wciąż przejmującym pragnieniem ich tęskniących do siebie ciał. Odsuwali moment zbliżenia, jak wyrafinowany łakomczuch odsuwający na brzeg talerza najsmaczniejsze kąski głównego dania.

    Piotr! Myślę o piramidach pod Kairem... Dzisiaj byliśmy w Karnaku... cała aleja sfinksów o baranich głowach... iglice obelisków... I te kolumny! Setki kolumn wielkich jak dzwonnice... kolumn, które niczego nie niosą, nie podpierają! Czy widzisz w tym wszystkim jakiś sens? To przecież kolosalna rozrzutność ludzkiej energii! O rozrzutności rozmawialiśmy już dzisiaj. Czy to nie jest podobna sprawa?

    Nie wiem. Nie zastanawiałem się nad tym od tej strony. Podziwiałem talent twór­ców tych obiektów i ogrom trudu, jaki ponieśli. Wiedza, spryt tysięcy ogolonych kapłańskich głów... Znojny wysiłek milionów rąk setek pokoleń, w ciągu tysięcy lat... Pytasz o sens...

    Tak, o sens! Po co to wszystko? Przecież tym wysiłkiem można było zbudować coś znacznie bardziej pożytecznego dla ludzi – szkoły, szpitale... Chiński mur na przykład; może ratował ludzkie życia? Może uratował ich więcej niż pochłonął w trakcie budowy. Ale piramidy, sfinks?!...

    Trudno wykluczyć, że były to kaprysy faraonów – dużych dzieci, ich zamki z piasku. Przypuszczam jednak, że sens był. Tyle że my go nie rozumiemy albo nie zgadzamy się z nim. Z pewnością chodziło władcom i kapłanom o symbole ich potęgi. Może także o względy organizacyjne, o utrzymanie setek tysięcy ludzi w stanie aktywności, dys­cypliny i gotowości służenia władzy bez pytania o praktyczne korzyści?

    To niesłychany cynizm i okrucieństwo wobec własnego społeczeństwa!

    Organizacje społeczeństw są zawsze cyniczne i z reguły posługują się przymu­sem, okrucieństwem, marnotrawstwem ludzkiej pracy...

    ...O właśnie! — ożywiła się Agata. — Czymże innym jest nasza biurokracja państ­wowa? Armie? Uzbrojenie? Bomby atomowe? Tysiące kościołów i katedr? Czy to nie jest podobne marnotrawstwo?

    ... Którego nie widzimy jednak tak ostro, bo jest wokół nas. Dałaś świetny przyk­ład na to, jak względne są oceny i różne punkty widzenia. Prawdopodobnie wszystkie epoki podobnie rozrzutnie obchodziły się z energią społeczną, tyle że nie pozostawiły tak trwałych i imponujących tego dowodów jak piramidy. No i pamiętajmy, że mamy przed sobą obiekty nagromadzone w ciągu tysięcy lat, pracą setek pokoleń! Myślę, że nasza cywilizacja na rzeczy tak bezużyteczne, jak czołgi i lotniskowce, w ciągu tygodnia marnuje więcej pracy ludzkiej niż państwo faraonów zużyło jej w ciągu ty­siącleci istnienia na budowę tych wspaniałych dzieł architektury i sztuki.

    Powiedziałeś: “rzeczy bezużyteczne”. Czy pracowite mrówki i pszczółki – gdyby miały na to czas – nie pomyślałyby tak samo o nas dwojgu, o tym, co właśnie robimy: płyniemy wspaniałym statkiem i nic od tego dla ludzi nie przybywa. Nawet... pomyśl! Nawet kiedy się kochamy, to też bardzo się staramy, aby... aby przypadkiem nic z te-go nie wynikło!

    Także owady w imię najwyższego celu genetycznego, czyli zachowania i ekspan­sji gatunku, tolerują królowe i trutnie, nie produkujące miodu. Społeczności ludzkie tolerują, wręcz utrzymują grupy i całe warstwy społeczne, których zajęcia nie przynoszą żadnych ewidentnych korzyści – na przykład astronomów, historyków czy kapłanów. Pewnie także i tym różnimy się od mrówek, że widzimy sens, a nawet szczęście w przeżyciach, w zajęciach pozornie bezproduktywnych. Rzecz w tym, czy podejmujemy je dla spełnienia własnych pragnień, czy pod zewnętrznym przymusem.

    Nie zawsze nasze bezproduktywne zajęcia – jak je, brzydalu, brutalnie określasz – miały tak wspaniałą oprawę: luksusowa kabina na statku płynącym najdłuższą rze­ką świata, wśród tegoż świata najwspanialszych zabytków! Pamiętasz nasze pierw­sze randki?

    Wszystkie! Na przykład te na dworcu kolejowym! Biegaliśmy z peronu na peron według rozkładu jazdy, żeby całować się obok pociągów, niby to na powitanie!

    A raz jakiś kolejarz postukał cię przy takim powitaniu w ramię i powiedział:

    “Kochani! Coś wam się pomyliło. To jest pociąg towarowy! Osobowy zajedzie na peron obok!”

Roześmieli się. Piotr przygarnął dziewczynę do siebie. Odstawili szklanki i zsunęli się z poduszek.

Pieścili się spokojnie, bez pośpiechu, jak na zwolnionym filmie. Jeszcze odsuwali moment kulminacji i spełnienia się aktu miłosnego. Delektowali się subtelnym szczę­ściem samego dotykania na wzajem swoich ciał, odkrywania i okrywania ciepłymi pocałunkami najbardziej niedostępnych zakątków.

Nawet, kiedy Piotr wślizgnął się już w ciało kobiety – spragnione, oczekujące – uczy­nił to bez porywczości i zapamiętania. Kochał dziewczynę powolnymi, mocnymi i głę­bokimi, sięgającymi dna pchnięciami. Mieli czas nasycić się rozkoszą przenikania się i słodko łechcącego ocierania ciał.

Ale podniecenie narastało i przybierało niezwykły kształt, którego dotąd nie znali.

Agata przymknęła oczy, pobladła, jej czoło stało się chłodne i wilgotne, płytki szybki oddech przesycony był gorzkawo-słonym zapachem, rozluźnione ciało tak obficie broczyło sokami pożądania, że dla spotęgowania wrażeń odruchowo złączyła nogi i ściskała mężczyznę pulsującym napięciem wszystkich mięśni swego wnętrza.

Leżała teraz pod Piotrem wyprostowana jak posąg, lecz ciało jej przenikały drżące fa­le i co chwilę przerzucała głowę z boku na bok. Doznania ciasno zwartych ciał spotę­gowały się do niewyobrażalnej intensywności.

    Piotr! Piotr! Ja ci oszaleję! Piootr!!! — wołała nieprzytomnym szeptem.

I jak oszalała rozrzuciła znów uda. Objęła mężczyznę uniesionymi wysoko nogami i przygarnęła do siebie resztką sił. Gwałtownie, spazmatycznie poruszała biodrami i, jęcząc z rozkoszy, przyjmowała w siebie kroplisty dar Piotra porwanego w przepast­ny wir jej bezbrzeżnego niezwykłego uniesienia.

Długo, długo leżeli obok siebie cicho, spleceni uściskiem wilgotnym od chłodnego potu. Rozdzielił ich sen dopiero, w który zapadli wyczerpani, ukołysani mruczeniem motorów i wibracją statku.

Obudziło ich dzienne światło wpadające do okna i cisza. Statek stał przy nabrzeżu na cumach. Do śniadania mieli jeszcze tyle czasu, że po porannej toalecie wrócili do łóżka. Odczuwali potrzebę powiedzenia sobie czegoś, co jest trudno powiedzieć inaczej, niż trzymając się w objęciach, szeptem, wprost do ucha...

Spleceni uściskiem chłodnych nagich ciał kochali się długą chwilę i wspięli się na szczyt bez żywiołowego uniesienia – spokojnie, z tkliwą czułością.

    Agutko! — zaczął Piotr, kiedy ochłonęli. — Czy miniona noc była taka, o jakiej pomyślałaś? Na pokładzie jeszcze?

    Myślałam o czułym kochaniu się w romantycznym nastroju – jakby przy świetle świec albo księżyca, jak w poetyckiej balladzie. I wiem, że mnie zrozumiałeś. Stara­liśmy się, chociaż chwilami... wiesz... trudno było.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin