Dick Philips K - Niania
— Ilekroć myślę o przeszłości — powiedziała Mary Fields
— nie mogę się nadziwić, jak to było możliwe, iż chowali-śmy się bez opieki Niani.
Nie było wątpliwości, że odkąd Niania trafiła do domuFieldsów, ich życie zmieniło się w sposób zasadniczy. Odsamego rana, gdy tylko dzieci zdążyły otworzyć oczy, aż donocy, kiedy to padały zmorzone snem — Niania wciąż by-ła tuż obok, krążyła w pobliżu, starając się zaspokoićwszystkie ich potrzeby.
Tom Fields miał pewność, że kiedy przebywa w biurze,jego dzieciom nie dzieje się żadna krzywda, są całkowiciebezpieczne. Mary natomiast uwolniła się od niezliczonychcodziennych obowiązków oraz trosk. Nareszcie nie musia-ła budzić maluchów, ubierać, pilnować, czy się umyły,zjadły przygotowany posiłek itp. Nie potrzebowała ich na-wet zawozić do szkoły. Po lekcjach, gdy dzieci nie pojawia-ły się w domu o wyznaczonej porze, nie wpadała od razuw popłoch i nie biegała tam i z powrotem po pokoju, peł-na najgorszych przeczuć.
Błędem byłoby jednak sądzić, że Niania nadmiernierozpieszczała pociechy. Ilekroć domagały się czegoś niedo-rzecznego lub wręcz dla nich szkodliwego — na przykładgóry cukierków albo policyjnego motocykla — pozostawa-ła nieugięta. Niczym dobry pasterz, wiedziała doskonale,kiedy nie można owcom pofolgować.
Rodzeństwo bardzo kochało swoją opiekunkę. Które-goś razu, gdy trzeba było Nianię wysłać do punktu na-prawczego — dzieci zaczęły okropnie płakać. Ani matka,ani ojciec nie potrafili ukoić ich żalu. Na szczęście Nianiaw końcu wróciła i w domu zapanował spokój. Zdążyła naczas! Pani Fields była już u kresu sił.
— Mój Boże — powiedziała, rzucając się na łóżko. -Jak dalibyśmy sobie bez niej radę?
Pan Fields podniósł wzrok. — Bez kogo? — Bez naszej Niani.
— Bóg jeden raczy wiedzieć — odparł.
Aby zbudzić swych podopiecznych, Niania stawaław odległości kilku kroków od wezgłowia łóżek, brzęcząccichutko coś w rodzaju melodyjki. Następnie pilnowała,by dzieci sprawnie się ubrały i zeszły na śniadanie, miałyumyte twarze i dobry nastrój, (gdy były w złym humorze,Niania brała je na barana i razem, ku ogromnej ich radości,zjeżdżali na dół.
Cóż to była za przyjemność! Prawie jak jazda kolejkągórską — Bobby i Jean wisieli na Niani, zupełnie bez tchu,a ona zabawnie zsuwała się po schodach, tocząc się w so-bie właściwy sposób.
Niania, co oczywiste, nie robiła śniadania. Był to obo-wiązek kuchni. Towarzyszyła jednak dzieciom, nadzoru-jąc, czy jej podopieczni jedzą to, co dla nich uszykowano,a po śniadaniu sprawdzała jeszcze, czy przygotowały sięodpowiednio do szkoły. Kiedy już wszystkie książki znala-zły się na swoim miejscu, a dzieci były uczesane i wyglą-dały schludnie, przystępowała do najważniejszego zadania
— zapewnienia im bezpieczeństwa na ruchliwych ulicach.W mieście czyhało wystarczająco dużo zła i Niania
wiedziała, że musi mieć stale oczy szeroko otwarte. Wo-kół śmigały niezwykle szybkie pojazdy o napędzie rakie-towym, przewożące biznesmenów do pracy. Któregośdnia jakiś oprych usiłował poturbować Bobby'ego. Wy-starczył jeden błyskawiczny wyrzut prawego ramienia,a intruz momentalnie oddalił się, wyjąc jak potępieniec.Innym razem pijak próbował zaczepiać Jean, zupełnie niebyło wiadomo, jakie miał zamiary. Niania zepchnęła godo rynsztoka, nacierając nań bokiem swojego potężnegometalowego korpusu.
Czasami dzieci przystawały przed jakąś witryną sklepo-wą. Wówczas opiekunka delikatnie szturchała je, nakłania-jąc w ten sposób do pośpiechu. Kiedy indziej znów (boi tak się zdarzało), gdy było już. na tyle późno, że dziecimogły nie zdążyć do szkoły, Niania brała je na plecy i po-spiesznie sunęła chodnikiem. Jej system motoryczny brzę-czał i terkotał, pracując w szalonym tempie.
Po szkole Niania również nie odstępowała rodzeństwa
— nadzorowała zabawę, obserwowała ich poczynania,chroniła, a z zapadnięciem zmroku odciągała od zabawyi prowadziła w stronę domu.
Można było mieć pewność, że gdy tylko zostanie na-kryte do kolacji, w drzwiach frontowych pojawi się Niania,która brzęcząc i stukocząc, zacznie przynaglać swoich pod-opiecznych, aby się pospieszyli. W samą porę! Jeszcze tyl-ko szybko do łazienki, umyć twarz i ręce.
A w nocy... Pani Fields chwilę milczała, marszcząc nie-znacznie brwi. W nocy...
— Tom? — zwróciła się do męża.
— O co chodzi? — pan Fields podniósł głowę znad ga-zety.
— Chciałam z tobą o czymś porozmawiać. To dziwnasprawa, czegoś tu nie rozumiem. Naturalnie nie znam sięna urządzeniach mechanicznych. Ale wiesz co, w nocy, gdywszyscy śpią i w domu panuje cisza, Niania...
Dobiegł ich jakiś hałas.
— Mamo! — Jean i Bobby wpadli do pokoju, twarzemieli zarumienione z przejęcia. — Mamo, ścigaliśmy sięz Nianią przez całą drogę do domu i wygraliśmy!
— Udało się nam — powiedział Hobby. — Pokonali-śmy ją.
— Biegliśmy dużo szybciej niż. ona — oświadczyła Jean.
— A gdzie Niania? — zapytała pani Fields.
— Zaraz tu będzie. Cześć, tato.
— Cześć, dzieciaki — odparł Tom. Przechylił głowę nabok, nasłuchując. Od strony ganku dobiegały jakieś zgrzy-ty, dziwne brzęczenie i szuranie. Uśmiechnął się.
— To ona — oświadczył Bobby.Do pokoju wsunęła się Niania.
Pan Fields przyjrzał się jej. Zawsze go intrygowała.W pokoju słychać było jedynie osobliwe, rytmiczne szura-
73
nie, które powstawało przy zetknięciu się kół napęduz twardą drewnianą podłogą. Niania zatrzymała się w odle-głości kilku kroków od Toma. Para nieruchomych oczu,uzbrojonych w fotokomórki i osadzonych na giętkich wy-sięgnikach, lustrowała go uważnie. Wysięgniki poruszałysię badawczo, drgając przy tym nieznacznie. Po chwiliwsunęły się do środka.
Niania zbudowana była w formie olbrzymiej metalo-wej kuli, spłaszczonej na spodzie. Kadłub pociągniętymiała zieloną, pozbawioną połysku emalią, która wskutekdługotrwałego użytkowania zaczynała się łuszczyć i odpry-ski wad Poza wysięgnikami, na których osadzono oczy,niewiele więcej dało się zaobserwować. Cały system mo-toryczny został ukryty. Po obu stronach metalowego kor-pusu widać było zarysy drzwi. Właśnie przez nie wysuwa-ły się magnetyczne chwytaki, ilekroć zachodziła potrzebaich użycia. Przód korpusu był ostro zakończony, a takżespecjalnie wzmocniony. Dodatkowe warstwy metalu,przyspawane z przodu i z tyłu do kadłuba, nadawały Nia-ni wygląd jakiejś wojennej machiny. Przypominała czołg.Albo statek kosmiczny w formie kuli, który właśnie przy-był na ziemię. Była podobna do owada. Jakiegoś olbrzy-miego pancerzowca.
— Prędzej! — zawołał Bobby.
Niania gwałtownie się poruszyła, obracając się nie-znacznie wokół własnej osi, gdy koła napędu dotknęłypodłogi. Jedna para bocznych drzwi otworzyła się. Ze środ-ka błyskawicznie wysunęło się długie metalowe ramię.Niania schwyciła Bobby'ego magnetycznym chwytakiemi przyciągnęła do siebie. Następnie posadziła go sobie na
74
plecach. Bobby zasiadł okrakiem na korpusie Niani. Pod-ekscytowany uderzał piętami o jej boki i podskakiwałw górę i w dół, na przemian.
— Ścigajmy się dookoła domu! — zawołała Jean.
— Dalej, wio! — krzyknął Bobby. Olbrzymi kulistyowad, brzęczący i szczękający, zbudowany z rozmaitychprzekaźników, trzaskających fotokomórek i lamp elektro-nowych ruszył z chłopcem na plecach. Po chwili wypadliz pokoju. Jean biegła tuż obok Niani.
Zapadła cisza. Rodzice znowu byli sami.
— Czyż ona nie jest zdumiewająca? — zapytała paniFields. — Oczywiście, roboty w dzisiejszych czasach torzecz normalna. Są teraz o wiele częściej wykorzystywaneniż kilka lat temu. Można je zobaczyć wszędzie, za ladąsklepową, za kierownicą autobusu albo też przy kopaniurowów...
— Nasza Niania jest jednak inna — powiedział szep-tem pan Fields.
— Tak, ona nie zachowuje się jak zwykła maszyna.Przypomina raczej osobę. Żywą istotę. No, ale w porów-naniu z robotami innego typu ma przecież wyjątkowozłożoną konstrukcję. Nie może być inaczej. Podobno jestnawet bardziej skomplikowana od robotów pracującychw kuchni.
— Bądź co bądź, kosztowała nas niemało — stwierdziłTom.
— Faktycznie — odpowiedziała cicho Mary. — Onarzeczywiście przypomina żywą istotę.
W głosie pani Fields pobrzmiewała jakaś dziwna nuta.— To niesamowite, jak bardzo.
75
— Niewątpliwie dobrze zajmuje się dziećmi — stwier-dził Tom, powracając do czytania gazety.
— Coś mnie jednak martwi. — Mary odstawiła filiżan-kę z kawą i zmarszczyła brwi.
Jedli właśnie kolację. Było już późno. Dzieci zostałyodesłane na górę, do łóżek. Mary przyłożyła serwetkę dcust.
— Naprawdę się niepokoję. Chciałabym, żebyś mniewysłuchał.
Tom zamrugał oczami. — Martwisz się? Czym?
— Chodzi o nią. O Nianię.
— Ale dlaczego?
— Ja... właściwie sama nie wiem.
— Czyżby trzeba ją było znowu oddać do naprawy?Dopiero co wróciła z warsztatu. Co się tym razem stało?Gdyby te dzieciaki nie nakłaniały jej do...
— Nie w tym rzecz.
— No to, o co chodzi?
Przez dłuższą chwilę żona pana Fieldsa nie odpowiada-ła. Nagle wstała od stołu i przeszła przez pokój w kierun-ku schodów. Wyjrzała na korytarz, usiłując przeniknąćwzrokiem panujący mrok. Tom przyglądał się jej zdumio-ny.
— Co się stało?
— Chcę się upewnić, że nas nie słyszy.
— Ona? Niania?
Mary podeszła do męża. — Ubiegłej nocy znów sięobudziłam. To z powodu tych dziwnych odgłosów. Dobie-gły mnie te same dźwięki, które słyszałam już wcześniej.A ty mi wmawiałeś, że nie ma powodu do zmartwień!
Tom wykonał ręką nieokreślony gest. — Bo nie ma. Ni-by co to wszystko miałoby znaczyć?
— Nie mam pojęcia. I to właśnie mnie martwi. Chodzio to, że gdy śpimy — ona schodzi na ó$ł. Wymyka się z po-koju dzieci, po czym ześlizguje się cichuteńko po scho-dach.
— Ale po co to robi?
— Tego nie wiem! Ubiegłej nocy słyszałam, jak scho-dziła na dół, bezszelestnie zsuwając się po stopniach, ni-czym myszka. Słyszałam ją na dole, a potem...
— A potem co?
— Później słyszałam, jak się wydostała na dwór przezdrzwi prowadzące do ogrodu. Wyszła na zewnątrz budyn-ku. Tyle udało mi się wówczas ustalić.
Tom potarł ręką podbródek. — Mów dalej.
— Zaczęłam nasłuchiwać. Usiadłam na łóżku. Ty oczy-wiście spałeś. Jak kamień. Nawet nie próbowałam cię bu-dzić. Wstałam i podeszłam do okna. Odsłoniłam roletyi wyjrzałam na zewnątrz. Ona tam była, stała w ogrodzie.
— Co robiła?
— Nie wiem. — Na twarzy Mary Kields ukazały sięzmarszczki wyrażające głębokie zatroskanie. — Nie mampojęcia! Cóż, u licha, mogłaby robić Niania późną nocąw środku ogrodu?
Było ciemno. Przeraźliwie ciemno. Włączył się jednaknoktowizor i ciemności przestały stanowić jakikolwiekproblem. Metalowy kształt przesuwał się do przodu, toru-jąc sobie drogę przez kuchnię. Koła napędu były na wpółwciągnięte do środka, dla wytłumienia hałasu. Maszyna
zbliżyła się do drzwi prowadzących na podwórze i stanęła,pilnie nasłuchując.
Nie dobiegał żaden dźwięk. W domu panowała idealnacisza. Na górze wszyscy spali. Twardym snem.
Niania pchnęła drzwi, które otworzyły się bezszelest-nie. Wyszła na ganek i pozwoliła, aby drzwi łagodnie się zanią zamknęły. Nocne powietrze było rozrzedzone i chłod-ne. Nasycone całą gamą zapachów, wszystkich tych niesa-mowitych nocnych zapachów, od których ciarki przecho-dzą po plecach, tak typowych dla przełomu wiosny i lata,gdy ziemia jest nadal rozmokła, a gorące lipcowe słońcenie zdążyło jeszcze uśmiercić dopiero co obudzonych dożycia roślinek.
Niania zeszła po stopniach na betonowy chodnik. Na-stępnie ostrożnie zsunęła się na trawnik, mokre źdźbłatraw ocierały się o jej boki. Po pewnym czasie zatrzymałasię i uruchomiła tylną część napędu, który wydźwignął jądo góry. Przód metalowego kadłuba sterczał ostro w górę.Wysięgniki, z osadzonymi na nich oczami, zostały wysu-nięte na całą długość. Były sztywne i napięte, lekko przytym drgały. Po chwili robot powrócił do swojej normalnejpostawy i dalej posuwał się naprzód.
Właśnie okrążał drzewko brzoskwiniowe, kierując sięna powrót w stronę domu, gdy rozległ się jakiś hałas.
Robot zatrzymał się natychmiast, zachowując czujność.Boczne drzwi uchyliły się i ze środka wysunęły się meta-lowe ramiona, giętkie i sprężyste, ale i nieufne. Po drugiejstronie drewnianego płotu, za rządkiem margerytek, cośsię poruszyło. Niania spojrzała badawczo w tym kierunku,słychać było szybkie stukotanie noktowizorów. Na niebie migotało tylko kilka niewyraźnych gwiazd. Robot jednakcoś dostrzegł, i to wystarczyło.
dzidzia2603